30/04/18

Pierrot i Kolumbina

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Oboje urodzili się w pierwszej połowie lat dwudziestych minionego wieku, wywodzą się więc z pokolenia wojennego. Nieczęsto przecież mówi się o nich jednym historycznoliterackim tchem, aczkolwiek spotykali się – dokładniej: byli spotykani – w istotnych tekstach. W sposób bodaj najbardziej intrygujący połączył ich Barańczak, zamykając monografię poezji Herberta przywołaniem wiersza Szymborskiej, z którego pożyczony został tytuł książki: Uciekinier z Utopii. Zwróćmy uwagę: o źródle tytułu informuje czytelnika nie motto, lecz finał dzieła. Całkiem niewykluczone, że przedsięwzięcie takie zawiera w sobie choć odrobinę ironii, która przynajmniej trochę dotyka Herberta. Dokładniejsza interpretacja późniejszych wypowiedzi Barańczaka o poetce lub poecie, jak mniemam, wzmocniłaby to przypuszczenie, ale zostawiam kwestię na kiedy indziej. W przedostatnim akapicie Uciekiniera z Utopii określił badacz Szymborską jako „bliską Herbertowi pod wieloma względami”.

Połączył oboje również Jerzy Kwiatkowski, uznając za wybitnych „poetów złotego środka” i dostrzegając „niemałą rolę”, jaką w ewolucji ich twórczości spełnił Miłosz.

Były jednak i inne swatania, których, jak można przypuszczać, oboje raczej woleliby uniknąć. Sandauer sugerował, że Herbertowskie Kamyk i Drewniana kostka są plagiatem Rozmowy z kamieniem Szymborskiej. Barańczak ukazał manipulacyjny charakter tego zarzutu, Kwiatkowski zresztą – nota bene krytyk znacznie uważniej czytający poezję niż Sandauer – od „śladów wpływu” Herberta uwalniał Szymborską. Ale wybryk autora Dla każdego coś przykrego to jeszcze drobiazg, skoro decyzję Akademii Szwedzkiej z roku 1996 histeria prawicowa uznała za, hmm, anty-Nobel Herberta. Jak odnotowuje Michał Głowiński w artykule traktującym o ponoblowskiej recepcji poetki: „To nie ona [Szymborska] powinna otrzymać tę nagrodę, należała się ona Zbigniewowi Herbertowi. Ktoś nawet napisał, że Szymborska mu ją ukradła […] Przyznanie nagrody Szymborskiej spowodowało w pewnych pismach, przede wszystkim w »Tygodniku Solidarność«, ostentacyjny kult Herberta”. Trudno, ale sama poszła do ciemnego kresu po złote runo nicości, swoją sztokholmską nagrodę.

W tamtym zaś czasie poeta wysłał laureatce telegram: „Serdeczne gratulacje / Zbigniew Herbert”, na który odpowiedziała: „Zbyszku, Wielki Poeto! / Gdyby to ode mnie zależało, to Ty byś teraz męczył się nad przemówieniem…” / Wisława / Dziękuję za słówko!”. No cóż, depesza autora Napisu była wybitnie lakoniczna. Niemniej i Herbert mógł się już nie podnieść po komplementach wystosowanych doń przez autorkę Stu pociech. Który pisarz – może poza Dylanem – nie chciałby się pomęczyć nad noblowską mową… A budżet Poczty Polskiej powiększył się wtedy o cenę jeszcze jednego telegramu. Tą drogą bowiem złożył Herbert Różewiczowi „najgłębsze wyrazy współczucia z powodu skandalicznego werdyktu szwedzkiej Akademii” (cytat za prasowym omówieniem biografii Herberta autorstwa Andrzeja Franaszka, książka w drodze, powinna dotrzeć za dwa dni). Nie wykluczam jednak, że ofiarą ironii była tu nie tyle Szymborska, ile autor Twarzy trzeciej: Herbert lubił wytwarzać zaskakujące ironie sytuacji interpersonalnych, za Różewiczem zaś niekoniecznie przepadał, więc przy okazji z niego zadrwił. W tym samym czasie może zresztą Różewicz współczująco telegrafował do, powiedzmy, Kapuścińskiego?

Domniemanie przesadnej powściągliwości w gratulacjach Herberta nie jest bezpodstawne, jeśli porównać telegram z korespondencją obojga poetów. Nie żeby pisali epickie epistoły: przygotowany przez Ryszarda Krynickiego i pięknie wydany – potęga elegancji edytorskiej – zbiór listów Herberta i Szymborskiej jest książką liczącą zaledwie 168 stron; gdyby ją zredukować wyłącznie do tekstu, byłaby sporo cieńsza. Nie ma porównania z opasłymi tomami korespondencji Mrożka, w których znalazły się często wielostronicowe rozważania pisarza i jego adresatów. Epistolarne dokonania Herberta i Szymborskiej są zatem krótkie, niemniej i w tych ograniczonych przestrzeniach oboje lubili literacko pohasać, jakby każde z nich chciało się odbić od własnej poetyki. „Drogi Panie Zbyszku, / Pawana jest znakomita. Piszę to zieleniejąc z zawiści i miotając się w bezsilnej rozpaczy” – przyznawała Szymborska już w 1956 roku. „Pani kochana / Wisełko / dziękuje za liścik. Bardzo miły. I dlatego, że pisany rączką, a nie mechanicznie (nie znoszę!). I dlatego, że na adres »Współczesności« co mnie nie zaszczyca ale odmładza. I dlatego że Pani myśli jeszcze o mnie jako o autorze wierszy. A z tym to naprawdę chuda fara. / Z beczułki – potoczek, z potoczka – strumyczek ze strumyczka – strużka, ze strużki – kropelki. Małe i niezbyt czyste”. Tak natomiast relacjonował swój stan Herbert w roku 1960. W końcu: dlaczego nie klasycy?

Owszem, poezja i korespondencja tych samych autorów bywają radykalnie odmiennymi spełnieniami stylu. Proszę na przykład porównać cudowną kaligrafię wierszy Poświatowskiej z równie wspaniałym rozbuchaniem prozy jej listów. Dramaty, opowiadania i inne gatunki prozy Mrożka (może poza dziennikową) nie miały aż tak epickiego rozmachu jak jego epistolografia. Również Szymborska i Herbert, jak widać, wybrali (każde swoją) pisarską podwójność. Jak można też wnosić z dwóch dotychczasowych przytoczeń, dla obojga korespondencja była okazją do żartów. Szymborska w 1961 roku (najprawdopodobniej, datowanie niepewne) wysłała widokówkę przedstawiającą Tatry, a konkretnie „widok z Przełęczy Iwaniackiej”. Być może na efekt końcowy reprodukcji zdjęcia miał pewien wpływ stan ówczesnej poligrafii, w każdym razie tekst poetki był krótki: „Ale zielono, co? / Wisława”. Mimo wszystko, tak świetna fraza chyba nie wystarczyła autorce, skoro użyła w adresie wysoce oryginalnej formy grzecznościowej: „Pan ładny / Zbigniew Herbert / Warszawa / Świerczewskiego 95/99 m. 108”. Szymborska miała zresztą skłonność do aforyzmów. Namawiając Herberta (w 1958 roku) do próby publikacji wiersza o cenzorach i licząc na przepuszczenie tekstu, skonstatowała: „Trzeba zawsze mieć zaufanie do głupoty ludzkiej”. A co, jeśli tylko tyle nam pozostało w dzisiejszym życiu społecznym?

W 1958 roku poeta wysłał pocztówkę „Cały Naród buduję swoją Stolicę / »Dar Pomorza«”. Awersu tej akurat kartki Krynicki w książce nie zreprodukował. Były tam dwa obrazki? Czy hasło o odbudowie i żaglowiec? Rok wcześniej ukazał się albumik Mrożka Polska w obrazach, gdzie jeden z rysunków przedstawiał „spuszczenie kamienicy na wodę”. Ale, ale: pocztówkę zaadresował Herbert: „WPani / Wisława Szymborska / Kraków” – nie więcej, i kartka doszła.

O wyklejankach poetki wiadomo powszechnie (na tyle, na ile kulturę wypada dziś w Polsce określić mianem „powszechnej”), może aż za bardzo, w każdym razie i Herbert ozdabiał listy rysunkami, oboje też uzupełniali ikonograficznie wysyłane sobie tomiki. Na stronie przedtytułowej Wierszy zebranych wpisał poeta: „Wisławie Szymborskiej – / bo my z Niej wszyscy / Zbigniew / Warszawa, listopad 1971”. Zważywszy na źródło tej parafrazy, jest to dedykacja cokolwiek nekrologowa; jakby tego było mało, na lewym skrzydełku obwoluty wkleił poeta fotografię kulturysty i podpisał: „JEDNO Z OSTATNICH ZDJĘĆ AUTORA”. Poetka na przedtytułowej stronie Wszelkiego wypadku (1972) wkleiła fragment pierwszego rozdziału noweli Orzeszkowej Anastazja, opatrując ten druk wcale długą dedykacją, strona zaś tytułowa uzupełniona została fotografią głowy kobiecej w kapeluszu, jak trafnie zauważa Krynicki, „korespondującą z wyrafinowanym liternictwem Andrzeja Friedricha, projektanta graficznego książki oraz młodopolskim stylem Anastazji”.

Polska Ludowa była krajem szpiegomanii. Szymborska i Herbert postanowili z tego zakpić; oboje wiedzieli niewątpliwie, że tajemnica korespondencji nie należy do podstawowych zasad w tamtych państwie przestrzeganych. 13 marca 1958 roku nader zawile Szymborska wyłuszcza prośbę. „Podobno Pan już wyrusza do Babilonu”. Chodzi o Paryż; w socrealizmie Zachód postrzegany był właśnie jako owa kraina z negatywnymi konotacjami. I dalej w liście: „A tu znajomi Danki przynieśli do mnie jakieś fotografie i plany rynku krakowskiego (!?) o które ich powyższa Danka prosiła, żeby jej to przygotowali i żeby pan jej to przywiózł. (Co za styl!)”. Czy autotematyczna uwaga miała zmylić ewentualnego służbowego czytelnika, czy przeciwnie – wzmóc jego czujność? Całość przypomina niebezpiecznie amatorską konspirację. Herbert z międzytekstową wylewnością godzi się na przewiezienie tego czegoś: „»Ajajaj« – jak mówi Szekspir, »trudno uhaha« – jak wtóruje mu inny poeta. Kuzynka czar, kuzynka kwiat. I dopust Boży – jak dodaje Eklezjasta. No więc cóż. Łubudu. Proszę bardzo przysłać te plany. Niechta. Nie mam żalu do nikogo. Lubię kiedy kobieta”. Prawie dwa miesiące później wyśle kartkę – czyli, przyda się rusycyzm, odkrytkę – tę z odbudowywaną Warszawą i szkolną fregatą; początek tekstu: „Pani Wisełko, droga, roztomiła, Ma, dziękuję ślicznie za materiały szpieg.*) dla Danusi”. Gdyby ktokolwiek miał skrótu nie zrozumieć, na dole kartki dokończenie „*) owskie”.

Są też w listach miejsca, których nie zacytuję, żeby nie zgorszyć histeryków ani histeryczki orientacji tym razem lewicowej.

W 1975 roku Herbert zainicjował przyznanie prywatnej nagrody poetyckiej Krynickiemu, w związku z czym poprosił Szymborską o podpis na dyplomie i dołożenie „paru dukacików”. Warto przepisać pełną listę jurorów-fundatorów. Tak więc: Antoni Słonimski, Zbigniew Herbert, Wiktor Woroszylski, Jerzy Ficowski, Artur Międzyrzecki, Mieczysław Jastrun, Mieczysława Buczkówna, Adam Ważyk, Urszula Kozioł, Jacek Łukasiewicz, Witold Dąbrowski, Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak i Seweryn Pollak. Laureat Niezależnej Nagrody Literackiej miał wtedy trzydzieści dwa lata, najstarszy spośród nagradzających, Słonimski, liczył sobie lat osiemdziesiąt, najmłodszy Barańczak dwadzieścia dziewięć. No tak, ale to wszystko się działo w roku, powtórzę, 1975.