26/11/18

Próba kręgosłupa

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

 W 1993 roku – niestety, na krótko – Barańczak wznowił swoją znakomitą rubrykę „książek najgorszych”, publikując w „Gazecie Wyborczej” kilka omówień, wśród których znalazł się tekst poświęcony powieści Bratnego Wielebny Romeo. Recenzja (nie tyle jej aksjologia, ile samo jej napisanie) wzbudziła obiekcje Jakuba Kopcia. W liście do gazety wyznaczył on pisarzowi dolną granicę zainteresowań: „W doborze krytykowanych prozaików Barańczakowi poniżej Herlinga-Grudzińskiego schylać się nie godzi”. Poznańsko-bostoński autor, jak można przypuszczać, nie przystał na takie ograniczenie. Wytłumaczył, iż „zawsze przyjmował zdrową zasadę, że to, jak nisko »godzi mu się schylać«, to sprawa wyłącznie między nim samym a jego kręgosłupem”.

Wat użył kiedyś skrótu t.p.g. Nie powiem, i ja rozumiem delikatność sytuacji, niemniej i mój kręgosłup będzie dziś narażony na szwank, skoro planuję zająć się wypowiedziami Magdaleny Środy, a i zajrzeć pobieżnie na prawicowe portale. A zaczęło się od tego, że wspomniana publicystka postanowiła zająć się systematyką nauki, dokładniej zaś: orzecznictwem, co do nauki należy, a co nie. Jasny gwint! Biurokracja na uczelniach już dawno wkroczyła w stan elefantiazy, a tu jeszcze pewnie przyjdzie ubiegać się u Środy, pani profesor skądinąd, o certyfikat.

Zaczyna tedy Środa od krótkiego kursu historii przekonań niegdyś uważanych za naukowe i wynikających z nich praktyk. A to na przykład upuszczano krew (bo sądzono, że zastój krwi jest powodem większości chorób, a to okropnymi naparami przeganiano macicę (bo ten rzekomo wędrujący narząd miał odpowiadać za liczne choroby kobiet).

„Historia nauki pełna jest pomyłek, pychy i fałszów. Nie wszystko więc, co dziś »naukowe«, okaże się takim w przyszłości”. Co do pierwszego zdania: święte słowa, pani Środa. Co do drugiego: na pewno tak, pozostaje tylko – w imieniu i dla ludzkości – mieć nadzieję, że dziś zasadniczo (na przykład) nie upuszczamy krwi w celach leczniczych ani też nie uzdrawiamy chorych psychicznie za pomocą elektrowstrząsów lub zimnych pryszniców. Ale ciężkich pomyłek nie da się wykluczyć. Tak że i tu w sumie zgoda z publicystką.

Środa jednakże po takim wstępie przechodzi do jednoelementowej egzemplifikacji:

„Na przykład leśnictwo. Jestem głęboko przekonana, że to ślepa uliczka nauki, która opierając się na rzekomej wiedzy, demoluje przyrodę”. To „głębokie przekonanie” autorki zostało w gazecie dodatkowo wyróżnione graficznie jako osobny fragment, nazywany (zwłaszcza w Krakowie) chorągiewką. W tym wypadku bardziej by pasowała szturmówka, w każdym razie myślałem dotąd, że kryteria naukowości są implikacją zobiektywizowanych twierdzeń, nie zaś „przekonań” – nawet, jak u Środy, „głębokich”.

Jeszcze jako dziecko w podstawówce dowiedziałem się o zagrożeniu środowiska naturalnego i o tym, jak wielkim i niezbędnym przedsięwzięciem jest jego ochrona. Sprytna jest Środa: napisze, że leśnictwo to dziedzina pomylona – i teraz co? Udowadniać, że nie jestem wielbłądem, choć to już pustynia, a nie las? Przypominać, ile pokoleń uczonych różnych specjalności pracowało nad powstaniem naszej dzisiejszej wiedzy o lesie?

„Na studiach nie uczy się, jak kochać las, jak go rozumieć jako wartość autoteliczną, niepowtarzalną, mającą wzajemne związki i swoje prawa”. O matko ludowa, a skąd Środa to wie!? Była na SGGW, ale tylko dwa tygodnie, bo skrócili jej pobyt za dobre sprawowanie? Wiem z pewnego źródła, że wielu studentów prowadzi na tego rodzaju studia właśnie miłość do lasu… Dla Środy zaś leśnictwo to rabunkowy wyrąb i ogólne szkodnictwo. Jasne, nie chodzi jej o naukę. Nie wiem, czy powodem jej śmiałej naukoznawczej tezy było osławione wycinanie drzew (przypomnę przy okazji, że wycinał nie tylko rząd, bo jął rżnąć skwapliwie również lud polski), czy też, w ramach równie osławionej ustawy, dopisanie nauk leśnych do listy dyscyplin. Strach przecież pomyśleć, co by się stało, gdyby PiS oświadczył, że matematyka jest ważną dziedziną wiedzy. Albo że Ulisses jest wielką powieścią.

Po paru dniach okazało się, że Środa wpadła w ciąg. Zajęła się mianowicie także analizą porównawczą filmu, piosenki i literatury. „Może film Smarzowskiego odegra taką rolę, jak Mury Kaczmarskiego czy Miłosza: Który skrzywdziłeś człowieka prostego? Kultura zmienia świat, czasem radykalniej niż polityka”.

Owszem, całe życie chodzi mi o zmianę świata przez kulturę. Przypomnę tylko, że wiersz Miłosza nosi tytuł Który skrzywdziłeś, ale może dbanie o dokładność tytułów to też ślepa uliczka nauki? Na portalach prawoskrętnych – z jednego z nich cytuję wypowiedź Środy; nie mam dostępu do oryginału – ekscytują się krytyką kościoła, mnie oczywiście nie o to teraz idzie, skoro znacznie ciekawsze jest samo porównanie.

Wielka pieśń Kaczmarskiego stała się hymnem zniewolonych przez stan wojenny. Ironia recepcji – i nie jest to bynajmniej ezoteryczna wiedza dla wybranych – polega zaś na tym, że masowy odbiór utworu wynikał z jego niezrozumienia: Mury nie są przecież apologią zbiorowości. Gdyby więc Kler przyjęto tak, jak Mury, to film ten zrozumiano by jako heroiczną walkę biskupa Mordowicza z przeciwnikami kościoła. Może nawet w trakcie napisów końcowych publiczność by w kinach wstawała, żeby odśpiewać Boże, coś Polskę.

Z wierszem Miłosza też się Środzie nie udało. No bo co, film ma być jak napis na pomniku pod Stocznią Gdańską, wykonany zresztą z przesadnie luźnym związkiem z oryginałem? Publicystka nie miałaby pewnie nic przeciwko wmurowaniu w jakiejś przestrzeni eklezjalnej tablicy z dystychem:

Który skrzywdziłeś człowieka z parafii,
Nie bądź bezpieczny. Filmowiec potrafi.

I mówi przy tym Środa, że kultura czasem zmienia świat bardziej niż polityka, sama zaś (Środa) redukuje ją (kulturę) do poziomu publicystycznych sygnałów.

W dawnych czasach, kiedy uprawiałem jeszcze chrześcijaństwo, zetknąłem się z nader intrygującą sztuką cytowania. Pod koniec otóż mszy, przed błogosławieństwem, ksiądz powiedział parę słów na temat modlitwy Anioł Pański. Że w jej porze pobożni odrywają się od zajęć, by modlitwę odmówić. Że, jak pisał polski poeta Kazimierz Przerwa-Tetmajer:

Na Anioł Pański biją dzwony,
Niech będzie Maria pozdrowiona,
Niech będzie Chrystus pozdrowiony…

Owszem, tak jest u Tetmajera, tyle że cytat ten pełni u poety funkcję ironiczną, szyderczą, ba! blasfemiczną. Ale może oboje, Środa i ksiądz, korzystali z tego samego bryku.