debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Dzieło i ciało

Łukasz Żurek

Głos Łukasza Żurka w debacie "Krytyka krytyki".

strona debaty

Krytyka krytyki

Nie wiem, czy polska krytyka literacka potrzebuje wskrzeszenia, czy tylko reanimacji. Jeśli za krytykę literacką uważać będziemy jednoakapitowe recenzje z „Gazety Wyborczej” lub „Polityki”, to zapewne moglibyśmy załamywać ręce nad jej upadkiem. Trudno jest mi oceniać całokształt tej wartościowszej, raczej niesterowanej marketingowo krytyki. W różnego rodzaju czasopismach lub na portalach trafiam na teksty bardzo dobre, średnie i bardzo złe, tak jak przeglądając stare numery „Twórczości”, „Odry”, „Dekady Literackiej”. Nie jestem również Henrykiem Berezą, aby móc stwierdzić, kto, ile, i czego nie doczytał pisząc daną recenzję lub szkic. Wycofuję się zatem z debaty.

Nie oznacza to jednak, że nie chcę w niej uczestniczyć. W miejscu przeznaczonym na mój głos spróbuję opisać i powołać do życia pozytywnego bohatera krytyki literackiej. Zaryzykuję oskarżenia o teoretyczny brak żarliwości i anachronizm. Odejdę od tematu, ale w odpowiednim momencie do niego powrócę.

I

Nasz bohater jest nagi – Stefan Szymutko zrzucił z niego (i z siebie) ubranie pod koniec tekstu Ciało profesora Sławińskiego: „Pora zdjąć kostium, bez względu na to, co się stanie. Może będą się śmiali na widok naszych ciał. Jeśli znajdziemy potrzebne nam słowo, wtedy im pokażemy” (CS, s. 52)1. Czym jest kostium? Czym jest ciało? Co oznacza zrzucenie kostiumu? Co to za „potrzebne nam słowo”?

Kostium, a raczej „słowo-tkanina-kostium”, to pojęcie-metafora, które Szymutko wysupłuje z tekstów Janusza Sławińskiego. Związane jest ono z momentem, w którym Sławiński (czytany przez Szymutkę) doświadcza obcości języka, tego, że podmiot ślizga się po „przesłonie, zasłonie, tkaninie języko-przedmiotu” (CS, s. 43), i w związku z tym stwierdza, że należy go uczynić swoim, przybrać w „swojość”. Szymutko przez część eseju śledzi zatem językowe idiosynkrazje autora Tekstów i tekstów, co naprowadza nas na następującą wykładnię tytułu: „ciało” to tyle, co korpus tekstowy, zbiór słów, pojęć, metafor i sformułowań stworzonych przez Sławińskiego, po którym porusza się Szymutko. Wydaje się, że mamy do czynienia z ekstrawaganckim hołdem2 złożonym wielkiej postaci polskiego literaturoznawstwa i opowieścią o urzeczywistnieniu modernistycznego fantazmatu: spleceniem ze sobą słowa i ciała, nawlekaniem jednego na drugie i na odwrót.

Wszystko zmienia pięć ostatnich stron. Szymutko najpierw stwierdza, że „pogłębiona mowa” Sławińskiego, czyli literaturoznawczy język napędzany fabularyzacją (jak np. w Zwłokach metodologicznych) i przez to nasycony jednostkowością, „zmienia się w tragedię losu”, „obsuwa się” (CS, s. 48). Po prostu „fabularyzacja, sprzęgnięta z wywodem literaturoznawczym, podważa jego sensowność”, barwny język obezwładnia dyskurs dążący do subtelności i (względnej) precyzji. Następnie Szymutko formułuje zarzut:

„Jeśli można mieć do Sławińskiego pretensje to o to, że on, który doświadczył (…) niemocy języka (…), nie wyciąga ze swych doświadczeń zasadniczych wniosków. Odkrywszy w nowy sposób ważność rzeczywistości, bytu, tajemnicy, odgradza się od nich, używając tego, co – zdawałoby się – straciło użyteczność: tkaniny. Sławiński staje się specjalistą od ubiorów (…), nigdy nie pokazuje nam ciała: to, co jest pod przebraniem, to inne przebranie (…)” (CS, s. 50).

Enigmatyczny status ciała w powyższym cytacie zostawiam na później. Na razie ważne jest jedno – po tym fragmencie, dwuznaczność tytułu zostaje wywrócona do góry nogami. Okazuje się, że słowo-tkanina-kostium, korpus tekstowy Sławińskiego, jest tylko ubiorem skrywającym i marginalizującym rzeczywiste (czy może – Rzecz?). Nie powiodła się próba zawiązania słowa i ciała w supeł, to pierwsze po prostu zgrabnie ukrywa drugie dzięki metaforycznym formułom cielesności (CS, s. 51). Słowo pozbawione ważności, oddzielone od rzeczy i ciała, „traci jakąkolwiek życiową skuteczność” (CS, s. 52).

Gdzie szukać przekroczenia tego impasu? Zdaniem Szymutki, Sławiński widzi szansę na ponowną łączność ze zmysłowym w mariażu krytyki literackiej i nauki o literaturze (CS, s. 52). Taki typ pisarstwa umożliwiłby badaczowi, jak można sądzić, uczestnictwo w życiu społecznym, zdawanie relacji z dziania się faktu literackiego, a także dawałby mu pole do wyrażania swojej subiektywności, być może i cielesności (kłania się krytyka feministyczna, zwrot afektywny itd.).

Myśl Szymutki biegnie jednak w zupełnie innym kierunku, nie wpasowuje się w żadne czytelnicze przewidywania. Końcowe akapity Ciała profesora Sławińskiego to prawdziwa kaskada niedomówień, przeskoków myślowych i eseistycznego zbijania z pantałyku.

Krytyka literacka zostaje przez Szymutkę określona mianem „najgorszej kandydatki na żonę literaturoznawcy, bo nigdzie indziej jak właśnie w krytyce (mowa o instytucji) tak szybko nie oddalamy się od rzeczy i ciała. Krytyka bowiem również oswaja, neutralizuje, kastruje. Dzieło o cierpieniu, o wyciu z bólu, zmienia się jakże często w dyskursie krytycznym w zdystansowane rozważania o rodzajach cierpienia” (CS, s. 52). A zatem krytyka to kolejna filozofia odzieży umożliwiająca lekceważenie „potwora” (CS, s. 51) i marginalizowanie tekstu literackiego, zagadywanie go. Jedyne wyjścia: zrzucić kostium (z siebie? z dzieła?) i pokazać ciało. Tylko nadal nie wiemy, co to znaczy.

Jaka jest szansa dla krytyki literackiej po zetknięciu się z tak rozbrajającą krytyką? „Rozbrajającą”, bo może wydawać się śmieszna, lapidarna, okręcona wokół problemów filozoficznych niezwiązanych z tym, co krytykuje. „Rozbrajającą”, bo krytyk literacki, który chciałby ją przepracować – a to on jest naszym bohaterem – musiałby rozbroić, rozebrać sam siebie.

Najprostsza i najmniej satysfakcjonująca odpowiedź brzmi: nie ma żadnej szansy. Oddanie sprawiedliwości dziełu literackiemu jest możliwe wyłącznie w toku żmudnej, drobiazgowej i nudnej analizy (Zrozumieć Parnickiego Szymutki byłoby przykładem konsekwentnego trzymania się tej zasady). W poszukiwaniu innej odpowiedzi na pytanie o krytykę literacką, ale także o ciało oraz kostium, trzeba przejść do tekstu powstałego 13 lat po Ciele profesora Sławińskiego.

II

Martin Heidegger pytał „Czym jest rzecz?”. Szymutko, jego namiętny czytelnik, w tytule swojego tekstu zadaje natomiast pytanie „Po co literatura jeszcze jest?”. W tym poważnym pytaniu słychać zirytowany głos kogoś (nie Szymutki), kto tak naprawdę chciałby, aby literatura zniknęła: „Po co się jeszcze tutaj kręcisz, po co tu właściwie jesteś?”. Wokół tej dwuznaczności – tytuł jako pytanie z ducha heideggerowskie i jako wyraz zniecierpliwienia, irytacji – powstaje cały esej.

Szymutko tworzy dwie złączone ze sobą opowieści – o ciele i o dziele literackim. Zarówno pierwsze, jak i drugie ma charakter „nieuchronnie społeczny”, pierwsze z racji wszelkiego rodzaju dyskursów cielesności, drugie ze względu na umowność języka oraz wtórnych systemów modelujących (konwencji, stylu, gatunków itd.). Społeczny charakter ciała i dzieła w zasadzie nie pozostawia miejsca na jednostkowość, „[j]esteśmy tak zsocjalizowani (…), że na niespołeczne w życiu (ergo: i w literaturze) właściwie nie ma miejsca” (PCL, s. 144)”. Ba, samo wyobrażenie sobie czegoś pozaspołecznego jest przerażające: „kto może wiedzieć, co rozciąga się poza społecznym – jakaś (…) pierwotna rzeczywistość (…), barbaria, czy zwyczajnie, ciało, z którym nie pogadasz?” (PCL, s. 144).

Szymutko zdecydowanie obstaje przy tej drugiej wykładni pozaspołecznego. Ciało, tak jak i dzieło, jest tym, co oczywiste, najbardziej ludzkie i właśnie z powodu swojej dojmującej swojskości podlega zagadywaniu, „bo swojskie ma być obce (PCL, s. 146). Najbardziej zgryźliwe fragmenty tekstu poświęcone są figurze interpretatora, czyli kogoś, kto nieustannie zmienia kostium, fastryguje dzieło (ciało?)3 wedle własnego uznania w reakcji na „horror zwyczajności” (PCL, s. 146). Szymutko kpi zatem z wiary we własny, osobisty tryb czytania literatury („Taki byłem dumny z oryginalności mojej metody czytania, a gdy dobrze jej się przyjrzeć, okaże się, iż tylko ją użytkowałem” PCL, s. 145), z hermeneutyczno-dekonstrukcyjnego oczekiwania na tekstowy cud („spodziewanie się niespodziewanego, przewidywanie nieprzewidywalnego, czekanie na niespodziewane… – brzmią absurdalnie (…)” PCL, s. 146), z wypraw na teren psychoanalizy, socjologii czy filozofii w poszukiwaniu sensu („Gdzież to nie zabieramy literatury, aby go znaleźć?!?” PCL, s. 148). To właśnie interpretator z wyrzutem pyta „Po co literatura jeszcze jest?”, bo tak naprawdę „interpretacji (…) bardziej przydałoby się nieistnienie utworu” (PCL, s. 146). Przypomnijmy: odzież służy ukrywaniu, okrywaniu ciała, a w niektórych przypadkach jego zanegowaniu (nie ma ciała, jest tylko przebranie, tkanina).

Jak przerażenie „horrorem zwyczajności” wyglądałoby w krytyce literackiej? Krytyk chce być kimś, kto przewiduje lub obwieszcza nadejście arcydzieła, kto tworzy i opisuje mapę życia literackiego, kto gani i chwali, porównuje, ustala hierarchie, cele, mechanizmy literatury w danym przedziale czasowym. Konkretne dzieło literackie (lub „tekst literacki”, w zależności od tego, co krytyk wybierze) bardzo często może być dla niego narzędziem: czymś, za pomocą czego można pokazać, udowodnić, obronić itd. Dzieło-ciało w swojej swojskiej niezwykłości według krytyka albo nie istnieje, albo jest nieme, albo patrzenie w nie samo oznacza popadanie w konserwatywny estetyzm. W świetle tekstu Szymutki krytyk, tak jak i interpretator, „jest zawsze gdzie indziej, musi być gdzie indziej, szczyci się tym” (PCL, s. 150).

Na miejsce interpretatora Szymutko wstawia figurę objaśniacza, zaczerpniętą z fragmentu Zaniku centrali („wzruszyłem się, kiedy znalazłem to słowo w książce Sławińskiego” PCL, s. 149). W przeciwieństwie do interpretatora walczącego o pozycję, objaśniacz „chce pozostawić sensy innemu czytającemu”, „wskazuje na właściwość, a nie daje wytłumaczenia”, tworzy celne formuły, które ujmują złożoność i wieloznaczność samego dzieła, jednak sam ani dzieła dodatkowo nie komplikuje, ani nie wikła się w naśladowanie dyskursu literackiego (PCL, s. 149). Dopiero po przemyśleniu innych dróg wyjścia zdaje relację ze swojej bezsilności, z bezradnej lektury. Wykorzystuje swoją wiedzę dotyczącą anatomii tekstu (figur, tropów, chwytów narracyjnych), pokazuje, jak mogą one działać „ponieważ nie każdy potrafi z tych samych liter ułożyć inne słowo” (PCL, s. 150). Stara się służyć tekstowi w przeciwieństwie do interpretatora wierzącego w to, „iż dzieło istnieje z łaski jego domniemanej twórczej myśli” (PCL, s. 150). Ułatwia usłyszenie utworu, ale nie zakłada do tego hermeneutycznych koturnów. Nie boi się stwierdzić, że coś w dziele jest „świetne” (np. pierwsze zdanie Zazdrości i medycyny) i pozostawić taki sąd bez komentarza – lapidarne sformułowania chronią bowiem w swoim milczeniu „najważniejsze sensy dzieła” (PCL, s. 151)4. Cytuje również wtedy, gdy dzieło literackie mówi za niego.

Od siebie dodaję cechę, której Szymutko nie dopowiada, bo jest ona oczywista. Objaśniacz nie celebruje swojego bycia objaśniaczem, nie mówi „patrzcie, będę objaśniał!”, jasna deklaracja ośmieszałaby jego pracę. Ukrywa swoją wiarę pod grubym kożuchem literaturoznawstwa czy krytyki literackiej, konsekwentnie działa pod przykrywką5. Na tym polega jego nagość.

***

 „Literatura, ta nicość słów i niepowaga, która spełnia prawdziwiej niż wszelka obietnica” (PCL, s. 151).


[1] Wszystkie cytaty z tekstów Szymutki lokuję w tekście głównym za pomocą skrótu i podania strony: CS ­– Ciało profesora Sławińskiego, „Teksty Drugie” 1994, nr 4, s. 43–52; PCL – Po co literatura jeszcze jest? Na motywach książek Janusza Sławińskiego Przypadki poezji i Miejsce interpretacji, „Teksty Drugie” 2007, nr 3, s. 142–152.
[2] Ciało profesora Sławińskiego ukazało się w numerze „Tekstów Drugich”, którego tematem był właśnie Janusz Sławiński.
[3] Patrz: interpretator jako ktoś w rodzaju dr. Frankensteina, rozbierającego i rozczłonkowującego ciało-dzieło, aby potem poskładać je po swojemu
[4] Nie tłumaczymy bliskiej osobie, dlaczego urzekł nas jej obojczyk czy pieprzyk.
[5] Być może nawet interpretator może być objaśniaczem.