debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Hey Jude, czyli bezprzełomowy przełom (again)

Paweł Mackiewicz

Głos Pawła Mackiewicza w debacie "Powiadacie, że chcecie rewolucji".

strona debaty

Powiadacie, że chcecie rewolucji

Dawne to już dzieje. Kto pamięta, że w książce Zawód: czytelnik. Notatki o prozie polskiej lat 90 – pod koniec tejże dziesiątej dekady Dariusz Nowacki pisał, nie bez ironii, o „bezprzełomowym przełomie” w polskiej literaturze, całkiem zwyczajnym w epoce, nie przymierzając, kawy bezkofeinowej i piwa bezalkoholowego (przymierzał Nowacki, niżej podpisany ledwie relacjonuje). Nie chcę przez to powiedzieć, że gesty to już znane, by nie powiedzieć: kilkakrotnie zapominane, a o zerwanie czy nawet zmianę z dawniejszych lat kłopotać się dziś nie warto. Przeciwnie, właśnie teraz podumać o nich wypada. I nie dlatego nawet, że okazja (znów) się nadarza, bo legnicko-wrocławskie dziecię dojrzało w sam raz na tyle, by za rok móc ubiegać się choćby o bierną elekcję do niższej izby parlamentu. W roku wyborczym takie porównania mają swoją wymowę: ile trzeba mieć lat, by móc o czymś decydować, a wydawnictwo, o którym myślę, i festiwal wywołany do podsumowań, niewątpliwie przecież od dłuższego czasu o czymś w polskiej literaturze decydują.

Jeśli nie po to, by uczcić szacownego jubilata – po co tedy znowu poszturchiwać nieco ospałe olbrzymy, wracać do narracji o zmianie, szukać rewolucji, gdzie jej (jak z dawna przywykło się sądzić) znaleźć nie podobna? Again. Again. Właśnie po to, by tym razem trwale poskromić pychę wyobrażeń o maczaniu opuszków w ożywczym zdroju nowości. Czemu się zresztą dziwić? Każdy chciałby zostać ojcem chrzestnym nowego. Tak pisze się narracje, choć niekoniecznie wielkie ni trwałe. Tak spisuje się narracje publicystyczne, by tak rzec: publicystyczno-literackie, bieżąco użyteczne i istotowo (nadużywając intrygującego słówka z biurowego tekstu wprowadzającego) użytkowe. I jeśli warto dziś wywoływać duchy bezprzełomowych przełomów sprzed ćwierci wieku, to naturalnie tylko po to, by przypomnieć sobie o matczynych objęciach historii literatury. Adam Poprawa trafił w sedno, upominając się o czytanie wierszy na festiwalu literackim. Święta racja, żywoty festiwali uczą, że temu pożytecznemu dziełu one festiwale służą. „Bo pierwsze ma być pierwsze”, jak objawił nam poeta. Całkowicie zgadzam się też z autorem Form i afirmacji, gdy pisze on, że „rewolucji forteczno-portowej raczej […] nie było, w Legnicy i Wrocławiu dokonało się za to coś ważniejszego: ciągłość poezji polskiej realizowała się tam w swej innowacyjnej różnorodności”. Do tego rozpoznania chciałbym dorzucić mały przypis.

Album Hey Jude Beatlesów to niemal ich „the best of”. Podobną – skądinąd zrozumiałą – ambicję skupiania prawie wszystkich najlepszych (prawie, bo niektórzy najlepsi, bywało, zrazu nie chcieli dołączyć lub się ociągali) objawiało Biuro od swoich fortecznych i portowych początków. Oczywiście główny skład grupy i jej wewnętrzny porządek z biegiem lat – a nawet w zależności od sezonu – zmieniały się, pozycję Johna Lennona zapewne po koleżeńsku odstępowano sobie wzajemnie co pewien czas (again, again, te estetyczne wybory, kadencje, antykadencje…). Zmiana literacka, przemiana samych poetyk, przynajmniej częściowa, wymiana gestów poetyckich i z pewnością odświeżenie lektur (inspiracji) poetów dokonały się gdzie indziej i chyba jednak wcześniej. Biuro (Fort, Port), zarówno jako wydawca, jak i organizator festiwalu, w kręgu poezji polskiej najnowszych dekad odegrało – odgrywa – rolę podobną do tej, jaka przypadła w udziale międzywojennym „Wiadomościom Literackim”.

Porównajmy. „Wiadomości Literackie” nie wymyślały prochu, utrwalały i legitymizowały zastany porządek artystyczny, służąc środowisku dość powszechnie w tamtych czasach uznawanemu za reprezentację tego, co w (ówczesnej) nowej literaturze najlepsze. Tygodnik ten, jak wiemy, forował poetów jednej generacji, a w jej obrębie jednej grupy. Miesięcznik „Skamander” (i grupa jego poetów) to poniekąd prototyp „Brulionu”. Snuję to porównanie, mając świadomość rozbieżności estetycznych czy światopoglądowych, a także przeciwieństw strategii wystąpień artystycznych. „Brulion” niczym „Skamander” stał się głośną trybuną ważnej części pokolenia. W „Skamandrze” poza skamandrytami gościli niektórzy ekspresjoniści, awangardyści, formiści, później autentyści (trzeba pamiętać, że „Skamander” zaczynał się i kończył dwukrotnie). W „Brulionie” publikowali różni i różniący się między sobą, ba, nawet poróżnieni. A jednak to zróżnicowany wewnętrznie „Brulion” zasilił młode wydawnictwo Artura Burszty zwartą grupą równolatków, już nie utalentowanych, rokujących młodych, ale autorów o pewnej renomie, często z dorobkiem kilku zauważonych i nieźle przyjętych książek. Transfer poetów z upadającego „Brulionu” do okopującego się Fortu – z historycznoliterackiej perspektywy – przypomina zajęcie przez skamandrytów przyczółka „Wiadomości Literackich”. Dyskutować można by, który z nieco starszych patronów niegdysiejszych brulionowców (Zadura, Sommer?) zostałby Staffem…

Rzecz jasna „Wiadomości Literackie” to coś więcej niż jedynie „Skamander”, z kolei Biuro Literackie nie wchłonęło całego „Brulionu”. Bynajmniej nie poprzestało też na brulionowym pokoleniu, choć w gronie eksponowanych autorów Biura supremacja roczników sześćdziesiątych do dziś wydaje się niezaprzeczalna. Porównując objawiane przez „Wiadomości Literackie” i Biuro apetyty na modernizowanie współczesnych im literatur, pamiętać trzeba, że snucie paralel między tygodnikiem a wydawnictwem, czyli instytucjami o odmiennych funkcjach i celach, ma sens o tyle, o ile obie te instytucje nie tylko zaspokajają potrzeby lekturowe swojej publiczności, lecz także same wytwarzają zapotrzebowanie na pewien typ literatury. Obie instytucje sobie właściwymi środkami wpływają na kształtowanie się gustów czytelniczych.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że jak w międzywojniu „Wiadomości”, tak dzisiaj Biuro Literackie raczej cementuje niż rewolucjonizuje rodzimą scenę literacką. I tu być może należy upatrywać powodów nazbyt oschłej niekiedy reakcji młodych (i powściągliwego odzewu niektórych nie najmłodszych) na znajome – ale czy koniecznie tak dobrze poznane? – propozycje literackie. Ot, taka sobie zwyczajna konsekwencja zmienności pokoleń.

Wrócę do wyżej cytowanej myśli Adama Poprawy: ciągłość poezji polskiej w jej różnorodności sama w sobie jest wartością. Skoro nie ma szans na współczesne „Wiadomości Literackie”, na które można by powybrzydzać, co tydzień z pożytkiem po nie sięgając, to być może warto docenić upór w gospodarowaniu tym, co zostało po „bezprzełomowym przełomie”. A czytając wiersze pewny jestem, że zostało niemało.