debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Rozmów życzę

Michał Domagalski

Głos Michała Domagalskiego w debacie „Biurowe książki roku 2017”.

strona debaty

Biurowe książki 2017 roku

Kiedy zaczynam wystukiwać ten artykuł, jest drugi dzień tzw. Bożego Narodzenia, a obok komputera leżą Puste noce Jerzego Jarniewicza. Otrzymałem je dwa dni wcześniej, w Wigilię – moje problemy z pocztą przemilczę, przynajmniej w tym miejscu. Szybkie przekartkowanie w chwilach wolnych od wysokokalorycznych obowiązków świątecznych uświadamia mi, że pominięcie w podsumowaniu rocznym tej książki byłoby raczej błędem.

Błędem, gdyby w ogóle udało mi się stworzyć zestawienie wydanych przez Biuro Literackie pozycji w roku 2017. Nie czuję się kompetentny. Pozostawiam to zadanie ludziom, którzy cierpliwie przeczytali wszystko lub w inny sposób zapoznali się z każdą spośród dwudziestu czterech książek. Ja kilka pominąłem, a kilka jeszcze – miejmy nadzieję, że j e s z c z e – do moich rąk nie dotarło.

Na półce pręży swój grzbiet skrywająca osiemsetstronicową przygodę czytelniczą Pamięć. Kusi. Powieści Pétera Nádasa w przekładzie Elżbiety Sobolewskiej nie da się jednak zrobić z doskoku. Ani między posiłkami, ani do zmęczonej poduchy. Czeka więc. Wspominam o niej, ale nie mogę znaleźć jej miejsca w rankingu. Nie mogę znaleźć też tam miejsca dla – inter aliaPiratów dobrej roboty Joanny Mueller, gdyż jeszcze czekam na przesyłkę. Natomiast Nad rzeką Esthery Kinsky oraz Zimowe królestwo Philipa Larkina zawsze przegrywały – możliwe, że niesłusznie, bo dokonywane tylko na podstawie domysłów – wybory z innymi książkami w tym roku. Czytelnik nie tylko książkami Biura Literackiego żyje, a i niestety samym czytaniem się nie karmi. Liczę, że czyjeś zestawienie w tej debacie przekona mnie do Nad rzeką lub Zimnego królestwa.

Trudno byłoby zadecydować, który przekład – Jacka Dehnela, Sławy Lisieckiej czy Elżbiety Sobolewskiej – jest istotniejszy, bardziej polskiemu czytelnikowi potrzebny. A może ważniejsze są dwa tomy z piosenkami – Boba Dylana i Patti Smith – w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego?

Ze wszystkich wymienionych zagranicznych pozycji zapoznałem się tylko z Dusznym krajem. Głównie za sprawą spotkania z Filipem Łobodzińskim w szkole, w której uczę. Opowieść o Bobie Dylanie dla gimnazjalistów, których – jeśli wierzyć we wpis na blogu – sam tłumacz miło wspomina. Wszyscy się tego zdarzenia obawialiśmy. Tymczasem wyszło nadzwyczaj dobrze. Uczniowie zaimponowali tłumaczowi i nauczycielom. Ciekawe, czy Duszny kraj zaimponował uczniom? Ja przejrzałem z ciekawością, ale ocenę zostawię l e p s z y m – tym, którzy znają się i na Bobie Dylanie, i na przekładach piosenek. Dorzucę tylko, że książka Biura Literackiego świetnie wpisała się w okołonoblowską dyskusję. rozmowa jeszcze nie jest skończona.

Od listy czytelniczych zaniedbań i nieczytelniczych wyjaśnień przejdę wreszcie do książek najczęściej przeze mnie otwieranych. Przynajmniej dotychczas. Ze względu na to, że ilości otwarć nie liczyłem zbyt skrupulatnie, poniższa kolejność jest najzupełniej przypadkowa – przynajmniej w codziennym użyciu tego słowa.

U Marty Podgórnik konsekwentnie wieje chłodem. Kolejnych stron Zimnej książki nie ogrzewają nawet pojawiające się rymy. Poumieszczane są tak, że zamiast pozwalać płynąć, zatrzymują. Każą przyjrzeć się wersom. Na chłodno. Mówiącej te wiersze trudno zarzucić oziębłość. To byłoby zbyt łatwe rozpoznanie. Uproszczenie, które zaszkodziłoby tym tekstom. Tu z i m n o jest bardziej wielowymiarowe. Towarzyszy nawet chęci przestawienia u k o c h a n e m u szczęki, chęci podszytej złością. Zajrzyjcie do „Na dworcach”. To zimno wyróżnia książkę Marty Podgórnik i – paradoksalnie – na gorąco czyni ją jedną z najczęściej przeglądanych przeze mnie tegorocznych Biurowych premier.

Natomiast to, że często zaglądam do Stopnia pokrewieństwa dziwni mnie samego. Świat wyłaniający się z wierszy Łukasza Jarosza zda się nie przystawać do mojego. Dużo elementów je różni. Ten rozsiany po tekstach Bóg… Te przydomowe rekwizyty…

A jednak…

… czytam „Granicę”, „Kolędę”, „Rewizytę”, „Zabicie czasu”… po raz kolejny.  Bo cieszy powolna refleksja, jaka w tych wierszach przeważa. Ten przesycony spokojem sposób patrzenia na to, co dookoła, każe mi wracać do Stopnia pokrewieństwa. I raz jeszcze czytam „Wzgórze”:

Czerwiec. Kalina płacze,
bo spaliłem jej stare rysunki.
Na szczęście szybko o tym
zapomina, buduje dom z klocków.

Kładę się, zamykam oczy,
by lepiej słyszeć jej głos.
A potem piszę,
by jeszcze głębiej się ukryć.

Zaraz za tomikami Jarosza i Podgórnik znajduje się książka Rybickiego. O Darze Meneli pisałem już dla czasopisma „Afront.” Tutaj powtórzę tylko kilka zdań z zakończenia:

Poemat Rybickiego otwiera się z każdą stroną bardziej. Na interpretatorów. Na nowe języki. Na nowe możliwości. To work in progres, jeszcze niedokończony dialog. Dialog nie tylko o poezji.

Sporo tu uwag o tzw. świecie współczesnym wyrażonych mocno. Dobitnie. Łatwo jednak zauważyć, że współgrają one z tym, co zostało powiedziane w Darze Meneli o poezji. W obu przypadkach potrzebny jest dialog, którego nie zastąpimy uniwersytecką wiedzą. W obu przypadkach chodzi o możliwość ucieczki od narzuconych form.

Czy to możliwe? rozmowa jeszcze nie jest skończona.

Zakładam, że r o z m o w y potrzebują wszystkie książki roku 2017. I tych rozmów w kolejnym roku Czytelnikom i Autorom Biura Literackiego życzę.