debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Zawsze jakiś drogowskaz. Mimo wszystko

Grzegorz Chojnowski

Głos Grzegorza Chojnowskiego w debacie "Po co nam nagrody?".

strona debaty

Nagrody literackie – tak jak wszystkie nagrody przyznawane w dziedzinie sztuki – mają sens, gdy jest ich niewiele i są wartościowe. Wyjątkiem francuska Nagroda Goncourtów, za którą pieniędzy się nie otrzymuje, ale prestiż związany z wieloletnią tradycją, nazwiskami poprzednich laureatów i aktualnych jurorów wystarcza. Taki pomysł to jednak rzecz niepodrabialna. Zatem: liczy się rzadkość występowania i pieniądze. Okrągła suma oznacza, że organizator poważnie podchodzi do tematu, że mu zależy, a publiczność dostaje czytelny sygnał: warto zwrócić uwagę.

Podczas jednej z gal przyznawanej we Wrocławiu Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus siedziałem na widowni obok przypadkowej grupy młodych ludzi. O nominowanych nic nie wiedzieli, przyszli, bo było za darmo, aktorzy mieli występować w zainscenizowanych fragmentach, prowadził profesor Miodek. Kiedy usłyszeli, ile dostanie zwycięzca (150 tysięcy złotych), otworzyli szeroko usta, ktoś rzucił: od jutra zaczynam pisać książki.

To jak w tenisie: turniej cieszy się popularnością proporcjonalną do wysokości puli nagród. Na ten z milionem dolarów przyjedzie już czołówka, na challenger z kilkudziesięcioma tysiącami do rozdysponowania – najwyżej zawodnicy z drugiej setki rankingu.

Z miejsca więc daję spokój wszelkim lokalnym laurom o białego ptaka czy czarną lilię. Może i jakiś talent się tam pojawi, może coś wygra, ale znaczenia w życiu literackim to nie ma żadnego. Konkursy dla amatorów – młodych czy starszych – są szlachetną formą działalności biblioteki czy niszowego pisemka i tyle. Informacji o udziale w wielu z nich lepiej nie zamieszczać w notach biograficznych.

Dziś w Polsce liczy się najbardziej Nagroda Nike, spełniająca powyższe kryteria prestiżu, istniejąca też na tyle długo i tak głośno prezentowana w mediach, że zwiększa nawet sprzedaż nagrodzonych lub nominowanych tytułów. To dzięki Nike Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki sprzedał kilkanaście tysięcy egzemplarzy Piosenki o zależnościach i uzależnieniach. Nike to jedyny laur kojarzony przez tzw. szeroką publiczność, rzeczywiście szanowany przez wydawców zabiegających o zainteresowanie jurorów.

Nie da się tego powiedzieć ani o Angelusie, ani o Wrocławskiej Nagrodzie Poetyckiej Silesius, ani o Nagrodzie Gdynia. Nagroda Kościelskich? Nie żartujcie. Nie przebiła się jeszcze również do świadomości rynku najwyższa (200 tysięcy) nagroda im. Wisławy Szymborskiej. Te wyróżnienia mają charakter środowiskowy, werdykty odnotowywane są przez nieliczne media. Dodruków ze wstążką informującą o nagrodzie nie uświadczymy. Popytajcie na ulicy. Kto kojarzy Oksanę Zabużko czy Gyorgy’ego Spiro, a kto Joannę Bator lub Tadeusza Słobodzianka?

Rozwiązanie? Trzeba wydać dużo więcej na promocję. Inaczej margines pozostanie marginesem plus okazją do (zwołanych za publiczne zwykle pieniądze) kuluarowych spotkań kolegów z koleżankami, koleżanek z kolegami, kolegów z kolegami i koleżanek z koleżankami oraz tych, co się lubią i nie za bardzo.

Ale jakieś wydarzenie i drogowskaz to jest. Dla tej garstki, która życiem literackim i kulturalnym jakoś tam żyje. Wprawdzie owa garstka zainteresowanych sama dobrze wie, co dobre, co takie sobie, co wygrało dzięki układowi głosów jurorów o znanym guście czy kompromisom międzypokoleniowym, lecz zawsze coś się przeoczy.