recenzje / ESEJE

Segregacja wariantów

Michał Pranke

Recenzja Michała Pranke, towarzysząca premierze książki Latakia Szymon Słomczyńskiego, wydanej w Biurze Literackim 13 grudnia 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Można wyrazić wątpliwość, czy przedstawianie autora w gruncie rzeczy znanego i uznanego nie jest czynnością niebezpiecznie zbliżającą się do przesady i nadmiaru, niemniej pozwolę sobie przypomnieć: Szymon Słomczyński (rocznik 1988) to poeta wyróżniony w almanachu Połów (2012), w kolejnym roku debiutujący tomem Nadjeżdża – nominowanym (Nagroda Literacka Nike) i nagradzanym (Złoty Środek Poezji) – autor dość entuzjastycznie i rzetelnie przyjętego Dwupłatu (2015), do dziś związany z Biurem Literackim. Dla jednych poeta krakowski, dla innych poeta z Krakowa – a choć sam jednak stroniłbym od potencjalnie wpisaną w ten fakt nieargumentowanej supozycji (bądź zawężającej lokalności, bądź istnienia określonej dykcji czy szkoły poetyckiej związanej z danym ośrodkiem) – zwyczajnie odnotujmy jak należy.

Już nie nadjeżdża i już nie nadlatuje, lecz przychodzi, opowiadając historię, która przywodzi na myśl inną historię, która przywodzi na myśl inną historię… i tak dalej. Szymon Słomczyński swoją najnowszą książkę rozpoczyna ze znanej perspektywy owada:

bez karnauby,
bez popiołu,
bez post postu,
prowadzić na smyczy
sześcionoga wielkości człowieka.

Z bloku dziewczyna o zszarganym imieniu
wyszła z takim na spacer.

To nie spacer-spacer,
tylko spacer-wojna.

(Ostatki)

No przecież, że to brzmi znajomo:

Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łukami brzuch, na którym ledwo mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra.

(F. Kafka, Przemiana)

Wspominam o tym początku już na początku, albowiem (po prostu) to ważny początek i ważna perspektywa, u Słomczyńskiego dotychczas niespotykana. To elementarne zwątpienie, a przynajmniej brak całkowitej pewności, nieważne czy dość nonszalancko rozbijana przez dopełnienia-zaprzeczenia w wierszach do pary jak w Dwupłacie, czy też jednak klarująca się w wielowątkowych narracjach jak w debiutanckim tomie; otóż elementarne zwątpienie, a przynajmniej brak całkowitej pewności, przyświeca Słomczyńskiemu i Słomczyńskiego spowija. Tymczasem zostawmy to niepozbawione ciężaru gatunkowego stwierdzenie i przejdźmy do książki o słonecznym i wdzięcznym tytule Latakia.

Słonecznym i wdzięcznym? Pozwolę sobie zapytać i nie czekać na odpowiedź: o czym myślisz, gdy mówisz: Latakia? Orient? Last minute? Aleksander Wielki? A o czym myślisz, kiedy mówisz: Aleppo? No właśnie. W ujęciu wierszy z nowej książki Słomczyńskiego nie jest to jednak kpina, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. W pierwszych odczytaniach łatwo ulec pokusie interpretacji kierującej się w stronę jeśli nie kultu to pochwały prywatności, która – choć nie najistotniejsza – zaznacza się w tomie, gdy mówi się tam o codzienności czy przyziemności (mimo że neutralnie, nie wartościując). Podobnie łatwo położyć nacisk na lekturę przez pryzmat starań o odróżnienie jednostkowej podmiotowości – co byłoby tu śladem zarazem modernistycznych pragnień, jak i postmodernistycznych „wzniosłych tęsknot” – to poprzez, jednocześnie, autokreacyjne gesty „spoza” książki, wprawdzie poboczne, lecz tak czy siak ważne, przede wszystkim zaś poprzez wiarę w moc wyrażania, tj. „ujawnianie fundamentalnej woli” tego, który mówi (jak chciał M. Foucault). Nie rozstrzygam, czy takie odczytania są trafne czy złudne, chciałbym w zamian za to wskazać na inną możliwość interpretacji.

Otóż trzecią książkę Słomczyńskiego można czytać z uwagą skupioną na głęboko zakamuflowanej subwersji gdzieś pod spodem „zaangażowania” wiersza. Wydaje się, że jest ona powodowana równie głęboką wątpliwością co do potencjalnej siły poetyckiego przekazu i wątpliwością co do sprawczości literatury, a może raczej przekonania o jej braku sprawczości – gry i zabawy uczą, że papier wygrywa z kamieniem, lecz można w to zwątpić przy bliskim spotkaniu z gruzem. Przypuszczam więc, że kiedy podmiot wierszy Słomczyńskiego zbliża się do wątków mających w pierwszym rzędzie znaczenie nie-prywatne i nie-egzystencjalne, lecz w wyższej mierze społeczne i polityczne, to wnika tam, aby dokonać małego przewrotu i drobnej krytyki (przy tym – wiadomo o cyrkulacji wszystkich tych płaszczyzn). Nie robi tego, by nieśmiesznie kpić czy pokazać, że „Syria wtedy tylko to, tylko z tym” (tytoniem fajkowym), jak w tytułowym wierszu Latakia, lecz dla prowokacji (co w podobnym stylu czynił też w Dwupłacie, choćby w wierszu Drugi krąg).

Mając w pamięci wskazane wcześniej wątpliwości podmiotu i biorąc pod uwagę dominujący (a bywa, że irytujący) estetyzm, którym ów się charakteryzuje, jak również łatwo zauważalną podejrzliwość wobec toczących się dyskusji o politycznym wymiarze literatury – powiedzmy, że nowa propozycja Słomczyńskiego nie traktuje „zaangażowania”, społeczności i polityczności pisania ani jako potrzeby czy braku potrzeby, ani jako opcjonalności w sensie równoczesnego występowania jednych danych z innymi. Nie, Słomczyński, choć skłania się do opcjonalności właśnie, to działa w przebraniu i – z wnętrza wiersza tematycznie określającego się jako „zaangażowany” – poddaje krytyce pisanie „słabe, ale słuszne”, podobnie zresztą jak słuszne, ale płaskie czytanie, po trzecie zaś uwydatnia, że „słuszne” nie zawsze i nie dla wszystkich jest oczywiste i „niedyskutowalne”. Krytyczne głosy są potrzebne, zwłaszcza gdy służą – uwaga, teraz będzie to trochę wytarte i zapomniane wyrażenie – osiągnięciu konsensusu. Nie mam jednak pewności, czy strategia Słomczyńskiego nie zostanie uchwycona jako seria pozoracji w istocie rzeczy służących tylko „dekorowaniu wydmuszki” (Reliktowiec mały), społeczno-polityczny krąg tematyczny wykorzystujących zaś jako – paradoksalnie – afektywną, bo budującą emocję, podstawę dla wierszy. Krytyczna kategoria zaangażowania literatury objawiałaby wówczas swoje niedopracowanie, a przynajmniej tak mi się zdaje.

Wątpliwości w Latakii, o których mówię, a które uznaję za kluczowe dla tomu, rozumiem dwojako: po pierwsze, jako kontrę do wysokiego, aksamitnego stylu autora z poprzednich książek, trochę kontynuowanego, a trochę podawanego – właśnie – w wątpliwość; po drugie natomiast jako wytwarzanie czy obronę możliwości – wyrażania własnego zdania, we własnym stylu, w zgodzie z własnymi przekonaniami i wiarą ich skuteczność bądź nieskuteczność, czy nawet jako sposobność zachowania bezstronności.

Powyższe odznacza się też wtedy, gdy w Latakii mówi się o trudnych dla kobiet i mężczyzn czasach drobnej zmiany, przesyłając serdeczne pozdrowienie środkowym palcem, a jednocześnie dość jednoznacznie konserwując superego języka:

Panom, którzy się uważają za bogów
i chcą, żebym przed nimi klęczała,
[…]
Panom magistrom farmacji,
którym drgają powieki, kiedy proszę o tę tabletkę
i wielokrotnie czytają receptę, jakby pierwszy raz
widzieli taką,
[…]
A także paniom, które w moim imieniu,
choć nie pytały o zdanie, chcą zmieniać
końcówki w języku i nie pojmują,
że w języku to ja mogę mieć kolczyk,
ale nijak nie mogę mieć kolczycy;
oraz paniom, które chcą zostać
panami tego cudnego kraju,
niech się wyświetli przesłanie:

mój smukły, środkowy palec.

(Przesłanie)

Wątpliwości podmiotu wyrażają się w też licznych, choć niejawnych, polisyndetonicznych konstrukcjach przywołujących klasyczne mowy psalmijne i litanijne oraz w autotematycznych drobiazgach (np. Hydrotechnika, Neutrina, Osi), gdzie czynność i praktyka pisania wierszy jest ujmowana jako zasadniczo narcystyczna i niezupełnie użyteczna. Przy tym – to znaczy, wyrażając wątpliwość – dokonuje się w książce wysiłek odczarowania wielkiego rezerwuaru metafor z kręgu ornitologii. Tutaj umówmy się – mam świadomość tego, że u-lotności, aurze utraty, połamanym skrzydłom i „lekkim skrzydłom miłości” (o, szekspirologio) można by poświęcić cały tekst o Latakii, ale pozwolę sobie zostawić to zadanie innym.

O wiele ciekawsze jest dla mnie to, że obok tych wszystkich papug, bocianów, łabędzi i skrzydeł rozpinają się skrzydła bombowców nad Syrią, co (nawiasem mówiąc) uważam za najciekawszą w książce realizację omawianych wyżej kwestii zaangażowania i sprawczości literatury, to zaś dlatego, że towarzyszy im myśl dość jasno artykułująca istotę związanego z nimi problemu:

Ponad głowami przechodniów

debiutuje
Tu-160,
z animuszem,
amunicją kasetową.

Czy to istnieje
ostrzej niż społeczeństwo,
strzygi albo jednorożce?

Czy trudno uwierzyć w wojnę? Nie wiem. Nie będziemy w tym miejscu domniemywać średniej wartości wyobraźni i lęków pośród społeczeństw. Chodzi o rzeczywistość medialną, która nijak przystaje do tej (tamtej?) spoza ekranu („Otwórz okno, wyrzuć telewizor”, śpiewał zespół Gówno). Co więcej, nawet opuszczając ramy symulakrycznego obrazu, pozostaje wpaść w inną pozorowaną rzeczywistość, bo przecież:

Czy trudniej, mimo grudnia,
przed centrum handlowym,
przy fontannie z palmami,
ogłaszać ze zbolałą miną
jak łatwo przymarza język
neoliberalny do palm
i fontanny, i czemu
nie daje się oderwać
od startujących z Latakii,
od palca obywatelki Nadii
od piędzi miasta, gdzie mięso,
strzeżone, jak Oka w Sielcach,
kolcami potrąconego jeża,
salwuje się snem w jeden
z krótszych dni tego roku?

W mojej opinii to jedno z najważniejszych spośród wszystkich „długich, nieznośnie najeżonych słowami” (Wariacje epitalamijne) zdań składających się na Latakię. Aby nie umknął jeden z kluczowych sensów tego zdania, przypomnę: salwować się oznacza ratować (i) ocalać, a słowo to odnosi się także do zbawienia w ujęciu chrześcijańskim. Nie zmierzam tu do jakiejś totalnej dekonstrukcji, nawet nie śmiałbym, chciałbym jednak zwrócić uwagę na rysujące się tu rozwiązanie problemu, o którym mówimy od już dłuższego czasu – o ile nawet Słomczyński w swoim stylu komunikuje to samo, co sygnalizował też Rafał Krause:

[…] żaden despota nie był
tak ostry, jak
Domestos w mojej potężnej
łazience.

(R. Krause, Bohaterowie)

…lub to, co sygnalizował Tomasz Bąk:

twoja skrzynka mailowa kipi od wrzących tematów:
Znasz drogę, aby zarobić swój pierwszy milion?
Dlaczego bogaci mogą obejść system?
Pieniądze zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu!

Ignoruję je wszystkie. Jestem poetą,
znam drogę i nie potrzebuję pieniędzy.
Utrzymują mnie rodzice.

(T. Bąk, [beep] generation)

…lub to, co sygnalizował Seweryn Górczak:

Będziemy wkluczać każdego, a jeśli ktoś odmówi
zbombardujemy go miłością, aż się podda
i rzuci w ramiona społeczeństwa, zawsze
otwarte i gotowe, rodzina będzie tylko jedna
bo nasza wspólna, Amerykanie zrobią o niej
pouczający i przezabawny sitcom, a Chińczycy
jej nieudolną acz ambitną podróbkę.
Będziemy udawać, że jesteśmy krajem
i zajebiście się przy tym bawić
i nikt nam nie przeszkodzi.
Nikt nam nie przeszkodzi.

(S. Górczak, Program)

…jeszcze raz, skoro zdanie nieznośnie najeżyło się wierszami, które można by pewnie dalej wyliczać: o ile nawet Słomczyński w swoim stylu komunikuje to samo, co sygnalizują inni poeci o dykcjach zasadniczo odmiennych od niego, a zatem wyraźne i bolesne zniechęcenie zastaną rzeczywistością, o tyle Słomczyński czyni to za pomocą mowy, która broni samą siebie i dlatego tylko (taką) siebie może bronić, a dalej w ten sposób afirmuje (to znaczy potwierdza) rzeczywistość, która ją (to znaczy mowę) uwiera. Czyż nie? Wydaje mi się więc, że jest to jakiegoś rodzaju pułapka, a pułapka jak to pułapka, z założenia ogranicza. Inaczej, jeśli mowa jest celem samym w sobie.

Słomczyński jako „poeta możliwości” z całą wariantywnością swoich wierszy, zestawiając w Latakii realność i nierealność, arbitralność i kompromisowość, wsobność i od-sobność, rozedrganie i pewność głosu, wszystko to okraszając ironią (klasycznie) rozumianą jako dominacja samoświadomości autora nad dziełem, zdaje się nieustannie pragnąć całości i pewności, które istnieją o tyle, o ile wyciąga się po nie ręce. Autentyzmowi tych działań trochę jednak przeszkadza łatwo (może zbyt łatwo?) odnoszone wrażenie obcowania z elitarnym stylem wypowiedzi, który nie za bardzo przystaje do rzeczywistości (a może przyzwyczajeń czytelniczych?). Przy tym chciałbym zauważyć, że to moje osobiste wrażenie, a dykcja Słomczyńskiego najpewniej znajdzie (zresztą: już znalazła) swoich czytelników.

Mimo że rozświetlana przez starania o potoczystość i aksamitność mowy oraz rozmaite ornamenty liryczne, najnowsza książka Słomczyńskiego to książka ciemna, momentami nawet rozpaczliwa (Norma). Niełatwo jest to zobaczyć przez warstwy kamuflażu, nieistniejąca córka (A ja widzę, widzę jednorożca) „oczko w głowie naszej miłości” (A. Bursa, Miłość) skrywa się głęboko za niezbyt cieszącym oko kalamburem Latakii-miasta i latakii do nabijania fajki. A może wszystko nieprawda, bo ten tytoń to jedyne, co na tę chwilę przyjemnie kojarzy się z Syrią? Trudno mi jednak uwierzyć w takie pogodne, sielskie-anielskie pisanie o wojnie, kiedy już podjąć ten temat.

Całość istnieje o tyle, o ile wyciąga się po nią ręce. Ciemno? Strasznie? Ciemność jest przyjacielem młodzieży. Uderzanie się o kąty i kanty jest więc „jakoś” zrozumiałe. „Niczego sobie/ tak nie zaokrąglisz” (Reliktowiec mały), stwierdza się w wierszu, wątpiąc w świetlistość swojej mowy, do której łatwo (może zbyt łatwo?) było się przyzwyczaić w poprzednich odsłonach Słomczyńskiego. Jest więc „jakoś” zrozumiałe, że kapituluje się wobec „bezdźwięcznych bombowców w bezszelestnej obstawie” (Casino Loyal) i kapitalnego pytania „po co” (Wariacje epitalamijne). A jeśli nie kapituluje, to robi uniki:

Może aby zrozumieć i prawdziwie znielubić tak długie,
nieznośnie najeżone słowami zdanie, nie trzeba od razu
zgadzać się, że warto wznosić trampoliny nad zalewami,
osobliwie pustymi, tylko po to, żeby ktoś z nich skoczył,
zwłaszcza w ostrym świetle pięćdziesiątek, im późniejszych,
tym pewniej na główkę?

(Momenty będą?)

Mogące się w którymś momencie zrodzić pytanie, czy odbierać ten unik w kontrze do świeżych książek Dawida Mateusza i Radosława Jurczaka i czy manewrom Słomczyńskiego nie braknie wobec nich pola, zostawiam otwarte. Zauważmy tylko, że wierszach i tak łatwiej znaleźć miejsce niż w prawdziwej wojnie.

Na koniec: nieustanna perseweracja uniwersaliów życia i literatury prowadzi do reprodukcji znanych i zapoznanych sposobów mówienia o nich, może to wydarzać się jednak poprzez mowę każdorazowo aktualizującą zbiór tego, co wartościowe, przy czym widziałbym to odświeżanie jako niekoniecznie zależne od urody kalamburów, postępowości czy mistrzostwa w swojej dziedzinie, albo też cech od-podmiotowych i osobniczych (osobowość, idiolekt, albo nawet fryzura). Samo wartościowanie natomiast widzę jako raczej arbitralne.

Mówiąc prościej: literatura nudzi, bo jest powtarzalna, a jest powtarzalna, bo na możliwie najogólniejszym poziomie dotyczy tych samych spraw. Ustalanie wyniku, do jakiego prowadzi, widzę mniej więcej tak, jak orzeka się o spalonym w piłce nożnej: są gracze, są określone zasady, między nimi zaś biega kilku sędziów, którzy decydują o przerwaniu gry, uznaniu bramki i tak dalej. Szymon Słomczyński w jednym z ostatnich wierszy w Latakii pisze tak:

[…]
Strzelam kluczowe gole
zawsze wbrew zasadom,
tylko ręką, chociaż
nigdy tą samą.

(Ni w pięć, ni w dziewięć)

No to gol. Co oznacza ta bramka?

O AUTORZE

Michał Pranke

ur. w 1991 roku, autor książki Rant (Łódź 2018), ostatnio teoretyk kolektywu Rolnictwo Miejskie, z którym organizował Nanofestival i wydawał zina, z wykształcenia literaturoznawca, pracuje jako redaktor, mieszka w Toruniu.

powiązania

Updates

recenzje / ESEJE Sonia Nowacka

Recenzja Sonii Nowackiej książki Latakia Szymona Słomczyńskiego, wydanej w Biurze Literackim w wersji elektronicznej 14 sierpnia 2017.

WIĘCEJ

Zapchana pamięć. Kilka pytań o „Latakię” Szymona Słomczyńskiego

recenzje / ESEJE Antoni Zając

Recenzja Antoniego Zająca książki Latakia Szymona Słomczyńskiego, wydanej w Biurze Literackim w wersji elektronicznej 14 sierpnia 2017.

WIĘCEJ

Malowane nie działa

wywiady / O KSIĄŻCE Marcin Orliński Szymon Słomczyński

Rozmowa Marcina Orlińskiego z Szymonem Słomczyńskim, towarzysząca premierze książki Latakia, wydanej w Biurze Literackim 12 grudnia 2016 roku.

WIĘCEJ

Czas powodzi

recenzje / KOMENTARZE Szymon Słomczyński

Autorski komentarz Szymona Słomczyńskiego do książki Latakia, wydanej w Biurze Literackim 13 grudnia 2016 roku.

WIĘCEJ