teksty / Esej

Zmysłowość imagizmu

Joanna Mąkowska

Recenzja Joanny Mąkowskiej, towarzysząca premierze książki Amy Lowell Gałązka rozmarynu w tłumaczeniu Leszka Engelkinga, Tadeusza Sławka i Andrzeja Szuby, wydanej w Biurze Literackim 7 października 2025 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Amy Lowell była zmy­sło­wa w wier­szach i w życiu. Jej barw­na oso­bo­wość, siła i tem­pe­ra­ment wpły­nę­ły na cha­rak­ter ima­gi­zmu oraz moder­ni­stycz­nej poezji ame­ry­kań­skiej. Sen­su­al­ne wier­sze Lowell oddzia­łu­ją dziś z nową siłą, bo jeste­śmy w sta­nie dostrzec i doce­nić nie tyl­ko ich pre­cy­zję, ale rów­nież ero­tycz­ną i queero­wą inten­syw­ność. Dro­ga, któ­rą prze­szła Lowell, była jed­nak zawi­ła. Nie godzi­ła się bowiem pozo­sta­wać w cie­niu i była wier­na wła­snej wizji poetyc­kie­go eks­pe­ry­men­tu i rela­cji z czytelni(cz)kami.

W 1913 roku Lowell wraz z uko­cha­ną Adą Dwy­er Rus­sell wybie­ra się w podróż do Lon­dy­nu na spo­tka­nie z Ezrą Poun­dem. Nie pozna­li się wcze­śniej, więc zabie­ra ze sobą list pole­ca­ją­cy od redak­tor­ki naczel­nej cza­so­pi­sma „Poetry” Har­riet Mon­roe. Rok wcze­śniej Lowell wyda­ła debiu­tanc­ki zbiór wier­szy, A Dome of Many-Colo­ured Glass, a Pound z Hil­dą Doolit­tle i Richar­dem Alding­to­nem roz­wi­ja­ją nowy nurt w poezji – ima­gizm. Na łamach „Poetry” uka­za­ły się dwa tek­sty prze­ło­mo­we dla histo­rii moder­ni­zmu: esej Poun­da „A Few Don’ts by an Ima­gi­ste” oraz stresz­cze­nie wywia­du z ano­ni­mo­wym „ima­ży­stą” (naj­pew­niej Poun­dem) autor­stwa F.S. Flin­ta.

Gdy czy­ta się wier­sze Lowell zarów­no w ory­gi­na­le, jak i w prze­kła­dach Lesz­ka Engel­kin­ga, Tade­usza Sław­ka oraz Andrze­ja Szu­by, widać, jak bli­ska była jej poety­ka ima­gi­zmu. Pound zamie­ścił wiersz Lowell „W ogro­dzie” w anto­lo­gii Des Ima­gi­stes (1914), a ona wyda­ła dru­gą książ­kę – Sword Bla­des and Pop­py Seed z poezją lirycz­ną w duchu ima­gi­zmu i poli­fo­nicz­ną pro­zą.

Wkrót­ce docho­dzi jed­nak do kon­flik­tu mię­dzy Lowell a Poun­dem. Zde­rza­ją się dwie sil­ne oso­bo­wo­ści i odmien­ne wizje przy­szło­ści ima­gi­zmu. Lowell dąży do wyda­nia anto­lo­gii w zna­nym wydaw­nic­twie i pla­nu­je zakro­jo­ną na sze­ro­ką ska­lę pro­mo­cję w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Podró­żu­je po kra­ju z przy­stęp­ny­mi wykła­da­mi o ima­gi­zmie i czy­ta­niu nowej poezji. Cie­szą się one ogrom­ną popu­lar­no­ścią i zaskar­bia­ją jej wie­lu czy­tel­ni­ków. Jed­nak zda­niem Poun­da ima­gizm w wyda­niu Lowell jest zba­na­li­zo­wa­ny i pro­win­cjo­nal­ny, a poet­ka sta­ra się przy­po­do­bać maso­we­mu odbior­cy, co kłó­ci się z jego wizją este­tycz­ne­go i kul­tu­ro­we­go wymia­ru eks­pe­ry­men­tal­nej poezji. Twier­dzi, że Lowell prze­kształ­ca ima­gizm we wła­sny „Amy­gism”. Z kolei T.S. Eliot nazy­wa ją „demo­nicz­ną komi­wo­ja­żer­ką poezji moder­ni­stycz­nej”.

Choć dziś ten roz­łam może wyda­wać się absur­dal­ny, to wywarł on znacz­ny wpływ na póź­niej­szą recep­cję twór­czo­ści Lowell. Jej karie­ra lite­rac­ka roz­wi­ja­ła się inten­syw­nie, ale prze­rwa­ła ją nagła śmierć. Poet­ka zmar­ła w wyni­ku uda­ru w 1925 roku w wie­ku zale­d­wie pięć­dzie­się­ciu pię­ciu lat. Za życia opu­bli­ko­wa­ła kil­ka ksią­żek poetyc­kich, bio­gra­fię Joh­na Keat­sa, a tak­że licz­ne recen­zje i ese­je kry­tycz­ne, jak choć­by „Ten­den­cies in Modern Poetry”. Wyda­ła rów­nież anto­lo­gię Some Ima­gist Poets z wier­sza­mi czo­ło­wych ima­gi­stów, takich jak Doolit­tle, Alding­ton czy F.S. Flint. Pound nie chciał jed­nak, żeby zna­la­zły się tam jego utwo­ry. Wyda­ny tuż po śmier­ci Lowell zbiór Whats OClock został uho­no­ro­wa­ny Nagro­dą Pulit­ze­ra w 1926 roku. O ile za życia poet­ka cie­szy­ła się uzna­niem i popu­lar­no­ścią, o tyle w póź­niej­szych latach dłu­go pozo­sta­wa­ła nie­do­ce­nia­na.

Histo­ria ta poka­zu­je, że spo­sób kształ­to­wa­nia się kano­nu ma rów­nież wymiar per­so­nal­ny. Pound i Eliot byli oczy­wi­ście tuza­mi poezji moder­ni­zmu i kry­ty­ki lite­rac­kiej. Apro­ba­ta i wspar­cie z ich stro­ny, jak choć­by w przy­pad­ku Marian­ne Moore, Miny Loy czy Dju­ny Bar­nes, mogły pomóc wypły­nąć na sze­ro­kie wody, nato­miast ostra kry­ty­ka potra­fi­ła poważ­nie zaszko­dzić. Opi­nia Poun­da o Lowell zosta­ła następ­nie pod­chwy­co­na przez Nowych Kry­ty­ków, któ­rzy uwa­ża­li wier­sze Lowell za wtór­ne i sen­ty­men­tal­ne, co spra­wi­ło, że nie były włą­cza­ne do ukła­da­nych przez nich anto­lo­gii poezji moder­ni­stycz­nej. Dużo cza­su upły­nę­ło, zanim zaczę­to odkry­wać Lowell na nowo, bez nawy­ko­we­go powie­la­nia uprze­dzeń. W ostat­nich deka­dach widać pogłę­bio­ny wgląd w jej poety­kę. Pod­no­si się kwe­stie wcze­śniej pomi­ja­ne, jak choć­by zmy­sło­wy spo­sób obra­zo­wa­nia i pisa­nie o pożą­da­niu mię­dzy kobie­ta­mi.

Gałąz­ka roz­ma­ry­nu to jed­na z publi­ka­cji, któ­re obra­zu­ją, jak nie­jed­no­rod­ny był ame­ry­kań­ski moder­nizm. Dziś mówi­my nie tyle o moder­ni­zmie, ile o moder­ni­zmach, mamy bowiem świa­do­mość róż­nic w obrę­bie wizji eks­pe­ry­men­tu, poli­tycz­no­ści czy funk­cji poezji.

Wybór wier­szy i struk­tu­ra tomu pozwa­la­ją dostrzec, jak Lowell łączy pre­cy­zję ima­gi­zmu i pró­bę zobra­zo­wa­nia ulot­no­ści chwi­li z odważ­ną, choć sub­tel­ną ero­ty­ką. Znaj­dzie­my tu cykl pięk­nych minia­tur inspi­ro­wa­nych azja­tyc­ki­mi kra­jo­bra­za­mi, mini­ma­li­stycz­ne przy­ro­do­pi­sa­nie, a tak­że wier­sze trak­tu­ją­ce o woj­nie. Moc­ną stro­ną tomu jest rów­nież zesta­wie­nie prze­kła­dów trzech zna­ko­mi­tych tłu­ma­czy. Nie­któ­re z nich może­my prze­czy­tać w dwóch, a cza­sem nawet trzech wer­sjach, jak w przy­pad­ku „Damy”. Podob­nie jak w ima­gi­zmie, w prze­kła­dzie wie­le zna­czy niu­ans. „Nawet irys się wygina/ Gdy motyl na nim usią­dzie” – pisze Lowell (przeł. Leszek Engel­king). Może­my prze­ko­nać się, jak wybór doko­na­ny przez tłu­ma­cza może zmie­nić wydźwięk wier­sza. Widać to dobrze w otwie­ra­ją­cym tom utwo­rze „W ogro­dzie”. Spójrz­my na jego zakoń­cze­nie w prze­kła­dzie Lesz­ka Engel­kin­ga:

A ja pra­gnę nocy i cie­bie,
Chcę cię widzieć w base­nie:
Biel i blask w srebr­no nakra­pia­nej wodzie.
Księ­życ kłu­so­wał przez ogród,
Wyso­ki w skle­pie­niu nocy,
A zapach bzów był cięż­ki w swym znie­ru­cho­mie­niu.
Noc i woda, i ty, biel two­ja, w kąpie­li!

Lowell malu­je sło­wem, a pożą­da­nie spla­ta się z przy­ro­dą. Cia­ło, któ­re­go pra­gnie, wyła­nia się z prze­strze­ni ogro­du. Jak u Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa waż­ne są u niej kolor, odcień i fak­tu­ra. Woda jest „srebr­no nakrapian[a]”, a świa­tło księ­ży­ca „kłus[uje] przez ogród”. Dwu­krot­nie powta­rza się sło­wo „biel”, ale gdy Lowell mówi „biel two­ja”, to o czy­ją biel cho­dzi? W prze­kła­dzie Engel­kin­ga kwe­stia pozo­sta­je otwar­ta. Z kolei Andrzej Szu­ba podą­ża inną dro­gą:

A ja pra­gnę­łam nocy i cie­bie,
Chcia­łam cię oglą­dać w base­nie,
Biel i blask w cęt­ko­wa­nej sre­brem wodzie,
Gdy wyso­ko na łuku nocy
Nad ogro­dem wędro­wał księ­życ,
A won­ne bzy ogar­niał wiel­ki spo­kój.
Noc i woda, i ty, bie­lu­sień­ka, w kąpie­li!

Zamiast „bie­li”, czy­li odpo­wied­ni­ka „whi­te­ness”, uży­wa sło­wa „bie­lu­sień­ka”, wska­zu­jąc, że to ero­tyk les­bij­ski. To bar­dzo waż­na decy­zja, któ­ra wpły­wa na aktu­al­ną recep­cję Lowell jako ima­gist­ki, któ­ra jest zara­zem poet­ką queero­wą. W Gałąz­ce roz­ma­ry­nu znaj­dzie­my cykl czu­łych wier­szy o pożą­da­niu wypeł­nio­nych zachwy­tem nad cia­łem kochan­ki: „A potem przy­cho­dzisz ty/ I jesteś jak ten ogród cicha,/ I bia­ła jesteś jak kwia­ty smagliczki,/ I pięk­na jak ciche ogni­ki świe­tli­ków” – czy­ta­my w wier­szu „Ogród księ­ży­co­wą nocą” w prze­kła­dzie Tade­usza Sław­ka. Podob­nie zmy­sło­wy wydźwięk ma „Venus tran­siens”, w któ­rym Lowell nawią­zu­je do obra­zu Naro­dzi­ny Wenus Bot­ti­cel­le­go:

Dla mnie
Zasty­głaś w bez­ru­chu
W błę­ki­cie lek­kie­go powie­trza,
Oko­lo­na kon­tu­rem świe­tli­stych wia­trów,
Pod sto­pa­mi masz morze sło­necz­ne­go bla­sku.
A fale, któ­re zapo­wia­da­ją twe przyj­ście,
Marsz­czą się i nie­po­ko­ją
Pia­sek u moich stóp.

(przeł. Tade­usz Sła­wek)

Queero­wość poezji Lowell wią­że się z płyn­no­ścią, nie­jed­no­znacz­no­ścią czy otwar­to­ścią. Czę­sto prze­wi­ja się w jej wier­szach sło­wo „belo­ved”. O ile w angielsz­czyź­nie nie jest ono nace­cho­wa­ne płcio­wo, o tyle tłu­ma­cze­nie nie­raz wyma­ga dookre­śle­nia, co może sta­no­wić wyzwa­nie. Zesta­wie­nie odmien­nych prze­kła­dów poka­zu­je róż­ne moż­li­wo­ści inter­pre­ta­cyj­ne. Przy­kła­do­wo w wier­szu „List” w prze­kła­dzie Tade­usza Sław­ka adre­sat­ką jest kobie­ta: „Uko­cha­na, męczy mnie to, że two­ja nieobecność/ Do krwi rani mi serce;/ Że wyci­skam z nie­go kro­ple atramentu/ I wysy­łam w liście”. Nato­miast w „Darze” Engel­kin­ga to męż­czy­zna: „Daru­ję ci sie­bie, uko­cha­ny”. Zda­rza się jed­nak, że Lowell sama okre­śla płeć oso­by, do któ­rej skie­ro­wa­ny jest wiersz, jak w „Do męża”, gdzie widać to już w tytu­le:

Jaśniej­sze od świe­tli­ka nad rze­ką Uli
Są two­je sło­wa w mro­ku,
Uko­cha­ny.

To jed­na z wie­lu minia­tur inspi­ro­wa­nych Japo­nią i Chi­na­mi. Ken­neth Rexroth uznał zresz­tą Lowell za mistrzy­nię tej for­my, a w Gałąz­ce roz­ma­ry­nu znaj­dzie­my cie­ka­we przy­kła­dy mini­ma­li­stycz­nych utwo­rów, takie jak „Pod Kio­to”, „Dro­ga do Yoshi­wa­ry” czy „Z Chin”. Cza­sem już tytu­ły odzwier­cie­dla­ją odmien­ne sty­le tłu­ma­czy: „Yoshi­wa­ra Lament” to u Szu­by „Tren z Yoshi­wa­ry”, u Engel­kin­ga zaś – „Ele­gia yoshi­war­ska”. Ima­gi­stycz­ne minia­tu­ry wyróż­nia inten­syw­ność per­cep­cji, a każ­de sło­wo waży. Nawet w tym przy­pad­ku zoba­czy­my jed­nak mniej lub bar­dziej sub­tel­ne róż­ni­ce lek­sy­kal­ne, któ­re wpły­wa­ją z kolei na rytm wier­sza, jak w „Jesie­ni”:

Przez cały dzień patrzy­łam, jak szkar­łat­ne liście wino­gra­du

Opa­da­ją na wodę.

Teraz w bla­sku księ­ży­ca opa­da­ją dalej,

Lecz każ­dy liść jest lamo­wa­ny sre­brem.

 

(Leszek Engel­king)

Przez cały dzień patrzy­łam, jak fio­le­to­wo-czer­wo­ne liście wino­ro­śli

Opa­da­ją na wodę.

A teraz, w świe­tle księ­ży­ca, opa­da­ją nadal,

Lecz każ­dy liść ma srebr­ną lamów­kę.

 

(Andrzej Szu­ba)

To cie­ka­we, jak czę­sto poja­wia się u Lowell obraz liści opa­da­ją­cych lub uno­szą­cych się na wodzie. Deli­kat­ne muśnię­cie, intym­ny dotyk w przy­ro­dzie, nada­ją jej minia­tu­rom lek­kość: „Czy to waż­ka, czy liść klonu/ Łagod­nie osia­da na wodzie?” („Jesien­na mgieł­ka”, przeł. Leszek Engel­king); „Kie­dy prze­cho­dzi­łam przez most Ari­wa­ra-no Narihiry,/ Zoba­czy­łam, że wody są szkarłatne/ Od pły­wa­ją­cych na nich liści klo­nu” („Pod Kio­to”, przeł. Leszek Engel­king). Lowell kon­se­kwent­nie sku­pia uwa­gę na ulot­nych chwi­lach, sta­ra­jąc się pre­cy­zyj­nie utrwa­lić wła­sne impre­sje. Ile moż­na tak napraw­dę zoba­czyć i zapi­sać w pamię­ci? Jak widzieć głę­biej? Jak ta głę­bia prze­kła­da się na myśli i uczu­cia? Nie­któ­re liry­ki Lowell są nie­mal foto­gra­ficz­ne, jak w obra­zie gej­szy z wier­sza „Uli­ce” (przeł. Andrzej Szu­ba):

Rąb­ki ich szat uno­szą się na wie­trze,
A krwi­sto­czer­wo­na pod­szew­ka jarzy się jak ząb­ko­wa­ne liście klo­nu
Jesie­nią.

Tech­ni­ka ta cha­rak­te­ry­zu­je zarów­no minia­tu­ry inspi­ro­wa­ne kul­tu­rą azja­tyc­ką, wier­sze o przy­ro­dzie, jak i nie­któ­re ero­ty­ki, na przy­kład „Mroź­ny wie­czór” (przeł. Leszek Engel­king), w któ­rym gra świa­tła i cie­nia odda­je inten­syw­ność uczuć:

To nie ostre świa­tło w two­im oknie
Ośle­pia mnie;
To nie­wy­raź­ny zarys twe­go cie­nia,
Co bie­ga po shōji.

W Gałąz­ce roz­ma­ry­nu znaj­dzie­my wier­sze, któ­re róż­nią się bar­wą uczuć i tonem. W ostat­niej czę­ści zosta­ły uję­te utwo­ry trak­tu­ją­ce mię­dzy inny­mi o woj­nie. Tra­gizm sytu­acji nie pozwa­la delek­to­wać się świa­tem. Zmy­sło­wość per­cep­cji oka­zu­je się przy­wi­le­jem, któ­ry moż­na stra­cić w kry­zy­sie. Woj­na two­rzy wyrwę w cza­so­prze­strze­ni, jak poka­zu­je „Wrze­sień 1918” w prze­kła­dzie Tade­usza Sław­ka. Dzię­ki Lowell może­my lepiej zro­zu­mieć, jak pod wpły­wem doświad­czeń gra­nicz­nych zmie­nia się spo­sób prze­ży­wa­nia świa­ta i jak waż­ne jest, by sta­rać się tę zmia­nę nazwać i zobra­zo­wać. Dobrze czy­ta się Lowell dziś, gdy jeste­śmy w sta­nie doce­nić queero­wy i zmy­sło­wy wymiar jej twór­czo­ści, a zara­zem sta­ra­my się nie stra­cić zmy­słów w naszym „potrza­ska­nym świe­cie”:

Kie­dyś nie będzie woj­ny.
Wte­dy wyj­mę to popo­łu­dnie,
Poobra­cam je w pal­cach
I poczu­ję w ustach jego słod­ki smak,
I ude­rzy mnie rześ­ki sze­lest jego buj­nych liści.
Dzi­siaj mogę tyl­ko jakoś je zebrać,
Wło­żyć do pudeł­ka z dru­gim śnia­da­niem,
Bo cza­su star­cza mi jedy­nie na to,
By pró­bo­wać utrzy­mać się na nogach
W potrza­ska­nym świe­cie.

O autorze

Joanna Mąkowska

Literaturoznawczyni, adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka. Publikowała między innymi w „Modernism/modernity”, „Arizona Quarterly”, „Women's Studies” i „James Baldwin Review”. Jej teksty krytyczne i przekłady ukazały się w „Literaturze na Świecie”, „Dwutygodniku”, „Czasie Literatury”, „Twórczości” i „Wizjach”. Przełożyła książkę poetycką Natalie Diaz Postkolonialny Wiersz Miłosny (Graywolf, 2020/Współbycie, 2024), która została nominowana do Nagrody Ossolineum za Przekład Poetycki. Stypendystka Fulbrighta i Fundacji Kościuszkowskiej.

Powiązania