24/11/14

PANDER! PANDA! PANZER!

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Muzy­ka Mgła­wi­cy, The Clash. Oczy­wi­ście, tak­że póź­niej­sze pły­ty Joe Strum­me­ra and The Mesca­le­ros. Strum­mer zawsze mnie sty­mu­lo­wał, pozwo­lił prze­trwać eks­tre­mal­ne chwi­le. Nie będzie tu o Two­im fawo­ry­cie. Tric­ky niech dzi­siaj odpo­czy­wa! I jesz­cze inna postać, bo wła­śnie o nim chciał­bym w koń­cu napi­sać. Mark E. Smith powie­dział w wywia­dzie dla Guar­dia­na: I have­n’t looked at myself much this year. I don’t in gene­ral. My wife­’s Gre­ek rela­tions say I’ve got nice apple che­eks, and I think I’ve got blue eyes and brown hair. I looked at my teeth two mon­ths ago and they were 50% black at the bot­tom. It was bad. The den­tist was a genius. He sor­ted it out for a couple of hun­dred quid. Now they are yel­low like my top ones. The bot­tom ones are my own, the top ones are­n’t – they were knoc­ked out. GR. Mrok nad­cho­dzi! Już wybie­ra­ją z naszej pół­ki – jak wspo­mnia­łem w książ­ce „Kopen­ha­ga”. To była oczy­wi­ście ta dru­ga kape­la, któ­ra zawsze mi towa­rzy­szy­ła. The Fall. Mark E. Smith. Upa­dek (fr. La Chu­te), czy­li The Fall Alber­ta Camu­sa wycho­dzi po raz pierw­szy w 1956 roku. W 1957 rodzi się Mark E. Smith. Zapy­zia­ła Anglia, robot­ni­cza rodzi­na, Bro­ugh­ton w Lan­ca­shi­re. Potem prze­no­szą się do oko­licz­nej dziu­ry Pre­stwich, bli­sko mia­stecz­ka Bury. Mark E. Smith bar­dzo szyb­ko rzu­ca col­le­ge i zakła­da The Fall. Ten pro­jekt trwa już prze­szło 35 lat. To w sumie powin­no być ska­za­ne na poraż­kę, jak w przy­pad­ku The Cure. Zbyt jed­no­li­ty, mono­ton­ny i roz­po­zna­wal­ny wokal. A jed­nak. Jak powie­dział swe­go cza­su John Peel: The Fall are always dif­fe­rent, always the same. To się cią­gle zmie­nia­ło, cia­gle było takie samo. Post­punk, new wave, grun­ge etc.  W wywia­dach Mark Smith opo­wia­da o wpły­wach takich ludzi jak Phi­lip K. Dick, Edgar Allan Poe czy Ray­mond Chan­dler. I wycho­dził też z pod­zie­mia. W 2005 BBC Four wyemi­to­wa­ło słyn­ny doku­ment – The Fall: The Won­der­ful and Fri­gh­te­ring World of Mark E. Smith. Nie oba­wiał się współ­pra­cy z kape­la­mi na topie, np. wystę­po­wał gościn­nie z   Goril­laz. Naj­bar­dziej pocią­ga­ły mnie jego pły­ty spo­ken word. Zawsze dener­wo­wa­ły wszyst­kie te bez­sen­sow­ne recy­ta­cje wier­szy z wąt­pli­wy­mi graj­ka­mi w tle. A tutaj atak. Moja ulu­bio­na jego pro­duk­cja to Pan­der! Pan­da! Pan­zer! 42 minu­ty tek­stu z nie­po­ko­ją­cym pod­kła­dem dźwię­ko­wym. Jeden utwór, skła­da­ją­cy się z róż­nych czą­stek, kawał­ków The Fall, pięk­nie pomy­śla­ny kolaż. Posta­raj się tego kie­dyś wysłu­chać. Nie jest to zabaw­ka dla grzecz­nych dziew­czy­nek i chłop­ców. Wszyst­ko dir­ty, szkic, nie­po­kój. Atak na reli­gię, poli­ty­kę, na tych, któ­rzy roz­wa­la­ją nam mózgi. Ostat­nio widzia­łem Mar­ka E. Smi­tha na kon­cer­cie The Fall jakieś kil­ka­na­ście lat temu, w Lop­pen na Chri­stia­nii. Jesz­cze się wte­dy trzy­mał. Nadal wystę­pu­je na sce­nach.

 Mark E. Smith, Pan­der! Pan­da! Pan­zer! Action Records 2002