17/05/16

Hello Tiny Bird Brain

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Ostat­nio na MATRIXIE zro­bi­łem wpis doty­czą­cy pro­ble­ma­ty­ki Obce­go, teraz parę słów na podob­ne tema­ty. Noma­dyzm – Obcy… Są to wyraź­nie naczy­nia połą­czo­ne. Zacznę, tra­dy­cyj­nie, od „pro­gre­syw­ne­go” kli­ma­tu pol­skie­go 🙂 „Dobra zmia­na”… Mąci­ciel­stwo w TV, gaze­tach i na pseu­do­li­te­rac­kich por­ta­lach (heavy meta­lo­we kape­le w hoł­dzie zba­wi­cie­lo­wi), poboż­ne radio­we pod­wie­czor­ki – tema­ty zwią­za­ne z pie­cze­niem zają­ca albo tzw. słusz­ną poezją i pro­zą. Nowi guru. Pra­gnąc być ojca­mi „naro­du przy­szło­ści”, cofa­ją się dra­ma­tycz­nie, nawet nie do „weso­łych pro­jek­cji” kró­la Popie­la (czy wia­do­mych lat ’30 ubie­głe­go wie­ku), ale chy­ba gdzieś w świa­ty dino/mamutów… Do kamy­ków i mało pacy­fi­stycz­nych igra­szek wło­cha­tych przod­ków. Posia­da­ją oczy­wi­ście nie­zwy­kle „ory­gi­nal­ne” (niczym już nie są w sta­nie zasko­czyć) szla­ki wyobraź­ni:

– Myślisz zapew­ne, że przy­szłość moż­na budo­wać bez grun­tow­nej wie­dzy o prze­szło­ści? Mylisz się czło­wie­ku potęż­nie. Ewa nie była pierw­szą lalecz­ką, z któ­rą miał do czy­nie­nia Adam… Lubież­ność, zapa­mię­taj sobie, lubież­ność…
– Musi­my aż tak dale­ko prze­su­wać się w cza­sie?
– Księ­ga Iza­ja­sza 34:14. Tam zaczął się wła­śnie cały ten bur­del! Ogró­dek i Lilith… To ona chcia­ła zmu­sić Ada­ma, żeby ją przy­ata­ko­wał od tyłu. A Ewa była dopie­ro jego dru­gą klient­ką. W dodat­ku z żebra, jak podi­sto­ta.
– Do cze­go to wszyst­ko zmie­rza?
– Do skro­ba­nek, czy­li mor­do­wa­nia dzie­ciąt­ka. A nazwy pocią­gów pro­mu­ją okul­tyzm!
– Jeśli pra­wo abor­cyj­ne zosta­nie zaostrzo­ne, to w Pol­sce nie będzie żad­ne­go lecze­nia pre­na­tal­ne­go, ostrze­ga Romu­ald Dęb­ski.
– Stra­ci pra­cę i po krzy­ku z gine­ko­lo­gią…
– Czy pro­du­ko­wa­ny nadal będzie papier toa­le­to­wy?
– Znisz­czy­my, ile tyl­ko się da!
– Wasze kapli­ce, nasze maci­ce!
– Kobie­ty są stwo­rzo­ne do garów i rodze­nia zdro­wych bacho­rów. W woj­sku pol­skim ma obo­wią­zy­wać Deka­log! I tak już nigdy nicze­go nie poj­miesz, zde­mo­ra­li­zo­wa­ły cię por­no i ame­ry­kań­skie wester­ny.
– Co to ma wspól­ne­go z Lilith?
– Lilith to patron­ka abor­cji, to ośli­ca skrzy­żo­wa­na z mał­pą. Lilith, czy­li sym­bol anty­pol­sko­ści.
– I nie pomo­gli Senoy, Seman­ge­lof, San­se­noy?
– No wła­śnie, typo­wo noma­dycz­ne, pozba­wio­ne pol­skich korze­ni myśle­nie. Wiesz, co ja sądzę o Cyga­nach i mala­rzach abs­trak­cjo­ni­stach? To czy­ste paso­żyt­nic­two. Podob­nie jak oni – jesteś jed­nost­ką nie­po­żą­da­ną i anty­spo­łecz­ną.
– A noma­dycz­ne moty­wy w poezji Kazi­mie­rza Wie­rzyń­skie­go?
– Emi­grant, więc tak­że zasłu­żył na kul­kę.
– Las Aoki­ga­ha­ra, myślę, że to odpo­wied­nie miej­sce dla cie­bie.

Szyb­ko i kon­kret­nie („wester­no­wo” wła­śnie) doczoł­ga­li­śmy się do noma­dy­zmu. Nie ma to jak nad­wi­ślań­scy opie­ku­no­wie dusz, ci praw­dzi­wi męż­czyź­ni i ich wypu­dro­wa­ne powier­ni­ce, każ­dy ze wspa­nia­łą prze­szło­ścią, nie­ska­zi­tel­ni i nie­śmier­tel­ni, gdyż Pan im na bank zapew­ni sto­do­łę (pół litra) w chmu­rach.

Hasło poezja noma­dycz­na to we współ­cze­snych cza­sach przede wszyst­kim Pier­re Joris (ur. w 1946 we Fran­cji). Wycho­wał się w Luk­sem­bur­gu, a następ­nie oddy­chał w wie­lu miej­scach glo­bu: Fran­cji, USA, UK, kra­jach pół­noc­no­afry­kań­skich (Algie­rii itd.). Postać zna­na, aktyw­na, przez wie­lu OK zawod­ni­ków bar­dzo respek­to­wa­na. Poeta, tłu­macz, ese­ista (prze­szło 40 ksią­żek na kon­cie). Żeby lepiej poznać jego wier­sze, naj­le­piej zaj­rzeć do wybo­rów: Brec­cia: Selec­ted Poems 1972–1986 (Edi­tions PHI / Sta­tion Hill), Poasis: Selec­ted Poems 1986–1999 (Wesley­an Uni­ver­si­ty Press) albo do ostat­nio wyda­nych Barzakh (Poems 2000–2012) (Black Widow Press 2014). Jest on rów­nież auto­rem zbio­ru ese­istycz­ne­go A Nomad Poetics (Wesley­an Uni­ver­si­ty Press, 2003), z któ­rym z pew­no­ścią war­to się zapo­znać i zacząć go stu­dio­wać, jeśli cze­goś roz­wo­jo­we­go na temat poezji noma­dycz­nej chcie­li­by­śmy się dowie­dzieć. Char­les Bern­ste­in kon­kret­nie tę książ­kę rekla­mu­je: “In Pier­re Joris’s pre­scient col­lec­tion of essays, the noma­dic is enco­un­te­red as a meta­phor for poetic word and for cul­tu­ral trans­la­tion: in other words, as a pla­ce of trans­i­tion in which we wan­der to find a com­mon gro­und”. Dzia­łal­ność trans­la­tor­ska to istot­na część aktyw­no­ści Jori­sa. Na angiel­ski prze­kła­dał takich auto­rów jak Tri­stan Tza­ra, Mau­ri­ce Blan­chot, Jean-Pier­re Duprey, czy (przede wszyst­kim) póź­niej­sze­go Pau­la Cela­na. Z kolei Fran­cja otrzy­ma­ła od nie­go tłu­ma­cze­nia całej masy ame­ry­kań­skich kla­sy­ków, lista była­by dłu­ga, np. Kero­uac, Gins­berg, Cor­so. Bar­dzo waż­na jest jego współ­pra­ca z Jero­me Rothen­ber­giem (czo­ło­wym z kolei znaw­cą świa­to­wej etno­po­ezji). Razem zre­da­go­wa­li i opu­bli­ko­wa­li dwa tomy anto­lo­gii XX-wiecz­nej lite­ra­tu­ry awan­gar­do­wej, Poems for the Mil­len­nium: The Uni­ver­si­ty of Cali­for­nia Book of Modern & Post­mo­dern Poetry, (Uni­ver­si­ty of Cali­for­nia Press). W info jed­nej z ame­ry­kań­skich biblio­tek moż­na wyczy­tać: „Dra­wing for this second volu­me upon poets as fami­liar as Anne Sexton and Robert Dun­can but also upon trans­la­tions from the Japa­ne­se and Gre­ek, the textu­al art of Tom Phil­lips, and the lyrics of Tom Waits, edi­tors Rothen­berg and Joris want not so much to make one sta­te­ment thro­ugh the voices of many poets as to pass along the over­he­ard frag­ments of the endless poetic conver­sa­tions of this cen­tu­ry”. W 2011 roku nakła­dem Lit­te­ra­ria Pra­gen­sia Press (red. Peter Coc­kel­bergh) uka­za­ła się książ­ka Pier­re Joris-Car­to­gra­phies of the In-betwe­en. Auto­ra­mi tek­stów o Jori­sie są tam m.in. Char­les Bern­ste­in, Clay­ton Esh­le­man, Allen Fisher, Chri­sti­ne Hume, Ali­ce Notley, Mar­jo­rie Per­loff. Kolej­na istot­na pozy­cja, do któ­rej powin­no się dotrzeć! A dla ama­to­rów poszu­ki­wań sie­cio­wych – Pier­re Joris pro­wa­dzi stro­nę NOMADICS: http://www.pierrejoris.com/blog/ Jest cie­ka­wie zro­bio­na (dużo lin­ków, new­sów, wywia­dów), moż­na tam zna­leźć spo­ro dodat­ko­wych info o tym mało roz­pra­co­wa­nym w Pol­sce auto­rze. Poezja noma­dycz­na nie ozna­cza, co dosko­na­le poka­zu­je przy­kład Jori­sa, bez­re­flek­syj­ne­go opi­sy­wa­nia odmien­nych zakąt­ków świa­ta (zabyt­ków, potraw zapie­ka­nych z masłem czosn­ko­wo-limon­ko­wym czy błę­kit­nej bar­wy mórz). To nie­ustan­na wal­ka  (ini­cja­ty­wy trans­la­tor­skie, arty­ku­ły, szki­ce, odczy­ty), przy­bli­ża­nie nie­zna­nych, a jed­no­cze­śnie „ska­za­nych” prze­cież na sie­bie kul­tur. Pra­ca pozy­ty­wi­stycz­na, „for­su­ją­ca” kom­plet­nie inne, igno­ro­wa­ne przez zachod­ni (i nie tyl­ko zachod­ni) esta­bli­sh­ment spo­so­by myśle­nia w sztuce/literaturze etc. Pier­re Joris wyko­nał kolo­sal­ną robo­tę (ese­je, tłu­ma­cze­nia), poda­jąc nam nie­ja­ko na tale­rzu czę­sto her­me­tycz­ne, odmien­ne (formalnie/ideologicznie) świa­ty poezji arab­skiej. Bez nie­go wie­dza o tych obsza­rach była­by nadal dość ogra­ni­czo­na. Ma to olbrzy­mie zna­cze­nie, zwłasz­cza w obec­nych cza­sach, gdy izo­la­cjo­nizm, panicz­ny lęk przed Obcym zda­ją się być czymś – nie­ste­ty – obli­ga­to­ryj­nym, osią­ga­ją­cym swo­je apo­geum… W jed­nym z wier­szy Joris napi­sał sygna­ło­wo:

What a pla­ce that must be,
a some­thing at least, to be in
and if that nothin­gness
was the ham­za
a sort of zag witho­ut a zig
a futu­re bre­ath half taken now
with always some­thing more
solid, impor­tant coming right
behind it.
a kind of fishing hook.

Mar­cus Sle­ase uro­dził się w 1974 roku w Por­ta­down w Irlan­dii Pół­noc­nej. W mło­dym wie­ku wyje­chał wraz z rodzi­ną do USA, gdzie się kształ­cił i roz­po­czął lite­rac­ką karie­rę. Był człon­kiem pro­gre­syw­nej The Luci­fer Poetics Gro­up, z któ­rą wystę­po­wał m.in. w Atlan­cie, Fila­del­fii, na Bro­okly­nie czy w Washing­ton DC. Poja­wi­ły się jego pierw­sze publi­ka­cje w pra­sie, robił wywia­dy z poeta­mi, pisał recen­zje itd. Następ­nie wyru­szył w dal­szą pla­ne­tar­ną tra­sę. Żył i pra­co­wał (uczył prze­waż­nie języ­ka angiel­skie­go) w wie­lu miej­scach glo­bu. Korea Połu­dnio­wa (Seoul), Tur­cja (Anka­ra), Wło­chy, Pol­ska (Kato­wi­ce, Elbląg), USA, UK… Miesz­ka obec­nie w Lon­dy­nie, gdzie w Rich­mond Ame­ri­can Uni­ver­si­ty pro­wa­dzi zaję­cia z angiel­skie­go (jako języ­ka obce­go). Jest bar­dzo aktyw­ny na sce­nach lon­dyń­skich, wystę­po­wał z taki­mi ludź­mi jak np. Jeff Hil­son, Fran­ces Kruk, Fran­ce­sca Liset­te, Micha­el Zand, Har­ry Godwin, Tim Atkins, Sean Bon­ney, Ste­ven Fow­ler, Peter Jaeger (mogli­by­śmy tutaj dopi­sać jesz­cze inne cie­ka­we nazwi­ska, nie­ste­ty w Pol­sce o tej nowej bry­tyj­skiej poezji rzad­ko kto ma poję­cie). Do tego docho­dzą dzia­ła­nia z muzy­ka­mi i arty­sta­mi wizu­al­ny­mi. Książ­ki Mar­cu­sa uka­zy­wa­ły (i uka­zu­ją) się w wydaw­nic­twach z regu­ły poszu­ku­ją­cych, ambit­nych. Nie­kie­dy są to praw­dzi­we pereł­ki edy­tor­skie, cięż­ko dostęp­ne, dru­ko­wa­ne w małych nakła­dach, na spe­cjal­nym, odje­cha­nym papie­rze – dobrze pasu­ją do (noma­dycz­nej) posta­wy „on the road” ich auto­ra. Jeśli ist­nie­je coś takie­go jak lite­ra­tu­ra pla­ne­tar­na, wol­na i ponad podzia­ła­mi, noma­dycz­na – jej głów­nym przed­sta­wi­cie­lem był­by z pew­no­ścią Mar­cus Sle­ase. Auto­ra moż­na bez pro­ble­mu zlo­ka­li­zo­wać onli­ne: www.marcusslease.blogspot.com

Z Mar­cu­sem pozna­li­śmy się wie­le lat temu, mie­li­śmy wspól­ne czy­ta­nia w Lon­dy­nie, współ­re­da­go­wa­li­śmy (gościn­nie) jeden z nume­rów sie­cio­we­go pisma Past Sim­ple (zapre­zen­to­wa­li­śmy wte­dy poezję z USA, UK, Pol­ski, Danii i Czech), na okład­kach kil­ku jego ksią­żek są moje obra­zy… Tutaj przy­kład akcji (tek­sty-obra­zy-dźwięk): https://www.youtube.com/watch?v=PSv6LAHI0gY. W twór­czo­ści Mar­cu­sa jest spo­ro pol­skich „tro­pów”, wier­szy napi­sa­nych bez­po­śred­nio w Pol­sce, zain­spi­ro­wa­nych naszą „nie­po­wta­rzal­ną” kra­iną czy ludź­mi stam­tąd pocho­dzą­cy­mi. Dosko­na­łym przy­kła­dem może być zbiór Godze­nie (Bla­ze­VOX, Buffalo/New York 2009). Autor wyja­śnia na samym począt­ku: „«Godze­nie» is a Polish word which means to make an agre­ement or recon­ci­le (ex. «Trud­ne jest godze­nie pra­cy z zaba­wa» – «It’s dif­fi­cult to recon­ci­le work and play»).” Książ­ka powsta­wa­ła w Kato­wi­cach (ślą­skie blo­ko­wi­ska!), w sce­ne­rii mak­sy­mal­nie cięż­kiej, moc­no czło­wie­ko­wi nie­przy­chyl­nej. Mini­ma­lizm, egzy­sten­cja­lizm, czar­ny humor, dystans, nie­speł­nie­nie… Tak się powin­no wła­śnie two­rzyć poezję. Dwa cha­rak­te­ry­stycz­ne wier­sze z pierw­szej czę­ści książ­ki Godze­nie, któ­ra nazy­wa się Block 7A. Wszyst­kie utwo­ry mają tam iden­tycz­ny tytuł:

Block 7A

I’m 32
I live in the blocks
north of the north
wind awa­ke­ned
with the elf
of the self
I come
to you
in my tower
yogi-yo
climb to my win­dow
O Baby­lon
riding this under­tow
with my hairy-hoofed
half-hear­ted angel
sali­va nebu­la
half-baked
bot­ched & con­ge­aled
god­so­aked
in the yel­low egg
the blue chick

Block 7A

histo­ry­’s lift is out-of-date
Bigos and frog-in-the-head
tired tick befo­re bed­ti­me
long-shank drib­bling in the pan­ties
nine-ten­ths tin
I mean to take on visi­tors
in this over­grown gra­vey­ard

W wywia­dzie dla Regent Col­le­ge w Elblą­gu, Mar­cus Sle­ase na pyta­nie „What are you pro­ud of?”, odpo­wie­dział: „Well I am not sure if pro­ud is the right word. But I feel gra­te­ful that I made the cho­ice to leave behind my car, fur­ni­tu­re, uni­ver­si­ty posi­tion in the Uni­ted Sta­tes (etc.) and tra­vel and wri­te. The noma­dic life­sty­le is not always easy or roman­tic, but it has been very good sti­mu­lus for cre­ating art.” Zbiór Hel­lo Tiny Bird Bra­in uka­zał się w bry­tyj­skim The Kni­ves Forks And Spo­on Press (podob­nie jak Bla­ze­VOX, pole­cam to miej­sce miło­śni­kom inno­wa­cyj­nej, eks­pe­ry­men­tal­nej poezji) w 2012 roku. I tutaj tak­że typo­we dla Mar­cu­sa mini­ma­li­stycz­ne, czuj­ne trasy/wypady. Dla mnie kla­sy­kier noma­dycz­nej linii! Książ­ka ma trzy roz­dzia­ły: 1. Elblag, Poland 2. Trie­ste, Ita­ly 3. Lon­don UK. Zno­wu więc pol­ski akcent. Kil­ka wier­szy z tego tomu zosta­ło świet­nie prze­tłu­ma­czo­nych przez Ada­ma Zdro­dow­skie­go. Oto jeden z nich:

Bar mleczny
(Elbląg, Polska, 9 sierpnia 2009 r.)

pot pulch­nych pań kapie mi w gulasz
cześć cześć spie­gel w spie­gel
histo­ria to tyl­ko duże H
mój dom nie stoi na ska­le
zja­da mnie moja psi­na
czas teraź­niej­szy poszat­ko­wa­ny
to jest targ, czu­ły bar­ter
z czło­wie­ka klops
mia­ło nie być prze­ka­zu
Her­ku­les wio­słu­je łyż­ką w górę rze­ki
a sol­nicz­kę z moje­go sto­łu
dia­bli wzię­li

Wpis ten chciał­bym zakoń­czyć jesz­cze jed­nym wier­szem Mar­cu­sa Sle­ase, tym razem z tomu From Sma­shing Time (MIPO­esias, Blo­oming­ton, Illi­no­is 2012):

Avenging Angels vs. Karma

my brit­ches are huf­fing life
don don dond­don­don goes the chi­me
on the che­ap Sam­sung
Lon­don thy reeking gre­ens
thy reeking rains
the bees are puf­fy gains
some­bo­dy knoc­kin on my door
a blow up ovum?
Herr Hel­mut Klang Klang
wal­kin the mud pud­dles of Elblag
that Mor­mon figle­af
ain’t no relief
Gdansk was on the way to Wal­lon Land
that was in 1308
in the her­mit king­dom of Korea
the dra­ins faced the mir­ror