02/10/12

1 lipca 2010

Tadeusz Pióro

Strona cyklu

Osobista historia języka
Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

W czerw­cu 1976 roku byłem na waka­cjach pod namio­tem w Mali­nów­ce, bli­sko Ełku, a wła­ści­wie pod trze­ma namio­ta­mi, dwie trój­ki i jed­na dwój­ka, razem z Ruda­sa­mi, Szlaj­me­rem i Mać­ków­ką. Było nas pię­ciu, a miejsc do spa­nia – osiem, jak na tam­te cza­sy ordy­nar­ny luk­sus. Do spa­nia uży­wa­li­śmy tyl­ko dwóch namio­tów, trze­ci stał pusty z regu­ły, choć wie­czo­ra­mi przy­da­wał się jako kopu­lo­drom, a w dzień – jako blef, któ­ry wymy­śli­li­śmy, żeby miej­sco­wi żule nie doku­cza­li nam zbyt­nio. Mówi­li­śmy, że w trze­cim namio­cie śpią Listwa i Gibon, a kto ich obu­dzi, nie ujdzie z życiem. Ponie­waż zde­mo­lo­wa­li­śmy doszczęt­nie  infra­struk­tu­rę cam­pin­gu i akwe­nu – wszyst­ko poszło na opał, czy­li nasze słyn­ne ogni­ska, na któ­re nie­zna­jo­mi ludzie żąd­ni wra­żeń przy­jeż­dża­li tra­ban­ta­mi aż z Ełku i Augu­sto­wa – cie­szy­li­śmy się repu­ta­cją, uwia­ry­god­nia­ją­cą blef.

Rano budzi­ła mnie zawsze ta sama wymia­na zdań:
– Chu­ju, śpisz?
– Pier­dol się.
– Ale śpisz?
– A co zapier­da­la?
– Słoń­ce.
– To chuj ci w dupę, wsta­je­my.

Pamię­tam chło­pię­cą radość, jaką spra­wia­ły moim kole­gom te wul­ga­ry­zmy. Były one waż­ną czę­ścią waka­cji, a my, szes­na­sto­let­ni, rozu­mie­li­śmy waka­cje jako dość krót­ki okres, w któ­rym trze­ba sobie odbić za bar­dzo dłu­gi czas szkol­nej i domo­wej, a co za tym szło – języ­ko­wej dys­cy­pli­ny, czy­li ubez­wła­sno­wol­nie­nia. „Kur­wa” była języ­ko­wym emble­ma­tem wol­no­ści, lecz parę lat póź­niej, kie­dy znów poje­cha­li­śmy pod namiot, już z narze­czo­ny­mi, Ruda­so­wie oznaj­mi­li, że w ich śro­do­wi­sku emble­mat wol­no­ści stał się li tyl­ko zna­kiem prze­stan­ko­wym. „Ich śro­do­wi­sko” nie było inte­li­genc­kie, choć ocie­ra­li się o krę­gi arty­stycz­ne, zwłasz­cza muzycz­ne, w klu­bie Remont. Czy­ta­li to i owo. Wole­li mary­chę od gorza­ły. A kie­dy narze­czo­na star­sze­go Ruda­sa sła­bo się poczu­ła, i wcze­śnie poszła spać, zaśpie­wa­li jej koły­san­kę:

Śpij, śpij, śpij, śpij, ach śpij,
Kur­wa two­ja mać,
Śpij, śpij i tak dalej.

Dziś myślę, że było to wta­jem­ni­cze­nie w pol­sz­czy­znę, cał­kiem róż­ne od „wrzu­ce­nia w język”, doświad­cza­ne­go przez dzie­ci z „dobrych domów”, czy­li takich, w któ­rych chuj i piz­da pozo­sta­ją w dome­nie szer­mier­ki słow­nej mał­żon­ków, nie kala­jąc roz­mów z nie­let­ni­mi, przez co roz­mo­wy te nabie­ra­ją cech fan­ta­sma­go­rii, języ­ko­wo odre­al­nio­nej do takie­go stop­nia, że nie spo­sób zgre­dów zro­zu­mieć. No i źle się wysło­wi­łem, bez­sen­sow­nie, budu­jąc zda­nie bez uży­cia kur­wy popa­dłem w zbęd­ny fałsz. W wywia­dzie dla „Gaze­ty Wybor­czej” z 29 czerw­ca 2010, Janusz Rud­nic­ki przed­sta­wia mój przy­pa­dek, to zna­czy przy­pa­dek bez­sen­sow­ne­go zda­nia powy­żej, jako powszech­ny, choć nie nie ex post fac­to, bo 29 czerw­ca tego zda­nia jesz­cze nie napi­sa­łem, jed­nak Rud­nic­ki już wie­dział, że to zro­bię. Czy­li sprze­ci­wię się zro­zu­mia­łym for­mom komu­ni­ka­cji, odmó­wię, hołu­biąc kur­wy na wypa­dek szcze­gól­nej potrze­by, palą­cej potrze­by iro­nicz­nej emfa­zy. I miał kur­wa rację.

Nasza kan­ce­la­ria – Rudas, Rudas, Pió­ro, Szlaj­mer & Mać­ków­ka – w cza­sach wol­no­ryn­ko­wych przy­nio­sła­by olbrzy­mie korzy­ści nie tyl­ko nam, lecz wszyst­kim użyt­kow­ni­kom języ­ka pol­skie­go. Poza obsłu­gą praw­ną zapew­nia­li­by­śmy kon­sul­ting. Gdzie te kur­wy powty­kać, żeby zda­nie brzmia­ło jak pobud­ka lub cap­strzyk, bez żad­nych dwu­znacz­no­ści, po pol­sku i czy­sto, jak odgłos wgry­za­nia się w jabł­ko, natu­ral­nie, raj­sko.

Lecz nasze dro­gi roze­szły się na dłu­go przed nasta­niem cza­sów wol­no­ryn­ko­wych. Jeden z kole­gów tak ćpał, że postra­dał zmy­sły, dru­gi tak moc­no wie­rzył w obec­ność kosmi­tów na Zie­mi, że do nich dołą­czył, trze­ci znik­nął wraz z całym plu­to­nem czer­wo­nych bere­tów, a czwar­ty ma warsz­tat samo­cho­do­wy. No i dzie­ci, rzecz jasna.