15/01/18

Blondie, Eva, Rzeka Wieprz

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Kruki/wrony. Zagaj­ni­ki. Zło­wiesz­cze, zna­ne nam już z histo­rii, komu­ni­ka­ty: Naród, któ­ry nie dba o czy­stość krwi, ska­za­ny jest na zagła­dę… Osie­dle Niepodległości/Króla/Jana/Piernika. Rze­ka Wieprz: Spójrz, tatu­siu! Tam coś chy­ba pły­nie! Ladacz­ni­ca, wszyst­ko przez nią –  roz­pra­co­wać ją w sadzaw­ce, obciąć palec i na koniec pod­pa­lić ben­zy­ną! Jak nie pój­dzie na dno, to zna­czy, że win­na, jak pój­dzie, to win­na była od same­go począt­ku, czy­li tym bar­dziej win­na, kru­ki wie­dzą, była winna/winna/niewinna/winna, a wro­ny to ocho­czo potwier­dza­ją… Łań­cuch i do stud­ni. Na mini­mum trzy­sta lat, żeby nie domy­ślił się przy­pad­kiem nasz zezo­wa­ty Colom­bo! Koja­rzy­my chy­ba dobrze bul­lę Sum­mis desi­de­ran­tes affec­ti­bus, ten fanatyzm/zboczenie na maxa… Nato­miast angiel­skie hasło witch doty­czy zarów­no kobiet, jak i męż­czyzn, żeby było „ela­stycz­niej” – mało kto u nas(z) o tym chy­ba wie. Czy­li wyry­wa­nie języ­ków, liście wil­czej jago­dy, czar­ny kot i pie­przyk pod pra­wym okiem… Ludzie & zwie­rzę­ta, wszyst­ko jed­no, wszy­scy zawsze podej­rza­ni. Tutaj przy­po­mi­na się choć­by słyn­ny pro­ces macio­ry w Fala­ise (1386), o któ­rym pisał w książ­ce Śre­dnio­wiecz­na gra sym­bo­li Michel Pasto­ure­au. Trze­ba też pamię­tać, że dużo wyna­laz­ków inkwi­zy­cji prze­ję­li też szyb­ko pro­te­stan­ci, np. Jan Kal­win. Kal­win ma na sumie­niu całą masę tor­tu­ro­wa­nych, a następ­nie roz­płasz­czo­nych kobiet. W Euro­pie naj­wię­cej „wiedźm” zgi­nę­ło na sto­sach w Anglii i Niem­czech, któ­re były już wte­dy kra­ja­mi pro­te­stanc­ki­mi… I trwa­ło tak do usra­nej śmier­ci. Dopie­ro w 1908 roku papież Pius X miał odwie­dzi­ny jakie­goś roz­sąd­ne­go ducha/jaszczura albo najadł się może mek­sy­kań­skie­go grzy­ba (?) i łaska­wie prze­kształ­cił Kon­gre­ga­cję Rzym­skiej i Powszech­nej Inkwi­zy­cji w Kon­gre­ga­cję Świę­te­go Ofi­cjum… A potem kolej­ny facho­wiec w suk­ni, czy­li Paweł VI, zmie­nił w 1965 roku ten poczci­wy insty­tut zwal­cza­nia Baala z góry Phe­gor w tzw. Kon­gre­ga­cję Nauki Wia­ry. I niby po pta­kach, pozor­na ulga i osła­bie­nie Mor­do­ru. Oczy­wi­ście „fata­mor­ga­na”, gdyż modlisz­ki są słab­sze & nie­bez­piecz­nie zmy­sło­we, zawsze zro­bią uczci­we­go, zaj­mu­ją­ce­go się han­dlem samo­cho­da­mi sam­ca w balo­na, będą po cichu rzą­dzić, nie dadzą mu, jak nie pozmy­wa po sobie tale­rzy (czy nie zafun­du­je im zło­tych jedy­nek). W rajach/puszczach/blokowiskach nad­wi­ślań­skich, gdzie kró­lem był od wie­ków dłu­go­wło­sy pro­rok (teraz jego wyznaw­cy z miej­sca wbi­li­by go na pal, jako eko­lo­ga i miło­śni­ka owiec), mimo wci­ska­ne­go bała­chu o tole­ran­cjach, nagon­ka była zawsze  inten­syw­na. Przy­kła­do­wo polo­wa­nie bisku­pa kra­kow­skie­go Zbi­gnie­wa Ole­śnic­kiego (XV wiek) na husy­tów, nie zaj­mo­wał się prze­cież tym papie­ski inkwi­zy­tor. Kra­ina, w któ­rej niby non-stop wykar­mia­no zabłą­ka­ne­go wędrow­ca szyn­ką, pola­ną mio­dem i likie­ra­mi. Mamy chy­ba jed­nak widocz­nie we krwi to kato­wa­nie tura, wiedź­my i inno­wier­ców (nie tyl­ko zresz­tą „my”, ale czy ma to ozna­czać, że może­my „robić to i tam­to”, bo inni, za mie­dzą, też „robią to i tam­to”?); niech prze­klę­ta będzie orda/wiedźma/wataha, któ­ra zapu­ści­ła się w nasze sło­mia­ne kapli­ce i umoc­nie­nia… I zasa­da naczyń połą­czo­nych – ewi­dent­nie głu­pia spra­wa z Pała­cem Kul­tu­ry. Prze­cież zamiast go burzyć, powin­ni­śmy zamon­to­wać na szczy­cie igli­cy figur­kę Zagło­by! Na jej widok spadł­by na uli­cę Mar­szał­kow­ską nie­je­den heli­kop­ter z arab­ski­mi świ­ra­mi, oca­li­li­by­śmy w ten spo­sób sto­li­cę od kie­szon­kow­ców, zatru­tych keba­bów, wiedźm i koka­ino­wych kar­te­li… Wolą tam jed­nak zapew­ne wsta­wić pomnik ste­row­ca, pamięć o kata­stro­fie LZ 129 musi prze­cież wiecz­nie trwać.

Mia­ła szczę­ście Eva Braun, że zakoń­czy­ła swo­ją podróż w wia­do­mym bun­krze. Unik­nę­ła w ten spo­sób pla­stycz­nych ope­ra­cji, łama­nia na kole czy innej klat­ki w moskiew­skim Zoo… O ile wie­rzy­my oczy­wi­ście w eska­pa­dy czło­wie­ka na Księ­życ, a Adolf nie zaba­wiał się z nią po woj­nie w argen­tyń­skich kuror­tach. Legen­da gło­si, że Wódz zabro­nił jej jakich­kol­wiek dywa­ga­cji doty­czą­cych woj­ny i poli­ty­ki. Mia­ła wyłącz­nie cho­dzić do (aryj­skie­go) jubi­le­ra, roz­we­se­lać eli­tar­nych gości w mun­du­rach „Black” i wypo­czy­wać wraz z rodzi­ca­mi na wło­skich pla­żach (z pal­ma­mi). Bawić się z wil­czu­rzy­cą Blon­die w rezy­den­cji Ber­ghof. Tyl­ko taka była ponoć jej funk­cja i aktyw­no­ści. Dwa razy (1932, 1935) tar­gnę­ła się jed­nak na życie. Naj­pierw pisto­let, a potem środ­ki nasen­ne. Prze­ży­ła. Ina­czej niż Geli Rau­bal. Mrok… Do koń­ca nie wia­do­mo, czy to przy­pad­kiem Adolf nie zastrze­lił swo­jej sio­strze­ni­cy. Kobie­ty sza­leń­ców, dyk­ta­to­rów… Czę­sto przez nich kom­plet­nie zdo­mi­no­wa­ne, zastra­szo­ne. Ale tak­że i takie, któ­re dość świa­do­mie wcią­gnę­ły się w kosz­mar i chcia­ły w nim pozo­stać, aż do same­go (smut­ne­go) koń­ca. Miłość, mani­pu­la­cje? Mag­da Goeb­bels! Fana­tycz­na nazist­ka. Uwa­ża­na za „pierw­szą damę III Rze­szy”. Tutaj gra­na by jed­nak była „Koły­ska Juda­sza”, opusz­cza­nie (kro­czem) na ostrą pira­mi­dę. Sowie­ci pew­nie by jej nigdy nie wyba­czy­li. Ale zabie­ra­nie ze sobą do pie­kła sze­ścior­ga dzie­ci, otu­ma­nie­nie ich mor­fi­ną, a następ­nie otru­cie cyjan­kiem? Jaz­da na całość. Tak, tak – the human mind can be alte­red or con­trol­led by cer­ta­in psy­cho­lo­gi­cal tech­ni­qu­es… Ssak nie­źle miał, ma (i będzie miał) pod sufi­tem. Mag­da już od mło­do­ści obra­ca­ła się zresz­tą wśród bar­dzo „kon­kret­nych” panów. Jej pierw­szym mężem był Gün­ther Quandt, bar­dzo nadzia­ny kole­ga, któ­ry posia­dał solid­ne udzia­ły w takich przed­się­bior­stwach, jak np. BMW czy Daim­ler-Benz. Ich syn Harald Quandt, jedy­ne dziec­ko Mag­dy, któ­re prze­ży­ło woj­nę, był porucz­ni­kiem Luft­waf­fe i wal­czył na fron­cie… Rodzi­na Quand­tów robi­ła na potęż­ną ska­lę inte­re­sy z hitle­row­ca­mi, oczy­wi­ście czę­sto kosz­tem wywłasz­czo­nych żydow­skich prze­my­słow­ców. Przy­kła­do­wo zarzą­dza­na przez Quand­tów fir­ma Petrix GmbH była filią fir­my AFA zatrud­nia­ją­cej więź­niar­ki z Auschwitz. Obec­nie ich „dyna­stia” trzę­sie świa­to­wą gospo­dar­ką. Szwaj­ca­ria uratowała/przetrzymała im kasę. Logi­sty­ka, prze­mysł far­ma­ceu­tycz­ny, nawet kar­ty chi­po­we – Quand­to­wie są teraz dosłow­nie wszę­dzie… I chęt­nie spon­so­ru­ją oczy­wi­ście arty­stów! Super alibi/reklama. Arty­ści to pro­sty­tut­ki, jak słusz­nie zauwa­żył Kazik. Więc nasza Mag­da i jej demo­nicz­ny, ostat­ni z wybrań­ców, mini­ster pro­pa­gan­dy Joseph. Podob­nie jak za fara­onów czy w Lesie Teu­to­bur­skim, jeśli się umo­czy­ło, to tyl­ko hono­ro­wa zbio­rów­ka – szty­let lub fiol­ka, w sumie bez zna­cze­nia… Typo­we roz­wią­za­nie prze­strzen­ne. Wzlo­ty i nie­spraw­ne tech­nicz­nie spa­do­chro­ny. Zero „spo­koj­nej sta­ro­ści”. Ben­zy­na, obcę­gi nowych zdo­byw­ców. Coś za coś. Nato­miast upa­dek Reichu prze­ży­ła jakoś sio­stra Evy Braun, Gretl. Dotar­ły razem z wybran­ką Wodza do ber­liń­skie­go bun­kra 19 stycz­nia 1945 roku, sytu­acja była już tam wia­do­ma. 9 lute­go zde­cy­do­wa­ły się stam­tąd wyje­chać. Eva jed­nak powró­ci­ła. 23 kwiet­nia wysła­ła do Gretl ostat­ni list. Pro­si­ła w nim o znisz­cze­nie doku­men­tów, kore­spon­den­cji etc. A potem sta­ło się to, co się mia­ło stać… Gretl była w tym cza­sie w cią­ży z Her­man­nem Fege­le­inem. Fege­le­in, SS-Grup­pen­füh­rer, oso­bi­sty przed­sta­wi­ciel Him­m­le­ra, ofi­cer Waf­fen-SS przy Głów­nej Kwa­te­rze Hitle­ra, chciał koniecz­nie nawiać z oblę­żo­nej sto­li­cy. 25 kwiet­nia po cichu opu­ścił bun­kier, a dwa dni potem zła­pa­no go kom­plet­nie zapra­wio­ne­go, miał przy sobie fał­szy­we papie­ry, masę kasy, tor­by z klej­no­ta­mi. Marzy­ła mu się zapew­ne Nowa Szwa­bia… Chciał wydo­stać się z kotła. Sowie­ci z miej­sca wycię­li­by mu… etc. Him­m­ler popadł już wte­dy w total­ną nie­ła­skę Wodza (za swo­je kon­szach­ty z alian­ta­mi), wia­do­mo więc było, że Fege­le­in dosta­nie cza­pę. Pocze­ka­li jak prze­trzeź­wie­je i nocą z 28 na 29 kwiet­nia 1945 roku zastrze­lo­no go w ogro­dach Kan­ce­la­rii Rze­szy. Gretl zosta­ła wdo­wą. Wdo­wą w zaawan­so­wa­nej cią­ży. W kil­ka dni póź­niej, 5 maja 1945 roku, uro­dzi­ła w Ber­gho­fie (tam gdzie nie­gdyś balo­wa­ła z Evą, Blon­die i Fege­le­inem) cór­kę. Uczci­ła pamięć sio­stry, nada­jąc jej imię Eva. Dziew­czy­na oddy­cha­ła na Zie­mi tyl­ko do 1971 roku. Popeł­ni­ła samo­bój­stwo, po tym, jak zgi­nął w wypad­ku samo­cho­do­wym jej chło­pak. A sama Gretl osie­dli­ła się w Bawa­rii (dla niej chy­ba naj­bar­dziej opty­mal­ne, jedy­ne miej­sce, oprócz może Para­gwa­ju), zmar­ła 10 paź­dzier­ni­ka 1987 roku w Ste­in­gar­den, w wie­ku 72 lat. Wie­le wska­zu­je na to, że jej ślub z SS-Grup­pen­füh­rerem Fege­le­inem był per­fek­cyj­nie zapla­no­wa­ną akcją Wodza, że nie cho­dzi­ło tam o „miłość”. Tak przy­naj­mniej twier­dzi­li potem ludzie (sekre­tar­ki, per­so­nel Ber­gho­fu), któ­rzy byli świad­ka­mi wyda­rzeń. Jej sio­strę, Evę, naj­wy­raź­niej łączy­ło coś z Fege­le­inem, Adolf nie mógł prze­cież na to pozwo­lić. Wci­snął mu więc sio­strę Evy. Sytu­acja iden­tycz­na jak w tek­stach Swe­to­niu­sza. Kobie­ty Nero­na & Tybe­riu­sza, Kali­gu­la i Neron, Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la. Wpadki/zapadki/trucizna/aksamit. Trup ście­le się gęsto… Anna Boleyn. Sześć żon i kochan­ki Hen­ry­ka VIII. Z kolei towa­rzysz­ka życia Car­la Gam­bi­no była skrom­ną oso­bą, zawsze czę­sto­wa­ła jego kapi­ta­nów cia­stem (wła­snej robo­ty) i poda­wa­ła im kawę. Zapa­mię­ta­no ją jako „bar­dzo cie­płą kobie­tę”. Podob­nie jak żonę Toto Rii­ny, bos­sa bos­sów Cosa Nostry, któ­ry jak wia­do­mo przej­dzie do histo­rii m.in. z powo­du likwi­da­cji słyn­nych sędziów, Gio­van­nie­go Fal­co­ne i Paolo Bor­sel­li­no. Też była ponoć sym­pa­tycz­ną i ser­decz­ną, sycy­lij­ską gospo­dy­nią. Zawsze uwa­ża­ła, że aresz­to­wa­nie jej męża to jakieś wiel­kie nie­po­ro­zu­mie­nie. Spi­sek wro­gich kla­nów. Czy­li part­ner­stwo i soli­dar­ność do koń­ca. Bóg raczy wie­dzieć… Nikt nic nie wie. Powszech­na amne­zja. Omer­ta.

Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Pro­ces macio­ry. Gretl i SS-Grup­pen­füh­rer Her­mann Fege­le­in, Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la… W tym ukła­dzie jakieś nie­zdro­we prze­wi­dy­wa­nie przy­szło­ści. Roba­czy­we wizje, np. że świat podzie­lo­no na dege­ne­ra­tów i na miło­śni­ków jog­gin­gu. Sek­smi­sja? Od razu rodzaj „ośrod­ka zamknię­te­go”… Psy­cho. Spójrz, tatu­siu! Tam coś chy­ba pły­nie! Cięż­ko było­by upra­wiać gim­na­sty­kę arty­stycz­ną lub sho­to­kan, otrzy­mu­jąc 1200 mg sero­qu­elu na dobę (takie „mode­lo­we” zapo­da­nie). Mimo szcze­rych chę­ci. Jedy­nym towa­rzy­stwem były­by wte­dy sła­bo naoli­wio­ne robo­ty. Pier­do­lo­ne, nie­ru­cho­me robo­ty. I co z tego, że prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie, że prze­ję­ty listo­nosz szep­tał: „Noży­ce zosta­ną wkrót­ce wyję­te z szu­fla­dy, wraz z nożem i obcąż­ka­mi”. To wszyst­ko bul­l­shit! Czu­je­my inten­syw­ny zapach tanich per­fum naszej utra­co­nej (na zawsze) kobie­ty, gdzie nie spoj­rzy­my, tyl­ko jej pięk­ne, pre­ten­sjo­nal­nie ufar­bo­wa­ne wło­sy; koszmar/upadek/koszmar. Budzi­my się nagle (logicz­ne!) wśród rasi­stow­skich higie­ni­stów, eks­ter­mi­na­to­rów, osob­ni­ków o ewi­dent­nie per­wer­syj­nych skłon­no­ściach. Ale podob­no nadal żyje­my. Palec boży, pre­de­sty­na­cja? Mamy za to pod umy­wal­ką sąsiad­kę, któ­ra przy­po­mi­na nam egzo­tycz­ne­go, wło­cha­te­go pają­ka:

– Coś mi tu nie pasu­je…
– To fir­ma koedu­ka­cyj­na…
– Wyjdź z toa­le­ty, bo mam ciśnie­nie.
– Ist­nie­ją róż­ni­ce w budo­wie mózgu osob­ni­ka płci męskiej i żeń­skiej.
– Ste­ry­li­za­cja mischlin­gów?
– Dłu­go nie będziesz mógł pod­ska­ki­wać…
– Co jest gra­ne?
– Naj­pierw będzie wędzo­ny węgorz, a potem pigu­ła zapo­da zło­ty śro­dek na wszyst­ko…
– Moż­na sko­ło­wać tu towar?
– Zamiast towa­ru jeb­ną ci sero­qu­el.
– Nie­bez­pie­czeń­stwo zwią­za­ne z obsłu­gą maszyn?
– Robo­ty­ka już po dwóch dniach. Będziesz wyglą­dał jak pro­siak… Hipo­to­nia orto­sta­tycz­na, sra­nie, rzy­ga­nie, napa­dy padacz­ki…
– Wow! Damy chy­ba radę…
– Wła­śnie, typo­wy błąd debiu­tan­tów…
– Ale ktoś musi mieć tu prze­cież towar!
– Odzwy­cza­isz się szyb­ko od kon­tak­tów ze świa­tem, dopie­ro po mie­sią­cu zezwo­lą ci oglą­dać fil­my o życiu kotów. Ujed­no­li­ce­nie meto­dy­ki naucza­nia dla obu płci w kla­sie koedu­ka­cyj­nej wymu­sza koniecz­ność narzu­ce­nia wzor­ca zacho­wań jed­nej płci całej gru­pie… Tak to wła­śnie w skró­cie wyglą­da.
– Wiki­pe­dia?
– Nad­ci­śnie­nie.
– Wychodź więc szyb­ko z kibla.
– Pędzel nasą­czo­ny her­bi­cy­dem…
– To zwy­kłe selek­cje w rewi­rach.
– Masz tym­cza­sem wia­do­mość od boga, po angiel­sku!
– You will find peace?
– O wie­le lep­szą! You are safe with me.
– Z nim, czy z tobą?
– You will smi­le aga­in, wszyst­ko jed­no… Idź teraz na węgo­rza.

I fak­tycz­nie! Be hap­py. Be your­self. Węgorz, czy­li nafa­sze­ro­wa­ny tru­ci­zną tasie­miec. Od razu zaczął wycho­dzić uchem. Zbyt łatwo moż­na zostać wyrzu­co­nym poza nawias… Poza nawias cze­go? A kto jest wła­ści­wie w nawia­sie?
– Eli­mi­na­cja szko­dli­wych osob­ni­ków? Ludz­kość?
– Spo­łecz­ny dar­wi­nizm. Cywi­li­za­cja…
– Zaczy­na się?
– Zaraz wpad­nie tu lage­rartz.
– Myśla­łem, że będę palił tra­wę, goił rany, wypo­czy­wał…
– Wypocz­niesz, ale w inny spo­sób.
– Stra­cę oso­bo­wość, któ­rej nigdy nie posia­da­łem?
– Hipo­to­nia orto­sta­tycz­na. I co, mia­łam rację?
– Na to wycho­dzi.
– Kopu­la­cja prze­sta­ła być w koń­cu istot­na?
– Czu­ję w bebe­chach i mózgu tyl­ko węgo­rza…
– Ale nie wsz­cze­pia­ją nam prąt­ków Kocha.
– To Kopen­ha­ga, nie Flos­sen­burg.
– To ilu­zja. Mają instruk­cje.
– Nigdy się w nas nie zako­chu­ją?
– Nigdy.

Fak­tycz­nie. Gdy­by pocią­gnąć dalej ten „wąt­pli­wy film”, to gra­na była­by z pew­no­ścią poran­na gim­na­sty­ka. Co oni ode mnie chcą? Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi.
– Może wiesz coś na ten temat, osta­tecz­nie sie­dzisz tu całe życie…
– Tyl­ko pół życia. O co ci cho­dzi?
– Czy ta tera­peut­ka od gim­na­sty­ki nada­je zawsze te same dźwię­ki? Moż­na dostać kur­wi­cy.
– Jak tu tra­fi­łam pusz­cza­li nam tyl­ko „Bay City Rol­lers”, więc się nie wzru­szaj… Jajo­gło­wi mają wszyst­ko opra­co­wa­ne.
– Już tak dłu­go? W mor­dę, sie­dzisz tu od cza­sów Reaga­na…
– Ale na koedu­ka­cyj­nym, na począt­ku były lata w kafta­nie.
– Nie­źle nawy­wi­ja­łaś.
– Ronald Wil­son fore­ver! Opo­wiem jak się lepiej pozna­my.
– Rozu­miem, musia­ły być gra­ne tru­py…
– Dla­te­go ciesz się, że leci Mozart. To ich naj­now­szy wyna­la­zek. Łago­dzi depre­sję i więk­szość odmian psy­cho­zy.
– Bra­ku­je mi tutaj hip-hopu… Chińsz­czy­zny, brał­na…
– A mi Bar­ce­no­le­ty.
– Zaje­ba­li mi tam kie­dyś butel­kę wina i ręcz­nik. Gau­di uru­cha­mia wspo­mnie­nia. Wła­śnie wte­dy prze­sta­li­śmy się walić.
– Pozna­łeś już Jen­sa?
– Tego co słu­żył w Afga­ni­sta­nie?
– Tak, tego zbo­ka z dziu­ra­mi po kulach. Trzy­ma towar, gdy­by co…
– Thanx.
– Sam byś to szyb­ko zała­pał.

I wte­dy mogła­by roz­po­cząć się era węgo­rza. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Dłu­gie dni i dłu­gie noce. Mam nadzie­ję, że nigdy się nie roz­pocz­nie. Dooko­ła głod­ny ssak. To zna­czy sła­bo naoli­wio­ne robo­ty. Toma­haw­ki. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Pro­ces macio­ry. Gretl i SS-Grup­pen­füh­rer Her­mann Fege­le­in. Klau­diusz, Neron, Kali­gu­la…
– Masz przy­naj­mniej jakieś jej zdję­cie?
– Na kwa­dra­cie trzy­mam nawet majt­ki i spodnie…
– Jak przy­znasz się do obiek­tów nie­oży­wio­nych, od razu zwięk­szą ci daw­kę.
– Nie sta­je mi od nich. Nie wkła­dam sobie tego na gło­wę…
– To po co to trzy­masz? Nie mogłeś spa­lić albo ode­słać?
– Nie mogłem.
– Dla­cze­go? Zaba­wy w voodoo? Baron Same­di? To w sumie nie­zła zaba­wa… W Haiti na cmen­ta­rzach śpie­wa się ero­tycz­ne pie­śni.
– W koń­cu do mnie dotar­ło, że prze­szłość już nigdy nie powró­ci. Ale codzien­nie sta­ra­łem się do niej mówić. Mate­ria­li­za­cje, wspo­mnie­nia…
– I coraz wię­cej brał­na?
– Cze­luść… Roba­ki.
– Ja wszyst­ko spa­li­łam.
– Ulży­ło?
– Nawet nie masz poję­cia w co się wte­dy wpa­ko­wa­łam.
– Każ­dy ma swo­ją dro­gę. Nie chcę wypy­ty­wać.
– W odpo­wied­niej chwi­li się dowiesz. Wcze­śniej czy póź­niej i tak ktoś przy­ka­pu­je. Albo sama ci w koń­cu powiem…
– Jasne, jak w Zenie. Do one thing at a time!
– U mnie to mor­der­cze… Do it slow­ly and deli­be­ra­te­ly…
– Do it com­ple­te­ly. Tak jest jed­nak chy­ba nale­piej.

One more time… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz.
– To się chy­ba nie powtó­rzy?
The human mind can be alte­red or con­trol­led by cer­ta­in psy­cho­lo­gi­cal tech­ni­qu­es…
– Oczy­wi­ście, że nastą­pi powtór­ka. Głup­ki na to są przy­go­to­wa­ne.
– Dla­cze­go? Zaba­wy w voodoo? Baron Same­di?
– Pędzel nasą­czo­ny her­bi­cy­dem…

Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie. Prze­strze­ga­ły nas nie­wi­do­me mumie-pra­bab­cie!!! Pamięć o kata­stro­fie LZ 129 musi prze­cież wiecz­nie trwać! Spo­łecz­ny dar­wi­nizm. Cywi­li­za­cja… Ale nie wsz­cze­pia­ją nam prąt­ków Kocha…
– To Sosno­wiec, nad rze­ką Wieprz/Tamizą, a nie Flos­sen­burg.

Ujed­no­li­ce­nie meto­dy­ki naucza­nia dla obu płci w kla­sie koedu­ka­cyj­nej wymu­sza koniecz­ność narzu­ce­nia wzor­ca zacho­wań jed­nej płci całej gru­pie… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz. Modlisz­ki są słab­sze & nie­bez­piecz­nie zmy­sło­we, zawsze zro­bią uczci­we­go, zaj­mu­ją­ce­go się han­dlem samo­cho­da­mi sam­ca w balo­na, będą po cichu rzą­dzić, nie dadzą mu, jak nie pozmy­wa po sobie tale­rzy (czy nie zafun­du­je im zło­tych jedy­nek). I dla­te­go nie moż­na dać się do koń­ca zato­pić. Pięk­ny, jesien­ny dzień. Sztorm na wyspie Zelan­dii. Krą­ży spo­jów­ka. Elsa von Frey­tag-Lorin­gho­ven. Uro­dzo­na w Świ­no­uj­ściu, kró­lo­wa dada („The Mama of Dada”)! Pośmiert­ne, genial­ne wyda­nie jej wier­szy: „Body Swe­ats: The Uncen­so­red Wri­tings of Elsa von Frey­tag Lorin­gho­ven” (Cam­brid­ge, MA: MIT Press, USA 2011). Jak słusz­nie napi­sa­ła w „New York Times” Rober­ta Smith: „The baro­ness (1874–1927) was one of the out­stan­ding life­sty­le radi­cals of the ear­ly Dada era, or of any era, real­ly; I’m not sure even a hard-core punk col­lec­ti­ve would have known quite what to make of her. In addi­tion to being an artist and a per­so­na­ge, she was a furio­usly wit­ty and aggres­si­ve­ly ero­tic expe­ri­men­tal wri­ter, as this first publi­shed col­lec­tion of her poetry demon­stra­tes”.

War­to cof­nąć się o te 100 lat świetl­nych, w cza­sy Elsy. Przy­sia­dy mają pobu­dzić krą­że­nie krwi. Jak tu tra­fi­łem pusz­cza­li nam tyl­ko „Bay City Rol­lers”, więc się zbyt­nio nie wzru­szaj­cie… Blon­die. Eva. Rze­ka Wieprz…