30/05/16

Czytając Flauberta Rojka

Michał Domagalski

Strona cyklu

Re:cyklizacje
Michał Domagalski

Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota  w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.

1.1.

Bouvard i Pécu­chet to powieść, któ­rej nie możesz prze­czy­tać do koń­ca. Powieść zawie­szo­na na zawsze. Gustaw Flau­bert zmarł nie ukoń­czyw­szy dzie­sią­te­go roz­dzia­łu. Cie­ka­we, czy żyje jesz­cze pierw­sza wła­ści­ciel­ka egzem­pla­rza znaj­du­ją­ce­go się obec­nie wśród książ­ko­wych zdo­by­czy Prze­mka Roj­ka.

Rów­nie cie­ka­we, dla­cze­go nie roz­cię­ła stron. Dla­cze­go pozo­sta­wi­ła ów nad wyraz ofi­cjal­ny pre­zent z oka­zji Dnia Kobiet w owym nie­na­ru­szo­nym sta­nie? Czy ta fran­cu­ska powieść w żaden spo­sób jej nie kusi­ła? Wola­ła raczej jakieś roman­si­dła? A może pla­no­wa­ła zabrać się za dzie­ło Flau­ber­ta póź­niej, powiedz­my w waka­cje?

Jest wie­le dobrych powo­dów, dla któ­rych książ­ki zale­ga­ją na pół­ce napo­czę­te zale­d­wie przez ząb cza­su. Mam kil­ka takich, któ­re sam sobie kupi­łem i nadal cze­ka­ją na swo­je pięć minut. Albo tydzień.

1.2.

Gwo­li wyja­śnie­nia: Prze­mek zaku­pił – jak twier­dzi – ową książ­kę pięt­na­ście lat temu i dopie­ro on dosta­wał się do środ­ka, naru­sza­jąc papier strze­gą­cy łatwe­go dostę­pu do tek­stu.

2.

I ząb cza­su te egzem­pla­rze z 1955 nad­gryzł. Może nie w spo­sób zde­cy­do­wa­ny, ale jed­nak widocz­ny. Okład­ki stra­ci­ły świe­żość, papier pożółkł, a całość nabra­ła dziw­nej topor­no­ści. Choć to ostat­nie, to led­wie subiek­tyw­ne wra­że­nie.

3.1.

Plan na roz­dział dzie­sią­ty oraz na dru­gi tom ist­nie­je. Flau­bert wie­dział, o czym chce pisać. Z nota­tek może­my wła­ści­wie dość pre­cy­zyj­nie wywnio­sko­wać, jaki los spo­tka parę tytu­ło­wych boha­te­rów. Bouvard i Pécu­chet kopiu­ją nie­zmor­do­wa­nie prze­ja­wy głu­po­ty ludz­ko­ści.

Prze­pi­su­ją, kom­ple­tu­ją, archi­wi­zu­ją. Two­rzą słow­nik komu­na­łów. Two­rzą kopie pro­wa­dzą­ce doni­kąd. Nie ma pozna­nia. Kopio­wa­nie nie daje wie­dzy, ale raczej jej pozór. Te wnio­ski dobrze uzu­peł­nia­ją roz­wa­ża­nia snu­te prze­ze mnie wokół Dło­ni Szym­bor­skiej. Może przyj­dzie mi jesz­cze je połą­czyć. A może i te, i te się urwą niczym…

3.2.

Pozwo­lę sobie też na pra­cę kopi­sty, prze­pi­su­jąc sło­wa dedy­ka­cji z 1956 roku.

Kol. Listek z oka­zji 8 mar­ca – za czyn­ny udział w życiu spo­łecz­nym nasze­go zakła­du.

Jest jesz­cze pie­częć Związ­ku Zawo­do­we­go Pra­cow­ni­ków Łącz­no­ści Rada Zakła­do­wa w Bia­łym­sto­ku Woj. Zarząd Łącz­no­ści Bia­ły­stok. Poni­żej dwa nie­czy­tel­ne pod­pi­sy, przed­sta­wi­cie­li Rady Kobie­cej oraz Rady Miej­sco­wej. Na koniec: Bia­ły­stok dn. 8.3.1956 r.

3.3.

War­to to prze­pi­sy­wać? Upa­mięt­niać? Uzu­peł­niać mozai­kę poprzez prak­ty­ko­wa­nie powszech­nej meto­dy kopiuj-wklej? Czy mówi nam coś owa dedy­ka­cja? Czy musi nam cokol­wiek mówić?

4.

Roz­ci­na­niu stron książ­ki wydru­ko­wa­nej sześć­dzie­siąt lat temu towa­rzy­szył pra­wie fizycz­ny strach. Lęk trud­ny do wysło­wie­nia powstrzy­mu­je nożyk przed cię­ciem. Jak­bym w ten spo­sób miał znisz­czyć śla­dy prze­szło­ści, a prze­cież w dzie­ciń­stwie budo­wa­no we mnie sza­cu­nek dla tych śla­dów.

Jed­no­cze­śnie wiem, że o żad­nym waż­nym zabyt­ku nie ma mowy. To nie cię­cie na paski i wkła­da­nie do opra­wy innej książ­ki. Nic nie przy­po­mi­na tutaj też spek­ta­ku­lar­ne­go pale­nia ksią­żek w Ber­li­nie w 1933 przez III Rze­szę czy tych z 451 stop­ni Fah­ren­he­ita Raya Bradbury’ego, Roku 1984 George’a Orwel­la czy Equ­ili­brium Kur­ta Wim­me­ra.

Gdy zde­rzam prze­ci­na­nie pożół­kłych stron, aby książ­kę uspraw­nić do czy­ta­nia, to w porów­na­niu z wymie­nio­ny­mi powy­żej zabie­ga­mi sło­wo lęk zda­je się zbyt poważ­ne, a nawet prze­sad­nie pate­tycz­ne.

Wystar­czy nie­po­kój.

Nie­po­kój zmniej­sza się, gdy uwiecz­niam owe nie­roz­cię­te stro­ny na zdję­ciach. Wyko­rzy­stu­ję do tego tele­fon. Sprzęt, któ­ry uła­twia nam prze­pi­sy­wa­nie świa­ta, zbie­ra­nie komu­na­łów, powta­rza­nie bana­łów.

5.

Czy­ta­nie pol­skie­go wyda­nia Bouvar­da i Pécu­che­ta z 1955 roku to nie tyl­ko pozna­wa­nie powie­ści Gusta­wa Flau­ber­ta, to nie przy­po­mnie­nie, że kie­dyś nale­ża­ło roz­dzie­wi­czyć stro­ny nożem…

Kie­dy się czy­ta taką książ­kę, war­to zaj­rzeć do przy­pi­sów, aby odkryć na przy­kład, że pol­skie­mu czy­tel­ni­ko­wi redak­to­rzy decy­do­wa­li się wów­czas wytłu­ma­czyć, co to jest bro­kuł. Czy­ta­my więc: Bro­ku­ły – odmia­na kapu­sty, zbli­żo­na do kala­fio­rów.

Ten przy­pis ma peł­ne pra­wo bawić.

Dziś bro­ku­ły są tak powszech­ne, że trud­no sobie wyobra­zić, aby kto­kol­wiek rzu­cał się do wyja­śnia­nia.

6.1.

Zaglą­dam do nota­tek czy­nio­nych w trak­cie lek­tu­ry. Prze­wa­ża­ją cyta­ty. Poury­wa­ne, z dopi­sa­nym nume­rem stro­ny. Może nale­ża­ło­by wziąć przy­kład z boha­te­rów powie­ści Flau­ber­ta i prze­pi­sać je w cało­ści? Może nale­ża­ło­by prze­pi­sy­wać wszyst­ko, od Bouvar­da i Pécu­che­ta zaczy­na­jąc?

6.2.

Nie. Znam cie­kaw­sze roz­ryw­ki. Któ­rym teraz mam zamiar się oddać.