24/09/18

Gazeta jak Coltrane

Adam Poprawa

Strona cyklu

Niepogubione afekty
Adam Poprawa

(ur. 1959) – filolog, krytyk literacki i muzyczny, edytor, pisarz. Wydał m.in. monografię Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza (Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999), zbiór szkiców Formy i afirmacje (Universitas, Kraków 2003), tomy prozatorskie Walce wolne, walce szybkie (WBPiCAK, Poznań 2009), Kobyłka apokalipsy (WBPiCAK, Poznań 2014), zbiór Szykista. Felietony po kulturze (WBPiCAK, Poznań 2020). Przetłumaczył Epifanie Jamesa Joyce’a (Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016). Przygotował poprawioną (odcenzurowaną i uzupełnioną) edycję Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego (PIW, Warszawa 2014). Opracował poszerzone wydanie Języka poetyckiego Mirona Białoszewskiego (Ossolineum, Wrocław 2016) oraz tom Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej Stanisława Barańczaka (Ossolineum, Wrocław 2017). Jest felietonistą „Nowych Książek”.

Sak­so­fon Joh­na Coltrane’a nie nale­żał do ane­micz­nych. Muzyk grał gęstym, inten­syw­nym dźwię­kiem; nie­któ­rzy kry­ty­cy, opi­su­jąc nawet rela­tyw­nie wcze­sne nagra­nia arty­sty, prze­ści­ga­li się w hiper­bo­lach. Ktoś na przy­kład stwier­dził, że Tra­ne dmie tak, jak­by chciał roz­szar­pać swój sak­so­fon. Ale przy­szedł czas na podwo­je­nie: Col­tra­ne zatrud­nił dru­gie­go teno­rzy­stę, Pha­ro­aha San­der­sa, któ­ry miał grać jesz­cze ostrzej i potęż­niej. Takie dubel­to­we roz­wią­za­nie porów­ny­wa­no do pew­ne­go zwy­cza­ju kazno­dziej­skie­go, roz­po­wszech­nio­ne­go wśród czar­no­skó­rych ame­ry­kań­skich chrze­ści­jan. Otóż mówią­cy kaza­nie brał sobie do pomo­cy dru­gi głos, któ­ry – sto­jąc z boku i lek­ko z tyłu – powta­rzał i dopo­wia­dał, pod­bi­ja­jąc w ten spo­sób pro­zo­dię. No i w zesta­wie­niu z San­der­sem lider brzmiał łagod­niej.

Od jakie­goś cza­su do sobot­nie­go wyda­nia „Gaze­ty Wybor­czej” dołą­cza­ny jest doda­tek „The Wall Stre­et Jour­nal”. Prze­dru­ko­wy­wa­ne i tłu­ma­czo­ne publi­ka­cje z ame­ry­kań­skie­go pisma są na tak lichym pozio­mie, że sama „Wybor­cza” od razu wyglą­da poważ­niej. Być może to jest głów­ny powód poja­wie­nia się tego dodat­ku?

W każ­dym razie w jed­nym z nie­daw­nych nume­rów wspa­nia­ło­myśl­nie prze­dru­ko­wa­no arty­kuł Ada­ma Kir­scha Co i po co czy­ta Ame­ry­ka? Otóż tele­wi­zja PBS – jak zaś powszech­nie wia­do­mo, sta­cje tele­wi­zyj­ne są szcze­gól­nie chęt­ne i kom­pe­tent­ne w tema­tach lite­rac­kich – uło­ży­ła „listę stu ulu­bio­nych ksią­żek bele­try­stycz­nych w USA” (cytu­ję prze­kład Macie­ja Orłow­skie­go). Zestaw spo­rzą­dzo­no na pod­sta­wie – autor nazy­wa uży­wa takie­go wła­śnie ter­mi­nu – „opi­nii ponad 7 tys. czy­tel­ni­ków” (pod­kre­śle­nie moje). W któ­rymś z fil­mów z Har­rym Cala­ha­nem stwier­dził on, iż zda­nia są jak dupy: podzie­lo­ne (tak bra­wu­ro­wo oddał to przy­naj­mniej pol­ski tłu­macz listy dia­lo­go­wej). A sko­ro tak, to i ponad 7 tys. ame­ry­kań­skich czy­tel­ni­ków mogło mieć swo­je opi­nie, podzie­lo­ne jak czar­na roz­pacz. Set­ka pod­li­czo­nych ksią­żek to misz­masz w sta­nie bli­skim abso­lu­tu, od Don Kicho­ta do ksią­żek o Greyu, przez Zbrod­nię i karę, Przy­go­dy Tom­ka Sawy­era, Wędrów­kę piel­grzy­ma Joh­na Buny­ana z 1678 roku, Jądro ciem­no­ści oraz, powiedz­my, Kod da Vin­ci.

Jasne, taki zbiór aż się pro­si o ana­li­zę z punk­tu widze­nia socjo­lo­gii, a dokład­niej: socjo­pa­to­lo­gii lite­ra­tu­ry. Nie wiem, na ile owych ponad 7 tys. czy­tel­ni­ków sta­no­wi pró­bę repre­zen­ta­tyw­ną, jed­nak­że i tak jest to zna­mien­na aż nad­to zbio­ro­wa wypo­wiedź. Owszem, autor arty­ku­łu zasta­na­wia się, co ta lista mówi o miesz­kań­cach Sta­nów Zjed­no­czo­nych, tyle że posłu­gu­je się meto­dą obser­wa­cji men­tal­nie uczest­ni­czą­cej. Pisze więc, „że serc Ame­ry­ka­nów nie pod­bi­ja lite­ra­tu­ra zagra­nicz­na”, że „Ame­ry­ka­nie są mora­li­sta­mi” (zapew­ne dla­te­go w innej ankie­cie wybra­li Trum­pa), że „Ame­ry­ka­nów bar­dziej inte­re­su­je histo­ria niż styl. To kul­tu­ra nie­cier­pli­wo­ści – chce­my prze­rzu­cać stro­ny jak naj­szyb­ciej, by dowie­dzieć się, jak się poto­czy­ły losy boha­te­rów, a nie zwal­niać z powo­du sty­lu, któ­ry zwra­ca na sie­bie uwa­gę”, że „uwiel­bie­nie ksią­żek o Har­rym Pot­te­rze, podob­nie jak nie­mal biblij­ny sta­tus Gwiezd­nych wojen, to coś wię­cej niż wariac­two garst­ki fanów”.

Star­czy? To nie wszyst­ko: ste­reo­ty­po­wy pry­mat fabu­ły pro­wa­dzi auto­ra do tezy, w myśl któ­rej „być może dla wie­lu nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, czy zapo­zna­ją się z daną histo­rią za pośred­nic­twem książ­ki, czy ekra­ni­za­cji. Naj­waż­niej­sza jest sama nar­ra­cja”. O mat­ko ludo­wa. Czy jesz­cze tu cho­dzi o lite­ra­tu­rę? „My” Ada­ma Kir­scha jest przy­naj­mniej w czę­ści reto­rycz­ne, ale też za bar­dzo rozu­mie on wspól­no­tę, o któ­rej pisze, nie­mal współ­od­czu­wa z nią. Nie żebym miesz­kał w kra­ju o wyso­kiej kul­tu­rze czy­tel­ni­czej, gdy­bym jed­nak miał pisać tak, jak mój ame­ry­kań­ski imien­nik, naj­pierw bym zapy­tał, jak się moż­na zrzec oby­wa­tel­stwa USA.

Ale to cią­gle jesz­cze nie wszyst­ko. Naj­waż­niej­szy jest począ­tek, a pierw­szy aka­pit arty­ku­łu nokau­tu­je:

„Kie­dy w maju zmarł Phi­lip Roth, auto­rzy nekro­lo­gów zgod­nie stwier­dzi­li, że był »gigan­tem ame­ry­kań­skiej powie­ści«. Według tych, któ­rzy zawo­do­wo zaj­mu­ją się lite­ra­tu­rą – kry­ty­ków, wykła­dow­ców i wydaw­ców – był naj­wy­bit­niej­szym z wybit­nych. Wszy­scy ci ludzie nie zada­li sobie jed­nak pyta­nia (choć nekro­log być może nie jest do tego naj­lep­szym miej­scem): czy czy­tel­ni­cy podzie­la­ją ich oce­nę? Czy Phi­lip Roth rze­czy­wi­ście jest jed­nym z ulu­bio­nych pisa­rzy Ame­ry­ka­nów?”.

I beg your par­don. O czym mówi­my? O kry­ty­ce lite­ra­tu­ry czy o opi­niach ludu, któ­re są, jak to ujął Har­ry Cala­han, jak lud dupo­wa­te. Czy nekro­log rze­czy­wi­ście nie jest naj­lep­szym miej­scem na roz­wa­ża­nie recep­cji? Spró­buj­my: 29 lip­ca zmarł w War­sza­wie Tomasz Stań­ko, wybit­ny muzyk, twór­ca wie­lu olśnie­wa­ją­cych nagrań, o któ­rym jed­nak milio­ny Pola­ków nigdy nie sły­sza­ły. Rze­czy­wi­ście, cokol­wiek dziw­nie by wyglą­dał taki tekst w czar­nych ram­kach. Wra­ca­jąc zaś do arty­ku­łu: a dla­cze­go nie pytać w dru­gą stro­nę? Jeśli na przy­kład całe Sta­ny eks­cy­tu­ją się tym, co się zda­rzy­ło pod­czas wystę­pów pio­sen­kar­skich w trak­cie fina­łu Super Bowl, to dla­cze­go nie zapy­tać przy oka­zji, co sądzą na ten temat oby­wa­te­le przy­naj­mniej tro­chę roz­gar­nię­ci?

Dzie­ła auto­ra Ame­ry­kań­skiej sie­lan­ki zna­la­zły się poza komen­to­wa­ną w arty­ku­le listą. Książ­ki Rotha sobie z tym pora­dzą, ale czy spo­łe­czeń­stwo?