23/10/17

Graal na Wawelu

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Regres pla­ne­ty… Czyż­by zbli­żał się nowy potop? Prze­po­wied­nie Świad­ków? 2017 – wysyp grzy­bów, nazi­stów, popier­do­leń­ców… „Co dokład­nie widzia­łeś? Jeśli jesteś roz­sąd­ny, nie możesz o tym niko­mu mówić” – stra­szą nas sąsie­dzi, czy­li odzia­ni w dre­sy, sła­bo zakon­spi­ro­wa­ni face­ci w czer­ni… „Z ukry­cia wyszli czci­cie­le węża”. Wia­do­mo. Ilu­mi­na­ci! Wie­dza skry­wa­na przed ludz­ko­ścią. Nasze życie nie jest już pod naszą kon­tro­lą. Sprze­da­ne twa­rze, nie ma tu niko­go szczę­śli­we­go. Demo­nicz­ne dzie­ci, z arbu­za­mi, zamiast głów. Rzą­do­we spi­ski… Pobie­ra­nie ener­gii z oto­cze­nia, napęd anty­gra­wi­ta­cyj­ny? Na to nigdy nie zezwo­lą mono­po­le, padł­by wte­dy prze­mysł moto­ry­za­cyj­ny. Mogli­by­śmy za fri­ko wsta­wiać sobie zło­te jedyn­ki. Każ­dy miał­by „to samo”. Więc każ­dy był­by wkur­wio­ny, że posia­da tyle, co każ­dy. Sytu­acja nie-do-prze­łknię­cia. W tym ukła­dzie trzy­ma­ją nas za mor­dę, czy­li my sami sku­tecz­nie trzy­ma­my Kowalskich/Nowaków za mor­dę, żeby przy­pad­kiem nie prze­sko­czy­li nas w ilo­ści rowe­rów gór­skich i wycie­czek czar­te­ro­wych do Wól­ki. Socjo­pa­ci nisz­czą pla­ne­tę. Jeste­śmy zwy­kłym pyłem? Bóg jest trans­cen­dent­ny? Albo: „Kto stwo­rzył boga? Ludz­ka logi­ka nie jest w sta­nie tego pojąć. Dla­te­go jest to nie­lo­gicz­ne pyta­nie”. Prze­cież Lucia­no uła­twił alian­tom inwa­zję Sycy­lii! Oso­bli­wość począt­ko­wa… Krop­ka nagle eks­plo­do­wa­ła i naro­dzi­li się idio­ci, wyci­na­ją­cy nam teraz lasy, zatru­wa­ją­cy stud­nie & źró­dła. Pira­mi­dy to na bank kosmicz­na latar­nia mor­ska. I jak tu mamy wyro­bić? Mieć regu­lar­ne wypróżnienia/wytryski, zaj­mo­wać się pisa­niem szla­chet­nych wier­szy o poża­rach w fabry­ce zakła­dów tek­styl­nych na Ślą­sku (czy­li w Wiet­na­mie, poezja to niby meta­fo­ra, szcze­gó­ły są bez zna­cze­nia)? Kim była wła­ści­wie ta cho­ler­na Pani Sześć Gier? Pie­nią­dze są waż­niej­sze od wła­snej rodzi­ny, zosta­li­śmy zdra­dze­ni i znie­wo­le­ni. Nauka dała dupy, mrocz­na histo­ria się powtó­rzy­ła, wszyst­ko jest poza naszy­mi moż­li­wo­ścia­mi. Księ­życ, ten śmiesz­ny sztucz­ny twór, w niczym ci nie pomo­że. Kon­kor­dat. Kobie­ta sta­ła się znów cudzo­łoż­ni­cą. A prze­cież zbaw­ca & co. nigdy nie łączy­li sił z Ceza­ra­mi! Bestia jed­no­czy powo­li wszyst­kie moż­li­we reli­gie… Tra­twa zaczy­na nam tonąć. KKK (orga­ni­za­cja utwo­rzo­na w miej­sco­wo­ści Pula­ski) ponow­nie u szczy­tu popu­lar­no­ści. Ist­nie­je 25 skom­pli­ko­wa­nych reguł rzą­dzą­cych odpu­sta­mi. I jaki w tym ukła­dzie prze­trwal­nik? Wega­nizm, a może uciecz­ka do dżun­gli, czy inny „Pro­jekt Gang­sta”? Więc taki (mniej wię­cej) obec­ny poli­gon.

I zaczy­na się to wszyst­ko (oczy­wi­ście) koja­rzyć. Lot z Mia­mi na Kubę trwa jedy­nie pół godzi­ny, ale skon­cen­truj­my się na nie­co mniej egzo­tycz­nym feno­me­nie. Pró­bo­wa­li­śmy pro­du­ko­wać naj­lep­szy na świe­cie prze­cier pomi­do­ro­wy, ale nam prze­cież nie pozwo­li­li (sygnał dla zna­ją­cych histo­rię syn­dy­ka­tów XX wie­ku). Nazi Low Rider… „Za moich cza­sów” – bar­dzo lubię to hasło-wytrych. Tajem­ni­cze i z miej­sca dys­kwa­li­fi­ku­ją­ce! Dener­wu­ją­ce para­fian młod­szych rocz­ni­ko­wo, tych mają­cych wyraź­ną obse­sję „bar­da” i meda­li­sty (spryt­nie wsz­cze­pio­ną im przez jego nie­zre­ali­zo­wa­ną kon­ku­ren­cję), któ­re­mu lata­mi liza­no… i zawsze mu przy­kla­ski­wa­no… Więc za moich cza­sów, w babi­loń­skiej (było tam wte­dy dokład­nie tak samo jak teraz) kra­inie, obli­ga­to­ryj­na była zna­jo­mość książ­ki Niem­cy Leona Krucz­kow­skie­go. Linia nastę­pu­ją­ca: Jak „oni” mogli popaść w tak strasz­ną para­no­ję, doznać zbio­ro­wej halu­cy­na­cji i ulec uro­ko­wi demo­na? Tak mądry, zaawan­so­wa­ny inte­lek­tu­al­nie, udu­cho­wio­ny naród? Co się wła­ści­wie sta­ło z tym total­nym szcze­pem Bacha, Goethe­go (Wagner to była­by tutaj, z wia­do­mych powo­dów, inna tzw. melo­dia & kate­go­ria)? I Leon Krucz­kow­ski „rezolutnie/pojemnie” nam to wszyst­ko (wy)tłumaczył. Mamy tam róż­ne, b. prze­wi­dy­wal­ne kloc­ki, ukła­dan­ki. Jest ponu­ry SS-mann słu­żą­cy w oku­po­wa­nej Nor­we­gii, obok nie­go bio­log-nauko­wiec, artyst­ka, żydow­skie dziec­ko, nazi­ści i komu­ni­ści… Taki wyma­rzo­ny prze­krój spo­łecz­ny. Róż­ne posta­wy w sytu­acji eks­tre­mal­nej – wewnętrz­na emi­gra­cja, opór i uwiel­bie­nie dla Bestii. Zło­żo­ność. Strach przed repre­sja­mi i chęć wzbo­ga­ce­nia się, ide­olo­gicz­ny wirus mózgu. Krucz­kow­ski zała­twił więc spra­wę, Niem­cy to naród jak każ­dy inny (koniunk­tu­ral­ny, przy­głu­pi i zara­zem ducho­wo zaawan­so­wa­ny) i mogli­śmy spać spo­koj­nie dalej. „To się NIGDY już nie powtó­rzy, prze­ana­li­zo­wa­li­śmy zagad­nie­nie, ale bądź­my wciąż czuj­ni”. I tę czuj­ność wzmac­nia­no nam bez­u­stan­nie bitwa­mi pod Grun­wal­dem, powsta­nia­mi, obec­no­ścią nie­bez­piecz­nych agen­tów sabo­tu­ją­cych budo­wę Tra­sy Łazien­kow­skiej. Każ­de­go poran­ka poja­wiał się na szkla­nym ekra­nie Jagieł­ło, spo­glą­dał na zega­rek i szep­tał do prze­ra­żo­nych widzów: „Je cas”. W kil­ka minut po nim nad­cią­gał ze swo­ją walecz­ną dru­ży­ną wnuk Wsie­wo­ło­da III Wiel­kie Gniaz­do. I zaczy­na­ła się jat­ka na jezio­rze Pej­pus. O szmal­cow­ni­kach jakoś się nie mówi­ło. Wojen­na psy­cho­za! Zakon Szpi­ta­la Naj­święt­szej Marii Pan­ny Domu Nie­miec­kie­go w Jero­zo­li­mie i Raj­mund Kol­be, męczen­nik z KL Auschwitz. I nasz Bisku­pin, żeby nie było wąt­pli­wo­ści (potem się oka­za­ło, że pro­jekt ten nie wypa­lił, arche­olo­gia udo­wod­ni­ła, że był to ger­mań­ski gród). O upad­ku Arko­ny, gdzie mie­ści­ła się naj­waż­niej­sza świą­ty­nia Świa­to­wi­ta, 12 czerw­ca 1168 roku, spe­cjal­nie nie dywa­go­wa­no. Biskup Absa­lon i jego zało­gan­ci byli już od daw­na chrze­ści­ja­na­mi, a Sło­wia­nie nadal w „prze­strze­ni eko­lo­gicz­nej”. Rugia sta­ła się len­nem Danii. Pro­pa­go­wa­nie tego histo­rycz­ne­go zda­rze­nia nie było­by popraw­ne poli­tycz­nie. Cią­głe dosta­wa­nie w dupę (mie­li­śmy prze­cież Her­ma­szew­skie­go i Skło­dow­ską!), a tu prze­cież chry­stia­ni­za­cja, szyn­ka, miód pit­ny… Duma. Awans w ran­kin­gu FIFA. Więc dotar­łem w 1985 do Duń­skie­go Kró­le­stwa, jako oso­ba nie­źle zorien­to­wa­na w nalo­tach bom­bo­wych na mia­sta pol­skie w 1939 roku. Para­dok­sal­nie w war­szaw­skich szko­łach tra­fia­łem zawsze na język nie­miec­ki, angiel­skie­go wte­dy nie zna­łem, co oka­za­ło się nad Sun­dem dość kło­po­tli­we. Szyb­ko zorien­to­wa­łem się co do kosmo­po­li­tycz­ne­go cha­rak­te­ru nowe­go miej­sca zamiesz­ka­nia. Nawet bab­cie klo­ze­to­we nawi­ja­ły tu per­fek­cyj­nie po angiel­sku, nato­miast pró­by wymia­ny sygna­łów po nie­miec­ku były zawsze bez­owoc­ne. Blo­ka­da… Tro­chę mnie to na star­cie dzi­wi­ło, ale szyb­ko zała­pa­łem, na czym spra­wa pole­ga. Nie było to trud­ne do roz­szy­fro­wa­nia.

Rela­cje duń­sko-nie­miec­kie… „Wojen­ko, wojen­ko, cóżeś ty za pani…” – w Danii ina­czej to wyglą­da­ło. Huba­li tutaj nigdy nie było. Inna spra­wa, że lasy daw­no zosta­ły wycię­te (budo­wa flo­ty) i za bar­dzo nie było­by się gdzie przy­bun­kro­wać. Kapi­tu­la­cja nastą­pi­ła pra­wie bez wystrza­łu. „Jeste­śmy prag­ma­tycz­nym naro­dem, nie mie­li­śmy wte­dy żad­nych szans” – wie­lo­krot­nie mi tłu­ma­czo­no. Na pogra­ni­czu w Szle­zwi­ku zgi­nę­ło 16 duń­skich żoł­nie­rzy, a kil­ku­na­stu zosta­ło ran­nych. W Kopen­ha­dze nastą­pił desant z trans­por­tow­ca „Dan­zig” (żeby było wese­lej) i po pta­kach. 9 kwiet­nia 1940 roku, bez pra­wie żad­ne­go opo­ru zbroj­ne­go, roz­po­czę­ła się oku­pa­cja Danii. Dla kogoś pocho­dzą­ce­go z Pol­ski, z gło­wą nała­do­wa­ną uła­na­mi prze­ciw czoł­gom, wyda­wa­ło się to, co naj­mniej, mistycz­ne… W każ­dym razie zero kli­ma­tów w sty­lu: „Wojen­ko, wojen­ko, co za moc jest w tobie?/ Kogo ty poko­chasz, kogo ty pokochasz/ W zim­nym leży gro­bie”. Ofi­cjal­ną wizy­tów­ką (wer­sją utrzy­my­wa­ną przez lata) był sabo­taż. Sabo­taż i sabo­taż (za któ­ry kara­no śmier­cią). Duń­ski „ruch opo­ru”. Pod­ziem­na orga­ni­za­cja „Hol­ger Dan­ske”. Cały świat nie mógł wyjść tak­że z podzi­wu z powo­du prze­rzu­tu duń­skich Żydów do Szwe­cji, w paź­dzier­ni­ku 1943 (zro­bio­no to czę­ścio­wo za dużą kasę, ale o tym rzad­ko już mówio­no). Ura­to­wa­no w ten spo­sób 7 tysię­cy ludzi. 477 oso­by się nie zała­pa­ły i zosta­ły wywie­zio­ne do The­re­sien­stadt. O akcji tej zro­bio­no masę fil­mów i napi­sa­no wie­le ksią­żek. Pamię­tam, że kie­dyś zga­da­łem się w Nowym Jor­ku z jakimś przy­pad­ko­wo spo­tka­nym far­me­rem z Mon­ta­ny. Gdy się dowie­dział, że jestem z Pol­ski, szczę­ka mu raczej opa­dła, ale jak doda­łem, że od lat miesz­kam w Kopen­ha­dze, nie­spo­dzie­wa­nie się uak­tyw­nił z kufla­mi piwa. Nawi­jał non stop wła­śnie o tym słyn­nym, spek­ta­ku­lar­nym prze­rzu­cie, hero­icz­nej posta­wie duń­skich szy­prów etc. Więc „Hol­ger Dan­ske”, sabo­taż i pomoc Żydom. Czy coś przy­pad­kiem prze­oczy­li­śmy? Raczej na pew­no. I tutaj poja­wia się to słyn­ne sło­wo – kola­bo­ra­cja…  „Poli­ty­ka kola­bo­ra­cji” (po duń­sku „samar­bejd­spo­li­tik­ken”). Jakoś nagle burzą­ca nam tę wspa­nia­łą wizję głę­bo­ko zakon­spi­ro­wa­ne­go naro­du. Wia­do­mo – wyso­cy blon­dy­ni & nie­bie­skie oczy, rasa panów itd. Skan­dy­na­wia była prze­cież kra­iną Tho­ra i Ody­na. Naro­do­wo­so­cja­li­stycz­na Duń­ska Par­tia Robot­ni­cza (Dan­marks Natio­nal-Socia­li­sti­ske Arbej­der Par­ti) szyb­ko zadzia­ła­ła i w 1941 roku uru­cho­mi­ła Ochot­ni­czy Legion Duń­ski (Fre­ikorps Dan­mark), do któ­re­go zaczę­li się zgła­szać (dobro­wol­nie) zwolennicy/miłośnicy wschod­nich bata­lii Hitle­ra. Więc zamiast Huba­la: SS-Wiking, SS-Toten­kopf, SS-Nor­dland. Fana­tycz­ne akcje, fana­tycz­ne jed­nost­ki bojo­we. Nazi­stow­scy mania­cy… Tak zwa­na ciem­na stro­na księ­ży­ca, nie­we­so­ła prze­szłość kra­iny LEGO, słod­kich śle­dzi i mar­ce­pa­na. I cha­rak­te­ry­stycz­ne, że SS-Nor­dland wal­czy­ła „wier­nie” (na zasa­dzie kami­ka­dze) do same­go koń­ca w Ber­li­nie, w pobli­żu wia­do­me­go bun­kra. Popeł­nia­li zbrod­nie inden­tycz­ne jak ludzie Dir­le­wan­ge­ra… Czy tłu­ma­czo­no to wszyst­ko w Kró­le­stwie podob­nie jak nasz Leon Krucz­kow­ski? Kry­zys gospo­dar­czy, chęć doro­bie­nia się, ide­olo­gicz­ny „black-out”, nie­na­wiść do komu­ni­zmu? Po woj­nie roz­strze­la­no kil­ku­dzie­się­ciu „nad­lu­dzi” i szyb­ko nabra­no wody w usta… Sabo­taż! Dania to był oczy­wi­ście tyl­ko sabo­taż… Przez deka­dy panicz­nie uni­ka­no tego b. nie­wy­god­ne­go tema­tu. Atlan­ty­dzi prze­cież nie mie­li nic wspól­ne­go z Rze­szą, zawsze kocha­li sło­wiań­skich bra­ci i nie zna­ją nawet języ­ka nie­miec­kie­go. Ale nowe gene­ra­cje bada­czy nie prze­pu­ści­ły oka­zji i zaczę­ło się ujaw­nia­nie dotych­czas nie­do­stęp­nych doku­men­tów. Trop był podob­ny wszę­dzie. Nie tyl­ko w Kopenhadze/Odense, ale tak­że w Lon­dy­nach, Ber­li­nach, Sztok­hol­mach… Więc nie tyl­ko prze­gra­na Nie­miec w I Woj­nie Świa­to­wej, zała­ma­nie gospo­dar­cze w Sta­nach i wpływ tego na gospo­dar­ki euro­pej­skie, naro­dzi­ny bol­sze­wi­zmu etc. Coś inne­go musia­ło ludziom rów­no­le­gle zamą­cić w gło­wach. Cała ta euge­ni­ka, pale­nie ludzi w pie­cach, zbio­ro­wa psy­cho­za nie mogły być prze­cież spo­wo­do­wa­ne tyl­ko i wyłącz­nie przez sza­le­ją­cą infla­cję. Może ktoś jesz­cze koja­rzy słyn­ne wyda­nie „bru­Lio­nu” (1991, nr 17–18). Zna­la­zły się w nim Kaza­nia Hein­ri­cha Him­m­le­ra, m.in. o kul­cie przod­ków, któ­re wygło­sił do gene­ra­łów i sze­fów służb SS. Ponad­to frag­ment przy­go­to­wy­wa­nej do dru­ku książ­ki Ezo­te­rycz­ne źró­dła nazi­zmu. Publi­ka­cja ta wywo­ła­ła w Pol­sce (z tego co mi wia­do­mo) dużą sen­sa­cję. Potem nastą­pił tam praw­dzi­wy wysyp ksią­żek o tej tema­ty­ce. Z roku na rok księ­gar­nie zawa­lo­no „sen­sa­cja­mi” o magach Hitle­ra, Ahne­ner­be, tan­trycz­nych rytu­ałach, sym­bo­li­ce gotyc­kich katedr, różo­krzy­żow­cach, Towa­rzy­stwie Thu­le. Zna­łem te wszyst­kie ścież­ki już wcze­śniej z Danii, tutaj tak­że wpa­dli na pomysł, że winę za ludo­bój­stwo nale­ży zwa­lić na gości typu Haushofera/Sebottendorffa, czy Kri­stia­na Rozen­kreut­za. To wła­śnie oni byli odpo­wie­dzia­li za cho­ro­bę psy­chicz­ną Wodza i jego naj­bliż­szej świ­ty, a w rezul­ta­cie za zbio­ro­wą hip­no­zę dzie­sią­tek milio­nów ludzi na całym glo­bie. Więc Vril, Astro­lo­gi­sche Rund­schau, a potem pro­dukt final­ny tej para­no­icz­nej „zaba­wy” w wywo­ły­wa­nie duchów i runy, czy­li Schutz­staf­feln (SS). Zagad­ka zosta­ła wyja­śnio­na. Wszyst­kie­mu win­na była czar­na reli­gia, któ­ra porwa­ła się na wia­rę „wła­ści­wą”, waty­kań­ską (tutaj otwie­ra­ły­by się oczy­wi­ście kolej­ne, nie­zli­czo­ne wąt­ki, powo­jen­na pomoc w prze­rzu­cie „funk­cjo­na­riu­szy” do Argen­ty­ny etc.). Coś w sty­lu biblij­ne­go „bun­tu straż­ni­ków”. Ale Bestia osta­tecz­nie pole­gła. A w roli „pozy­tyw­nych anio­łów” musie­li­by być Sta­lin (!) wraz z bry­tyj­ski­mi i ame­ry­kań­ski­mi spadochroniarzami/czołgistami. I oczy­wi­ście pol­scy pilo­ci RAF‑u (o czym nigdy nie nale­ży zapo­mi­nać, bo zorien­to­wa­ni w naj­now­szej histo­rii świa­ta kibi­ce potrak­tu­ją nas petar­da­mi). Sza­tan poka­zał kły i zaczę­ła się budo­wa szczę­śli­we­go osie­dla miesz­ka­nio­we­go. Dr Yves Ter­non i dr Socra­te Hel­man napi­sa­li Histo­rię medy­cy­ny SS, a Adrian Weale SS, histo­rię pisa­ną na nowo. Aktu­al­ny papież (podob­nie jak jezu­ici) nie wie­rzy w boga, ale robi dobrą minę do złej gry. Nie mógł­by ogło­sić praw­dy dwu­noż­nym ssa­kom, gdyż „wszy­scy wyszli­by na uli­cę”… Zna­my dobrze fascy­nu­ją­ce fil­my o zbli­ża­ją­cych się mete­orach i zwią­za­nych z tym smut­nym „fuck­tem” kra­dzie­żach piwa, czy zbio­ro­wych samo­bój­stwach. Prze­cież nie wyśle się 50% popu­la­cji na zasłu­żo­ną pen­sję oby­wa­tel­ską lub inne doży­wot­nie waka­cje na Kre­tę. Ludzie dosta­li­by od tego nie­zdro­we­go popę­du i zaczę­li demol­kę par­la­men­tów.

A.D. 2017. Osie­dla już uszczel­nio­ne watą. Pla­ga amfe­ta­mi­ny opa­no­wa­na. Lucy­fer zato­pio­ny w deli­rycz­nym Jezior­ku Czer­nia­kow­skim. Libe­ra­ło­wie i gen­der razem z nim. „Legio klu­bie ty nasz, pokaż cwe­lom jak ty grasz!” Romo­wie prze­pro­wa­dzi­li się na Sło­wa­cję, gdzie dewa­stu­ją poda­ro­wa­ne im blo­ko­wi­ska i zja­da­ją zapchlo­ne psy. Gra­al wró­cił na Wawel. Ima­mo­wie nie mają szans na prze­kro­cze­nie gra­ni­cy. Jest git! Kata­ryzm został sku­tecz­nie zasto­po­wa­nyz. Żyje­my w Raju na Zie­mi (umo­ru­sa­ni w zie­mi). Mrów­ki fara­ona wcho­dzą nam w chiń­skie majt­ki. I pro­szę nie robić tych bez­sen­sow­nych porów­nań. Nasze bojów­ki w niczym nie przy­po­mi­na­ją tych spe­da­lo­nych SA. My NIGDY nie dali­by­śmy się tak naiw­nie wyma­new­ro­wać. Zresz­tą wkrót­ce zoba­czy­cie nas w akcji. Jak spie­prza­my przed Han­ni­ba­lem (któ­ry zamiast sło­ni przy­bę­dzie na meta­lo­wych wiel­błą­dach ze wscho­du). Osta­tecz­nie jeste­śmy mło­dzi, nasz rząd dopie­ro co roz­po­czął wycin­kę. Trze­ba dać szan­sę piel­grzy­mom, żeby z rzeź­by nie zaczął pły­nąć pomi­do­ro­wy sok. Wia­tra­ki wymy­ślił Ale­ister Crow­ley, żeby zaszko­dzić nasze­mu eko­lo­gicz­ne­mu rol­nic­twu. Prze­cież każ­dy ceni pol­skie­go bura­ka. A oni chcą insta­lo­wać na polach wywo­łu­ją­ce noc­ne zma­zy swa­sty­ki. NSDAP niech odda mi kasę, któ­rą uto­pi­łem wyjeż­dża­jąc do pra­cy w Reichu. Zaczy­na­my pra­cę misyj­ną:

- Bij Ara­ba! – Masz jakiś kon­kret­ny powód? – Tak bez powo­du. – Dla spor­tu? – Gwał­cą nasze kobi­ty. – Gdzie? – W San­do­mie­rzu. – Ząb za ząb? – A co, mam cze­kać, żeby mnie wyru­cha­li? – Jesz u nich keba­by. – Za rok zli­kwi­du­je­my ten wirus. – Masz chy­ba brą­zo­we oczy. – I co z tego? – To mogło­by komuś prze­szka­dzać. – Nie pocho­dzę od mał­py. – A jak ci nikt nie uwie­rzy? – Poja­dę do Szwe­cji z kaste­tem. – Tam mają na to meto­dy. – Szwe­cja i tak nale­ży do nas. – Zemsta za Potop? – Zro­bię to w pro­sty spo­sób… – W jaki? – Krzyk­nę bru­da­som: pie­nię­dze, pie­nię­dze, kur­wa, bo kosę wyj­mę! – Po pol­sku? – A jak, po pol­sku. – A twoi sta­rzy przy­bu­lą za trum­nę? – Zosta­nę na wsi boha­te­rem.

Dez­in­te­gra­cja. To nie jest z pew­no­ścią ten obie­ca­ny świat rów­no­le­gły. To raczej kla­sycz­ny szwin­del. Źle dobra­ne wymia­ry. Kot dziw­nie nam się przy­glą­da, nie wspo­mi­na­jąc o twa­rzy w lustrze. Pusta aptecz­ka. Wypa­da­ło­by się jakoś bro­nić. Jeste­śmy pod nie­ustan­nym, inten­syw­nym ostrza­łem. Zaczy­na­my tra­cić grunt pod noga­mi. Obja­wy amne­zji. Zdra­dził nas naj­bliż­szy czło­wiek, wyraź­nie cier­pią­cy na hiper­re­al­ność. Nie ma już nic:

- Bawi­my się więc wytrwa­le dalej.
– Oczy­wi­ście… Zero pożą­da­nia!
– Czyż­by zbrod­nia dosko­na­ła?
– Pra­ca zawo­do­wa. Agit­ki mają spa­cy­fi­ko­wać agit­ki.
– Tyl­ko to masz w gło­wie… Poezję w rady­kal­nie zmie­nio­nych warun­kach spo­łecz­nych.
– Gene­ra­cyj­ny fun­da­men­ta­lizm fore­ver!
– Śmiesz­ne i dołu­ją­ce. Krza­cza­ste brwi Ojca kon­tra cza­ro­dziej­skie zdol­no­ści Sybil­li zain­spi­ro­wa­nej krza­cza­sty­mi brwia­mi Ojca.
– Poezja, poezja, poezja… Faj­ne, wal­czą­ce laski, czy­li jak sku­tecz­nie pozbyć się rdzy z auta.
– Poukła­da­ne jak trze­ba przez swo­ich pro­mo­to­rów.
– Namięt­ność, czy może kom­pleks kolek­cjo­ne­ra?
– Bie­gu­no­wość…
– Czy­li sztu­ka prze­ina­cza­nia fak­tów.
– Coś jak­by lili­put z wąsa­mi w spra­wie usta­wy o jed­no­ra­zo­wych toreb­kach…
– I „gło­sy roz­sąd­ku”, czy­li opcja umiar­ko­wa­na, deli­kat­nie nam suge­ru­ją­ca, że mani­che­izm był jed­nak pro­ko­bie­cy…
– Zgod­nie z natchnio­ny­mi pisma­mi: „zło to kobie­ty i wino”.
– Kobie­ta mie­siącz­ku­ją­ca może zwa­rzyć nam mle­ko.
– A wszyst­ko będzie nad­zo­ro­wać eks­pert od nazi­stow­skich wia­tra­ków.
– Tak było praw­do­po­dob­nie zawsze.
– Eks­pe­ry­men­ty z niski­mi tem­pe­ra­tu­ra­mi w Dachau?
– Raczej tre­ner kadry zwol­nio­ny za mało skom­pli­ko­wa­ną, rasi­stow­ską wypo­wiedź.
– Znu­dzi­ło nam się bez epi­ne­fry­ny, nie sądzisz?
– Nie musi ozna­czać to kata­stro­fy.
– Tak, to tyl­ko zwy­kłe, glo­bal­ne prze­si­le­nie.
– Sły­sza­łeś, że pre­mier Kana­dy zasko­czył swo­imi skar­pet­ka­mi?
– Ja to odbie­ram jako wezwa­nie do ofiar i ide­ali­zmu!
– Meto­dy roz­grze­wa­nia ciał pod­da­nych wychło­dze­niu?
– Dokład­nie. Orien­tu­jesz się, ile cza­su moż­na trzy­mać jedze­nie w lodów­ce?
– Prze­cież wiesz, że noto­rycz­ne kon­ku­bi­ny cze­ka­ła bani­cja.
– Nale­ża­ło­by to wresz­cie usta­lić. Spół­ko­wa­nie bez wyuczo­nych chwy­tów nie jest wca­le czymś nie­do­rzecz­nym.
– Jak symu­lo­wa­ne opa­da­nie na spa­do­chro­nie.
– Zobacz! Kolej­ny debil, któ­re­mu się zda­je, że upra­wia poezję kon­kret­ną.
– Bar­dziej wzru­szy­ła mnie pro­mo­tor­ka debi­la, nad­uży­wa­ją­ca sło­wa „rady­kal­nie”…
– Kopia Rebel Lynn?
– Jak u Bau­dril­lar­da. Wyzwa­nie i uwo­dze­nie łączy bli­skie pokre­wień­stwo…