23/08/21

Kartoteka 25: Piosenki (13)

Filip Łobodziński

Strona cyklu

Kartoteka 25: Piosenki
Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Ryszard „Tymon” Tymański
IDEAŁY SIERPNIA
[1997]

Nie zapomnijmy o Ideałach Sierpnia
o ludziach, którzy walczyli o wolność
o Kościele, który stał na straży polskości
o Odrowężu, który ostatecznie wyssał pijawkę zdrady
nie zapomnij o tych, którzy poniżali
ani o tych, co saneczkowali na trzecie piętro
o Sprawie, co ważniejsza jest niż osobnicze życie
o Matce Polsce wyśnionej, nieudanej

Matka, Matka, Matka
Respektuj Ideały Sierpnia
Matka, Ciotka, Babka Polska
Solidarność, Solidarmość, Solimarność – solej

nie zapomnijmy o Szabelkach i Konikach
o Ułanach, Buzdyganach, Batonikach
o Batorym z Mosiądzu i Majteczkach z Brązu
o Gonitwach i Rybitwach Matki swej, solej
nie zapomnij o nagłych skrętach Kuny
nie zapomnij o smutnych oczach Drobiu
nie omieszkaj dać Świadectwa polskości
bądź Patriotą, zmyślnie produkując Miód

Matka, Matka, Matka
Respektuj Ideały Sierpnia
Matka, Ciotka, Babka Polska
Solidarność, Solidarmość, Solimarność – solej

Piosenka, jak wiadomo, jest dobra na wszystko. Na stopę za niską, na co dzień, jak i na niedzielę. Wśród rozlicznych pożytków z piosenki jest także możliwość przekłucia balonu. Gombrowicz nie pisał piosenek, od dawna zresztą nie pisze nic. Tymon wziął więc po Witoldzie lutnię.


Bartosz „Fisz” Waglewski
POLEPIONY
[1999]

Ja składam się z części niespójnych przeczących sobie nawzajem
jedna mówi „Chcę stąd wyjść”, druga mówi „Ja zostaję”
wiem, że to jest męczące nie tylko dla mnie, lecz dla tych, którzy ze mną przebywają
mówią „Nie mogę znieść tych twoich humorów i zmian” – pewnie rację mają
bo we mnie jest orkiestra, która grać razem nie daje rady
jedna część zadowolona, przyjmuje z pokorą wszystkie zmiany
druga na to: pieprzę, ja nie nadążam, wysiadam
czasami więc zdarza się, że nie wiem, czego chcę
jedna część mówi „Jest tak dobrze”, druga „Jest tak źle”
tyle sprzecznych myśli, by czas pozszywać i wyciąć to co złe, niczym chirurg wycina wyrostek
patrzę czasami na moje dłonie – lewa młoda, jakby wiecznie wypoczęta
prawa pomarszczona, spocona i wiecznie napięta
jak sytuacje, w których wychodzi złość, bo wygrywa z tą drugą stroną
wypowiadam wtedy słowa, które bolą…

Ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”
ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”

Więc jestem jeden czy jest nas dwóch?
Rozmawiam ze sobą, siedząc na kanapie, i nie ma nici porozumienia
już wiem, dlaczego moja twarz tak szybko się zmienia
jest nas dwóch, dwoje czy troje
bo niczym w kalendarzu daty tak szybko zmieniają się moje nastroje
ty pytasz: „Co jest? co jest?”
a trzeba mnie złożyć od nowa część po części jak klocki
pozszywać do kupy, bo na razie chcę zarzucić nogi na stół
i nie robić nic i tylko czekać, aż ta druga część przyniesie mi zakupy
lecz nie mogę rozerwać się, choćbym bardzo chciał
jedna część chce leżeć, druga namawia, bym wstał
jedna chce spać, a druga robi wszystko, bym nocy się bał
ktoś mi mówi wczoraj, że widział mnie w mieście, jak gadam sam do siebie
ja odpowiadam, że wypuszczam z gęby różne odgłosy
najpierw mówię „Idę tam”, a później „Nie, nie idę, ja mam dosyć”…

Ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”
ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”

Tyle sprzecznych zdań przeczących sobie nawzajem
wypowiadam w tak krótkim czasie
nie dowiesz się, co myślę, przyglądając się mej mimice, ona nie zdradzi nic, nie, nie zdradzi nic
jest mnie dwóch, może trzech, tylko ty możesz temu zaradzić
poukładaj mnie kawałek po kawałeczku, poukładaj mnie, proszę
bo taki podzielony na części jestem zupełnie do niczego
poskładaj tak jak dziecko składa klocki lego
jeden do drugiego, drugi do trzeciego
a wtedy usiądę wygodnie w fotelu, zakładając nogi na stół
i polepiony solidnie, by nigdy nie było takiej siły, która znów podzieli mnie na pół
będę się czuł jak nowonarodzony
jak z zarzutów oczyszczony, sam z sobą pogodzony
stanę przed tobą o tak, od dołu do góry przez ciebie polepiony
ja się nie zmienię, więc poukładaj mnie, a ja zapuszczę w tobie korzenie

Ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”
ona mówi „Usiądź wygodnie, ja polepię i zlepię w jedną część
tu muszę naderwać, tu muszę zszyć, byś mógł we mnie odtąd żyć”

Rozdwojenie, roztrojenie, niemożność opanowania niepokoju młodzieńczego, wewnętrznego rozdygotania, rozwibrowania. To już nie schizofrenia generowana przez późną komunę, jak w tekstach Waglewskiego seniora z połowy poprzedniej dekady, to stan rozszczepienia atomu, jakim jest młody człowiek bombardowany cząsteczkami nagle rozszalałej rzeczywistości. I zarazem modlitwa o ukojenie, scalenie – możliwe za sprawą ukochanej osoby.


Laurie Anderson
OKRUCH I STRZĘP
[Pieces and Parts, 1999]

Ponoć w 1842 roku na plantacji w Alabamie
niewolnicy wykopali wielki szkielet
kości ogromnego wieloryba
Lewiatana
z epoki, gdy cały świat był skryty pod wodą
od Andów po Himalaje
i nawet Alabama leżała pod wodą
niewolnicy patrzyli i mówili tak:

To na pewno kości upadłego anioła
to na pewno kości upadłego anioła

Ponad falami na oceanie
czekamy, aż dadzą nam znak
są jak góry śniegu, jak wielkie fontanny
wtem znikają – punkt na horyzoncie

Widzimy z nich tylko strzęp
ogony, oddechy, bicie serc
są jak okruch i strzęp

Prędzej przejdzie wielbłąd przez ucho igielne oho
niż znajdziesz wieloryba, co śpi na dnie oceanu oho
prędzej w kubku kawy opłyniesz cały świat oho
niż ujrzysz wieloryba, co unosi się jak kwiat

Widzimy z nich tylko strzęp
płetwy, oddechy, punkt na horyzoncie
fiszbinów moc, na wodzie ślad
o tam, o tam, o tam, o tam

Słoń czuje strzałę wbitą w bok
to sięga trąbą i bez trudu wyciąga ją
lecz gdy wieloryba trafisz w serce, ocean spływa krwią
spływa krwią

Widzimy z nich tylko strzęp
ogony, oddechy, bicie serc
są jak okruch i strzęp

W głowę cię trafi coś
to może jedna, druga rzecz wyleci ci z niej
lecz gdy w serce trafią cię
będziesz jak okruch i strzęp
okruch i strzęp

Z wiekiem Laurie Anderson coraz bardziej pochmurnieje. Jej ironiczne spojrzenie na społeczeństwo coraz częściej ustępuje goryczy, z jaką widzi niefrasobliwe rozpanoszenie się człowieka w przyrodzie, ze wszystkimi jego przywarami i występkami. Decydujemy o tym, by coś unicestwić, choć rzadko sięgamy poza zasłonę i przyglądamy się w całości temu, co właśnie niszczymy.