18/10/21

Kartoteka 25: Piosenki (15)

Filip Łobodziński

Strona cyklu

Kartoteka 25: Piosenki
Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Patti Smith
RADIO BAGDAD
[Radio Baghdad, 2003]

Nie gódź się
z bliźniego niedolą
nie gódź się
z bliźniego niedowładem
lecz wyciągnij dłoń
wyciągnij dłoń
gdybyś miał zniknąć w mieście
zostawiwszy ledwo ślad
jak znikający duch
a twoje dziedzictwo
i wszystko co wiesz
nauki matematyka idee
miało odnieść dotkliwe rany
jak system irygacyjny
w znużonych żyłach tworzący
Tygrys i Eufrat
w królestwie pokoju
świat się obrócił
świat się obrócił
po idealnym kole
miasto Bagdad
miasto uczonych
empiryczne pokorne
ośrodek świata
miasto w popiołach
miasto Bagdad
miasto Bagdad
obcesowe powściągliwe

O w Mezopotamii
powściągliwość weszła w krew
i płynęła żyłami wielkich rzek
które tworzą podstawy Edenu
a drzewo drzewo wiadomości
wnosiło ramiona ku niebu
gałęzie wszelkiej wiedzy
gałęzie wszelkiej wiedzy
kolebki kolebki cywilizacji
w królestwie pokoju
świat się obrócił
po idealnym kole
o Bagdad
ośrodek świata
miasto popiołów
ze wspaniałymi meczetami
co wytrysło z ust boga
powstało z popiołów jak pstrokaty ptak
rozpostarte na tle mozaiki nieba
o chmury wokół

My stworzyliśmy zero
lecz dla ciebie jesteśmy niczym
chętnie wierzysz
że jesteśmy z mistycznej legendy
że my to rozdęty brzuch
co wydał na świat Sindbada Szeherezadę
my na świat wydaliśmy o o zero
liczbę doskonałą
wymyśliliśmy zero
a dla ciebie jesteśmy niczym
nasze dzieci mkną wzdłuż ulic
a tyś posłał swój ogień
swoje spadające gwiazdy
szok i przerażenie
szok i przerażenie
jak jakiś jakiś
baśniowy film o wojownikach
wiek dwudziesty pierwszy
więc ani trochę rycerstwa
ani trochę bushidō

O a kodeks Zachodu
wcale nie pogrzebany
gdzie szukać go?
Przybyłeś przybyłeś
od zachodu
unicestwiłeś lud
i przybyłeś do nas
lecz my jesteśmy starsi
przybyszu chcesz
chcesz przyjść
i ograbić kolebkę
cywilizacji
a przecież czytasz tak czytasz
czytasz Księgę Rodzaju
czytasz o drzewie
czytasz o drzewie
poczętym przez boga
które wzniosło gałęzie ku niebu
każdą gałąź wiedzy
w kolebce cywilizacji
nad brzegami Tygrysu
i Eufratu
o w Mezopotamii
powściągliwość weszła w krew
Ewa zwróciła oblicze
jakie niebo ujrzała
jaki ogród pod stopami
ten zryty przez ciebie
bo krew z ziemi wysysasz
kropelki ropy na bransoletki
klejnociki szafiry
robisz bransoletki
i opasujesz nimi swój świat
a my ronimy rubinowe łzy
i ofiarujemy je tobie
jesteśmy
twoją arabską nocą koszmarów
wymyśliliśmy zero
ale dla ciebie jesteśmy niczym
jesteśmy twoją arabską nocą koszmarów

Miasto gwiazd
miasto uczniów
nauki
miasto idei
miasto światła
miasto miasto popiołów
które wielki Kalif
przemierzał
jego bose stopy wykreśliły okrąg
a oni wznieśli miasto
doskonałe miasto Bagdad
w królestwie pokoju
i świat się obrócił
i wymyślili
a dla ciebie są niczym
dla ciebie niczym
niczym

Uśnijże uśnij dziecko moje
uśnij
a ja ci zanucę kołysankę
kołysankę naszemu miastu
kołysankę o Bagdadzie
uśnij
śnij dziecko moje
śnij śnij śnij
mknij mknij mknij mknij
mknij mknij mknij mknij

Tyś posłał swoje światła
swoje bomby
tyś je zesłał na nasze miasto
szok i przerażenie
jak telewizyjne obłędne przedstawienie
grabią kolebkę cywilizacji
grabią kolebkę cywilizacji
grabią kolebkę cywilizacji

Nie gódź się z bliźniego niedowładem
nie gódź się lecz wyciągnij dłoń

Pierwsze i ostatnie słowa tego improwizowanego poematu rockowego są tak uniwersalne, że mogłyby powstać w dowolnym czasie. Patti Smith nie wie, co to obojętność, jej napięta struna wrażliwości jest wiecznie na wierzchu. Reakcja na drugą wojnę w Zatoce przerodziła się w oskarżenie ludzkości, która tak rzadko myśli globalnie i rozumuje w kategoriach przyczynowo-skutkowych, a zamiast tego wybiera destrukcyjny partykularyzm.


Krzysztof „Grabaż” Grabowski
ZIMNE DZIADY LISTOPADY
[2004–2005]

Zimne Dziady Listopady proszą po koniokradach
inne dziady z obrazów zaczynają do nas gadać

Częściej patrzę na wschód
chyba tam patrzę od zawsze
gwiazdy toną w rzece znów
brodzą, kiedy noce jasne
głośniej puka nam do drzwi
dyktatura żółtych liści
liście, które z drzew spadają
trupy na twarzach mają

Zimne Dziady Listopady po deszczowych obiadach
kiedy spełni się wróżba, wtedy nam wszystkim biada

Częściej patrzę na wschód
bo tam jest zima najdziksza
Bóg ma swój zimowy stół
a karły jeżdżą na rikszach
tam, gdzie zima synów swych
wszystkich ma z albinosem
zimę można zmylić tym
że się ją głaszcze z włosem

Sny są tu na Tak
sny są tu na Nie
między? Jest brak
ja o tym wiem
i ty wiesz…

Zimne Dziady Listopady proszą po koniokradach
inne dziady z obrazów zaczynają do nas gadać

Częściej patrzę na wschód
chłopiec z rysunkową teczką
kęsy zimowego słońca
chłopiec zajada łyżeczką
siedem strachów stoi u wrót
żaden głodny nie zaśnie
strachom siedem czarnych wdów
smaży rydze na maśle

Zimne Dziady Listopady po deszczowych obiadach
kiedy spełni się wróżba, wtedy nam wszystkim biada

Częściej patrzę na wschód
mały kamyk z paleniska
patrzę, co nam zostało
z Piasecznego Huciska
tam, gdzie nam zostawił Bóg
naszych korzeni resztki
czekam, aż mnie spytasz, gdzie
zakopię nasze dwie pestki

Sny są tu na Tak
sny są tu na Nie
między? Jest brak
ja o tym wiem
i ty wiesz…

Znakomity przykład nazwania nienazwanego – metafizycznych obaw w obliczu obracającego się koła Czasu. Nie tyle same lęki, które dopadają nas w pewnych porach roku czy sytuacjach życia, ile ich cykliczna nieuchronność wywołuje ciarki. Grabażowi udało się wejść „pomiędzy” światy, pod podszewkę materii – i sportretować to, jak niewiele możemy pod okiem siedmiu strachów.


Bartosz „Fisz” Waglewski
NIELEGALNY TOWAR
[2006]

Ona parkowała nowym czerwonym punto,
zużywając płyn do szyby.
Podjeżdżają tu bezimienni, VIP-y.
Ona wysiada z gracją.
Promienie tańczą
na okularach markowej firmy.
Niedokładny makijaż,
więc nie wystąpi w Masce jak Cameron Diaz,
bo spływa w upale jak kajakowy spływ Czarną Hańczą.
Umowny klakson,
nerwowy jak Tyson.
Wypuszcza z dłoni lusterko,
rozpada się jak Monty Python,
tłucze się jak PKP wagon.
Siedem lat nieszczęścia, pięć za posiadanie.
On ma ruch jak skup europalet,
biznes kręci się jak rtęci słup,
do biznesu ma talent.
Roześmiany od ucha do ucha,
choć to nie uśmiech orderu.
Ona wyjmuje plik banknotów, testuje jego menu,
ogłasza upadłość jak Motor Polska Daewoo,
a nielegalny towar chowa pod kapelusz.

Nielegalny towar,
który po kapelusz chowa,
z niespodzianką w środku jak de volaille.
Kiedyś miała cały fanklub,
wiatr słów
pełnych komplementów
yuppies,
SGH studentów.
Ten tu
mężczyzna marzeń jak Deląg,
to dla niego skusiła się na welon.
Entuzjazm,
doznań fuzja
(fuzja jak Gil Scott-Heron).
On interesował się inną dziewczyną:
brązowym cukrem, paloną heroiną,
którą krew przesiąkniętą miał na wylot.
Mówił do niej ciągle dwa słowa:
„Kochanie, sprzedaj” i „zastaw” –
by mieć na nielegalny towar.
Ta miłość brudna jak stadionowy bazar w centrum miasta.
Wielka fiesta – jak i wielka kraksa.
Przyjaciele ostrzegali ją, że to gnojek,
który z Diabłem zamienił się na role.
Narkoman, co podpala folię.
On mówił do niej: „Kochanie, to tylko durnie.
Przenoszą z ust do ust na mój temat kalumnie,
by zatańczyć na mej trumnie”.

Pożyczyła od taty nowe czerwone punto,
zastawiła go za paczkę, co ryje jej serce jak dłuto.
Mieli wyjechać na wakacje na molo,
pokazać się tu i tam,
wypocząć, odlecieć jak samolot.
Ona pakuje walizki,
przewiewne sukienki, bikini,
on w łazience pakuje do nosa chemiczne bąbelki,
dymu opary – niewyczerpany limit.
Ona pakuje olejek z delikatnym filtrem,
bo lubi brąz,
a mąż brąz ma w nosie.
Leci solo czarterem na Wyspy Dziewicze,
źrenice czerwone jak dywany w hotelu.
Pada na linoleum,
bo przesadził,
a to nie fast food, to nie McDonald’s.
Broczy krwią z nosa, jakby konał,
jakby poddał się na starcie.
„Spieprzyłeś, gnojku, mi wakacje –
powiedziała, gdy otworzyła drzwi łazienki. –
Wakacje, które miały być wydarzeniem roku jak Top Trendy”.

Polska muzyka nie obfituje w opowieści. Opowieść fabularna ma swoje źródła w pieśni ludowej, która jedynie z rzadka zasila swoimi genami rodzimą twórczość. Katarzyna Nosowska, Muniek Staszczyk, Maciej Maleńczuk, Marcin Świetlicki, Pablopavo – to nieliczni, którzy bywają wyczuleni na folkowy wiatr. W polskim hip-hopie takich opowieści jest jeszcze mniej. Tym bardziej trzeba uwypuklić historię spisaną przez Fisza – posępną, bolesną, momentami odrażającą. Tekst nie wymaga komentarzy.