19/09/16

Klauzula sumienia

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

„Twen­ty-twen­ty-twen­ty four hours to go I wan­na be seda­ted”

The Ramo­nes

Mar­twe pło­dy na bil­l­bo­ar­dach w pol­skich mia­stach („ban­ki kuszą depo­zy­ta­mi!”)… Wyglą­da na to, że szwin­del sta­je się już nor­mal­ką, faszyzm zdo­by­wa teren, ludziom odwa­la na mak­sa. Nie ma się dokąd ewa­ku­ować. Ama­zo­nia znisz­czo­na, księ­życ nie­do­stęp­ny, o ile ist­nie­je w ogó­le jaki­kol­wiek księ­życ. Nie­bo­cen­tryzm! Słoń­ce to prze­cież tyl­ko sztucz­ne oświe­tle­nie, a dino bie­ga­ły w naszych ogród­kach na tydzień przed wybu­chem Powsta­nia. Poli­ty­ka! Kory­to. Kłam­stwo. Jed­nak rację miał Kazik z tym „wege­ta­ria­ni­nem, co wpier­da­la scha­bo­we”. Spo­ro rze­czy w swo­ich pio­sen­kach prze­wi­dział i dobrze zdia­gno­zo­wał. Ludzie-kame­le­ony. Jesz­cze wczo­raj bunt, punk i maki­ja­że, a dzi­siaj już tyl­ko smut­ne „wąsy” i marze­nie o woj­nie z kor­ni­ka­mi­/mul­ti-kul­ti­/mu­zuł­ma­na­mi. Przy­po­mi­na mi się wpis jakiejś lek­ko wraż­li­wej oso­by z FB: „Jeśli Pola­cy tak bar­dzo nie­na­wi­dzą muzuł­ma­nów i boją się isla­mi­za­cji Euro­py, to dla­cze­go milio­na­mi emi­gru­ją do kra­jów, w któ­rych tych muzuł­ma­nów jest naj­wię­cej, zosta­wia­jąc za sobą swój kraj, w któ­rym muzuł­ma­nów nie ma prak­tycz­nie wca­le? Są hipo­kry­ta­mi, czy pazer­ny­mi łaj­za­mi, któ­re dla kil­ku fun­tów prze­łkną towa­rzy­stwo śmier­tel­ne­go wro­ga?”. Czy gro­zi nam powrót do epo­ki małych państw ple­mien­nych? Co sta­nie się z Alham­brą, czyż­by mie­li powró­cić do niej Mau­ro­wie? Dla­cze­go przez dzie­siąt­ki lat namol­nie popie­ra­ło się feu­dal­nych szej­ków (ropa), co spo­wo­do­wa­ło naro­dzi­ny rady­kal­ne­go isla­mu? „Wszyst­ko uło­ży się dobrze”? Nie­ste­ty nie. Ponie­waż ludzie nigdy nie będą do koń­ca nażar­ci, ponie­waż są kanibalami/konfidentami/dziwkami. Ponie­waż potrzeb­na nam jest trze­cia lodów­ka, sztucz­ne peni­sy i dia­men­to­wa szczę­ka. Ponie­waż gra­ny jest rodzaj zbio­ro­wej amne­zji. Obse­sja Cha­na­tu Kip­czac­kie­go. A prze­cież jeste­śmy tyl­ko sezo­no­wym biał­kiem, ssa­ka­mi uwię­zio­ny­mi na pery­fe­riach Mlecz­nej Dro­gi. Wypływ moczu nastę­pu­je w wyni­ku skur­czu mię­śni pęche­rza. Ale to oczy­wi­ście abs­trak­cja. Liczy się tyl­ko duch świę­ty, dzik krad­ną­cy ziem­nia­ki, mesja­nizm… Panie, chroń nas przed inno­wier­ca­mi! Min. Szysz­ko: „Gdy­by nie było czło­wie­ka, to by nie było Kra­ko­wa, a rosła­by w tym miej­scu pusz­cza – taka jak ta Pusz­cza Bia­ło­wie­ska. I gdzie by się wte­dy podział bocian, któ­ry żyje bli­sko ludz­kich sie­dzib?” 500 zło­tych na dziec­ko, zapy­zia­łe Pod­la­sie… A jak w tej sytu­acji reagu­je nasza „awan­gar­da”, strę­czy­cie­le, poetki/malarki/poeci/malarze, twór­cy fil­mów oby­cza­jo­wych, kukie­łek i ani­ma­cji? Róż­ne warian­ty, czy­li b. kla­sycz­ne posta­wy, iden­tycz­ne jak w każ­dej innej, dowol­nej bran­ży. To mit, że tzw. arty­ści są jakoś tam do przo­du, są w 99% głę­bo­ko w dupie, utrzy­mu­jąc się z kasy wypra­co­wa­nej przez Kowal­skich, podat­ni­ków od wydo­by­cia węgla i hodow­li (poczci­wych) kar­pi. Naj­czę­ściej mamy do czy­nie­nia z przy­sło­wio­wym „cho­wa­niem gło­wy w pia­sek”, b. cha­rak­te­ry­stycz­nym kola­żem, typo­wym pomie­sza­niem z poplą­ta­niem. Czymś w sty­lu: „Jestem umiar­ko­wa­nym, nie­prak­ty­ku­ją­cym kato­li­kiem (JPII, taka już ta nasza pol­ska tra­dy­cja), bez kobiet w minió­wach nie wyobra­żam sobie ist­nie­nia, lubię kieł­ba­sę i per­skie koty, nato­miast świa­tem rzą­dzą żydow­scy ban­kie­rzy. Geje na Mada­ga­skar! Czy to moja wina, że pasjo­nu­ję się bok­sem i pił­ką noż­ną? PiS niczym nie róż­ni się od PO, prze­cież za poprzed­nich rzą­dów też mie­li­śmy do czy­nie­nia z korup­cją i kumo­ter­skim przej­mo­wa­niem sta­no­wisk. Jestem jed­nak ponad tym wszyst­kim, two­rzę poezję uni­wer­sal­ną, osa­dzo­ną moc­no w realiach ojczy­zny, za któ­rą prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie. Tak, spo­koj­nie moż­na nazwać mnie patrio­tą, wca­le się tego okre­śle­nia nie wsty­dzę. Model zachod­ni nigdy się do koń­ca nie spraw­dził, musli­my wywio­zą nie­dłu­go Szwe­dów na tacz­kach, przy­da­ła­by się szyb­ko kolej­na kru­cja­ta. Za mało ich wybi­li­śmy w Ira­ku! Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­to­rem kul­tu­ry. Marzy mi się sztu­ka spo­łecz­nie zro­zu­mia­na. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Dzie­ci powin­no się bić”. Kra­jo­braz jest jed­nak bar­dziej „skom­pli­ko­wa­ny”. Przy­kład innej tra­sy: „Jestem ochrzczo­na, ale nie wie­rzę w Bud­dę. Polia­mo­ria była dla nich nie do prze­łknię­cia. W obec­nej sytu­acji nale­ży iść na bary­ka­dy. Lite­ra­tu­ra i sztu­ka nie mają sen­su w tota­li­tar­nej rze­czy­wi­sto­ści. Liczy się tyl­ko poli­ty­ka. Zre­zy­gno­wa­łam z pisa­nia wier­szy i malo­wa­nia jaskra­wych akwa­rel. Neo­li­be­ra­lizm dawał mi kasę, ale nie spraw­dził się. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Potrzeb­ny jest zwrot w stro­nę orto­dok­syj­ne­go zbie­rac­twa. Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­tor­ką kul­tu­ry. Kocham przy­ro­dę i jeż­dżę do pra­cy rowe­rem. Uni­kam pie­ro­gów z mię­sem. Marzy mi się sztu­ka spo­łecz­nie zaan­ga­żo­wa­na. Tak, spo­koj­nie moż­na nazwać mnie patriot­ką, wca­le się tego okre­śle­nia nie wsty­dzę. Dla­cze­go mam ucie­kać z kra­ju, za któ­ry prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie? Pol­skę trze­ba napraw­dę umieć poko­chać”. I oczy­wi­ście sta­ra, zawsze wier­na swo­im poglą­dom, zało­ga: „Sys­tem kon­tro­li moral­nej i praw­nej? Nic się tu prze­cież nigdy nie zmie­nia. To ci sami ludzie. Laskę potra­fię zro­bić w każ­dych oko­licz­no­ściach! Uni­kam pie­ro­gów z kapu­stą. Pro­wa­dzę warsz­ta­ty z mło­dzie­żą, ludzie cenią mnie za to, że jestem ani­ma­to­rem kul­tu­ry. Nie­na­wi­dzę przy­ro­dy, szym­pans ma tak samo nasra­ne w gło­wie jak przy­mu­lo­ny mini­ster od wzo­rów myśle­nia i zacho­wa­nia. Jestem ponad całym tym shi­tem, two­rzę poezję uni­wer­sal­ną, osa­dzo­ną moc­no w realiach ojczy­zny, za któ­rą prze­le­wa­li krew moi pra­dziad­ko­wie. Wszyst­ko zawdzię­czam sąsiad­ce, któ­ra ma na osie­dlu budę pt. 24 godzi­ny na dobę i spon­so­ru­je moje bada­nia doty­czą­ce auten­tycz­nych popę­dów natu­ry. Bez kobiet w minió­wach nie wyobra­żam sobie ist­nie­nia, nato­miast świa­tem rzą­dzą żydow­scy ban­kie­rzy”. I tak moż­na w kół­ko: bizon, Żydzi, powsta­nie, poezja zaan­ga­żo­wa­na, Kijow­ski kon­tra Rydzyk, eko­lo­gicz­ne jago­dy, musli­my, patriar­chat… Cie­ka­we tyl­ko, co z tego wszyst­kie­go wynik­nie. Zapew­ne to gów­no za kil­ka (kil­ka­na­ście?) lat runie i będzie­my mieć sil­ną armię kom­ba­tan­tów (tych co kie­dyś wytrwa­le wal­czy­li o gen­der), tro­chę się poba­wią („wery­fi­ka­cja pomników/myśliwych/politycznych paja­ców”), a potem Zie­mia wyko­na kil­ka obro­tów i znów ruszy do boju bura­cza­na (zmo­dy­fi­ko­wa­na) armia poetów & bru­nat­nych akty­wi­stów. Dresz­cze, dresz­cze, dresz­cze… I dzi­wić się, że mało­la­ty wybie­ra­ją lon­dyń­ski zmy­wak? Jak to moż­na wytłu­ma­czyć? Bie­da, edu­ka­cja, wirus mózgu? Niby zała­pu­ję tzw. niu­ans sytu­acyj­ny, posia­dam odpor­ność, ale obec­ny fana­tyzm, kom­plet­na naiw­ność i jed­no­cze­śnie agre­sja tej kra­iny są nie do prze­sko­cze­nia. Strze­lec­two! Kla­sa o pro­fi­lu naro­do­wo-mate­ma­tycz­nym w Mila­nów­ku… Tutaj oczy­wi­ście nasz ulu­bio­ny slo­gan: Nie pod­da­je­my się, mimo wszyst­ko pra­ca, pod gór­kę, aż do same­go (smut­ne­go?) koń­ca, wśród mało przychylnych/rozgarniętych oku­lar­ni­ków. Prze­cież nikt nas nie zmu­si do „czap­ki z nutrów”, o któ­rej wspo­mnia­łem w jed­nym z wcze­śniej­szych wpi­sów. Dzia­łal­ność rów­no­le­gła, nie­za­leż­na, bez­kom­pro­mi­so­wa. Kwa­dra­to­wa, ale szcze­ra kon­klu­zja: Taka już kar­ma! I dalej: To nie jest pocie­sze­nie, ale czy lepiej by nam było w cza­sach Nerona/Kaliguli albo w innych pło­ną­cych Sta­lin­gra­dach? Kame­le­ony zawsze są ide­al­nie zor­ga­ni­zo­wa­ne, na tyle jed­nak głu­pie, że moż­na je prze­cież spo­koj­nie wyma­new­ro­wać, nie dając się wcią­gnąć w ich spi­sko­wą grę. Oczy­wi­ście kame­le­ona­mi są wszyst­kie żywe stwo­rze­nia, nie tyl­ko wąsa­ci sapiens-dwu­noż­ni, np. nasze ubó­stwia­ne koty i ponoć zawsze wier­ne psy. Biał­ko to zde­cy­do­wa­nie kiep­ski pomysł… Cie­ka­we, jaki odlot będą mia­ły w tym ukła­dzie pierw­sze andro­idy? Czy roz­pocz­ną „bada­nie tere­nu” od zwal­cza­nia spo­co­nych rowe­rzy­stów? Pod­pa­lą pusz­czę i wyka­stru­ją nam ostat­nie­go bizo­na? Nie­daw­no zaprzy­jaź­nio­na poet­ka napi­sa­ła mi w mailu: „Bar­dzo czę­sto kur­wy idą w kurew­skim ran­kin­gu w górę, jeśli zro­bią komuś cha­ry­zma­tycz­ne­mu krzyw­dę”. Więc uwa­ga, zna­ni (& tak­że nie­zna­ni) kaska­de­rzy! Xanax to prze­cież tru­ci­zna. Zmień­cie sobie szyb­ko cho­ry obiekt pożą­da­nia i bądź­cie w przy­szło­ści ostroż­niej­si… Tutaj paso­wa­ła­by ide­al­nie postać Ber­tran­da Rus­sel­la (1872–1970), wia­do­me­go gościa, auto­ra nie­zli­czo­nych prac o filo­zo­fii, mate­ma­ty­ce, ide­ach poli­tycz­nych, misty­cy­zmie, teo­rii względ­no­ści, reli­gii etc. Wie­le osób nadal go sobie ceni, inni uwa­ża­ją go za mało istot­ne­go kugla­rza. Rus­sell moc­no pod­padł śro­do­wi­sku nauko­we­mu, któ­re nie mogło mu wyba­czyć, że sprze­dał się „pospól­stwu” za dużą kasę, że nie­po­trzeb­nie ujaw­nił sza­racz­kom róż­ne nauko­we gadże­ty. Wit­t­gen­ste­in uznał jego książ­kę The Conqu­est of Hap­pi­ness za total­ną bzdu­rę, aka­de­mia naśmie­wa­ła się tak­że z dzie­ła filo­zo­ficz­ne­go Human Know­led­ge, któ­re osią­gnę­ło świa­to­wą sła­wę i zapo­cząt­ko­wa­ło praw­dzi­wy „wysyp” podob­nych pro­duk­cji (od bio­lo­gii, filo­zo­fii po astro­fi­zy­kę itd.). Tri­ni­ty Col­le­ge uzna­ło go za zdraj­cę „zako­nu”. B. Rus­sell miał oczy­wi­ście odpo­wied­nio poplą­ta­ne życie – wzwody/rozwody, kon­flik­ty praw­ne, emi­gra­cja, wiecz­ny pościg za bank­no­ta­mi… Był zawod­ni­kiem mało dosto­so­wa­nym do rze­czy­wi­sto­ści, mimo że bar­dzo zale­ża­ło mu na nawią­za­niu z nią jakie­goś kon­struk­tyw­ne­go dia­lo­gu. Wiecz­ne potycz­ki, kon­flik­ty, nie­po­ro­zu­mie­nia. Oskar­ża­ny był o brak wła­sne­go zda­nia, wyra­cho­wa­ną grę z publicz­no­ścią, mało zdro­wą ela­sty­kę (koniunk­tu­ra­lizm). Słyn­ny pacy­fizm Rus­sel­la to fak­tycz­nie rzecz kon­tro­wer­syj­na, wywo­łu­ją­ca obec­nie licz­ne spo­ry wśród jego bada­czy-bio­gra­fów. Więk­szość ludzi koja­rzy go sobie jako wal­czą­ce­go o roz­bro­je­nie nukle­ar­ne inte­lek­tu­ali­stę, prze­śla­do­wa­ne­go przez „klu­by mor­der­ców” mędr­ca, jako jed­ną z głów­nych posta­ci, któ­re zapo­cząt­ko­wa­ły meto­dę nie­po­słu­szeń­stwa oby­wa­tel­skie­go. Fak­ty bywa­ją jed­nak dość czę­sto nie­zbyt przy­jem­ny­mi „fuck­ta­mi”. Po latach mamy nie­co łatwiej­szy dostęp do róż­nych, kie­dyś skrzęt­nie ukry­wa­nych doku­men­tów, pootwie­ra­ły się nagle „tajem­ni­cze” archi­wa, spo­ro rze­czy (nie­ko­niecz­nie fał­szy­wek) dostęp­nych jest w sie­ci. Już daw­no temu, jesz­cze za życia Rus­sel­la, zwró­co­no uwa­gę na jego prze­bie­głość, eks­tre­mizm wypo­wie­dzi i dawa­nie cia­ła wła­śnie w kwe­stii bom­by ato­mo­wej. Rus­sell oczy­wi­ście moc­no się bro­nił, uznał wszyst­ko za sowiec­ki, komu­ni­stycz­ny spi­sek, jed­nak jego arty­ku­ły, prze­mó­wie­nia, listy do poli­ty­ków mówią same za sie­bie i może­my się tyl­ko zła­pać za gło­wę, że taka postać nama­wia­ła sku­tecz­nie (demon­stra­cje etc.) na „ogól­no­świa­to­wą rewol­tę”… Nie dało rady zatu­szo­wać jego licz­nych, kon­kret­nych wystą­pień i tek­stów, gdzie wypo­wia­dał się za „pre­wen­cyj­ną” woj­ną ato­mo­wą z Rosją. Dopie­ro w poło­wie lat 50. zmie­nił nagle front, poże­glo­wał w odwrot­nym kie­run­ku i stał się ogól­nie powa­ża­nym „ojcem chrzest­nym” roz­bro­je­nia, zwo­len­ni­kiem cał­ko­wi­te­go zaka­zu prób z bro­nią jądro­wą. Ana­lo­gicz­nie było z jego poglą­da­mi doty­czą­cy­mi spraw mał­żeń­skich, rela­cji z kobie­ta­mi. Każ­dy oczy­wi­ście myśli, że Rus­sell był orę­dow­ni­kiem wol­nej miło­ści, refor­my roz­wo­dów, mał­żeń­stwa kole­żeń­skie­go itd. Tak nam to wszyst­ko sprze­da­no w szko­łach. Teo­ria teo­rią, a prak­ty­ka prak­ty­ką. Ukła­dy Rus­sel­la z kobie­ta­mi to było jed­no wiel­kie bagno. Oszu­kał i bru­tal­nie wyko­rzy­stał całą gro­mad­kę zapa­trzo­nych w nim pań. Rus­sell był dosko­na­łym, kla­sycz­nym kame­le­onem!

I istot­ne wysta­wy, któ­rych z róż­nych powo­dów nie­ste­ty nie dało rady zali­czyć… Akcje czę­sto wyjąt­ko­we, dla mnie naj­waż­niej­sze. Chcia­łem bar­dzo (!) jechać do São Pau­lo, zbie­ra­łem eko­no­mię i szu­ka­łem jakiejś sen­sow­nej oso­by, któ­ra by się tam ze mną wybra­ła (nie­zbyt zno­szę samot­ne, dłuż­sze eska­pa­dy), nie­ste­ty w „decy­du­ją­cym” momen­cie zacho­ro­wa­łem i musia­łem kuro­wać się u sie­bie nad Sun­dem. Augu­sto de Cam­pos (ur. 1931)! Jego retro­spek­ty­wa, REVER (kura­tor: Daniel Ran­gel), 60 lat dzia­łal­no­ści… Wiel­kie marze­nie… Cam­pos intry­go­wał mnie od daw­na, duży minus-nie­fart-poraż­ka, że nie mogłem tam dotrzeć. W Euro­pie pew­nie go nie zoba­czę, nie w takiej ska­li… Tro­chę ura­to­wał spra­wę krót­ki, dobrze zre­da­go­wa­ny film, poka­zu­ją­cy całe to wyda­rze­nie: sza­blo­ny, seri­gra­fia, książ­ki-obiek­ty, kola­że, insta­la­cje, holo­gra­my, wideo. Con­cre­te Poetry – Poezja kon­kret­na. Pode­sła­ła mi go Mar­jo­rie Per­loff, któ­ra się de Cam­po­sem od same­go począt­ku zaj­mu­je, ceni jego dzia­łal­ność, dokład­nie zna wszyst­kie fazy itd. Nie będę tu wpi­sy­wał bio­gra­fii – Augu­sto de Cam­pos to, jak dobrze wia­do­mo, jed­na z głów­nych posta­ci poezji kon­kret­nej (zało­żo­na przez nie­go gru­pa Noigran­des: „cho­dzi o prze­kaz form i struk­tur, a nie o tra­dy­cyj­ne prze­sła­nie wia­do­mo­ści”). Jeden z pio­nie­rów nur­tu. Dosko­na­ły przy­kład arty­sty kon­se­kwent­ne­go, czuj­ne­go, zawsze otwar­te­go na nowe warian­ty for­mal­ne („tech­no­lo­gicz­ne”). Bar­dzo czę­sto mówi­ło się o odno­wie, „rene­san­sie” poezji kon­kret­nej, wpro­wa­dza­ło porząd­ku­ją­ce hasła w sty­lu „cyfro­wa poezja kon­kret­na” etc. Tym­cza­sem Augu­sto de Cam­pos dzia­łał z poezją kon­kret­ną na całej linii, prze­te­sto­wał wszyst­kie moż­li­wo­ści, od papie­ro­wych, jed­no­wy­mia­ro­wych powierzch­ni, aż po holo­gra­my i współ­dzia­ła­nie zna­ków z dźwię­ka­mi. W gło­wie sie­dzi mi wstaw­ka z jego mani­fe­stu: „the con­cre­te poet sees the word in itself – a magne­tic field of possi­bi­li­ties – like a dyna­mic object, a live cell, a com­ple­te orga­nism, with psy­cho-phy­si­co-che­mi­cal pro­prie­ties, touch anten­nae cir­cu­la­tion heart: live”. W przy­pad­ku poezji kon­kret­nej „pro­blem” pole­gał może na tym, że inte­re­so­wa­li się nią zazwy­czaj kry­ty­cy sztu­ki, rza­dziej nato­miast „eks­per­ci” od lite­ra­tu­ry. Po cza­sie to się na szczę­ście w jakimś stop­niu zmie­ni­ło. Ale nadal jak roz­ma­wiam z kimś w Pol­sce i pada np. hasło Sta­ni­sław Dróżdż, to reagu­ją na nie pra­wie wyłącz­nie koleżanki/koledzy od sztuk wizu­al­nych (bo wia­do­mo, Bien­na­le w Wene­cji 2003). Pamię­tam jego pra­cę Samot­ność, jedyn­ki wśród jedy­nek, cyfro­we tabe­le, biel i czerń – zde­cy­do­wa­nie sil­na „pro­jek­cja”… Na koniec e e cum­mings i jeden z kawał­ków miło­snych tego auto­ra, dedy­ku­ję z kolei pew­nej odpo­wied­nio wraż­li­wej oso­bie, któ­ra teraz „za góra­mi i lasa­mi”, hodu­je tygry­sy i o mnie już daw­no (na szczę­ście?) zapo­mnia­ła 🙂

e e cum­mings

r‑p-o-p-h-e-s-s-a-g‑r

r‑p-o-p-h-e-s-s-a-g‑r
who
a)s w(e loo)k
upnow­gath
PPEGORHRASS
eringint(o-
aThe):l
eA
!p:
S a
(r
rIvInG .gRrE­aP­sPhOs)
to
rea(be)rran(com)gi(e)ngly