08/02/21

Polowanie na nietoperze. Rozmowa Mariusza Sambora

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Mariusz Sam­bor: Wie­le jest zbęd­nych i byle jakich spraw, trze­ba gadać o istot­nym. Tyle jest jesz­cze nie­zba­da­nych ście­żek, nie­zna­nych dróg i ziół, o któ­rych wła­ści­wo­ściach nie mamy poję­cia. Rzad­kie chra­bąsz­cze. Plan­ta­to­rzy papry­ki nie wie­dzą, jak żyć, a ponu­ry kla­syk mówi, że war­to roz­ma­wiać. Rasta zaś mówi: Babi­lon.

Grze­gorz Wró­blew­ski: Tak, wie­le nie­zna­nych ziół. Wiru­sów i nie­obli­czal­nych bak­te­rii. Tak­że owa­dów (nie­zna­nych ssa­ków chy­ba już nie ma), bada­cze cią­gle naty­ka­ją się na jakieś nowe, odje­cha­ne „lata­ją­ce obiek­ty”… Czy na kosmos pod mikro­sko­pa­mi, na to, co cza­tu­je w naszych kościach, mię­sie, pod paznok­ciem. Nie mamy prze­cież poję­cia, czym/kim tak napraw­dę jeste­śmy… A takie wszę­dzie ostre gar­dło­wa­nie, husa­ria, prze­mó­wie­nia na temat udu­pie­nia tatrzań­skie­go misia, porady/rady i inne mega­lo­mań­skie, solo­we tra­sy… Homo flo­re­sien­sis z Liang Bua był zresz­tą do nas podob­ny. Tutaj nie było i nie ma nie­spo­dzia­nek. Huma­no­id jest śmiesz­ny, debil­ny i bied­ny, bied­ny, debil­ny i ostro debil­ny. Bied­ny w tej nie­praw­do­po­dob­nej pew­no­ści sie­bie. Dziw­nie go, nie­ste­ty, poskła­da­no. No i wyszło, jak wyszło. Pro­gram wyraź­nie nawa­lił. Ewi­dent­nie urą­ba­ni konstruktorzy/wynalazcy i wariat­ko­wo z tego nam wyszło. Więc tro­chę tu poroz­ma­wia­my, choć u mnie w ostat­nim cza­sie faza „świą­tyn­ne­go odosob­nie­nia”, sła­ba łącz­ność z zewnętrz­no­ścią, odmia­na bar-ma-do, mię­dzy­by­tu i moja ogól­na wizja „tu i teraz” może być zre­du­ko­wa­na. Nie­źle już się z Babi­lo­nią nawal­czy­łem. Jak w tym zna­nym haiku Brzó­ski, macha­łem ci dłu­go i już nie chce mi się machać. Pla­ne­ta zdy­cha, dwu­noż­ni-głup­ko­wa­ci, nie mam z nimi nic wspól­ne­go. Tyl­ko kon­kret. Ty mi tala­ra, a ja tobie dina­ra, ty mi dina­ra, ja tobie tala­ra etc.

Jedy­ne zdol­ne do aktyw­ne­go lotu ssa­ki, spo­czy­wa­jąc, zwy­kle zwi­sa­ją gło­wą w dół. Spo­ro ostat­nio namie­sza­ły. Czy to, co się dzie­je, to rze­czy­wi­ście szcze­gól­na for­ma kry­zy­su? Czy war­to sku­piać wszyst­ko w kon­kre­cie? Przy­wo­ły­wać zapo­mnia­ne byty i ich trwa­ją­ce w prze­strze­ni pozo­sta­ło­ści? Reki­ny i małe ryb­ki – wszy­scy i tak odcho­dzą.
Zapo­mnia­ne dekla­ra­cje sprzed lat, czyjś pobyt w Bere­zie za pro­wo­ka­cyj­ne uży­cie naro­do­wo świę­te­go zwro­tu „Mat­ka Polka”, uzna­ne­go w kon­tek­ście za obra­zo­bur­czy, choć to aku­rat wyda­je się aktu­al­ne. Może jed­nak nie mów­my o poli­ty­ce? Ja „nie wie­rzę poli­ty­kom”. Tak zrób­my. Mniej o Babi­lo­nie, a wię­cej o żół­tym wiśla­nym pia­chu. Poroz­ma­wiaj­my tak­że o sło­mia­nym dachu.
Anna Maty­siak uwa­ża, że „Wró­blew­ski jest antro­po­lo­giem, któ­ry bada sytu­ację homo sapiens na pla­ne­cie, w jego uwi­kła­niu we wszyst­kie cywi­li­za­cyj­ne prze­mia­ny i ciągi”[1]. Jesteś od lat poza pol­skim ukła­dem. Żyjesz tu i tam. Widzisz świat z innej per­spek­ty­wy. Zwłasz­cza świat arty­stycz­ny, ale prze­cież nie tyl­ko. W ska­li mikro (wie­żo­wiec, noc­ne wypra­wy pod­miej­skie) antro­po­lo­giem, co praw­da bar­dziej zanu­rzo­nym w lokal­no­ści, był Miron Bia­ło­szew­ski. Pew­nie stam­tąd bra­ły się jego szu­my, zle­py i cią­gi. W takim razie – pyta­nie na pogra­ni­czu socjo­lo­gii
i antro­po­lo­gii – czy rze­czy­wi­ście Świat osza­lał, nie wia­do­mo już jak żyć?

Każ­de stwo­rze­nie funk­cjo­nu­je i następ­nie odcho­dzi na jakiejś tam swo­jej wyspie (niech będzie pochwa­lo­ny pan Bal­lard). A każ­da z tych wysp żywi się z kolei lokal­nym (tajem­ni­cze recep­tu­ry, broń che­micz­na, maki­ja­że) ana­na­sem lub inny­mi sensacjami/ideami. Czy nale­ży komuś wci­skać pin­ky-pin­ky-zupę-chłod­nik? Albo cia­sto z okiem sala­man­dry? Suge­ro­wać, żeby zamiast Mic­kie­wi­cza czy­tał tyl­ko Sło­wac­kie­go? Słu­chał Bacha, a nie Lisz­ta? I wypa­da też pamię­tać, że Pol­lock był w dobrych kon­tak­tach z Jud­dem. Sto­ne­si przy­jaź­ni­li się z Beatle­sa­mi. Nikt nie każe nam doży­wot­nio stu­dio­wać fan­ta­zyj­nych kodów, któ­re tak namol­nie & wytrwa­le pre­fe­ru­je się na Plan­tach lub w lodach Antark­ty­dy (Ark­ty­ki). A poza tym – czy w cza­sach pte­ro­zau­ra było jasne, w któ­rą dziu­plą się ewa­ku­ować i gdzie wier­cić tunel, żeby nawiać w pasz­czę giga-mał­py-nie­to­pe­rza? A w roko­ko na salo­nach, jakich użyć (kolor) szmi­nek, żeby się zała­pać na kość kacz­ki pod sto­li­kiem pana-wład­cy, decy­den­ta od poezji zaan­ga­żo­wa­nej? Każ­da wyspa to samot­ność, wyspa z wyspą to samot­ność pomno­żo­na. Nie wia­do­mo więc, jak żyć. Instynkt!  Trze­ba żyć, żeby tro­chę przeżyć/pożyć. Jakiś pro­sty meta­bo­lizm. Bez wsa­dza­nia sąsia­do­wi kij­ka w dupę-ucho-recep­to­ry. Wymia­na doświad­czeń kuli­nar­nych i pozo­sta­łych pacy­fi­stycz­nych kwe­stii. Nie każ­de­mu to wycho­dzi. Woj­ny dwu­oso­bo­we, woj­ny z sobą samym…

Nato­miast wszel­kie deter­mi­nan­ty i ogra­ni­cze­nia powin­ny być mak­sy­mal­nie roz­po­zna­ne, żeby oddech nie był zbyt­nio płyt­ki. Tak zwa­na świa­do­mość.

Grzecz­na egzo­ty­ka w zamian za grzecz­ną egzo­ty­kę. I nigdy nie wci­skać niko­mu far­ma­zo­nów pod tytu­łem, że „ja wiem”. Bo z regu­ły „gów­no się wie” i skrom­ność zawsze mile widzia­na. Pani Jadziu, Panie Kaziu – ciszej pro­szę, gdyż migre­na, bóle duszy i upa­dek. Tym­cza­sem ponu­re mody, brzdą­ka­nie wszyst­kich tych fuc­ker­skich guru. Poetów, zba­wi­cie­li, człon­ków syn­dy­ka­tu od lecze­nia kwa­sem i zja­wa­mi, któ­re „lich­thaft sind”. Egzy­sten­cjal­ne jęki albo uzdro­wi­ciel­skie ambi­cje powin­no się zacho­wać w toa­le­cie. Bez wpusz­cza­nia innych w kanał-kosz­mar-kom­pli­ka­cje (KKK). Teraz dosko­na­le widać, gdzie ta męt­na cywi­li­za­cja zawę­dro­wa­ła. Wirus wszyst­ko prze­bu­do­wał. Nadał sygnał. Być może to koniec sta­re­go „porząd­ku”. Począ­tek nowej fazy, o któ­rej jesz­cze nie mamy poję­cia. A praw­do­po­dob­nie słoń­ce nam i tak nie zga­śnie. Zali­czy­my kil­ku kolej­nych, nie­szczę­snych Wojacz­ków i znie­nac­ka umrze sąsia­do­wi stry­jek stryj­ka.

Jaro­sław Klej­noc­ki dostrze­ga w twór­czo­ści poetyc­kiej Grze­go­rza Wró­blew­skie­go tech­ni­kę under­sta­te­ment – nie­do­po­wie­dze­nia i wie­lo­znacz­no­ści. Urszu­la Sokól­ska uzna­je ten rodzaj nie­do­po­wie­dze­nia i wie­lo­znacz­no­ści za ele­ment stra­te­gicz­ny poetyc­kiej gry języ­ko­wej w pol­skiej poezji prze­ło­mu wie­ków. Grze­gorz Wró­blew­ski jako poeta ist­nie­je mię­dzy Pol­ską i resz­tą świa­ta. Żyjesz od trzy­dzie­stu pię­ciu lat poza kra­iną zło­tych łanów zbo­ża, bli­sko współ­cze­snej świa­to­wej poezji, ale publi­ku­jesz w Pol­sce czę­sto, ostat­nio nawet dwu­krot­nie nie­mal co roku. Chcia­łem zapy­tać o współ­cze­sną poezję z głów­ne­go nur­tu, anglo­ję­zycz­ne­go. Po chiń­skim i hisz­pań­skim to naj­czę­ściej uży­wa­ny język, a chy­ba za mało wie­my o świe­żych tek­stach i auto­rach. Nie­daw­no mogli­śmy się cie­szyć pro­za­mi poetyc­ki­mi Eri­ca Pau­la z 2015 roku Miej­sce, któ­re może wybuch­nąć w tłu­ma­cze­niu Mar­ci­na Czer­ka­so­wa, ale czy to twór­czość współ­cze­sna? Paul to rocz­nik 1974. Dla­cze­go tak mało tu o tym „stam­tąd” wie­my?

 Bez prze­sa­dy. Pol­ska zawa­lo­na jest w ostat­nich latach poezją z UK/USA. W nie­mal każ­dym piśmie masz jakieś (lep­szej lub gor­szej kla­sy) tłu­ma­cze­nia. Kwe­stia jedy­nie pre­fe­ren­cji. Ponie­waż mówi­my o kra­inie Polish Scho­ol, czy­li Szko­le Kra­kow­skiej wymie­sza­nej z zaan­ga­żo­wa­ny­mi podry­ga­mi (wawel­ski­mi smo­ka­mi itd.), to cze­go tu wyma­gać? Prze­sta­łem się tym wzruszać/zajmować. Alter­na­tyw­ną este­ty­kę, wizję pro­gre­syw­nej sztu­ki, poezji, muzy zasu­ge­ro­wa­łem w mojej książ­ce ese­istycz­nej Miej­sca sty­ku. Była dość wyraź­nym dro­go­wska­zem. Kto miał zała­pać, to zała­pał. Dobrze, że tak popu­lar­ne sta­ły się ponow­nie wcze­sne utwo­ry Rezni­kof­fa czy wiersz „Czer­wo­na tacz­ka” Wil­lia­ma C. Wil­liam­sa. Po stu latach, co praw­da, ale poezja jest ponoć ponad­cza­so­wa.
I pew­nie za lat 20–200 powró­ci nad Wisłę z hukiem Louis Zuko­fsky. Obok nie­go James Wri­ght i mój wiel­ki „fawo­ryt” Robert Cre­eley (byli tłu­ma­cze­ni na pol­ski, ale pozo­sta­ło nam marze­nie o nowych pró­bach trans­la­tor­skich i solid­nej popu­la­ry­za­cji tych wła­śnie auto­rów). Zbun­to­wa­ny czło­wiek przy­szło­ści zacznie zno­wu czy­tać bit­ni­ków i pod­nie­ci go Jack Miche­li­ne. Z tego co mi się zda­je, cała ta ponu­ra orga­ni­za­cja, szaj­ka aka­de­mi­ków, (pod)stolikowców, tak zwa­nych krytyków/poetów, zna obec­nie dobrze angiel­ski. Niech więc szu­ka­ją, zaczną wresz­cie dzia­łać na wła­sną rękę, a nie tyl­ko, pod osło­ną czy za  przy­zwo­le­niem paru sta­rych tłu­ma­czy-decy­den­tów-pla­ni­stów… Tam­ci już zro­bi­li, co mogli i nie zro­bi­li, bo widocz­nie byli zbyt „kwa­dra­to­wi”, koniunk­tu­ral­ni. Otrzy­ma­li swo­je wstążki/podpaski – czy­li „pora się obu­dzić”, stać się nie­za­leż­nym. W Pol­sce dzia­ła obec­nie kil­ku dosko­na­łych, tłu­ma­czy z angiel­skie­go, na przy­kład Adam Zdro­dow­ski, Piotr Siwec­ki… Adam tłu­ma­czył m.in. tak dosko­na­łych poetów, jak Rod Megham, Mar­cus Sle­ase czy Mark Ford. Piotr Siwec­ki (autor super­k­sią­żek hybry­dycz­nych Hyper-Gen­der, Bios) zna się dobrze na ame­ry­kań­skiej i bry­tyj­skiej lite­ra­tu­rze pro­gre­syw­nej, docie­ra czę­sto do miejsc i ludzi fron­to­wych, pomi­ja­nych w ofi­cjal­nym roz­da­niu kart. Pio­tra Siwec­kie­go będę chy­ba już zawsze koja­rzył i moc­no cenił z powo­du prze­kła­dów ame­ry­kań­skich „poetów sie­cio­wych”. Wie­dza, wyczu­cie, pro­fe­sjo­na­lizm! Swe­go cza­su publi­ko­wa­łem w „Under­gro­und Voices” (Los Ange­les) i zwró­ci­łem u nich z miej­sca uwa­gę na kogoś takie­go jak Rob Plath. Zaczą­łem ubo­le­wać, dla­cze­go podob­nych zawod­ni­ków nie mamy w prze­kła­dach na pol­ski. A nie­dłu­go potem zaskok, ujrza­łem w sie­ci kil­ka wier­szy R. Pla­tha wła­śnie w tłu­ma­cze­niu Siwec­kie­go. Czy­li moż­na, ale trze­ba mieć poję­cie, co się tak napraw­dę za oce­ana­mi (aktu­al­nie) dzie­je. Lista zale­gło­ści była­by gigan­tycz­na. Nigdy tego nie nad­ro­bi­my. W każ­dym razie nastą­pi­ło­by praw­dzi­we trzę­sie­nie zie­mi, gdy­by nie­spo­dzia­nie, za ple­ca­mi decy­den­tów opu­bli­ko­wa­no w Polan­do­wie… Jedy­nie kil­ka przy­kła­do­wych nazwisk, żeby nam eli­ta z angli­sty­ki nie padła na wylew/zawały: d.a. levy, Mike Topp, Spar­row. Ame­ry­kań­ski L=A=N=G=U=A=G=E na szczę­ście jakoś tam w Pol­sce muśnię­ty (Rae Arman­tro­ut obec­na, ale już Ron Sil­li­man pra­wie nie­wi­docz­ny), gorzej nato­miast z bry­tyj­skim (Pryn­ne!). A gdzie flarf i Sha­ron Mesmer? I koniecz­nie przy­dał­by się dobrze opra­co­wa­ny wybór Eile­en Myles!!! Wspa­nia­li Austra­lij­czy­cy: John Tran­ter, Mark Young, John Kin­sel­la, rewe­la­cyj­na Pam Brown, David McComb (nie­ży­ją­cy już lider The Trif­fids, postać galak­tycz­na). Od lat nie zmie­ni­łem co do tych nazwisk zda­nia. Wiem, że nie­dłu­go będą na bank jakieś prze­kła­dy, kogoś z tej „listy marzeń”… Powie­dzia­łem zresz­tą bar­dzo skró­to­wo o tym. Wyma­ga­ne są milio­ny dokład­nych tomów na temat pol­skich wąsów i szlach­ty zaścian­ko­wej. Zro­bi­łem, co mogłem. Skon­tak­to­wa­łem róż­nych pol­skich auto­rów z tłu­ma­cza­mi i twór­ca­mi z USA/UK, nie­któ­rzy się ze sobą zaprzy­jaź­ni­li i doszło mię­dzy nimi do współ­pra­cy.

Kil­ka mie­się­cy temu uka­zał się w Olsz­ty­nie wybór Pio­tra Gwiaz­dy Wier­sze. W wie­ku osiem­na­stu lat (1991) wyje­chał do USA. Obec­nie jest pro­fe­so­rem na Uni­wer­sy­te­cie
w Pit­ts­bur­ghu. Spe­cja­li­zu­je się we współ­cze­snej poezji anglo­ame­ry­kań­skiej. Jest auto­rem np. dosko­na­łej książ­ki kry­tycz­no­li­te­rac­kiej U.S. Poetry in the Age of Empi­re, świet­nym tłu­ma­czem (m.in. wier­szy Wojacz­ka i Grze­go­rza Wró­blew­skie­go) i poetą. Na język pol­ski prze­ło­ży­li go w pięk­ny spo­sób wspo­mnia­ni wcze­śniej Adam Zdro­dow­ski i Piotr Siwec­ki.
W książ­ce zna­la­zły się tak­że tłu­ma­cze­nia Jac­ka Guto­ro­wa i Krzysz­to­fa D. Sza­traw­skie­go. Poezja Gwiaz­dy brzmi po pol­sku nie­zwy­kle sil­nie i odświe­ża­ją­co. Pole­cam wszyst­kim roz­glą­da­ją­cym się za nowym, pro­gre­sy­wym otwar­ciem…

I na zakoń­cze­nie tego wąt­ku. Siło­we wpro­wa­dza­nie na rynek pol­ski auto­rów z USA czy Kon­go pozba­wio­ne jest sen­su. Po co to robić i dla kogo? Dla skłó­co­nej grup­ki gra­fo kom­ba­tan­tów, kil­ku smut­nych „meda­li­stów”, klu­bu tego czy tam­te­go? Dla mło­dzie­ży czy zwa­śnio­nych zgre­dów pla­gia­to­rów? Jesz­cze nie skoń­czy­łem nowej cało­ści Cuki­nie, a już zaczę­to ją nie­udol­nie kopio­wać… Jest Ama­zon, niech sobie szaj­ka sama wyszu­ka wzo­rzec. A naj­pierw ponow­nie odczy­ta Tuwi­ma (Leśmia­na?). Prze­sta­ło mnie to już inte­re­so­wać. Prze­spa­li oka­zję i fuck z nimi. Myślę, że dużo rze­czy nie­dłu­go się może pozmie­nia. W UK dzia­ła­ją Jacek Żebrow­ski i Dawid Majer. W Nor­we­gii – Syl­we­ster Gołąb. Rynek się oży­wi, nastą­pią cie­ka­we prze­ta­so­wa­nia i jesz­cze więk­sza róż­no­rod­ność.

O two­jej twór­czo­ści wyda­wa­nej w Pol­sce, moż­na było poczy­tać nie­daw­no w pod­su­mo­wa­niu roku 2019 w poezji – „Bywa rewolucyjna”[2] Jaku­ba Skur­ty­sa, pra­cy obszer­nej (śred­nio 204 minu­ty czy­ta­nia). Nie mówiąc już o bada­niach Anny Kału­ży czy Klej­noc­kie­go, bo to dzia­ła­nia dość her­me­tycz­ne, ani o wcze­śniej­szych tek­stach Berezy[3] czy Maria­na Sta­li. Ostat­nio, poza ana­li­zą recep­cji two­jej poezji i pro­zy poetyc­kiej w Wiel­kiej Bry­ta­nii oraz USA, doko­na­ną przez Justy­nę Kasperek[4], nie­wie­le moż­na dowie­dzieć się o two­ich licz­nych publi­ka­cjach poza pol­ską zie­mią.

 Bada­nia Anny Kału­ży nie były do koń­ca her­me­tycz­ne. Były czę­sto dość hory­zon­tal­ne. Miej­sca­mi mi odpo­wia­da­ją­ce. W ostat­nich latach na temat moich ksią­żek wypo­wie­dzie­li się cie­ka­wie Rafał Waw­rzyń­czyk, Łukasz Żurek, Dawid Kuja­wa. Kil­ka lat temu z dużym zain­te­re­so­wa­niem prze­czy­ta­łem w „Waka­cie” (obec­nych fata­li­zmów wokół tego tytu­łu nie moż­na akcep­to­wać) tekst „Kosmi­tyzm” Jaku­ba Skur­ty­sa. Tam trze­ba szu­kać i tam jest chy­ba jakieś światło/promień. Obec­nie cze­kam na publi­ka­cję pra­cy zbio­ro­wej na temat pro­zy poetyc­kiej, The Edin­burgh Com­pa­nion to the Pro­se Poem (Edin­burgh Uni­ver­si­ty Press). Piotr Gwiaz­da przy­go­to­wał esej na mój temat. Z zapo­wie­dzi Mar­jo­rie Per­loff (Stan­ford Uni­ver­si­ty): „No lon­ger to be under­sto­od as just ano­ther gen­re, the pro­se poem emer­ges here as a form of wri­ting that unset­tles our very notions of what poetry is or sho­uld be. From Nova­lis and Bau­de­la­ire, to such mul­ti-natio­nal wri­ters as the Polish-Danish Grze­gorz Wró­blew­ski, from Rimbaud’s Illu­mi­na­tions to the Japa­ne­se san­bun­shi and the Sur­re­alist pro­se poems of post-Sadam Iraq, the­se essay­ists give us a heady new sen­se of what post­ge­ne­ric wri­ting, as Ste­ven Fred­man calls it, can look like. The­re is some­thing for eve­ry­bo­dy in this gro­und-bre­aking and tru­ly glo­bal antho­lo­gy.”

Wra­ca­jąc do począt­ku roz­mo­wy i sło­mia­nych dachów na wiśla­nym pia­chu, to, wia­dom­ka, cho­dzi­ło o Leona Paster­na­ka i jego „Okę”, prze­rób­kę tek­stu pio­sen­ki „Szu­mią Ole­an­dry” z wode­wi­lu „Lola z Ludwi­no­wa”, z moje­go ulu­bio­ne­go kra­kow­skie­go robot­ni­cze­go Ludwi­no­wa. Nie idzie jed­nak ani o Paster­na­ka, ani o panią Lolę. W takim razie o co? O coś wię­cej, czy o coś mniej? I two­ja ulu­bio­na odpo­wiedź typu „może tak, może nie” to za mało i nie wcho­dzi w grę. No to „powiedz mi, o co ci
w ogó­le cho­dzi? Powiedz mi, po co ci te kom­bi­na­cje?”.

Wiem, to nie są nowe miej­sca sty­ku i nie mar­nuj­my cza­su na pro­sto­wa­nie zagię­tych gwoź­dzi typu „o’haryzm” czy „histo­ria Wit­ka u Pani Potę­go­wej”. Nie będzie­my prze­cież wzbu­dzać zgor­sze­nia i zagro­żeń. W każ­dym razie nie w pan­de­mii.

Oczy­wi­ście. Nie ma sen­su roz­mo­wa z tubyl­ca­mi, szu­ka­nie z nimi jakie­goś gwiezd­ne­go kodu, nama­wia­nie ich na „nie­stwo­rzo­ne rze­czy”. Nie suge­ru­je­my im shin­to, jak tu mają babę jagę i swój wła­sny, lokal­ny sza­ma­nizm. Meda­le i przy­du­pa­sów. Na Mar­sie te panie/panowie od liry­ki były­by jasz­czur­ka­mi. Neu­ro­tycz­nym ogór­kiem. Więc nic na siłę. Gów­no mnie te ich lokal­ne zawo­dy obcho­dzą. Niko­go na nic nie powin­no się nama­wiać. Omi­jać z dala klu­by na Plan­tach. Sam stam­tąd jesteś, więc wiesz, co mam na myśli. Po co komuś pod­su­wać poezję
z Kon­go? Niech to robi jeden czy inny palant, kuta­si­na z Uni­wer­sy­te­tu w Wól­ce. A deba­tę niech roz­strzy­gnie (roz­płasz­czy wal­cem) andro­id. Życzę mu tego z całe­go ser­ca. Andro­id jest odpor­ny na wiru­sa i filo­lo­gów… Niech ufun­du­je nagro­dy i poza­kła­da pisma.

Pan­de­mia? – sie­dzę na Zam­ku z andro­ida­mi, czy­ta­my na okrą­gło Grze­go­rza Wró­blew­skie­go. Popi­ja­my, krzy­czy­my: „Wypier­da­lać!”. Inte­re­su­je nas tyl­ko rzym­ska ele­gia. Albo Lon­gos. Adro­idy wie­dzą, co to ‘pastor fido’. Zamiast Nagro­dy Nike, poezja paster­ska i eklo­gia. Na chuj im zaan­ga­żo­wa­nie, jak są Dzieć­mi Nowej Ery. Naj­waż­niej­szym wyda­wa­ło­by się szyb­kie reago­wa­nie na istot­ne aktyw­no­ści lite­rac­kie (na sztu­kę w ogó­le). Mamy tu nato­miast pro­blem „przy­zwo­le­nia”. Jak pochwa­li, ktoś tam z tych zgrzy­bia­łych decy­den­tów, wte­dy inni, nie­co mniej zgrzy­bia­li, otrzy­mu­ją zie­lo­ne świa­tło. Strach, powin­no­ści, strach… To chy­ba naj­bar­dziej blo­ku­je nam kra­jo­braz. Szyb­kość reak­cji. Albo jej kom­plet­ny brak.

Sie­dzisz na Zam­ku, ale prze­cież wybie­rasz się na Wyspy Salo­mo­na, a tam, jak wia­do­mo, naj­waż­niej­sze upra­wy to pal­ma koko­so­wa, kaka­owiec, bata­ty, kolo­ka­zja jadal­na, pochrzyn, ryż, pal­ma ole­ista, oraz maniok. Cho­dzi mi o koko­sy. Sie­lan­ka, pia­sek pod pal­mą, a tu kokos, spusz­czo­ny być może nawet nie­chcą­cy, przez roz­ocho­co­ne człe­ko­kształt­ne, spa­da i tra­fia arty­stę w czo­ło. I wte­dy co? Ale może wolisz o manio­ku? Bo prze­cież świat podob­no osza­lał i nie wia­do­mo jak żyć.  To jak to jest teraz z naszym świa­tem?

 Ze świa­tem nic spe­cjal­ne­go się nie dzie­je. To są zwy­kłe fazy – od poto­pu do poto­pu. Wia­do­mo, że raz na jakiś czas nawie­dza go czkaw­ka. Nagro­ma­dze­nie liry­ki, kieł­ba­sy, inwo­ka­cji. Potem wszyst­ko wra­ca do nor­my. W nie­co zmie­nio­nym skła­dzie oso­bo­wym, czy­li gatun­ko­wym. Żarów­ka się obec­nie prze­grze­wa. Nad­cho­dzi dłu­go ocze­ki­wa­ny (przez Świad­ków i gło­du­ją­cych eme­ry­tów) czas rebe­lii. Ruchy ulicz­ne, solve vocem/mens sono­ra, a dźwięk strun jest głu­chy. Wima­ny nie są prze­zna­czo­ne do ewa­ku­acji lud­no­ści. Wyspy Salo­mo­na wszyst­kich nie pomiesz­czą. Czy­li, powta­rzam, nic spe­cjal­ne­go się nie dzie­je. Pora ustą­pić miej­sca andro­ido­wi… Moż­na nie­ustan­nie cyto­wać mądra­liń­skich: „Szal­bier­stwa poznań zmy­sło­wych pod pozo­rem inte­lek­tu­al­nych…”. Pod­stęp­nie wyłu­dzo­ne aksjo­ma­ty. Albo, mówiąc ina­czej, Pol­ska to sto­li­ca kosmicz­ne­go zacie­trze­wie­nia. Jak­by ssa­ki były tam z kwar­cu. Zdy­cha­ją i się temu dzi­wią… Nie­sa­mo­wi­te i dołu­ją­ce. Po co się poje­dyn­ko­wać, jak moż­na się zabliź­niać, pró­bo­wać prze­ży­wać ziem­skie sezo­ny w innym tem­pie prze­żu­wa­nia…

W efek­cie tego prze­grza­nia, o któ­rym mówisz, chy­ba każ­dy ma swo­je obse­sje.
W każ­dym razie ja mam i pew­nie wiesz, jaką. Na razie trzy­ma mnie ona jesz­cze przy codzien­nej wal­ce, żeby się móc god­nie i co też waż­ne, ład­nie, pod­nieść z kana­py,
z mate­ra­ca, z leżan­ki i sta­nąć choć­by na jakiś czas rów­no na dwie nogi. Żeby nie dać się osa­czyć, „Muszę robić to co robię / Robię to co chcę / I nawet się nie sta­raj / Zatrzy­mać mnie”. Czy cie­bie cza­sem świat osa­cza? A może w ogó­le nie?

Dobrze, że roz­ma­wiasz tutaj tak­że sam ze sobą. Na tym pole­ga wła­śnie roz­mo­wa. Na solip­sy­zmie. Tak się roz­ma­wia na Zie­mi. Takie wier­sze miło­sne two­rzył Apol­li­na­ire. Żaden świat niko­go nie otacza/osacza. Kant nie roz­wią­zu­je zagad­ki, zasta­na­wia­jąc się nad zmy­sła­mi i dany­mi naocz­ny­mi. Więk­szość pro­gra­mów jest opty­mal­nie dosto­so­wa­na dla potrzeb poszcze­gól­ne­go osob­ni­ka. Auzo­niusz miał prze­cież satys­fak­cję, two­rząc wier­sze o tablicz­ce do pisa­nia. Tak samo Bau­dri z Bour­gu­eil. Ssak poświę­ca więk­szość cza­su na ana­li­zę ksiąg rachun­ko­wych albo na marze­niu o takiej ana­li­zie. Nie nale­ży mu w tym prze­szka­dzać. Straż­nik wię­zien­ny speł­nia podob­ną rolę jak badacz „Snu Scy­pio­na”. Mia­łem szczę­ście, że dzię­ki sio­strze już od lat wcze­snosz­kol­nych mogłem zapo­znać się z dzie­ła­mi Cice­ro­na. Wszel­kie zmia­ny są cią­głe i płyn­ne. Co jest bar­dzo pocie­sza­ją­ce lub bar­dzo dołu­ją­ce. Oko­licz­ność! Wła­śnie zmie­nił się kolor nie­ba. Do ogród­ka wypusz­czo­no kolej­ne­go guru-poetę, inny się szyb­ko skiep­ścił albo tra­fił pod celę dla gryp­su­ją­cych… Nikt nie wie, jak dozo­wać ener­ge­tycz­ne­go wam­pi­ra. Na to tra­ci się całe życie, był taki tytuł fil­mo­wy: Nie zaznasz spo­ko­ju. Chy­ba dość uda­ny tytuł…

Nie powin­ni­śmy wysi­lać się na intym­ność, ale jak to jest na duń­skim zam­ku? Do Kron­bor­gu masz rela­tyw­nie nie­da­le­ko, kil­ka­dzie­siąt kilo­me­trów, a dzie­ci podob­no mogą tam wcho­dzić za dar­mo. Pytam, bo wie­lu, zwłasz­cza młod­szych, w naszym uko­cha­nym i umi­ło­wa­nym kra­ju ziem­nia­ka i bura­ka cukro­we­go, chcia­ło­by się wię­cej dowie­dzieć, co u cie­bie. Nie tyl­ko u auto­ra i arty­sty wizu­al­ne­go, ale usły­szeć o zwy­czaj­nym, za prze­pro­sze­niem, Grze­go­rzu Wró­blew­skim. A może raczej o nie­zwy­czaj­nym?

 To prze­cież zupeł­nie natu­ral­ne: nie ma cie­bie, nie ma mnie, nie ma nas. Kwit­ną nato­miast modele/kody. Opi­sy losu ojca i dziad­ka. Spodnie pomył­ko­wo wło­żo­ne na gło­wę. Echo zda­rzeń. Niko­mu nie jest potrzeb­na spe­cja­li­stycz­na „wie­dza” na temat pod­sto­li­ko­wych bata­lii dane­go osob­ni­ka. Jestem auto­rem kil­ku­dzie­się­ciu ksią­żek albo nie­zli­czo­nych akcji
w sztu­kach wizu­al­nych (ew. dzia­łań z muzy­ka­mi). To wszyst­ko. Tam (defi­ni­cje) zosta­łem dla zewnętrz­no­ści. Ener­gia zaczy­na ucie­kać w pod­zie­mia cyklo­pa, prze­ni­kać w chmu­rę (żeby było poetyc­ko). Ludzie, z któ­ry­mi nastę­po­wa­ła inten­syw­na wymia­na sygna­łów, prze­sta­ją ist­nieć. Poli­gon to kon­kret­ne nadajniki/odbiorniki. Zmien­na. Ostat­nio zmarł Paweł „Kel­ner” Roz­wa­dow­ski. Nasze wspól­ne, ziem­skie przy­go­dy trwa­ły 42 (!) lata. Podob­no to dłu­gi odci­nek. Co jesz­cze? Ostat­nio sie­dzia­łem nad cyklem mixed-media „A Big Esca­pe” (dzię­ki pięk­nej oso­bie, któ­ra zro­zu­mia­ła moje pro­mie­nio­wa­nie), w Kopen­ha­dze powsta­je z kolei powo­li nowa seria akry­li „Paral­lel Spa­ce”, zakoń­czy­łem książ­kę Cuki­nie – wier­sze dla Pufin­ka. I sie­dzę potur­bo­wa­ny życiem, z andro­ida­mi na Zam­ku. Dys­ku­tu­je­my szcze­gó­ły dzia­łal­no­ści św. Aman­du­sa. Andro­idy są świe­żo naoli­wio­ne, bez żad­ne­go pro­ble­mu prze­trwa­ją pan­de­mię… Obec­ną i wszyst­kie inne. Zda­rza­ło mi się poznać wyjąt­ko­wych ludzi. Część pozni­ka­ła lub nie wytrzy­ma­ła natę­że­nia zna­jo­mo­ści. Każ­dy dzień ma swo­ją księż­nicz­kę, swo­je­go bez­względ­ne­go boha­te­ra, czę­sto spusz­cza­ją­ce­go nas w sta­ny pod­ła­ma­nia, obse­syj­nych ście­żek… Huś­taw­ka, marze­nie o sekundach/minutach/godzinach wyde­chu.

Zapy­ta­łeś kie­dyś, o „to, co czu­jesz, to, co wiesz”. Pew­nie dla­te­go, bo ja zwy­kle mil­czę i tyl­ko słu­cham. Roz­mo­wy z tobą to, przy­znam, fascy­nu­ją­ce opo­wie­ści o świe­cie,
w któ­rym odkry­wa­my, że na co dzień „ota­cza­ją nas dzi­kie bestie” i „nie ma już dokąd iść”. I jesz­cze doj­rze­wa­ją­cy maniok z Wysp Salo­mo­na. Nie jestem bada­czem. Lubię słu­chać ludzi. Bar­dzo to inte­re­su­ją­ce, dla­te­go chęt­nie się wsłu­chu­ję, zwłasz­cza gdy „Zablo­ko­wa­ne wszyst­kie dro­gi. Nie ma już dokąd iść, a za ple­ca­mi masz tyl­ko mur”.

 Jako zwy­kły motyl, ćma baro­wo-bazo­wą, trwa­jąc przy mojej pięk­nej obse­sji, nie mogę się powstrzy­mać i przy­zna­ję, że marzy mi się nakrę­co­ny bez zadę­cia film o arty­ście Wró­blew­skim. Nie, nie fabu­ła, żaden nowy Dom Zły ani Czło­wiek z Wyso­kie­go Zam­ku albo inni Nie­win­ni Cza­ro­dzie­je, ale doku­ment. Doku­ment w czy­stej posta­ci, pjur, z tra­sy, z dro­gi, z klu­bu, z Ama­ger i Chri­stia­nii, gdzie „już noc zapa­dła nad mia­stem, i całe mia­sto śpi”, z Cen­tral Par­ku, z Dol­ne­go Moko­to­wa, z Fre­ie Stadt Dan­zig i z mia­sta Lon­don (Bare­ja i Tym pisa­li, że jest takie mia­sto w Anglii). Wiem, Japo­nia, zapo­mniał­bym o Japo­nii.  No i oczy­wi­ście po dro­dze Azo­ry. Nie por­tu­gal­skie Arqu­ipéla­go dos Aço­res, tyl­ko obsza­ry dziś już nie­mal zagi­nio­ne, kra­kow­skie Azo­ry z pro­zy Tar­za­na – Micha­lew­skie­go. Oczy­wi­ście cią­gle masz sta­łą prze­pust­kę na nasze azor­skie toro­wi­ska.

Rzecz­po­spo­li­ta Caryń­ska w Biesz­cza­dach, komu­na przy uli­cy Bra­zy­lij­skiej w War­sza­wie. Ostat­nie ośrod­ki Ruchu (jak nazy­wa­li się pol­scy hip­pi­si), fron­to­we… To nie byli żad­ni dzia­ła­cze KOR‑u, jak potem pró­bo­wa­no ich opi­sać. W sumie to nigdy ich nie opi­sa­no i bar­dzo mało na ten temat wia­do­mo. Azo­ry pamię­tam przez mgłę. Poeta Andrzej Szklarz, czy­li „India­nin”, i oczy­wi­ście „Tar­zan” (zro­bi­li mi intro­duk­cję miej­sca). Zna­łem ich dobrze. Podob­nie „Mamę Radec­ką” i „Deka­bry­stę”. I szyb­ko ich z pla­ne­ty wymio­tło. Nie wytrzy­ma­li tra­sy, nowych cza­sów i amfe­ta­mi­ny. Po wyjeź­dzie z Pol­ski docho­dzi­ły mnie stam­tąd tyl­ko smut­ne wie­ści. Jeden zawod­nik po dru­gim.

Pomysł doku­men­tu się już naro­dził, ale czy kie­dy­kol­wiek doj­dzie do jego reali­za­cji? Ponad­to więk­szość moich „aktyw­no­ści” nie ma nic wspól­ne­go z pol­ski­mi deko­ra­cja­mi. Wędrów­ka po Zie­mi? Nie­zro­zu­mia­ła este­ty­ka?  Pyta­nie, po co i dla kogo? Dla epi­go­nów? Żeby z roz­pa­czy, słu­cha­jąc moich „rewe­la­cji”, zmie­ni­li zain­te­re­so­wa­nia i pro­fe­sję?

Czy­li jak­by tro­chę ska, a tro­chę punk. I „cze­ka­my na sygnał. Z cen­tra­li?” Czy od Cor­tésa i Mon­te­zu­my? I tak wszy­scy „jeste­śmy na jed­nej fali”. Miał być wspo­mi­na­ny wcze­śniej żół­ty wiśla­ny piach, wio­ski i sło­mia­ny dach. Wra­ca­my do „Oki” Paster­na­ka, ale czuć już nie­zły pro­gres. Prze­cież to jest od razu dru­ga zwrot­ka, po „Szu­mi doko­ła las”. To pocią­gnij­my to dalej, how some people say – optymistycznie/pesymistycznie – ty wybie­rasz! Prze­cież „naj­cie­kaw­sze dopie­ro przed nami”…

Kon­kwi­stą zaj­mu­ję się od kil­ku­dzie­się­ciu lat. Moja Kopen­ha­ga jest w dużym stop­niu rodza­jem odpo­wie­dzi, dia­lo­giem z książ­ką Ber­na­la Diaz del Castil­lo Pamięt­nik żoł­nie­rza Kor­te­za czy­li praw­dzi­wa histo­ria pod­bo­ju Nowej Hisz­pa­nii. Echo tych zain­te­re­so­wań znaj­dziesz w moich ese­jach, czy w zbio­rze poetyc­kim „Noc w obo­zie Cor­te­za” (WBPi­CAK, 2007). Dosko­na­le pisze o tym Anna Kału­ża w opra­co­wa­niu Tor­fo­wi­ska (WW Ofi­cy­na Wydaw­ni­cza, Kato­wi­ce 2008). Nato­miast tekst pio­sen­ki Paster­na­ka zawsze mnie intry­go­wał. Sen­ty­men­ta­lizm ssa­ka, jego bardziej/mniej sen­sow­ne zry­wy. Jakaś gro­za sytu­acyj­na… To nie ma nic wspól­ne­go z moją miło­ścią do pana Klos­sa. W tym naj­pięk­niej­szym ze świa­tów nie ma miej­sca na czy­ny nie­zde­ter­mi­no­wa­ne. Oka to genial­ny tekst. Gdy­by zja­wi­li się nie­spo­dzia­nie u nas goście z pla­ne­ty VVVCFVCT455553 i chcie­li przy­pad­kiem dowie­dzieć cze­goś wię­cej o fara­onach lub tybe­tań­skich lamach, z miej­sca bym im tę opo­wieść-piosn­kę
o wzru­sze­niach w kra­inie zbóż & bura­ka cukro­we­go pole­cił. Quidqu­id fit, neces­sa­rio fit.

Tro­chę się wykrę­casz. Wiem, o czym mówię. Parę­na­ście godzin prze­cież prze­ga­da­li­śmy, cho­ciaż ja głów­nie słu­cha­łem. Dopie­ro cią­gnię­ty za język, mówi­łem. Dosko­na­le wie­my, że „miłość jest świę­ta”. Ale teraz to chy­ba szcze­gól­nie „dziw­ny, dziw­ny czas. Zatru­te rze­ki, zatru­te morza, zatru­ta Zie­mia, zatru­te zbo­ża”. Czy raczej – „nie pytaj
o nic i nic nie mów wię­cej, niech pło­nie ten ogień, coraz gorę­cej”!

W takim razie nie sta­wia­my żad­nych ogra­ni­czeń. Sam wybie­rasz, czy pogo pod sce­ną, czy pły­nie­my na dłuż­szy rejs na wyspy, bo ty to wiesz, i ja to wiem – „mia­sto wcią­ga”.

 Obec­ne pogo nie ma nic wspól­ne­go z pogo pier­wot­nym, począt­ko­wym. Agraf­ki kosz­tu­ją teraz for­tu­nę na Cam­den. O muta­cjach niech się wypo­wia­da­ją mutan­ci. Ponie­waż nigdzie nie byli i spe­cy­ficz­ne Księ­gi Este­ry tam czy­ta­li, mają więc zapew­ne nie­sa­mo­wi­te pole do popi­su. Zresz­tą dobrze im to idzie. Lak­tan­cjusz i Ambro­ży. W pió­rach zaan­ga­żo­wa­nia. Dobrze, że prze­bu­dzi­ły się rocz­ni­ki 00. Może tro­chę prze­wie­trzą całe to kół­ko różań­co­we. Nie ma tu sen­su robić powtór­ki. Opi­sa­łem to wszyst­ko w Miej­scach sty­ku. Filo­lo­dzy z agraf­ka­mi za bar­dzo nie wie­dzie­li, co z książ­ką zro­bić… Szko­da cza­su pla­ne­tar­ne­go. Niech się tema­tem zaj­mu­je jakiś natchnio­ny Kasjo­dor. Czy­li wyłącz­nie wal­ka do koń­ca, rodzaj pra­cy
u pod­staw, dusz­pa­ster­ki. Nie moż­na okre­ślić sta­łe­go miej­sca nada­wa­nia, nawet jeśli nie jest się twór­cą noma­dycz­nym. Micha­el Strun­ge był poetą pun­ko­wym, ale nie zała­pał się na new wave, z powo­du LSD wyle­ciał defi­ni­tyw­nie z okna. Pamię­taj, że Nowa Kolo­nia jest mak­sy­mal­nie kon­cep­tu­al­nym reje­strem. Napi­sa­łem ją na Chri­stian­shavn, prze­by­wa­jąc wte­dy
w cięż­kich do zde­fi­nio­wa­nia oko­licz­no­ściach natu­ry.

To może wróć­my do korze­ni. Powiedz, co ci przy­po­mi­na, co ci przy­po­mi­na, widok zna­jo­my ten? Albo ina­czej (czy rze­czy­wi­ście zupeł­nie ina­czej?) – czy jesz­cze „Nauczy­my się kochać – Prze­sta­nie­my się bać” i czy „Życie sta­nie się muzy­ką – I sta­nie się to, co ma się stać”?

 Całe moje życie było jed­nym wiel­kim roz­my­śla­niem nad pre­de­sty­na­cją, matrik­sem, nad głu­po­tą i ogra­ni­cze­nia­mi – wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi – smut­ne­go i jed­no­cze­śnie nie­wia­ry­god­nie pew­ne­go sie­bie huma­no­ida… Jasne, napo­tka­łem na mojej dro­dze ludzi nada­ją­cych w podob­ny do moje­go spo­sób. Zabliź­nia­łem się z nimi, ule­ga­łem zauro­cze­niom itd.

Nato­miast pol­skie deko­ra­cje to dla mnie tyl­ko (aż) wła­śnie kon­kret­ne osob­ni­ki, wymia­na sygna­łów. Innych „potrzeb”, sen­ty­men­tów nie posia­dam. Osta­tecz­nie o wie­le dłu­żej żyję poza Polan­do­wem. Musiał­bym w tym ukła­dzie mieć w gło­wie mala­rzy ze Ska­gen, czy poezję Hen­ri­ka S. Holc­ka. Jed­nak przy­sło­wio­we „wszę­dzie jest tak samo” zda­je mi się naj­bar­dziej sen­sow­ną obser­wa­cją. Prze­strzen­ną zmył­ką dla ludzi, któ­rzy mnie sła­bo zna­ją jest fakt, że komu­ni­ku­ję się i two­rzę w języ­ku pol­skim. Myślą więc, że bigos, narze­ka­nie na bisku­pa Absa­lo­na i kra­iny mul­ti-kul­ti, któ­re znisz­czą nam twier­dzę w Liche­niu…

„To, co czu­ję, to, co wiem”. Powie­dzia­łem, że moja obse­sja jest „tym, cze­go mi naj­bar­dziej bra­ko­wa­ło”. I zresz­tą cią­gle bra­ku­je. Ten brak ma swo­je efek­ty ubocz­ne, bo napę­dza i dzię­ki nie­mu wra­cam, do tego, co dobre. Zwłasz­cza gdy słu­cham, cho­ciaż­by Free Jazz Ornette’a Col­le­ma­na, albu­mu nagra­ne­go pre­kur­sor­sko w ste­reo,
z dwo­ma kwar­te­ta­mi jaz­zo­wy­mi w dwóch osob­nych kana­łach. Tak, to tam­ta pły­ta z obra­zem Jack­so­na Pol­loc­ka The Whi­te Light z 1954 roku na okład­ce. Sko­ro mowa
o Pol­loc­ku, to nie spo­sób zapy­tać, kie­dy zoba­czy­my two­ją kolej­ną wysta­wę w kra­ju dzie­ciń­stwa? Czy może szy­ku­jesz coś za gra­ni­cą? Prze­cież cią­gle powsta­ją two­je nowe obra­zy i cykle obra­zów.

 Wysta­wy mia­ły się odbyć, ale wirus spa­ra­li­żo­wał cały świat wysta­wien­ni­czy. Nie mamy więc aktu­al­nie po co nicze­go pla­no­wać i zapo­wia­dać. Mia­łem już tro­chę podob­ną sytu­ację
w prze­szło­ści. W USA szy­ko­wa­no mi cie­ka­wą akcję retro­spek­tyw­ną, tym­cza­sem moc­no się roz­cho­ro­wa­łem, zbyt dłu­go sie­dzia­łem w szpi­ta­lu, ter­mi­ny minę­ły i nic z tego nie wyszło. Inna spra­wa, że zmie­nia się cią­gle cha­rak­ter moich dzia­łań. Pra­cu­ję obec­nie dużo nad świa­tłem i mono­chro­ma­mi. Nie­kie­dy lepiej poka­zy­wać mi to onli­ne, wir­tu­al­nie. Jestem też  w trak­cie two­rze­nia dwóch cykli malar­ski­ch/mix-media: „Paral­lel Spa­ce” oraz „A BIG ESCAPE”. Mam ter­min wysta­wy w Pol­sce, w jed­nym z BWA, ale wolę go tutaj nie ujaw­niać, żeby nie zape­szyć (nie wia­do­mo jak się roz­wi­nie pan­de­mia). Cie­ka­we, pierw­szą wysta­wę malar­stwa mia­łem w Pol­sce w 2014, czy­li w 29 lat po wyjeź­dzie z kra­ju (w Muzeum Lite­ra­tu­ry w War­sza­wie). Było to dość dziw­ne uczu­cie… Potem nastą­pi­ły tam kolej­ne, indy­wi­du­al­ne i udział w zbio­ro­wych. Ponad­to moje pra­ce wizu­al­ne poja­wia­ją się nie­kie­dy na okład­kach ksią­żek, np. dwóch ostat­nich zbio­rów poetyc­kich Krzysz­to­fa Jawor­skie­go czy wsob­nych maszyn­kach Anny Maty­siak. Myślę, że tro­chę osób w Pol­sce posia­da już większą/mniejszą orien­ta­cję, co do mojej sztu­ki… W książ­ce ese­istycz­nej Miej­sca sty­ku (CONVIVO, 2018) dużo o tym wspo­mi­na­łem. Nie jest więc to obszar zaka­mu­flo­wa­ny
i kom­plet­nie nie­do­stęp­ny.

Jak gwiezd­ne obsza­ry i nie­ocze­ki­wa­ne prze­sto­je w chmu­rach? Wspo­mi­nam Stel­lar Regions, bo prze­cież Col­tra­ne jest Ci bli­ski. Mia­łeś moż­li­wość współ­pra­co­wać z Joh­nem Tchi­cai, któ­ry nagry­wał z Coltrane’em. Od trzy­dzie­stu pię­ciu lat żyjesz za jezio­rem wschod­nim, jak ci, któ­rzy zna­ją per­spek­ty­wę prze­strzen­nych mórz i oce­anów, nazy­wa­ją Bał­tyk. Tro­chę to z dala od „morze, nasze morze, będziem cie­bie wier­nie strzec”, więc potom­ko­wie Pia­stów, mimo lotów czar­te­ro­wych, mogą nie­wie­le o tym wie­dzieć. Kopen­ha­ga, bazo­we z two­ich miast, a było ich prze­cież wie­le – Lon­dyn, Nowy York, Kyoto i inne, koja­rzy się z kopen­ha­ską Syren­ką. A jaka jest two­ja Kopen­ha­ga? Poza zdję­cia­mi Woj­cie­cha Wil­czy­ka i two­imi, udzie­la­ny­mi oszczęd­nie głów­nie z Ama­ge­ru, mało o niej wie­my. Tivo­li, Chri­stia­nia, wiel­kie bro­wa­ry, to aku­rat wia­do­mo. Czy gra­łeś w bilard w pubie Fin­ger­bøl­let na Chri­tian­shavn? Ze swo­je­go ostat­nie­go razu pamię­tam nie­ste­ty głów­nie jakiś targ z ryba­mi, noc­ne Tivo­li, Chri­stia­nię i muzeum Ny Carls­berg Glyp­to­tek.

 Mówisz tutaj o kil­ku spra­wach. Tak, gdy zaczy­nam opo­wia­dać w Pol­sce o moich róż­nych akcjach i nie­kie­dy (siłą rze­czy) pada­ją nazwi­ska…, wte­dy robi się na zasa­dzie pro­gra­mu, gdzie zapy­ta­no kibiców/licealistów, kto wygrał powsta­nie war­szaw­skie i w któ­rym kon­kret­nie roku. Sam rozu­miesz jak bajecz­ne były odpo­wie­dzi. Więc mogę tutaj na zasa­dzie Hyde Par­ku tro­chę pona­wi­jać. Mia­łem przy­jem­ność kil­ka­krot­nie z – nie­ży­ją­cym już nie­ste­ty – Joh­nem Tchi­cai wystę­po­wać. To legen­dar­na, kano­nicz­na postać. Dla jed­nych z powo­du Coltrene’a (prze­ło­mo­wa pły­ta „Ascen­sion”), a dla innych Joh­na Len­no­na czy Yoko Ono, z któ­ry­mi też współ­pra­co­wał. To takie hasła wywo­ław­cze. Tchi­cai był jed­nym z bogów jaz­zu impro­wi­zo­wa­ne­go, eks­pe­ry­men­tal­ne­go. Cięż­ko wymie­niać ludzi, któ­rzy z nim gra­li-nagry­wa­li, przy­kła­do­wo: Don Cher­ry, Archie She­ep, Albert Ayler, Mari­lyn Mazur etc. etc. John lubił akcje hybry­dycz­ne, łącze­nie muzy z poezją, dzia­łał z nim np. Ami­ri Bara­ka. Był poważ­nym i cha­ry­zma­tycz­nym czło­wie­kiem, spo­ro się od nie­go nauczy­łem, lubi­li­śmy się.

Pytasz o Kopen­ha­gę… Nie prze­by­wam tu tury­stycz­nie (żyję w Danii, z róż­ny­mi dłuż­szy­mi lub krót­szy­mi prze­rwa­mi, od 1985 roku), rze­czy dla mnie oczy­wi­ste, Tobie wyda­wać by się mogły lekko/mocno zakrę­co­ne. Nawet, gdy­bym Ci opo­wie­dział o tajem­ni­cach Tivo­li albo syren­ki (nie­po­sia­da­ją­cej mie­cza i tar­czy). O pol­skich mitach doty­czą­cych Wol­ne­go Mia­sta Chri­stia­nia nie wspo­mi­na­jąc. Czy o kopen­ha­skim Bronk­sie – Ama­ger (gdzie od kil­ku­na­stu lat ‘urzę­du­ję’, wcze­śniej żyłem na Val­by i Chri­stian­shavn – echo znaj­dziesz w moich pierw­szych książ­kach). Kopen­ha­ga to ty, ty sam budu­jesz sobie to mia­sto. Dosta­jesz w nim w dupę albo jakoś tam idziesz do przo­du. Ono Cie­bie wyczu­wa. Z miej­sca prze­świe­tla. I taka moja „wyczer­pu­ją­ca” wypo­wiedź na temat Ama­ger… Umó­wi­li­śmy się, że tu kie­dyś wpad­niesz. Wte­dy lepiej zro­zu­miesz i nie oba­wiaj się, nie wysta­wię cię.

Niech tyl­ko epo­ka masecz­ki i odosob­nie­nia minie, to trzy­mam za sło­wo i wyru­szam. Odosob­nie­nie to jed­no, ale egzy­sten­cjal­nie: czy „runął już ostat­ni mur” ogra­ni­cza­ją­cy nas od sztu­ki? Dzi­siaj każ­dy chce i może two­rzyć, trud­no tyl­ko się prze­bić. Szla­chet­ni aka­de­mi­cy ana­li­zu­ją i ety­kie­tu­ją sztu­kę na lep­szą i gor­szą – sprawdź kost­ki bru­ko­we, czy sty­lo­wo pod­kre­ślą oto­cze­nie two­je­go domu! To na pohy­bel aka­de­mi­zmo­wi skan­da­li­zu­ją­ce pyta­nie – czy rze­czy­wi­ście w sztu­cenie dzie­li nas nic”? Może­my chy­ba pozwo­lić sobie na skan­dal, czy­li upu­blicz­nić obu­rza­ją­ce fak­ty. Damy radę z tym skan­da­lem? I czy to się da „powie­dzieć sło­wa­mi”?

Myślę, że o skan­da­lu nie może być mowy. Raczej o tym, że wszyst­ko jest dozwo­lo­ne. Bank­sy albo Brzę­czysz­czy­kie­wicz. Nic niko­go nie może obec­nie zadzi­wić. Nowe media zała­twi­ły całość. Jeśli jesteś spe­cja­li­stą od malo­wa­nia gło­wy konia, to żaden mądra­liń­ski z Wól­ki nie może prze­cież tobie tego zabro­nić. Zwłasz­cza, jeśli masz wier­nych fanów, któ­rzy za taką gło­wę solid­nie syp­ną tala­ra­mi. Więc ktoś tam katu­je por­tre­ty siw­ka, a inny pro­duk­cję frac­ta­li i narze­ka na swo­je­go wie­ko­we­go już mer­ca. Wszyst­ko da się powie­dzieć sło­wa­mi. Tak­że narzą­da­mi i kolo­rem wąsów. Nigdy nie mogłem odróż­nić pun­ka od han­dla­rza sta­rzy­zną. A że wycho­wa­łem się w duchu Jud­da czy Alechinsky’ego (kon­tra­sty!) i nie pod­nie­cał mnie „Jerzy Gon­dol znad Wisły”, jest moją pry­wat­ną spra­wą. Zna­my dosko­na­le hasło „ze mną się nie napi­jesz?”. Czy­sty absurd. Niech sobie malu­ją siw­ka i się ode mnie na zawsze odsto­sun­ku­ją…

Mam na koniec pro­blem, jak wybrnąć z Paster­na­ka. Powin­ni­śmy razem zaśpie­wać coś pozy­tyw­ne­go, bo „miesz­kań­cy mia­sta i przy­jeż­dża­ją­cy, tacy zmę­cze­ni i tacy cier­pią­cy, prze­kli­na­ją­cy swój codzien­ny los, sły­sza­łem tak­że taki głos”, będą tro­chę zagu­bie­ni i zno­wu będą wołać – „powiedz mi, o co ci w ogó­le cho­dzi, po co ci te kom­bi­na­cje”. Raczej nie będą pytać: „Nauczy­my się kochać? Prze­sta­nie­my się bać”? Choć ja przy tym mam cią­gle na myśli wło­skie szpil­ki i śred­nią krajową[5]. Może zostaw­my już „to, co czu­jesz, to, co wiesz” i to, co tak wszyst­kich i chy­ba nas samych, zatro­ska­ło. Zaśpie­waj­my na koniec rado­śnie do zna­nej melo­dii:

Żół­ty wiśla­ny piach,
wio­ski sło­mia­ny dach,
pły­nie, pły­nie Oka,
jak Wisła sze­ro­ka,
jak Wisła głę­bo­ka.

I zakończ­my mniej zna­ną zwrot­ką na dal­szą dro­gę na Wyspy:

Szu­mi, hej, szu­mi las,
gdzie­żeś rzu­ci­ła nas?
Dolo, dolo nasza,
hej, dolo tuła­cza,
gdzie­żeś rzu­ci­ła nas?

Czy może, Panie Grze­go­rzu, coś inne­go w fina­le?

Wło­skie szpil­ki są OK. Kwe­stia jedy­nie tech­ni­ki, umie­jęt­ne­go się w nich poru­sza­nia. Oki­na­wa i kata. Oba­wa przed kapu­sia­mi. Coś w tym jest. Tre­ning w samot­no­ści. Osta­tecz­nie Paster­nak garo­wał chy­ba dwu­krot­nie w Bere­zie Kar­tu­skiej… Nie­źle go tam zgla­no­wa­li, stąd pew­nie nostal­gia, czy­li pola bura­cza­ne, zamiast plan­ta­cji tru­ska­wek. Pięk­na pio­sen­ka „Oka”! Kie­dyś chcia­łem ją pore­cy­to­wać przy muzy­ce ambien­to­wej, ale wte­dy mój maker zapo­wie­dział, że on w tym ukła­dzie zaśpie­wa coś wię­zien­ne­go. Zro­bi­ło­by się tro­chę jak pod celą, więc nie chcie­li­śmy poeci­nom psuć nastro­ju. Kosmos to astro­wa­ta roślin­ka pocho­dzą­ca z Mek­sy­ku. To słyn­ne „Ahu, ahu i do pia­chu”, ide­al­nie odda­je cha­rak­ter poby­tu na Zie­mi. Nie mają zna­cze­nia Wól­ka czy Azo­ry. Nato­miast oku­lar­ni­cy powin­ni polu­zo­wać, nie ciąć się z powo­du poetyc­kiej wstąż­ki. To prze­cież Hyde Park. I tak nikt cie­bie nie słu­cha…

I ponie­waż inten­syw­nie czy­tam „prze­czy­ta­ne już wie­le razy” książ­ki, na poże­gna­nie pole­cam 10 tytu­łów:

1. Bier­ny wam­pir, Ghe­ra­sim Luca
2. Per­g­mo­nia, Jan Drzeż­dżon
3. Efekt Lucy­fe­ra, Phi­lip Zim­bar­do
4. Oko, Vla­di­mir Nabo­kov
5. Bal­la­da o miło­ści, Mishi­ma Yukio
6. Z dzien­ni­ka podró­ży, Andrzej Bob­kow­ski
7. Kosmicz­ne mario­net­ki, Phi­lip K. Dick
8. Dziec­ko w cza­sie, Ian McE­wan
9. Luna­tycz­na kra­ina, Mia Couto
10. Mora­wa­gin, Bla­ise Cen­drars

Dzię­ku­ję ci ser­decz­nie za roz­mo­wę, mając nadzie­ję na kolej­ne.


W roz­mo­wie wyko­rzy­sta­no frag­men­ty tek­stu pio­sen­ki „Oka”, autor­stwa Leona Paster­na­ka oraz cyta­ty z tek­stów pio­se­nek Bry­ga­dy Kry­zys i Tom­ka Lipiń­skie­go. Przy­pi­sy:
[1] Noc­ny sto­lik #31. Anna Maty­siak: Lubię, gdy język jest narzę­dziem bada­nia świa­ta, https://instytutksiazki.pl/aktualnosci,2,nocny-stolik-31-anna-matysiak-lubie-gdy-jezyk-jest-narzedziem-badania-swiata,4305.html
[2] http://malyformat.com/2020/02/bywa-rewolucyjna-podsumowanie-roku-2019-poezji/
[3] Hen­ryk Bere­za, Poten­cjal­ność, Pogra­ni­cza 6/2007
[4] Akcent – cza­so­pi­smo poświę­co­ne lite­ra­tu­rze pięk­nej, sztu­kom pla­stycz­nym i naukom huma­ni­stycz­nym, http://akcentpismo.pl/akcent-w-przestrzeni/justyna-kasperek-recepcja-poezji-i-prozy-poetyckiej-grzegorza-wroblewskiego-w-wielkiej-brytanii-oraz-usa/
[5] Grze­gorz Wró­blew­ski – Tora, Tora, Tora, WBPi­CAK, Poznań 2020