17/08/20

Recesja

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Czy coś się zmie­nia? Prze­cież nic się nie zmie­nia. Lodowiec/promienie dopie­ro jak nadej­dą
robo­ty. I tak się wła­śnie pocie­sza­my. W Pol­sce poja­wi­ły się nie­zna­ne muchy, a w Kon­go owca z gło­wą łoso­sia. Nie wpły­wa to jed­nak na spo­ży­cie… ponie­waż fer­men­ta­cja etc. Ten sam Matrix & akwa­rium (ze śli­ma­kiem czysz­czą­cym po tra­wie­niu moli­ne­zji). Lek­kie tyl­ko, sezo­no­we falo­wa­nia. Zmia­na stoł­ków, gene­ra­cji. Wirus, ogól­ny bul­l­shit, poli­tycz­ne wam­pi­ry. Kra­wędź zawsze była bli­sko. Teraz też jest (bar­dzo) bli­sko… Poezja „zaan­ga­żo­wa­na” za bar­dzo się spo­ci­ła-zaan­ga­żo­wa­ła, przez co wyraź­nie chy­ba prze­grza­ła itd. Grun­wald górą, podział na RFN i NRD (nato­miast pol­ska kapu­sta zawie­ra dużo-dużo wita­mi­ny C). Kto wyjeż­dża, to nędz­ny zdraj­ca (i zba­wi­ciel, mniej spo­łecz­nej kry­ty­ki + tęczo­wych paso­ży­tów), kto pozo­stał… ten idiota/nieudacznik, jakiś fra­jer i nie­mo­ta, czło­wiek Wscho­du, bogo­boj­ny insekt bez mózgo­wych fałd. „Ale my to mamy gdzieś” ‒ i wytrwa­le się liże­my, roz­dzie­la­my meda­li­ki, laj­ku­je­my na Face­bo­oku (goły odwłok poety/poetki 190 laj­ków, zasło­nię­ty 122 laj­ki). Poezja zaan­ga­żo­wa­na, bizon & Grun­wald fore­ver! Wosko­we­go zło­dzie­jasz­ka w ten spo­sób raczej nie wymie­ni­my (ile lat jesz­cze?). Wspa­nia­ła psze­ni­ca, a i bura­ki w tym roku dosko­na­le obro­dzą…

Razem z Krzyś­kiem Jawor­skim uzna­li­śmy, że naj­lep­szą książ­ką poetyc­ką w Pol­sce w ostat­nich latach był zbiór Anny Maty­siak Tyle nie­zna­nych ryb, nie mie­li­śmy tu żad­nych więk­szych wąt­pli­wo­ści. Autor­ka otrzy­ma­ła nagro­dę ‒ obraz FABRYKAMARCEPANA (kli­mat tro­chę psy­cho, ludzie mie­li oka­zję go zoba­czyć np. w Muzeum Lite­ra­tu­ry w War­sza­wie, Gdań­skiej Gale­rii Gun­te­ra Gras­sa etc.), akryl 120 x 100 cm, wyko­na­ny przez auto­ra tłu­ma­czo­ne­go m.in. na język wiet­nam­ski . „Te ryby, o któ­rych mówi tytuł tomu, pły­wa­ją w oce­anie cza­su, prze­pły­wa­ją sekun­dy i eony” – jak bły­sko­tli­wie napi­sał na okład­ce książ­ki Leszek Sza­ru­ga. Potem autor­ka wyda­ła jesz­cze dwa kolej­ne świet­ne zbio­ry, Tier­gar­ten (2019) i wsob­ne maszyn­ki (2020). W tym ostat­nim tomie taki oto per­fek­cyj­ny rejestr:

Trwo­ga

zagłu­szam nega­tyw­ne pro­gno­zy fur­ko­tem pro­ce­so­rów
obli­czam szyb­ciej szyb­ciej szyb­ciej
że to się nie sta­nie
że inne maszyn­ki roz­pad­ną się wcze­śniej
a gwiaz­da macie­rzy­sta wybie­rze
mnie

Galak­ty­ki! Wszę­dzie-nigdzie. Nad gło­wa­mi i głę­bo­ko w smut­nym brzu­chu. Podob­ne tra­sy zała­pu­je się naj­czę­ściej w świą­ty­niach Shin­go­nu, ale mogą cza­sem-cza­sem-cza­sem powstać tak­że w innych „oko­licz­no­ściach natu­ry”. Inna spra­wa, że nie wszy­scy, będąc pospo­li­tym kon­glo­me­ra­tem bak­te­rii uzbro­jo­nych w nume­rek PESEL, są w sta­nie uświa­do­mić sobie, że goto­wa­na mar­chew­ka (od cio­cio-wuj­ko-pro­du­cen­ta) wpły­wa nega­tyw­nie na nasz poziom glu­ko­zy. Nie każ­de biał­ko może stać się mine­ra­łem… Paję­cza­rze musie­li mieć obcy­ka­ne stry­chy, a nar­cia­rze wie­dzą, co to poła­ma­ny ogon. Houk i wiel­ki ukłon w stro­nę tej poezji!

Syl­we­ster Gołąb, zbiór Noma­da (2018). Bar­dzo dobrze się czy­ta! Nie jest to, mimo suge­ru­ją­ce­go tytu­łu, poezja defi­ni­tyw­nie „noma­dycz­na”, któ­rą two­rzy choć­by Mar­cus Sle­ase lub Pier­re Joris (hybry­dy, kola­że języ­ko­we spo­wo­do­wa­ne inge­ren­cją języ­ków miejsc, któ­re się nie­ustan­nie zmie­nia, przy­swa­ja i odrzu­ca). Raczej echo, pro­gre­syw­na inspi­ra­cja bit­ni­ka­mi (egzy­sten­cja­li­zmem). Ale nie „cen­tral­ny­mi”, jak Gre­go­ry Cor­so czy Law­ren­ce Fer­lin­ghet­ti, bar­dziej może mniej line­ar­ny­mi, taki­mi jak Jack Miche­li­ne czy A.D. Winans z San Fran­ci­sco. Oczy­wi­ście z natu­ral­nym prze­nie­sie­niem w cza­sie nasta­ły, jak wia­do­mo, tzw. inne fazy księ­ży­ca. Nikt się już nie ona­ni­zu­je przy oka­zji Drzwi per­cep­cji Aldo­usa Hux­leya. W Noma­dzie cha­rak­te­ry­stycz­ne przy­spie­sze­nia: „jestem otwar­ty w czło­wie­ku / zro­dzo­ny z Kaba­ły z flip­pe­rów w noc jaśnie­ją­cych sza­le­tów”. Mały zastrzyk ozdob­nic­twa („jaśnie­ją­ce sza­le­ty”), ale chy­ba dość uza­sad­nio­ny. Spraw­dza się odpo­wied­nio dozo­wa­ny, szorst­ki kli­mat tych pere­gry­na­cji. Obser­wa­cja, miał­kość Zie­mi. Twarze/sytuacje/przestrzeń nie zawsze nam przy­chyl­ne za to kom­pli­ku­ją­ce oddy­cha­nie. Syn­drom osła­bio­nej toż­sa­mo­ści, a może tak sil­nej, że nie mogą­cej się opty­mal­nie poczuć w obcych nagle deko­ra­cjach. „Więc nie biblio­te­ka, lecz tkan­ka życia” ‒ pochop­nie stwier­dził­by krytyk/filolog, by po głęb­szej lek­tu­rze wyco­fać się z tego stwier­dze­nia. To nie lirycz­ny dzien­nik jakie­goś natursz­czy­ka, ale bar­dzo prze­my­śla­na, miej­sca­mi nie­zwy­kle eru­dy­cyj­na ‘poetry’. Super autor & cze­ka­my na kolej­ne tomy! Wiersz z Noma­dy:

Etos Patos

w Bru­gii piłem naj­lep­sze piwo psze­nicz­ne
na Grand-Pla­ce de Bru­xel­les w ilo­ściach nad­mier­nych
tu pozna­łem czło­wie­ka któ­ry nazy­wał się
Etos Patos
posta­no­wi­łem napi­sać wiersz
w cza­sie nowiu z czer­wo­nym oczkiem sygne­tu

Na młod­szych fron­tach, mimo tego zafajdanego/ambiwalentnego pol­skie­go kra­jo­bra­zu (a po czę­ści wła­śnie dla­te­go), dzie­je się nie­kie­dy coś sen­sow­ne­go („napisz w koń­cu sło­necz­nie i pozy­tyw­nie”). Cie­szy, że tak pręż­nie dzia­ła­ją nowe pisma onli­ne, takie jak na przy­kład: „Wizje”, „Mały For­mat”, „Tlen Lite­rac­ki”, „Plaża/ciemnia”, „Sto­ner Pol­ski”, „Obsza­ry Prze­pi­sa­ne”, „Dro­bia­zgi”. To są na bank bar­dzo war­to­ścio­we ini­cja­ty­wy. Wzmac­nia­ją inne, kla­sy­kier­skie już tytu­ły sie­cio­we, typu „Heli­kop­ter” czy „Wakat”. W tym ukła­dzie likwi­da­cja pism papie­ro­wych zda­je się nie­co mniej bole­sna. Szko­da, że w ten spo­sób nie pocią­gnął „FA-art.”, bra­ku­je go zde­cy­do­wa­nie. Dużo w porząd­ku poezji! Domi­nik Bie­lic­ki, Patryk Kosen­da, Mar­cin Jurzy­sta… W nie­ustan­nie dobrej for­mie Kami­la Janiak i dają­cy ponow­nie o sobie znać Mar­cin Sas. Rafał Gawin wal­czy z wia­tra­ka­mi, wie­le osób nie zała­pa­ło jego poema­tu „Jem mię­so”, myśląc, że to może tania pro­mo­cja ozor­ków lub innej nalew­ki z krwi kaczek :). Nie­któ­rych „wege­ta­rian, co wpier­da­la­ją scha­bo­we” zbul­wer­so­wał sam tytuł i nawet nie zaj­rze­li do środ­ka tej książ­ki…

I wła­śnie onli­ne, Karo­la Zie­liń­ska! Talent oczy­wi­sty, autor­ka jesz­cze przed debiu­tem książ­ko­wym, coś w koń­cu ina­czej napi­sa­ne­go, bez kopio­wa­nia Cum­ming­sa czy nasze­go ulu­bio­ne­go Wil­lia­ma C. Wil­liam­sa (o lokal­nych Norwidach/Herbertach nie wspo­mi­na­jąc). Jeśli już koniecz­nie jakieś ‘clas­sics’ odno­śni­ki, to być może ima­gizm i Louis Zuko­fsky. Albo Lar­ry Fagin z NYC czy James Wri­ght. Chy­ba wła­śnie tam, choć Karo­la Zie­liń­ska raczej nie zaj­mo­wa­ła się grun­tow­nie ich poezją. To jedy­nie moje pod­świa­do­me wra­że­nie… Tutaj jeden z jej cha­rak­te­ry­stycz­nych, bar­dzo przej­mu­ją­cych wier­szy mini­ma­li­stycz­nych, któ­ry opu­bli­ko­wa­ła w „Dro­bia­zgach”:

//////////////////////////
nowe rośli­ny
nie wie­dzia­łam
wie­rzy­łam w
łagod­ne języ­ki
przej­ście
dalej
ty
pro­wa­dzisz
zasy­pia­my latem
w samo­cho­dzie
po dro­dze
mdli
wypa­lo­ny lakier
popiół
pod rośli­ny
i
nie mogę sobie
przy­po­mnieć
co się sta­ło
na koń­cu
że nastą­pił

Mini­ma­lizm sytu­acyj­ny ani śla­du ‘roko­ko’. Podróż mię­dzy sta­nem snu i sta­nem czu­wa­nia. Coś na pew­no się tam sta­ło. Kie­dy, komu i dla­cze­go? Autor­ka nie poda­ro­wa­ła nam w pre­zen­cie łuku i koł­cza­nu z zatru­ty­mi strza­ła­mi. Kupi­dyn pozo­stał dla natchnio­nych kole­ża­nek i kole­gów…
Karo­la Zie­liń­ska jest tak­że artyst­ką wizu­al­ną (absol­went­ką ASP i Szko­ły Fil­mo­wej w Łodzi). W lutym 2020 roku połą­czy­li­śmy siły i zro­bi­li­śmy wspól­ny per­for­man­ce (poezja-wizja-dźwięk) w klu­bie Mózg w Byd­gosz­czy (dzię­ki prze­po­tęż­ne, Zuzan­na Szmidt!). Być może uda nam się rzecz kon­ty­nu­ować. Cho­dzi jed­nak o logi­sty­kę. Miej­sca są z wia­do­mych powo­dów przy­blo­ko­wa­ne, nie mają obec­nie wystar­cza­ją­cych środ­ków na takie inter­dy­scy­pli­nar­ne wystą­pie­nia.

Na temat dzia­łal­no­ści arty­stycz­nej (foto­gra­fia) i lite­rac­kiej Wojt­ka Wil­czy­ka powin­no powstać szyb­ko obszer­ne, szcze­gó­ło­we opra­co­wa­nie, gdzie głos zabra­li­by sen­sow­ni ludzie z prze­róż­nych obsza­rów nauki, takich jak filo­zo­fia, antro­po­lo­gia, socjo­lo­gia etc. Cze­kam na to cały czas! Wil­czyk to postać o zasię­gu pla­ne­tar­nym, ktoś zde­cy­do­wa­nie wybit­ny… I radość duża, że po rela­tyw­nie nie­daw­nym zbio­rze Realizm (2017), mamy w 2020 roku kolej­ny zaty­tu­ło­wa­ny Mini­ma­lizm. Dla mnie to mak­sy­mal­ny wydech i satys­fak­cja, kie­dy mogę czy­tać te wier­sze. Są zawsze istot­ne, two­rzą doku­ment Zie­mi, jej histo­rii. Bez sen­su było­by upra­wiać tu kry­tycz­ną żon­gler­kę, pisać o Rezni­kof­fie etc. Wia­do­mo, że to świa­ty obiek­ty­wi­stycz­ne i mini­ma­lizm. Oszczęd­ność, zero fał­szer­ki i wypraw w stro­nę śród­ziem­no­mor­skiej pseu­do­me­ta­fi­zy­ki. Gra­tu­la­cje, Woj­tek! Mini­ma­lizm to kolej­na dosko­na­ła książ­ka. Nie mam w niej jakie­goś jed­ne­go „fawo­ry­ta”, bo wszyst­kie zamiesz­czo­ne tam wier­sze są moimi fawo­ry­ta­mi. Przy­kład:

Bom­ba ato­mo­wa

kie­row­ca Insty­tu­tu Pol­skie­go
w Tel Awi­wie (emi­gra­cja mar­co­wa -
krót­ki pobyt w Sztok­hol­mie i dłuż­szy
w Kopen­ha­dze) gdy w dro­dze z lot­ni­ska
Ben Gurio­na opo­wia­dam mu o spo­tka­nym
na pokła­dzie księ­dzu anty­se­mi­cie mówi
że odkąd miesz­ka w kra­ju któ­ry posia­da
sil­ną armię i bom­bę ato­mo­wą ma
takie spra­wy w dupie

Czę­sto roz­my­ślam nad spój­no­ścią arty­stycz­nej tra­sy Wojt­ka Wil­czy­ka. Nie było w niej nigdy jakie­goś sła­be­go ruchu, zapad­ki, od same­go począt­ku sil­na świa­do­mość i kon­cen­tra­cja. Na koniec jesz­cze jeden wiersz Wil­czy­ka, tym razem ze zbio­ru Eter­nit (2002), ostat­nio moc­no cho­dzi mi po gło­wie. Enjoy!!!

RECESJA

Na zakle­jo­nych sza­rym papie­rem bil­bo­ar­dach
(korzy­sta­jąc z resz­tek słoń­ca) od tygo­dnia
dar­mo­wo rekla­mu­je się nega­tyw
tra­cą­cej liście aka­cji.

[2001]