22/08/22

Rosówki pod Grunwaldem

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Pyta­no kil­ka razy, co sądzę na temat wia­do­mej debaty/zacietrzewienia, doty­czą­cej poczci­wych zbie­ra­czy rosó­wek, ole­wa­ją­cych Szek­spi­ra etc. Otóż nic nie sądzę. Wycho­wa­łem się na ścież­kach pro­za­tor­skich DeLil­lo, a Lao-cy i jego Księ­ga Dro­gi i Cno­ty lek­ko mnie zawsze depry­mo­wa­ła. Nie lubię nadzie­wa­nia rosó­wek na haczyk. Chęt­nie zjadł­bym za to sma­żo­ne­go kara­ska, czy­li syn­drom podwój­nej moral­no­ści. Nato­miast przed zaśnię­ciem zda­rza­ło mi się zaglą­dać do popu­lar­nych opra­co­wań dzien­ni­kar­skich, wizji nie­ko­niecz­nie do koń­ca kwadratowych/poprawnych, pisa­nych przez zdol­nych absol­wen­tów prze­róż­nych Roy­al Mili­ta­ry Aca­de­my, takich jak choć­by Adrian Weale. Dzia­ła­ły na mnie sku­tecz­nie, jak kil­ka table­tek mela­to­ni­ny. Oprócz tej nie­zwy­kle inte­li­gent­nej deba­ty, zoba­czy­łem w mediach spo­łecz­no­ścio­wych hory­zon­tal­ny, traf­nie oce­nia­ją­cy kon­dy­cję pla­ne­ty, wpis: „Jak pięk­nie śpie­wa pta­szek za oknem. Coś prze­cud­ne­go”. Wpis ten nie był opa­trzo­ny zdję­ciem, nie wie­my więc, o jaką odmia­nę ptasz­ka cho­dzi­ło. Cie­ka­we, miał wię­cej polu­bień od poca­łun­ków na pla­żach Morza Egej­skie­go i roman­tycz­nych świe­czek z per­ski­mi kota­mi w tle. Nie­zba­da­ne wyro­ki boże…

Rena­ta Leśnia­kie­wicz-Drzy­ma­ła, Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo (Ava­lon, 2020)

Już sam pod­ty­tuł tej dosko­na­le pomy­śla­nej książ­ki odpo­wied­nio napro­wa­dza: „Funk­cjo­no­wa­nie wybra­nych ele­men­tów przed­chrze­ści­jań­skich mitów w śre­dnio­wiecz­nej kul­tu­rze chrze­ści­jań­skiej w świe­tle źró­deł skan­dy­naw­skich i anglo­sa­skich”. Autor­ka jest histo­ry­kiem, zawo­do­wo inte­re­su­je się m.in. mito­lo­gią porów­naw­czą i J.R.R. Tol­kie­nem. Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo to opra­co­wa­nie, na któ­re dłu­go cze­ka­łem. Nie mia­łem poję­cia, że w ogó­le powsta­ło, w dodat­ku w Pol­sce. Poda­ro­wa­ła mi je nie­spo­dzia­nie w czerw­cu tego roku, przy­jaź­nie nasta­wio­na oso­ba, zna­ją­ca dobrze moje tzw. pre­fe­ren­cje, na sześć­dzie­sią­te uro­dzi­ny. Wow! Od razu zaczą­łem stu­dio­wać. Runy, sagi… Jar­lo­wie i „Gesta Dano­rum”. Prze­cho­dze­nie jed­ne­go świa­ta w dru­gi. Pro­ble­ma­ty­ka adap­ta­cji, negatywnej/pozytywnej. Prze­ło­my & kon­ty­nu­acje. Poja­wie­nie się ele­men­tów sta­rych mito­lo­gii w chrze­ści­jań­stwie. Zagad­nie­nie to nie­zwy­kle mnie inte­re­so­wa­ło. Miesz­ka­jąc w Danii przez nie­mal­że czter­dzie­ści lat, zna­jąc Jutlan­dię, całą masę wysp (Fio­nię, Born­holm itd.), Szwe­cję i Nor­we­gię – nie­ustan­nie naty­ka­łem się na „obiek­ty” chrze­ści­jań­skie z wyraź­nym śladem/sznytem wie­rzeń i tra­dy­cji wcze­śniej­szych. Przy­kła­dem mogą być póź­ne runy, gdzie sygnały/przekaz są już ewi­dent­nie chrze­ści­jań­skie. Rena­ta Leśnia­kie­wicz-Drzy­ma­ła wszyst­ko to pięk­nie opi­su­je i dokład­nie ana­li­zu­je. Książ­ka jest zde­cy­do­wa­nie nowa­tor­ska. Nie pro­mu­je wyłącz­nie line­ar­ne­go (naj­czę­ściej eks­plo­ato­wa­ne­go przez świa­to­wych bada­czy) paten­tu pożytecznego/praktycznego wchła­nia­nia Tho­ra, czy pogrom­cy smo­ka Sigur­da, adap­ta­cji sta­rych mitów do chrze­ści­jań­stwa. Zwra­ca rów­nież uwa­gę, suge­ru­je moż­li­wość znacz­ne­go wpły­wu pogań­skich, daw­nych wie­rzeń (Odyn/Frey/Thor), na kształ­to­wa­nie się śre­dnio­wiecz­ne­go, skan­dy­naw­skie­go (i nie tyl­ko) chrze­ści­jań­stwa. Syn­te­za… Róż­ne kie­run­ki roz­wo­ju. Mito­lo­gia Pół­no­cy a chrze­ści­jań­stwo jest książ­ką (ponad­to) dla wszyst­kich. Dla aka­de­mic­kich krót­ko­wi­dzów i rów­nież dla łow­ców rosó­wek, być może sen­sow­nie i bez taniej sen­sa­cji zafa­scy­no­wa­nych elfami/karłami/kusicielami/demonem. Ich zna­cze­niem dla póź­niej­szych roz­wa­żań teo­lo­gicz­nych. Książ­ką dla podróż­ni­ków w cza­sie, istot rozu­mie­ją­cych (czy chcą­cych poznać) pro­ble­ma­ty­kę trol­li z Sagi o Gud­mun­dzie Wybor­nym. Dla­te­go nama­wiam i szu­kaj­cie już sobie dalej.

Krzysz­tof Jawor­ski, Jak pięk­nie (Convi­vo, 2021)

Wia­do­mo, że każ­da książ­ka tego auto­ra ozna­cza ato­mic bomb. Tutaj nie ma nigdy zbęd­nych reje­strów czy jakie­goś przy­pad­ko­we­go, wesoł­ko­wa­te­go roz­luź­nie­nia. Wier­sze Jawor­skie­go to zawsze defi­ni­tyw­na tra­sa & moc. Lite­ra­tu­ra o potęż­nym zna­cze­niu. Tak było w pierw­szych książ­kach z lat 90. i tak jest obec­nie. W Jak pięk­nie mamy m.in. skon­den­so­wa­ne reje­stry z nasze­go „naj­pięk­niej­sze­go ze świa­tów”, opo­wieść o ssa­kach dwu­noż­nych, któ­re zbałamuciły/zdominowały pla­ne­tę, opo­wieść o ich wąt­pli­wych roz­ma­rze­niach i halu­cy­na­cjach. W zbio­rze znaj­du­je się słyn­ny wiersz „Ludzie wyj­dą na uli­ce”. Mia­łem przy­jem­ność wysłu­chać go w wyko­na­niu Krzysz­to­fa na żywo, pod­czas festi­wa­lu Puls Lite­ra­tu­ry w Łodzi. Per­for­man­ce był odpo­wied­nio eks­pre­syj­ny. Teraz, w dru­ku, dzia­ła to rów­nie sil­nie. Nato­miast „tema­ty­ka” kawał­ka „Kibi­ce nie­zna­nych dru­żyn” zasta­na­wia­ła mnie od daw­na i czę­sto ludziom pra­wi­łem o tym tzw. kaza­nia. Zbiór zamy­ka­ją moje trzy pra­ce mix-media, a na okład­ce jest motyw jed­nej z nich. Są oszczęd­ne. Wdech/wydech, zbli­ża­nie się nie­uchron­ne­go. Zda­je mi się, że dobrze nawią­zu­ją dia­log z wier­sza­mi. Nie ma tam tru­pich cza­szek, rodem z mistrza, Bek­siń­skie­go. I nie ma akcen­tów, pier­ścion­ków w sty­lu Dudy-Gra­cza. Jeste­śmy w kom­plet­nie innej, kon­cep­tu­al­nej prze­strze­ni. Utwór z Jak pięk­nie Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, mój ulu­bio­ny, ponie­waż wszyst­kie są ulu­bio­ne i trze­ba było­by prze­pi­sać całą książ­kę:

 Wszyst­ko się zmie­ni­ło

Wszyst­ko się zmie­ni­ło,
tyl­ko rze­czy­wi­stość się nie zmie­ni­ła.

Do Pol­ski przy­jeż­dżam czę­sto; pod­czas inte­li­gent­nych i spon­ta­nicz­nych roz­mów na tema­ty w zasa­dzie dowol­ne, od wydo­by­cia węgla bru­nat­ne­go, hodow­li kaczek/baranów, aż po zaan­ga­żo­wa­ną poezję i pro­zę wzmac­nia­ną wiki­pe­dycz­nym slo­ga­nem, czę­sto pada hasło „men­tal­ność”. A bo tam­ci, ten i tam­ta, miło­śni­cy tego i tam­te­go, wyznaw­cy pro­bosz­cza XXXCRDE, publi­ku­ją­cy w reżi­mo­wych gnio­tach za kasę nawa­lo­ne­go hydrau­li­ka, źli eko­lo­dzy i les­by, oni mają już taki i taki men­tal. I nigdy ich z tego nie wyle­czy­my, zosta­ną na zawsze na usłu­gach babi­loń­skich, fał­szy­wych pro­ro­ków, eks­per­tów od zatru­wa­nia duszy/czystości, będą gło­so­wać na tego i na tam­te­go, znisz­czą kra­inę kosz­te­li i może pod­pa­lą obra­zy Mal­czew­skie­go, oca­la­jąc tyl­ko Cheł­moń­skie­go i ewen­tu­al­nie dwa płót­na Matej­ki. Men­tal & men­tal. Go men­tal! Zły pol­ski men­tal. Każ­dy oskar­ża każ­de­go, ponie­waż men­tal. Może ktoś koja­rzy J.G. Bal­lar­da i jego Wie­żo­wiec. U Bal­lar­da cho­dzi­ło o czter­dzie­ści pię­ter. Przez krót­ki czas, w roku 2004, zamiesz­ka­łem w o wie­le mniej­szym (ale, jak by nie było, też wie­żow­cu), na Gór­nym Moko­to­wie w War­sza­wie. Takie mia­łem roz­kła­dy kart, przy­jął mnie w gości­nę mój fun­fel, nie­zły gigant & bale­ciarz. Tzn. mak­sy­mal­ny bale­ciarz. Nie­daw­no temu zmarł, niech mu zie­mia lek­ką będzie. I ten moko­tow­ski wie­żo­wiec był rodza­jem orga­ni­zmu, wszyst­kie pię­tra, ich miesz­kań­cy, byli ze sobą moc­no zwią­za­ni, na zasa­dzie naczyń połą­czo­nych. Utrzy­my­wa­li ze sobą tzw. oży­wio­ne sto­sun­ki, kwi­tło życie towa­rzy­skie, han­del wymien­ny, odby­wa­ły się non stop dzi­kie balan­gi, orgie (amfa, tra­wa, alko­hol etc.), kolek­tyw­ne słu­cha­nie Zep­pe­li­nów, Pur­pli, hip-hopu. Nie­ustan­ne kon­flik­ty, ślu­by na dziu­ra­wych mate­ra­cach, a po kil­ku godzi­nach gro­te­sko­we roz­wo­dy – coś w tym kla­sycz­nym sty­lu. Z naj­wyż­szych pię­ter zjeż­dża­ło się cia­sną win­dą w odwie­dzi­ny na pię­tra niż­sze, żeby wyja­rać kolej­ne­go join­ta, a potem do góry, z powro­tem, żeby się leczyć jabł­ko­wym winem. Wie­żo­wiec ten był rodza­jem gieł­dy towa­ro­wej. Moż­na było kupić chiń­skie pod­rób­ki dowol­nych marek, wymie­nić walu­tę po kur­sie lep­szym od ban­ko­we­go, a nawet stać się kone­se­rem sztu­ki. Miesz­ka­li tam ambit­ni alko­ho­li­cy, zaj­mu­ją­cy się malo­wa­niem akwa­rel i rzeź­bie­niem minia­tur Jezu­sa. Żyć nie umie­rać, czy­li raczej ostro zre­du­ko­wa­na „śred­nia poby­tu na Zie­mi”. I tam spo­tka­łem wła­śnie Roma­na Gor­czy­cę. Nie miesz­kał w wie­żow­cu, poja­wił się, jako dele­ga­cja, odwie­dzi­ny świa­ta zewnętrz­ne­go (co zawsze było wiel­ką atrak­cją dla miesz­kań­ców wie­żow­ca). Wyglą­dał jak Raspu­tin. Siwa bro­da, nie­po­ko­ją­ce spoj­rze­nie. Już po kil­ku minu­tach jego gęste­go, cha­otycz­ne­go i mało logicz­ne­go wywo­du, mono­lo­gu, zorien­to­wa­łem się, że czło­wiek ten napa­ko­wa­ny jest wszyst­ki­mi moż­li­wy­mi info, tema­ta­mi, któ­ry­mi żyła wte­dy ojczy­zna-mat­ko­wi­zna. Spra­wy żydow­skie, Jan Paweł II, woj­na & woj­na, powstań­cze zry­wy, Soli­dar­ność itd. Ide­al­nie to paso­wa­ło do kli­ma­tów wie­żow­ca. Na zasa­dzie Hyde Par­ku. Gor­czy­ca natych­miast zała­pał, że mam jakieś tam poję­cie, o czym on wła­ści­wie nawi­ja. Von Zeit zu Zeit pró­bo­wa­łem coś uzupełnić/sprostować, więc wyczuł we mnie kra­ja­na i roz­krę­cał się na mak­si­mum. Inni „słu­cha­cze” raczej z poli­to­wa­niem go ole­wa­li, gan­ja nie pozwa­la­ła na kola­żo­wa­tą, męt­ną gad­kę o kul­tu­rze współ­ży­cia wszyst­kich naro­dów, reli­gii i oby­cza­jów. Zna­li tego try­bu­na ludo­we­go już bar­dzo dobrze, był dla nich faj­ną, roz­ga­da­ną papu­gą, uzu­peł­nie­niem kra­jo­bra­zu, kolej­ną odmia­ną nie­groź­ne­go fre­aka. Zaba­wa więc trwa­ła, win­dy dowo­zi­ły zio­ło, kwa­szo­ne ogór­ki i bim­ber. Zna­la­zło się miej­sce dla Led Zep­pe­lin i też dla naro­du, któ­ry wie, co to jest god­ność czło­wie­ka. Roman Gor­czy­ca poda­ro­wał mi wte­dy (z kom­plet­nie nie­czy­tel­ną dedy­ka­cją) zbiór swo­ich star­szych wier­szy.

Roman Gor­czy­ca, Oto mój dom z dala od domu widocz­ny jest w sło­wach pie­śni (Wydaw­nic­two YCAGRA LTD, 1991).

Tom nie posia­da nume­ru ISBN, poda­ny jest nato­miast nakład – 1500 egz. Go men­tal! Czy­ta­ło się w życiu prze­róż­ne zawi­ja­sy, ale ta książ­ka prze­ska­ku­je wszyst­kie moż­li­we nie­po­ro­zu­mie­nia i kicze. Jest czymś wię­cej, niż ultra-gra­fo­ma­nią, jest tak nie­zwy­kle skon­stru­owa­ną goni­twą myśli, że moż­na ją (nie)spokojnie potrak­to­wać, jako sza­lo­ny zapis kon­cep­tu­al­ny, wizję-piguł­kę, kon­den­sa­cję cho­ro­bli­wych maja­czeń pol­skich. Do tej spe­cy­ficz­nej książ­ki zaglą­dam tera­peu­tycz­nie po każ­dym (zbyt dłu­gim) poby­cie w pobli­żu Jezior­ka Czer­nia­kow­skie­go. To nie może być praw­da, a jed­nak to jest praw­da. Men­tal­ność… Od Gren­lan­dii po Argen­ty­nę i Bronx. Od jar­lów, po twa­rze z Miń­ska Mazo­wiec­kie­go. Inna na Czer­nia­kow­skiej, a inna na Kon­duk­tor­skiej. Zie­mia. Łow­cy rosó­wek i Grun­wald. Sie­dli­sko łysych, zahip­no­ty­zo­wa­nych małp. Książ­kę Gor­czy­cy moż­na „stu­dio­wać” od środ­ka i od począt­ku (nie ma to żad­ne­go zna­cze­nia), ja czy­tam ją prze­waż­nie od koń­ca, czy­li od posło­wia, któ­re napi­sał (oczy­wi­ście!) sam autor. Posło­wie skła­da się w dużej mie­rze z haseł, któ­re gło­sił pod­czas pol­skich piel­grzy­mek Ojciec Świę­ty. Są cha­rak­te­ry­stycz­ne. W sty­lu tego z Gęba­cze­wa pod Gnie­znem, rodza­ju auto­pro­mo­cji na całość: „Czyż Chry­stus tego nie chce, czy Duch Świę­ty tego nie roz­rzą­dza, aże­by ten Papież-Polak, Papież-Sło­wia­nin, wła­śnie teraz odsło­nił ducho­wą jed­ność chrze­ści­jań­skiej Euro­py, na któ­rą skła­da­ją się dwie wiel­kie tra­dy­cje: Zacho­du i Wscho­du”. Nato­miast ostat­ni wiersz zbio­ru Gor­czy­cy koń­czy się w nastę­pu­ją­cy spo­sób: „Niech będzie pochwa­lo­ny Naród Polski/ Zamiesz­ka w duszach całej ludzkości,/ Niech pozdro­wio­ny też będzie w psalmach/ Bło­go­sła­wień­stwem Bogów reli­gii świa­ta”. Ale wdech-wydech i tzw. utwór kolej­ny, zaty­tu­ło­wa­ny „Mazow­sze”, pierw­sza zwrot­ka (inne w dokład­nie w podob­nym sty­lu), dla orien­ta­cji, gdyż opusz­cza­my papie­skie prze­mó­wie­nia i spa­da­my w otchłań bura­cza­nych pól: „Mazow­sze naj­pięk­niej­sze w świecie/ Czo­ło­wych zespo­łów ludowych/ Opie­wa tona­mi swą ziemię/ Gło­sa­mi sło­wi­ków rodo­wych”. Napię­cie zde­cy­do­wa­nie rośnie, gdyż nasza uko­cha­na gle­ba „cza­sem bywa czy­nem gniewna/ Sły­sząc gło­sy per­tur­ba­cją nie­ba”. Pod wier­szem tym znaj­du­je się enig­ma­tycz­na notat­ka, infor­mu­ją­ca, że „wiersz nagro­dzo­ny na Ogól­no­pol­skim Kon­kur­sie Lite­rac­kim w 1977 roku”. Nie wia­do­mo, jak kon­kret­nie nazy­wał się ten „kon­kurs”, gdzie się wła­ści­wie odby­wał etc. Ale w przy­pad­ku tej poezji nie ma to zna­cze­nia, czy­li, mimo że to nie­moż­li­we, wszyst­ko jest prze­cież, go men­tal, rosów­ki, na tym bożym świe­cie, moż­li­we. Teo­ria wszyst­kie­go! Są tam np. perełki/przestrogi typu inter­na­tio­nal: „Nie daj się wcią­gnąć w grzęzawisko,/Wyjdź z bagna ich ukła­dów obłu­dy –/ Doszczęt­nie wypleń nacje nam obce/ Kosmo­po­li­ty­zmem nam dusze tru­ją­ce”. Prze­cież żaden obec­ny akty­wi­sta (bez wzglę­du na frak­cję) lepiej (tzw. ambi­wa­lent­na szcze­rość) by tego nam nie zapo­dał. W zbio­rze są akcen­ty mrocz­ne, Gor­czy­ca musiał zali­czyć sce­ne­rie, o któ­rych woli się w Polan­do­wie mil­czeć: „Nie­kie­dy jadąc na rowerze/ Sier­żant Drzy­ska polo­wał na dzieci:/ Żydow­skie i Cygań­skie idą­ce dro­gą –/ Kidy jesz­cze mie­li wol­ność w powiecie./Widziałem to na wła­sne oczy, pod Jasłem”. „Kidy”, tutaj pisow­nia ory­gi­nal­na. Wątek żydow­ski poja­wia się zresz­tą czę­sto, w wier­szu „Rab­bi Mech” (pamię­ci Rab­bie­go z Pustej Woli) czy­ta­my: „Zmu­szo­ny nosząc gwiaz­dę Dawida,/ Zno­sił upo­ko­rze­nia człowieka./ Tor­tu­ry i śmierć bra­ci –/– Ten wybrany!!!/ Kamie­niał u bramy,/ Jak posąg bez szat/ – Wła­sną krwią ubra­ny”. Czy­li poważ­ne spra­wy, zero wesoł­ko­wa­to­ści. Szyb­ko jed­nak pojem­nik z lodem i ponow­nie lądu­je­my w brzo­zo­wym zagaj­ni­ku, czy­li naszych rosówkach/mentalu. Dwie stro­ny dalej powrót do wia­do­mej melo­dii: „POLSKA to sła­wa i chwa­ła –/ To cześć uro­dzić się POLAKIEM./ To chwa­ła kon­ty­nen­tu Europy,/ Gdzie żyją wszyst­kie sta­ny”. A ludzie narze­ka­ją, że pol­scy poeci są do dupy. Nie mogą być prze­cież do dupy, jeśli uro­dzi­li się w Pol­sce. Czy­ta­my wytrwa­le dalej. Jeste­śmy już bli­żej niż dalej, tzn. powo­li zbli­ża­my się do koń­ca, czy­li począt­ku książ­ki. Bry­lu­je nie­ustan­nie Karol Woj­ty­ła: „Tam podą­żysz szla­kiem wszystkich/ Pola­ków roz­sia­nych poświe­cie –/ Nio­sąc wia­rę, dobroć i współpracę/ Pol­skim ide­om poko­ju w ONZ-cie”. Na kola­na cha­my, ponie­waż: „Bisku­pie Sto­li­cy Rzy­mu! Wład­co Duchowy!/ Zuchwa­ły, har­dy w boju Polak – jak twórcy:/ Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Kościusz­ko i Szopen/ – Grać będziesz etiu­dy poko­ju – Mazow­sza”. Doje­cha­li­śmy do koń­ca począt­ku, spadku/upadku prze­strze­ni, do epi­cen­trum galak­tyk, czy­li kra­iny, ser­ca go men­tal, ułań­skiej dżdżow­ni­cy: „Niech będzie pochwa­lo­ny Naród Polski/ W kształ­cie gra­nic wła­snej państwowości,/ Sło­wiań­ską pie­śnią Bogo­wie sławili/ W gra­ni­cach ser­ca obsza­ru Pol­ski –”. Jacy tam zaan­ga­żo­wa­ni har­ce­rze, reli­gij­ni, lewa­ki, nacjo, eko poeci/poetki. Roman Gor­czy­ca fore­ver! Ojczy­zna, honor, deka­log, Jah­we. Miś z Okien­ka. Niem­cy zje­dli nam cukier. Susza ukra­dła praw­dziw­ki. W Doli­nie Krze­mo­wej pod­no­szą poprzecz­kę wyłącz­nie pol­scy kole­dzy od digi­tal­nych por­no­sów. Miłosz & Nor­wid. Naj­wy­żej zno­wu skrzyk­nie­my dzie­ci, żeby wyru­szy­ły bro­nić gro­bow­ca Pana. I tym wizjo­ner­skim akcen­tem koń­czy­my ten wpis. Nie ma zna­cze­nia czy słyn­na sen­ten­cja tv była w wyko­na­niu Bro­ni­sła­wa Paw­li­ka, czy raczej Sta­ni­sła­wa Wyszyń­skie­go. Roman Gor­czy­ca wyja­śnia WSZYSTKO. Kapi­tu­ły & mini­ma­li­ści to tyl­ko jego nędz­ne popłu­czy­ny…