08/02/16

Wiosna jest wywrotową artystką

Julia Fiedorczuk

Strona cyklu

Ule i mrówki
Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Mniej więcej raz w roku odczuwam ekscytację z powodu wiersza Spring and All Williama Carlosa Williamsa – tytuł spróbujemy przetłumaczyć nieco później, na razie zostańmy przy angielskim oryginale, wiadomo, że chodzi o wiosnę („spring”), i…coś jeszcze, co wyraża się w kolokwialnym „all”, „wszystko”. Jest to jeden z tych nieoczywistych wierszy, które nie ujawniają swojej urody i przewrotności od razu przy pierwszej, pobieżnej lekturze, wystarczy jednak trochę się wczytać, a okazuje się, że tekst będący z pozoru opisem jakiejś naturalnej scenki, w dodatku niezbyt atrakcyjnej, zawiera w sobie niebanalną refleksję na temat ludzkiego i nieludzkiego życia (i śmierci), a także na temat poiesis (czyli tworzenia).

W skrócie, wiosna ukazuje się być artystką. Jej materiały to barwy nieba i ziemi, suche, zeszłoroczne patyki (obumieranie), popęd życia tkwiący w każdym roślinnym pędzie oraz – last but not least – czas. Operując tymi rzeczami wiosna tworzy kompozycję (gdyby to był tekst akademicki, odwołałabym się w tym miejscu do Bruno Latoura, powiedzmy, do jego tekstu An attampt at a „Compositionist Manifesto” – tymczasem sygnalizuję tylko tę możliwość). Pisząc wiersz, poeta nadbudowuje na tym, co już zrobiła wiosna, do użytych przez nią materiałów dodając swoje – znaczenie słów, ich rytm i wygląd na stronie, oraz punkt widzenia istoty ludzkiej obdarzonej konkretnymi doświadczeniami, wspomnieniami, skojarzeniami, wiedzą. Przypomnijmy, iż ludzka istota, która napisała ten konkretny wiersz i umieściła go w książce o tym samym tytule, opublikowanej w 1923 roku, była nie tylko poetą, ale także lekarzem – pediatrą. Oglądanie narodzin i śmierci było, jak to się mówi, „chlebem powszednim” dla Williama Carlosa Williamsa.

Dorzucę do tej kompozycji jeszcze trzy potencjalnie znaczące elementy:

1) W roku 1922, czyli rok przed ukazaniem się Spring and All, T. S. Eliot ogłosił Ziemię jałową (The Waste Land), gdzie również mowa o wiośnie. Krytycy są zgodni, że książka Williamsa powstawała pod przemożnym wpływem poezji Eliota.

2) Dziesięć lat wcześniej, w 1913, odbyła się w Paryżu premiera baletu Święto wiosny z muzyką Igora Strawińskiego i choreografią Wacława Niżyńskiego – prawdopodobnie najbardziej pogański balet wszech czasów.

3) Również w 1913 odbyła się pierwsza ważna wystawa sztuki nowoczesnej w Nowym Jorku znana jako The Armory Show. Williams zobaczył wtedy między innymi prace impresjonistów, ale też Braque’a, Picassa i Picabii.

Eliot nie opiewał wiosny: słynna pierwsza linijka Ziemi jałowej opisuje kwiecień jako najokrutniejszy miesiąc („April is the cruellest month…”). Eliot miał za złe życiu, że ono nie zważa na jednostkowe losy istot ludzkich, tylko po prostu idzie dalej: wiosna budzi cebulki drzemiące pod ziemią jak trupy (przez Europę właśnie przetoczyła się pierwsza wojna światowa). Święto wiosny, wystawione jeszcze przed wojną, celebrowało stwórczą siłę wiosny w całym jej okrucieństwie – w drugiej i ostatniej części baletu ekstatyczny taniec młodej dziewczyny zwanej „wybranką” prowadził do jej zgonu, jej radosna śmierć rozpoczynała wiosenną odnowę przyrody.

W wierszach Williamsa nie pojawia się aż tak okrutna ekstaza, mimo wszystko pod pewnymi względami bliżej mu chyba do Strawińskiego niż do Eliota. W olśniewających skądinąd wersach Ziemi jałowej pobrzmiewa niechęć do życia – i do ciała. Ostatecznie, jak dobrze wiemy, autor Pieśni miłosnej Alfreda J. Prufrocka miał ostatecznie zwrócić się ku religii (wstąpił do kościoła anglikańskiego) szukając nadziei w jakimś innym świecie, nie tym tutaj, fizycznym, cielesnym i zmiennym. Williams, przeciwnie, jest z tego świata. O ciele, ludzkim i nieludzkim, pisze z czułością. Spring and All:

They enter the new world naked,
cold, uncertain of all
save that they enter. All about them
the cold, familiar wind –

Tłumaczę dosłownie i prowizorycznie:

Wchodzą w ten nowy świat gołe,
zmarznięte, niepewne niczego
poza tym, że wchodzą. Wokoło
zimny, swojski wiatr – [1]

Wchodzą w ten nowy świat” – to odnosi się zarówno do ludzkich dzieci, jak i do świeżych roślinnych pędów (Whitman pisał o trawie, iż jest „dziecięciem roślinności”, „the produced babe of the vegetation”). Jedne i drugie rodzą się na skutek tej samej siły, świętej wiosny. Jedne i drugie są zarazem kruche i bardzo silne – właśnie takie jest życie. Porównanie ludzkiego noworodka z odsłoniętym pędem roślinnym wydaje mi się bardzo poruszające. Wyobrażam sobie pęd, który jest jeszcze biały (nie zielony), czyli taki, który dopiero wychodzi z ziemi, ale potencjalnie już się w nim zawiera cała dojrzała roślina, jej precyzyjnie wyrysowane liście (te pojawią się w następnej strofie).

Wróćmy teraz do tytułu Spring and All: Julia Hartwig tłumaczy go dosłownie, Wiosna i wszystko. Ale angielska fraza „spring and all” brzmi nieco inaczej – kolokwialnie, całkowicie naturalnie. To raczej coś w stylu: „Wiosna i takie tam…”, „Wiosna i tak dalej…” Trudno znaleźć polski odpowiednik dla genialnie zwięzłego „all”, które może znaczyć zarazem „wszystko”, jak i „nic takiego”. Takie paradoksalne połączenie z pozoru niekompatybilnych sensów to zresztą znak rozpoznawczy Williamsa. „Nic takiego” (na przykład pewna czerwona taczka z innego wiersza) często okazuje się być sprawą najwyższej wagi. „Takie tam”, „nic takiego” na marginesie wiosny to przecież „tylko” narodziny i śmierć, najnormalniejsza rzecz w świecie, to tylko garstka refleksji jednego lekarza, który pewnego wczesnowiosennego dnia zatrzymał się po drodze do szpitala w polu, „pod wzbierającym błękitem” („under the surge of the blue”):

mottled clouds driven from the
northeast-a cold wind. Beyond, the
waste of broad, muddy fields
brown with dried weeds, standing and fallen

patches of standing water
the scattering of tall trees (…)

[cętkowane chmury gnają z północnego
wschodu – zimny wiatr. Dalej połacie
podmokłych ugorów, brązowe od
stojących albo poprzewracanych suchych badyli

łaty stojącej wody
rozproszone wysokie drzewa]

Choć opisany tu pejzaż nie jest szczególnie atrakcyjny, to jednak jest bardzo malowniczy, a to dlatego, że przypomina obraz. Zaczynamy od nałożenia dużej ilości niebieskiego – „the surge of the blue” to dosłownie „wezbranie” niebieskiego. Na tym dynamicznym tle pojawiają się „cętkowane” („mottled”) chmury, dalej – sporo brązu (zeschłe zeszłoroczne zielsko po części już leży pokotem i wkrótce zamieni się w kompost, to jest żyzna, roślinna śmierć). Na brąz nakładamy „łaty stojącej wody” i, gdzieniegdzie, kreski wysokich drzew. To nie my stworzyliśmy tę kompozycję, to nie poeta ją stworzył, a jednak – nie istniałaby, gdyby nie jego oczy – oczy, które obejrzały tak wiele płócien, między innymi przy okazji wyżej wzmiankowanej wystawy.

W kolejnej zwrotce dochodzą jeszcze elementy czerwonawe:

All along the road the reddish
purplish, forked, upstanding, twiggy
stuff of bushes and small trees
with dead, brown leaves under them
leafless vines –

[Wzdłuż drogi czerwono-
fioletowa masa sztywnych, rosochatych
gałązek, krzaki, małe drzewa
z podściółką opadłych brązowych liści,
gołe pędy wina – ]

Pejzaż ożywa, jest bardzo energetyczny, wiosna zostaje tu sportretowana jako dynamiczny proces, całkiem zwyczajny i stuprocentowo cudowny. Narodziny (ludzkie, nieludzkie) są częścią tego procesu, który zresztą, z wersu na wers, przyspiesza:

Now the grass, tomorrow
the stiff curl of wildcarrot leaf
One by one objects are defined-
it quickens: clarity, outline of leaf (…)

[Dziś trawa, jutro
ciasno zwinięte liście dzikiej marchwi
Stopniowo ustalają się kontury –
a teraz szybciej: precyzja, zarys liścia (…)]

Nie można mieć wątpliwości, że w tej linijce Williams opisuje pracę artysty – a konkretnie artystki, wiosny. To już ostatnie dotknięcia jej „pędzla”: trawa, dzika marchew. Jeszcze trzeba dopracować jakiś kontur, uczynić coś wyraźniejszym, dodać jakiś liść – i zaraz nastąpi kulminacja, korzenie sięgną w głąb ziemi, soki popłyną w łodygach, wystrzelą liście i kwiaty – cały pejzaż nagle się przebudzi. Spring and All to rozbudowana metafora dla procesu twórczego, poiesis, prowadzącego do momentu przebudzenia – epifanii. Zarazem jednak jest to całkiem dosłowny opis wywrotowych poczynań wiosny. Wiosna jest artystką, poeta jest wiosną. Wspólnie robią świat.


[1] Tłumaczenie Julii Hartwig, które mam pod ręką, zbyt daleko odbiega od oryginału, abym mogła posłużyć się nim w moim odczytaniu:

Wchodzą w nowy świat nagie, zziębnięte,
Niepewne bezpieczeństwa
przyszłych dni. Wokół nich
zimny, znajomy wiatr.