debaty / książki i autorzy

Kilka słów o poezji Tymoteusza Karpowicza

Piotr Matywiecki

Głos Piotra Matywieckiego w debacie "Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza".

strona debaty

Po co nam „Dzieła zebrane” Karpowicza?

Z poezją Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza czu­ję się zwią­za­ny od pra­daw­nych lat – Kamien­ną muzy­kę powi­ta­ną przez Julia­na Przy­bo­sia jako naj­czyst­szą i naj­bar­dziej czu­łą liry­kę, jesz­cze bez zaawan­so­wa­nych języ­ko­wych eks­pe­ry­men­tów, czy­ta­łem jako nasto­la­tek, a tomy W imię zna­cze­nia i Trud­ny las, fascy­nu­ją­ce w latach sześć­dzie­sią­tych ubie­głe­go wie­ku więk­szość kry­ty­ków w Pol­sce, uczy­ły mnie poetyc­kie­go wyko­rzy­sty­wa­nia gra­ma­tycz­nych struk­tur. Odwró­co­ne świa­tło i Sło­je zadrzew­ne mają dla mnie do dzi­siaj nie­zwy­kłą siłę inspi­ra­cji – cho­ciaż skła­mał­bym, twier­dząc, że do koń­ca rozu­miem ich pedan­tycz­ną struk­tu­rę i anar­chicz­ne wier­sze w nią wcho­dzą­ce. Owszem, doce­niam świę­te sza­leń­stwo jego uto­pij­ne­go pro­jek­tu poetyc­kie­go, ale bar­dziej mnie przej­mu­je irra­cjo­nal­ność poszcze­gól­nych skła­dnio­wych i lek­sy­kal­nych eks­ce­sów, bo one poczy­na­jąc od trzech, czte­rech słów dyna­mi­zu­ją całą pol­ską mowę.

Skąd ten auto­bio­gra­ficz­ny począ­tek mojej wypo­wie­dzi? – Otóż chciał­bym uzmy­sło­wić młod­szym czy­tel­ni­kom Kar­po­wi­cza, że już kil­ka razy w ubie­głych dzie­się­cio­le­ciach był on auto­rem nie­zwy­kle mod­nym i wpły­wo­wym, że wca­le nie jest poetą „odkry­tym” przez dzi­siej­sze wstę­pu­ją­ce poko­le­nia, że już daw­no pisa­no o nim rze­czy nie­zwy­kle inte­re­su­ją­ce.

Chcąc skró­to­wo przed­sta­wić, co dzi­siaj sądzę o poezji Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, przy­wo­łam cytat z krę­gu zupeł­nie, wyda­wa­ło­by się, temu poecie obce­go. Anna Kamień­ska zapi­sa­ła kie­dyś w swo­im Notat­ni­ku: „Joan­na Pol­la­ków­na mówi, że poezja nie może być sama z sie­bie . Musi przejść przez pia­chy, iły, kamie­nie, aby się oczy­ścić. Ale są też poeci, któ­rzy odrzu­ca­ją przede­sty­lo­wa­ną tak czy­stą poezję, a zosta­wia­ją sam pia­sek i ił.”

Otóż tak wła­śnie myślę o szorst­kiej, osten­ta­cyj­nie nie-este­tycz­nej pol­sz­czyź­nie Kar­po­wi­cza: że jest jak fil­tra­cyj­na war­stwa, przez któ­rą inne poezje, mniej bez­kom­pro­mi­so­we, powin­ny przejść, żeby się uwia­ry­god­nić, oczy­ścić.

I zresz­tą Tymo­te­usz Kar­po­wicz sam na sobie doko­ny­wał takiej ope­ra­cji. W wier­szach gro­ma­dził sło­wa nie­spój­ne zna­cze­nio­wo i emo­cyj­nie, dru­zgo­tał har­mo­nij­ną skład­nię. I przez ten stos mow­nych „odpad­ków” prze­tła­czał coś, co było mu dane nie­ja­ko przed­wstęp­nie, natu­ral­nie: liryzm, egzy­sten­cjal­ne intu­icje.

„Oczysz­cze­nie”, o jakim myśla­ły Anna Kamień­ska i Joan­na Pol­la­ków­na, doty­czy­ło, zgod­nie z ich moder­ni­stycz­ny­mi poglą­da­mi na liry­kę, ludz­kiej oso­bo­wo­ści, jej egzy­sten­cjal­nej pro­sto­ty, bo wte­dy tyl­ko mógł uwy­raź­niać się jaki­kol­wiek egzy­sten­cjal­ny dra­mat. Może wyda­wać się dzi­siaj, że jest w tym coś głę­bo­ko ana­chro­nicz­ne­go. A prze­cież jeśli okiem nie­uprze­dzo­nym post­mo­der­ni­stycz­nie spoj­rzeć na póź­ne wier­sze Kar­po­wi­cza, oka­że się, że i on hoł­do­wał temu poglą­do­wi Kamień­skiej i Pol­la­ków­ny, i bar­dzo wie­lu poetów daw­niej­szych!

Oto przy­kład, jeden z bar­dzo wie­lu moż­li­wych do przy­to­cze­nia. Na stro­nie 113 Sło­jów zadrzew­nych znaj­du­je­my „opa­ko­wa­ny” nazwą „para­lak­sa” i stor­tu­ro­wa­ny kom­po­zy­cyj­ną logi­ką cało­ści utwór, któ­ry ośmie­lę się wyjąć z kon­tek­stu i przy­to­czyć:

cier­pli­wość 

gdy wykra­wasz z wido­ku oko
to nie mru­gaj wte­dy do nożyc
tnij otwar­cie w tym co pozo­sta­ło
z sza­ty bogów po tobie

patrz przez sie­bie jak przez wiel­ki wyzior
w ciem­nym mię­sie czło­wie­ka
odłóż pal­ce na moment z wiecz­no­ści
i pocze­kaj jesz­cze pocze­kaj

Nie miej­sce tutaj na dokład­ną inter­pre­ta­cję tego wier­sza. Chcę tyl­ko na jed­no zwró­cić uwa­gę: jest to poetyc­ki odpo­wied­nik od-bóstwie­nia i naj­okrut­niej­szych ludz­kich auto­de­ma­ska­cji zna­nych nam z malar­stwa Fran­ci­sa Baco­na – tak rozu­miem owo spoj­rze­nie „przez sie­bie jak przez wiel­ki wyzior / w ciem­nym mię­sie czło­wie­ka”. A koń­co­we „pocze­kaj jesz­cze pocze­kaj” to prze­cież wezwa­nie do „męstwa bycia”. Malarz i poeta, z iście moder­ni­stycz­nym serio, doko­nu­ją cze­goś, co dzi­siej­szym pol­skim kry­ty­kom zaj­mu­ją­cym się twór­czo­ścią Kar­po­wi­cza wyda­je się obo­jęt­ne: obna­że­nia czło­wie­czeń­stwa i hero­iza­cji jego dostęp­nych nam dzi­siaj resz­tek…

Dla takie­go czy­tel­ni­cze­go zobo­wią­za­nia cze­kam z wdzięcz­no­ścią na dzie­ła zebra­ne tego poety.