debaty / ANKIETY I PODSUMOWANIA

Polka nie istnieje

Anna Marchewka

Głos Anny Marchewski w debacie "Jaka Pol(s)ka".

strona debaty

Jaka Pol(s)ka

Na to pytanie (a właściwie na dwa pytania w jednym: o Polskę i Polkę, co zgrabnie sugeruje, że „Polska jest kobietą”) mogę odpowiedzieć tylko innym pytaniem: ale jaka Polka? Gdzie mieszka? Czym się zajmuje? Co przeżyła i co przeżywa? Czy dopina miesięczny budżet? Ile ma lat? Jaki ma kolor skóry? Czy ma ubezpieczenie społeczne? Czy urodziła dziecko/dzieci? Jest/ była w związku? Jest hetero czy homonormatywna? Jakie książki przeczytała, na jakich filmach się wzruszyła, a co ją wkurza? Jakie doświadczenia ją zbudowały, naruszyły, może złamały, a może zupełnie ją nie obeszły? Czego i kogo dziedzictwo niesie na plecach? Jak ma na imię?

„Polka” nie istnieje. Namyślając się nad esencją sięgam po czajniczek z herbatą. Żarty na bok, sprawa jest poważna – nic nie wskazuje na to, że pytanie zostało zadane z przymrużeniem oka. Popijając herbatę myślę o napięciach w drugiej fali feminizmu amerykańskiego, sprzed czterdziestu ponad lat. Oraz o tym, że w kontekście rozwoju kultury i świadomości niby nie da się robić nic z przyspieszeniem, niby trzeba czekać, ale czasem aż korci, żeby podkręcić śrubę, albo podnieść głos. Ważne jest doświadczenie jednostkowe, jednostkowa historia, her-storia. Kawał dobrej roboty w tej dziedzinie „załatwia” krakowska Przestrzeń Kobiet (Ewa Furgał i Natalia Sarata od lat redagują kolejne tomy Przewodniczki po Krakowie Kobiet, a ostatnio zapis warsztatów her-storycznych; organizują też systematycznie wycieczki po Krakowie śladami bohaterek kolejnych książek), w której ślady poszła Sylwia Chutnik (Warszawa kobiet oraz praca w roli przewodniczki miejskiej), Lucyna Marzec (Wielkopolski słownik pisarek) czy kolektyw Kobiety znad Łódki (Łódzki Szlak Kobiet, wycieczki prowadzone przez Annę Musiałowicz). Jest się z czego cieszyć, bo dzięki niestrudzonej pracy pisarek, historyczek, archiwistek, przewodniczek odkrywane są kolejne połacie wiedzy o przeszłości, teraźniejszości i postaciach ukrytych dotychczas w cieniu. Postacie te mają swoje imiona, twarze, opowieść. Dzięki tym pracom możemy rozmawiać o zbiorowości indywidualności. Niestety, tylko w podgrupach. Ale – Polka? Jaka jest współczesna Polka?

Wrócę do Betty Friedan, autorki przełomowej, legendarnej już Mistyki kobiecości (1963) – książki, która zapoczątkowała drugą falę feminizmu. Friedan, przepełniona dobrymi chęciami, współzałożyła, a potem szefowała Narodowej Organizacji na Rzecz Kobiet (NOW). NOW miała na celu wyprowadzić kobiety z domów i włączyć je w życie (dosłownie) polityczne, społeczne. Friedan wierzyła, że przemawia w imieniu kobiet, ale w końcu została uświadomiona (o tym dotkliwym doświadczeniu napisała w roku 1976 w It Changed My Life), że „kobiet” nie ma. Wcale nie jest oczywiste dla elitarnych aktywistek (Friedan należała do zamożnej w dobra materialne i kulturalne klasy średniej, miała też białą skórę), że ich doświadczenia klasowe odbiegają od doświadczeń tych, dla których „chcą dobrze”. To interesująca perspektywa: inność dystrybuowana jest we wszystkie strony pod warunkiem, że każda ze stron ma prawo (lub je sobie weźmie) głosu. Bunt wobec wzorca „kobiety” ma swoje uzasadnienie, z namysłu nad nim wynika ogrom korzyści (jeśli już o tym, co się opłaca mówić). Jedno, wspólne, uniwersalne doświadczeniu kobiecości nie istnieje. Różnice (nawet tu wprowadzić należy liczbę mnogą) są istotne, bo tylko dzięki dostrzeganiu ich i rozumieniu można budować wspólnotę, wymieniając się opowieściami na ich temat, negocjować warunki wspólnego funkcjonowania.

Oczywiście, że to ogrom pracy. Łatwiej jest mówić o „kobiecie”, „doświadczeniu kobiecości”, „potrzebach kobiety”, ale – cóż to załatwia? Niby wiadomo, co trzeba zrobić, żeby zostać prawdziwą kobietą (zęby, makijaż, włosy, zakupy, może zabieg chirurgii estetycznej). W drugim dziesięcioleciu dwudziestego pierwszego wieku wracają diety gorsetowe, a somatyczność oznaczająca ograniczenia rządzi. Trzeba sobie zrobić ciało i pasować do wzorca z żurnala – położyć na krawieckim stole i tu przyciąć, tam nadsztukować, rozciągnąć i dopiąć, a potem stanąć na wystawie sklepowej. Marzenie o tym, by zostać manekinem (pożądanym, takim do zabrania do domu) wtłaczane jest kanałami dystrybucji przepisów dość skuteczne. Ale – czy to jest owo całe życie, którego domagała się Zofia Nałkowska? Powrót do ciężkiej pracy nad ciałem, wyznacznikiem wartości w społeczeństwie? A co z resztą? I co z tymi, które nie są w stanie (wolnościowy gest odmowy tymczasem odłożyć trzeba na bok), uśmiechają się pustką dziąseł i donaszają ubrania siódmy sezon? Są zbyt leniwe i to ich wina – bo liberalny kapitalizm ma do zaoferowania jedną odpowiedź: każdy jest panem (każda jest panią) swojego losu i jeśli ten los jest kiepski, a stan konta nie satysfakcjonuje, to wina kowala (kowalki) owego losu. Betty Friedan wstrząśnięta była stosunkowo prostym z dzisiejszej perspektywy odkryciem: płeć biologiczna jeszcze nic nie znaczy. Ani kobiety nie są takie same, ani mężczyźni nie są tacy sami – jesteśmy różni. Po tym wstrząsie przyszedł kolejny, może jeszcze silniejszy: nie jesteśmy równi. Rzecz nie tylko w zasobności konta, stanie uzębienia czy prawie do własności lokalu mieszkalnego. To również nierówności w wypracowanych (lub wcale nie) kompetencjach odbioru kultury i uczestnictwa w życiu społecznym. Nie da się zdobyć ich pstrykając palcami. Dziedzictwo biedy, piętno wstydu, przemocowe relacje i agresja zamiast języka negocjacji nie znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie da się powiedzieć OGÓLNIE. Trzeba przyglądać się historii każdej osobno: skąd i dokąd prowadzi, z czego się składa, co może z niej wynikać.

Tymczasem historie osobne do przeczytania w kolorowych, aspirujących pismach „kobiecych” oferują namiastkę niedosięgłego czytelniczkom luksusu, gładkiej skóry i równowagi między zaletami a wadami. Telewizje śniadaniowe czekają na osobiste wyznania znanej postaci. Brukowa prasa codzienna (jeśli trzymać się tylko papieru) krzykliwie rozgłasza nienormatywne (z jakiegoś powodu) zdarzenia i zachowania – bo oglądalność i poczytność zależy od skali skandalu. Programy interwencyjne i tok-szoły czekają na ludzkie mięso, które odda się za małe pieniądze na publiczny przemiał. Latte feminizm łykany jest bez zastrzeżeń, bo ma w zasięgu wszelkie dobre zakończenia i torbę podręczną skutecznych rozwiązań. Cosmodziewczyna zaś zachowa równowagę wewnętrzną: będzie i ślicznym manekinem, i utrzyma przekonanie, że przecież sama tego chce.

Gdzie w Polsce jest miejsce na różnicujące i niezawłaszczające rozumienie ról społecznych? Właśnie – ról, nie „naturalnych” kostiumów, kombinezonów i póz? Czy możliwe są języki niecentralistyczne, życie ze słownikami w rękach, w ciągłym ruchu, otwartości i życzliwości? Jesteśmy różne i jesteśmy różni. Nie jesteśmy równe, nie jesteśmy równi. Zajmijmy się wspólnie kłopotami wynikającymi z różności i nierówności. Rozmawiajmy o potężniejących kłopotach wynikających z klasowości. Możliwe?

Gdzie w tym wszystkim jest Pol(s)ka? I tu, i tam; i ta i tamta.

O AUTORZE

Anna Marchewka

Urodzona w 1978 roku. Doktor literaturoznawstwa, krytyczka literacka. Autorka książki Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg (2014). Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2011). Prowadzi zajęcia w Katedrze Krytyki Współczesnej przy Wydziale Polonistyki UJ. Stale współpracuje z „Miesięcznikiem Znak”, w którym zajmuje się rubryką Stacja: literatura. Mieszka w Krakowie.