recenzje / ESEJE

Dzieje pewnej tułaczki

Justyna Chmielewska

Recenzja Justyny Chmielewskiej z książki Druzowie z Belgradu Rabiego Dżabira.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

W 1860 roku doszło w Libanie
do najkrwawszego spośród wielu
trwających od dwu dekad
konfliktów między
miejscowymi
chrześcijanami
i druzami
– wyznawcami jednego
z marginalnych odłamów
islamu, żyjącymi
na terenach Syrii
i Libanu.

Zginęło wówczas kilka tysięcy chrześcijan, a setki druzów zostało skazanych na wygnanie – trafili do libijskiego Trypolisu, na Kretę i do Belgradu. Dzieje tego zatargu posłużyły Rabiemu Dżabirowi – jednemu z najsławniejszych współczesnych pisarzy libańskich, ubie­głorocznemu laureatowi “arabskiego Bookera”, czyli Międzynarodowej Nagrody za Po­wieść Arabską – jako punkt wyjścia do opowiedzenia o smutnych losach Hanny Jakuba, bejruckiego sprzedawcy jajek niewinnie skazanego na wieloletnią tułaczkę.

Historia zaczyna się niemal idyllicznie bohater, mimo że raczej biedny i fajtłapowaty, wiedzie szczęśliwe życie u boku swej młodej żony Heleny, która zaledwie rok wcześniej urodziła mu piękną córeczkę Barbarę. Mieszkają w skromnym domu, który Hanna zbu­dował własnymi rękami nieopodal bejruckiego kościoła świętego Eliasza i z którego co ra­no wyrusza z koszem pełnym gotowanych na twardo jaj, by sprzedawać je zgłodniałym przechodniom w gwarnym porcie. Nic nie zapowiada nieszczęścia – może tylko sen He­leny, w którym mąż niechcący upuszcza kosz, a potłuczone jajka rozsypują się po bruku.

Garbate szczęście Hanny sprawia jednak, że dzień, w którym zdawało się, że los się do niego uśmiecha – utarg od rana byt spory, na wybrzeżu panował bowiem duży ruch, roiło się od cudzoziemców i osmańskich żołnierzy – okaże się początkiem wieloletniego kosz­maru. Mężczyzna “z łapanki” trafia przed oblicze strażnika grupy druzów skazanych na zesłanie i mających lada chwila wejść na pokład statku, by odpłynąć do dalekich, złych krajów. Ni stąd, ni zowąd, znajduje się wśród spętanych więźniów – ma zastąpić jednego z pięciu synów druzyjskiego szajcha Ghaffara Izz ad-Dina, Sulajmana, którego ojciec zdo­łał wykupić od katorgi. Sprawujący piecze nad więźniami Ismail Pasza stawia bowiem wa­runek: liczba skazańców musi pozostać niezmieniona, ktoś musi zająć miejsce uwolnione­go szczęściarza. Pada na Bogu ducha winnego Hannę Jakuba.

Pełen stłoczonych więźniów statek odbija z bejruckiego portu, by powieźć ich hen, da­leko, ku posępnej twierdzy w Belgradzie; tam przez długie miesiące będą harować jak wo­ły, cierpieć głód i pragnienie, znosić upokorzenia i niezasłużone bolesne razy. Zamknię­ci w wilgotnym lochu, tygodniami nie zobaczą światła, wychodzić zaś będą po to tylko, by tyrać do utraty przytomności przy budowie kolejnych murów i fortyfikacji mających strzec belgradzką warownię przed atakami wrogów. Po z górą dwóch latach zdziesiątko­wani chorobami i wyniszczeni katorgą druzyjscy skazańcy – a wraz z nimi bierny, niepotrafiący dowieść swej niewinności Hanna Jakub – ruszą przez Bośnię w stronę Hercegowi­ny. Trafią do lochów jeszcze bardziej posępnych, jeszcze potworniejszych, by tym razem pracować przy naprawie tonących w błocie dróg. Stamtąd po kilkunastu miesiącach ode­słani zostaną przez kosowskie rozstaje do Sofii, gdzie wielu spośród wycieńczonych bani­tów umrze na cholerę, i dalej, do Czarnogóry.

Wszędzie powtórzy się ten sam ponury scenariusz – nikomu nieznani, niezdolni się po­rozumieć z miejscowymi, libańscy druzowie i towarzyszący im nieszczęsny chrześcijanin cierpieć będą okrutne męki, opisywane zresztą przez Rabiego Dżabira w najdrobniejszych szczegółach. Gdzieś w tle toczy się “wielka historia” Imperium Osmańskiego, gdzieś w tle niewyraźnie rysuje się lokalna sceneria; gdzieś w głowach więźniów majaczą blaknące stopniowo sielankowe obrazy utraconych domów i twarze opuszczonych, wytęsknionych bliskich. To, o czym będziemy czytać, dotyczy jednak w głównej mierze mrocznych lo­chów – autor z uporem raczyć nas będzie opisami chorób toczących ciała skazańców i wy­pełniającego kazamaty smrodu, dziesiątki stron zapełni relacjami z cierpień zdałoby się ponad ludzką miarę. Jest w tym jakaś ponura konsekwencja, jakaś mroczna logika: ko­lejne miejsca zsyłki są niemal bliźniaczo podobne, los wszędzie okaże się niemal równie okrutny, a nadzieja na uwolnienie słabnie wraz z każdym upływającym rokiem.

W opowieść o skazańcach Rabi Dżabir wplata od czasu do czasu poboczne wątki – snuje na marginesie historię Heleny, opusz­czonej żony Hanny Jakuba, bejruckiej Penelopy pokornie znoszącej nędzne życie wdowy; od czasu do czasu przerywa narra­cję o skazańcach dygresją dotyczącą lokal­nego serbskiego paszy czy bułgarskiej wieś­niaczki. I chwała mu za to, bo ciągła lektura opisów więziennego koszmaru mogłaby się okazać ponad siły – tym bardziej że libań­ski pisarz zdaje się unikać puent i ocen, nie “kombinuje” przy konstrukcji powieści, nie pozwala sobie ani na stylistyczne, ani fabu­larne popisy, w żaden sposób nie uatrakcyj­nia tekstu. Pozostawia swą relację nienacechowaną – rozwija się ona w powolnym, równym rytmie, i być może przez to staje się jeszcze bardziej przygnębiająca. Niewie­le uwagi poświęca też Dżabir wewnętrzne­mu życiu bohaterów – owszem, wszyscy skarżą się na zły los, jednak ich motywacje i sposoby przeżywania wieloletniej udręki pozostają nieopowiedziane.

A szkoda, bo umieszcza głównego bohate­ra w sytuacji tyleż potwornej, co ciekawej – Hanna to przecież niewinny chrześcijanin wśród skazanych za rzeź na maronitach druzów, ofiara wśród niedawnych prze­śladowców. Proces budowania relacji ze współwięźniami i stopniowego “wchodze­nia w skórę” Sulajmana Izz ad-Dina, za­miast którego trafił na zsyłkę, pozostaje dość zagadkowy – może za sprawą charak­teryzującej tę postać bierności i skłonności do bezwolnego poddawania się wyrokom losu. W rezultacie otrzymujemy kolejną przytłaczającą opowieść o życiu w niewoli i o małości pojedynczego człowieka wobec ogromu rozciągającego się na trzech konty­nentach imperium.

Marcin Michalski, autor przekładu (bar­dzo skądinąd dobrego i rozbudowanego o solidne przypisy, gładko wprowadzające w historyczny i kulturowy kontekst), w posłowiu do książki doszukuje się analogii po­między losami Hanny Jakuba i mityczne­go Odyseusza – to być może ciekawy trop, przydający dwunastoletniej tułaczce boha­tera nowe sensy, choć na pierwszy rzut oka nieoczywisty. Recenzenci często wspomi­nają także o uniwersalności prozy Rabiego Dżabira – na tyle luźno osadzonej w rea­liach dawnych czasów i odległych krain, że dającej się czytać w oderwaniu od nich, ja­ko ogólna medytacja nad kolejami ludzkie­go losu. Warto zapewne testować te alter­natywne sposoby lektury.


Recenzja została opublikowana w miesięczniku “Nowe Książki” 2013, nr 7, s. 40-41. Dziękujemy redakcji i autorce za wyrażenie zgody na przedruk.

O AUTORZE

Justyna Chmielewska

Urodzona w 1983 roku. Antropolożka, turkolożka, redaktorka. Autorka kilkudziesięciu tekstów i recenzji. Współpracuje z kwartalnikiem „Konteksty”, pisuje m.in. do „Nowych Książek” i „Dziennika Opinii”. Wydała książkę Święta krew, święty czas, święci ludzie (2009). Mieszka w Warszawie.

powiązania

Literackie Bękarty wojny

recenzje / ESEJE Justyna Chmielewska

Recenzja Justyny Chmielewskiej z książki Szaleniec z Placu Wolności Hasana Blasima.

WIĘCEJ

Współczesna literatura arabska – wstęp do lektury

recenzje / IMPRESJE Magdalena Kubarek

Esej Magdaleny Kubarek towarzyszący premierze książki Druzowie z Belgradu Rabiego Dżabira.

WIĘCEJ

Rabi Dżabir i bałkańska opowieść libańskiego hakawatiego

recenzje / ESEJE Sebastian Gadomski

Recenzja Sebastiana Gadomskiego z książki Druzowie z Belgradu Rabiego Dżabira.

WIĘCEJ

Rabi Dżabir i jego powieść Jusuf al-Inglizi

recenzje / IMPRESJE Issa Boullata

Esej Issy Boullata towarzyszący premierze książki Druzowie z Belgradu Rabiego Dżabira.

WIĘCEJ