recenzje / IMPRESJE

Trzy portrety, wiele twarzy

Bartosz Suwiński

Recenzja Bartosza Suwińskiego z książki dwie rozmowy (Oak Park – Puszczykowo – Oak Park).

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.
Za sprawą Biura Literackiego na wydawniczym rynku ukazała się właśnie książka Dwie rozmowy (Oak Park/Puszczykowo/Oak Park), będąca w znacznej części epistolarnym dialogiem Tymoteusza Karpowicza z Andrzejem Falkiewiczem i Krystyną Miłobędzka. Czytelnik ma możliwość wglądu w listy jakie między sobą wymieniali rzeczeni artyści, ma sposobność zobaczenia ich bliżej i bardziej. Klarują się przed nami trzy portrety, wiele twarzy. Spomiędzy linijek wyzierają trzy odrębne monady, których orbity zbliżają się do siebie, oddalają, zaś w niektórych punktach nakładają się na siebie, znosząc tak bardzo pracujące na ich odmienność myślowe granice. Miłobędzka we wstępie tak charakteryzuje ową “znajomość”: “Łączy nas troje w tych rozmowach jedno tylko różnie powiedziane przekonanie o nieskończonych możliwościach istnienia i zapisu. Lepiej – istnienia, więc zapisu”. Obserwujemy wcale nie takie częste “świeckie komunie” wzajemnego zrozumienia wyjątkowo osobnych, odrębnych, rewelatorskich Artystów myśli i słowa, słowa i myśli.

Na początku słów kilka o “pewnej” znajomości, o pewnym powinowactwie w egzystencji, naznaczonej nieustannym poszukiwaniem formuły pojemnej, zaklęcia które wyjawi oblicze świata. Z gorzką prawdą o niemożności eksplikacji tejże, o możliwości nieustannego zbliżania się doń, próbowania zrozumienia trybów świata zgodnie z rytmem, w którym trwa nieprzerwana praca naszego istnienia, by się w nim jakoś umościć, siebie w nim zrozumieć i odwrotnie. Odwracanie światła by dotrzeć pod prąd do progu bycia, z którego każde słowo rozbrzmiewa otwarciem “na”… I owo “na” jest filozoficznym kamieniem, węzłem, który próbuje rozplątać twórczość wymienionych powyżej literatów. Tu się spotykają, ale gdzie indziej zaczyna się ta historia. “uwaga uwaga przepuszczam twoje kroki przez siebie”1.

Pierwsze kontakty między pisarzami datowane są na lata 50-te poprzedniego stulecia i tam też sytuujemy początki wymiany myśli i rodzenia się intelektualnej więzi łączącej bohaterów publikacji. Przyjaźń w myśleniu, odrębność w artystycznych przekonaniach, drogi, które naznaczone niewiadomym, zbliżały ich do siebie i artystycznie pociągały ku sobie.

Potem przypadają lata 70-te kiedy Karpowicz pracuje z Falkiewiczem w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Kilka lat później autor Rozwiązywania przestrzeni opuszcza kraj, by po różnych peregrynacjach osiąść w Dębowym Parku w Chicago. Korespondencja pomiędzy pisarzami trwa, choć jest rwana i często rządzi się swoimi rytmami, gdyż jak przyznawał Falkiewicz, nie zawsze udawało im się “spotykać w temacie”. Tym niemniej kontakt jest podtrzymywany, zaś obopólnie wysyłane do siebie epistoły zacieśniają więzi. Między pisarzami zawiązują się supły zerwanych, porzuconych sensów, którymi mało kto pragnie się zajmować, a które wiodą nas wprost w siedlisko ich rozmowy, uchylającej wiele z temperamentów obojga pisarzy. Jesteśmy świadkami okiełznania tajemnicy. Tajemnicy Istnienia. “Krwiobieg świata jest za wielki na moje małe serce”2.

2.
Pierwsze spotkanie: historia niedokończonej rozmowy Karpowicza z Falkiewiczem. Większość listów jakie prezentowane są w Dwóch rozmowach, a które słał Karpowicz do Puszczykowa datowane są na lata 1997-1999. I to z nich wyczytujemy obraz autora Kamiennej muzyki. Od razu możemy nakreślić kilka wątków, które porusza poeta niemalże w każdym liście, a są to sprawy związane z aktualnym myślowym “napięciem”, czyli przygotowywaniem do druku Słojów nadrzewnych: “Z tępą wręcz zaciekłością, prawie z nienawiścią do tego, co napisałem, łamię wszystko i wsadzam w konstrukcję zbliżoną do struktury Rozwiązywania przestrzeni (i Odwróconego światła)” (Oak Park, 14. I. 97). Chorobami (szczególnie żony Maryli), otwierającymi nas na trwogę powszedniej beznadziei: “Może imadło życia kiedyś popuści, młot zaśnie” (Oak Park, 27.V.97), albo: “Jutro coraz gęściej zasłania swą twarz”. I uprawą przydomowego ogrodu: “Teraz wprowadzam głóg. Niech kłuje i kwitnie. Dziko. Dla dziczy. A jest piękny, bo nie zapomniał polnych kamienistych miedz, skarp, skrajów lasów, nie-syntetycznych pszczół, tylko do bzykania” (Oak Park, 28. II. 97), który z racji poświęcanej mu przez poetę uwagi chciałoby się zapisać majuskułą, przez duże O. Wreszcie są to polemiki poety z Istnieniem i metaforą Falkiewicza, w końcu filozoficzne dysputy obojga, dla których nie sposób wytyczyć tematycznych granic refleksji idącej w “poprzek” zastanych prądów, czy mód. Zapewnianie o przyjaźni: “Za stałą i serdeczną obecność Państwa – serdecznie dziękuję. Jest mi ona potrzebna szczególnie teraz, w czasach ciężkich zmagań z cielskiem, zatkanym całym życiem, «wyborem»” (Oak Park, 27.V. 97), bądź: “Dziękuję jeszcze raz za cudowną obecność Państwa w moim (marnym) życiu” (Oak Park, 25.III.97).

Widzimy Karpowicza codziennego, rozpisanego na choroby, powodujące odwód sił mających zaprzęgnąć ducha do podbijania nowych intelektualno-duchowych terytoriów. Zadziwia tężyzna Karpowicza, jego pęd, dyscyplina mająca zwiększyć efektywność podejmowanych wysiłków, by w końcu zamknąć świat, kompletnie domknąć go wierszem. Człowieka, którego krew wciąż rozpala głód ciągłego poszerzania “pola walki”, zaklinania tautologii, wciąż nieprzerwanie sumiennie przygotowującego się do wyprawy po wiedzę i nieopuszczające go, niestrudzone łaknienie wyrywania jeszcze więcej dla siebie – dla swoich myśli. Nieustępliwych, niemogących spocząć, póki rzeczywistość się wymyka, “odstaje”. “Wielowymiarowość bytu rzeczywistości, która jest moją obsesją, życie naraz w wielkiej ilości zdarzeń: wstecz, po środku i do przodu, na wszystkie boki, nie wypuszcza mnie ze swoich «poznawczych ramion»” (Oak Park, 14. I. 97).

Widzimy człowieka opiekującego się mocno podupadłą na zdrowiu żoną Marylą, prowadzącego domowe gospodarstwo, i wszelkiej maści sprawunki do pomyślnych finałów. “Już prawie nie nadajemy się do bicia (leżymy), szczególnie Maryla pod postacią skóry i kości” (Oak Park, 14.I.97). Patrzymy w końcu na “ziemianina”, kogoś nieustannie zaangażowanego w uprawę ogrodu. Ten jawi się jako kosmos, dawno oswojony przez dające się wciąż poznawać w swej rodzącej się odmienności owoce. Ogród jest miejscem “konsensusu”, miejscem neutralizowania refleksyjnej abstrakcji. “Pierwsze krokusy, które właśnie ukazują się, wydają mi się ważniejsze niż cała sztuka świata. One są świadkami pierworództwa, w nieśmiertelnej materii, człowieka. Ale i to przezwyciężę” (Oak Park, 25.III.97).

Jest jeszcze stół, który organizuje pracę, dla trybów umysłu nie znającego “pustych przebiegów”. Pudła z fiszkami, które jak misternie tkane pajęczyny, po swych niciach rozwijają kolejne wątki tej napierającej myślowej planety; wciąż przekształcać niemożliwe w możliwe z uporem godnym lepszej sprawy. Obserwujemy Karpowiczowskie orbity skojarzeniowe, anektujące coraz rozleglejsze horyzonty myśli, w jeden punkt, z którego poeta chciałby nadać imiona światu tak, by ten odmieniał się w nich niezliczone razy i bodaj nigdy nie powtórzył. Łukasiewicz: “Tymoteusz Karpowicz chciał połączyć jedno z drugim; olśnienie jedynego z totalnością wszystkich relacji”3.

Niczym konkwistador światów (nie)możliwych: rzeczywistość filtrował lekturami, “przepuszczał” przez Słowo, gonił za “przeciekami rzeczywistości”, a jego “genezyjskie” usposobienie nie ustawało w drążeniu świata w… nieskończoność. Przecież jest jeszcze nienazwane, poezja co podbija nierozpoznany dotąd teren rzeczywistego, wikła go wierszem. I ten ciągły strach przed abstrakcją: “Przestraszyłem się abstrakcji. Ciągle jej się boję. Jadłbym same kotwice realności, bezpiecznym, że mogę w każdej chwili się «zakotwiczyć» [tylko jak?] Czy w ogrodzie Państwa jest także miejsce dla jarzyn? Czy wszystko się przekwieciło? (Oak Park, 25.III.97). Trafnie celuje Bartosz Małczyński: “Można zaryzykować stwierdzenie, że to właśnie rzeczywistość uczyniła sztukę Karpowicza domeną niemożliwości”4.

Drugą postacią tego dialogu jest Andrzej Falkiewicz, bliski “na różne sposoby” Karpowiczowi – ten konstatuje: “Wspólne jest nam ściganie potencjalności rzeczywistości (…) Do granic możliwości mnożymy w sobie światy, by dotrzeć do Jednego…” (Oak Park listopad-grudzień 1997, styczeń-luty 1998 – po kawałeczkach). Autor Być może tak mówi o sobie Jarosławowi Borowcowi: “Zawsze czułem się poza głównym nurtem. Wydaje mi się, że byłem nieskłonny do reagowania na trendy czasu, do przyjęcia kolejnej mody”. Falkiewicz – co znamienite – mówi wyłącznie we własnym imieniu. Jest “cały w świecie”, w którym szuka oparcia. Pokazuje czytelnikowi drogę, o którą może się w marszu “wesprzeć”. Nie ma tu prostych prawd i łatwych recept. Widzimy Filozofa, który “grzebie” w głowie do rdzennych pokładów znaczenia i zdaje się na przypadek, na synchroniczne sekwencje, które wydobędą świat ze słowa, świat słowa, w “grze o pierworodne imię istnienia”.

Falkiewicz prezentuje się w tej rozmowie jako osoba będąca cały czas przy Karpowiczu – jako jego niezrównany egzegeta i komentator. Ktoś, kogo pociągała niemożliwość projektu autora Trudnego lasu. Tak pisał w liście do samotnika z Dębowego Parku: “Interesuje mnie Pańska całożyciowa, samonapędzająca się pasja twórcza. Chciałem dotrzeć do samego jej sedna, do skrytego laboratorium, bo jego produkty już znam. Ale czy to możliwe? (Puszczykowo, luty 1999). Falkiewicz podobnie jak Karpowicz odciska na świecie swój ślad, bo raz tylko się zdarzamy, ze światem “zderzamy”. Przyczynkiem do ich listownej dysputy stanie się Istnienie i metafora, książka legitymizującą osobistą sygnaturę dającą-do-myślenia; jest pytaniem zadawanym sobie i światu. Wedle Falkiewicza metafora jest elementarnym gestem istnienia. Wyjście na świat jest metaforą: “Chwytam ustami pierś matki, połączeniu ulegają dwa organizmy – i tak powstaje pierwsza metafora”5.

Falkiewicz odnajduje w tekstach struktury, które spotyka we własnej kontemplacji rzeczywistości. Wybitna erudycja potrzebna jest autorowi Fragmentów o literaturze, żeby się od innych odróżniać. Słowa, które pisał o Gombrowiczu, można odnieść do niego samego, gdyż podobnie jak autor Ferdydurke, również Falkiewicz był celem sam dla siebie, swoim jedynym problemem. Nic nie jest niebyłe, nieznane, tylko nienazwane. Falkiewicz myśląc wypróbowuje wciąż nowe możliwości świata (w sobie). “Jakość mojego życia – pisał w Być może – «mój» świat, zasadza się zwłaszcza na doświadczeniu tego, czego nie umiem opowiedzieć”6.

Bliskość myślowa obu Pisarzy wynikała ze wspólnej chęci stworzenia (każdego z osobna) dzieła, które “stanie za świat”. I wspólna wydaje im się myśl wypowiedziana w Dwóch rozmowachprzez Karpowicza: “Wiem tylko jedno: trzeba być coraz bardziej sobą. Tylko jak to zrobić, nie wiedząc, kim się naprawdę jest? Rozmontowałem się ostatnio. Tyle śrubek!”.

3. Drugie spotkanie: historia niedokończonej metafory. Ta część Dwóch rozmów składa się z kwestionariusza z pytaniami, jaki przysłał Karpowicz Miłobędzkiej: “Wyodrębniłem ponad dwieście (202) haseł tematycznych w Pani twórczości (…). Proszę o karteczkę, że dotarły. I że razem pracujemy nad «daleko, daleko». Aby było blisko” (Oak Park 15.VII.99), jego autorskiego wyboru wierszy poetki, jak i nadzwyczaj przenikliwego eseju o twórczości Miłobędzkiej, “Metafora otwarta”. Do początku znaku – mówi Karpowicz – do przedistnienia znaczenia przedziera się autorka Imiesłowów. Wyprowadza dzianie się poza myśl, poza język, szuka słów na objęcie świata. Metafora otwarta każe nam odnaleźć się w jej “wnętrzu” – przed nami rozpościerają się możliwości, warianty, wariacje rzeczywistości, “zatrzymane” w poezji autorki Pokrewnego. Mówi we wstępie Miłobędzka: “Spotkałam się z Karpowiczem inaczej niż Andrzej – Trudnym lasem (1964). I tak zostało. Rozmawiałam z nim po gospodarsku – ogrodem, dąbkiem, murkiem. Domem. Taką mnie zobaczył i zapisał w «Metaforze otwartej», jednym ze swoich prezentów. Małomówną”. Miłobędzka mówi o Karpowiczu skromnie, wycofuje się za wiersze autora Żywych wymiarów, a przestrzeń lektury staje się najpewniej miejscem spotkania. Nie gotowym, jak idealny język, którym by się chciało posłużyć by powiedzieć coś “do końca i bez reszty”. Jest to twórczość przed światem: wszędzie ogołacanie, niknące perspektywy, wypierane iluzje. Już “po krzyku”.

Poezja Krystyny Miłobedzkiej to głos – podkreśla dobitnie Karpowicz – zupełnie odrębny. Do niedawna głos rozbrzmiewający z daleka od literackiej “wieży Babel”. “Zapis jest dla mnie poznawaniem – powiada Miłobędzka – siebie i świata” (z odpowiedzi na pytanie numer 23). Wymagający trwałego zasłuchania, repetycji i podążania za echem, pogłosem, które zeń się biorą, niosą, wynikają. Jest to poezja mocno niepodległa wobec krytycznych zabiegów, które by chciały zakotwiczyć ją w szeroko rozumianym kontekście historyczno-literackim i przyłożyć doń pewne etykiety. Zaanektować do obiegowych haseł historii literatury. “Nie wiem, co to w ogóle są metafory” (z odpowiedzi na pytanie numer 8). Poezja ta poprzez swoje różne wybiegi uchyla się unifikującej, krytycznej eksplikacji i niełatwo poddaje się zakusom wpisania jej w jakąś określoną tradycję, choć oczywiście dałoby się to zrobić, przystawić doń odpowiednie formuły. “I tylko to próbowanie – próba zrobienia z języka czegoś mocniejszego niż język – ma odrobinę trwałości. Na początku na pewno nie było słowo” (z odpowiedzi na pytanie numer 13). Miłobędzka jest wielokrotna. I tak też trzeba patrzeć na jej wiersze. Zwracać się w kierunki, które wyznaczają, iść za wskazem wiersza. W różne strony naraz, do zbiegu ścieżek. “«Samo daleko» to niczym nie ograniczona błękitno-sina, przezroczysta przestrzeń” (z odpowiedzi na pytanie numer 28). Ale można jeszcze inaczej, przez cały czas nie zapominając, by odpowiadać na wezwania jakie kierują pod naszym adresem wiersze, te głosy rozproszonego bycia w centrum stawania się rzeczywistego, mojego. “Wszystko, co do mnie dociera i staram się zapisywać, jest «gorące inne». Zdarza się jednak taka chwila uspokojenia, swobodnego oddechu, «wielkie, chłodne to samo», które właśnie zapisałam. Oddech ulgi” ( z odpowiedzi na pytanie numer 18). Pisał Karpowicz do autorki Anaglifów: “Ale niech się przede wszystkim Pani udaje cało-życiowy wysiew niepowtarzalnych, potężniejszych od przyrody, słów-bytów, na każde dziś jutra” (Oak Park, 7.III.98).

4. Dwie rozmowy,
wiele szmerów,
słów, które
chcą się stać

szeptem,
muzyką,
głosem.
Brzmieć.

Ludzie jak góry, po których trzeba się wspinać. Ponosić trud lektury, by wspinaczka skończyła się u szczytu. Na ostrzu znaczenia. Skrajem.


Przypisy:
[1] S. S. Czachorowski, Autogilotynki, przygotowanie do druku i wstęp M. Siewkowski, Inowrocław 1997, s. 35.
[2] T. Karpowicz, Małe cienie wielkich czarnoksiężników, Wrocław 2007, s. 5.
[3] Zapanować nad tym żywiołem.… Z prof. J. Łukasiewiczem rozmawia P. Romański, “Strony” 2009, nr 1-2, s. 27.
[4] B. Małczyński, Rozwiązywanie tekstów. Poetyckie polimorfie Tymoteusza Karpowicza, Kraków 2010, s. 269.
[5] A. Falkiewicz, Istnienie i metafora, Wrocław 1996, s. 390.
[6] A. Falkiewicz, Być może. Być – w stu trzydziestu czterech odsłonach, Gdańsk 2002, s. 9.

O AUTORZE

Bartosz Suwiński

Urodzony w 1985 roku. Poeta, krytyk literacki. Drukował m.in. w „Kresach”, „Odrze”, „Twórczości”, „Toposie”, „Polonistyce”. Opublikował tomy Sehir (2010) i Bliki (2013). Mieszka w Opolu.

powiązania

Dokończenie pewnej rozmowy

recenzje / ESEJE Mateusz Kotwica

Recenzja Mateusza Kotwicy z książki dwie rozmowy (Oak Park – Puszczykowo – Oak Park).

WIĘCEJ