teksty / Esej

Czy język „uniesie” ten ciężar?

Józef Olejniczak

Recenzja Józefa Olejniczaka, towarzysząca książki Serhija Żadana Skrypnykówka w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 21 stycznia 2025 roku.

Biuro Literackie

1.

Jest moim Przy­ja­cie­lem, ale nie jest moim przy­ja­cie­lem, pew­nie mnie nawet nie pamię­ta, byłem tam, w Tru­skaw­cu, Dro­ho­by­czu jed­nym z wie­lu, ale jest moim Przy­ja­cie­lem (przy­jaźń bywa jed­no­stron­na, podob­nie miłość, ale czy są wte­dy przy­jaź­nią lub miło­ścią, czy obse­sją albo fascy­na­cją? Nie wiem). Pozna­łem go wła­śnie w Tru­skaw­cu, na cało­noc­nej bie­sia­dzie w jed­nej z restau­ra­cji, potem Dro­ho­by­czu widzia­łem kon­cert „Soba­ków…” („Sobak…”? Cze­mu Ich pły­ty są wła­ści­wie nie­do­stęp­ne w Pol­sce, poza stre­amin­giem…) nie­opo­dal dro­ho­by­skiej syna­go­gi, jesz­cze w Kato­wi­cach na spo­tka­niu autor­skim. Moc­no doświad­czy­łem wier­szy z tomu Dro­ho­bycz, dzię­ki uprzej­mo­ści Wie­ry Meniok (nie czy­tam po ukra­iń­sku) pozna­łem jego Dzien­ni­ki wojen­ne, blo­go­we zapi­ski z cza­sów woj­ny, prze­czy­ta­łem powieść Inter­nat, zachwy­ci­łem się, usi­ło­wa­łem „na bie­żą­co” śle­dzić jego blo­ga (czy tak „to się nazy­wa?), w koń­cu widzia­łem spek­takl Charków! Charków! w reży­se­rii Swi­tła­ny Olesz­ko (nie jestem pew­ny pisow­ni, Swi­to wybacz…) w Teatrze Pol­skim w War­sza­wie z wiel­ką rolą Andrze­ja Sewe­ry­na. Dowie­dzia­łem się, że Ser­hij przy­stą­pił w Char­ko­wie do jed­no­stek fron­to­wych… Usi­ło­wa­łem wspie­rać sta­ra­nia o przy­zna­nie Mu lite­rac­kiej nagro­dy Nobla – wska­za­łem na jego powie­ści. Tyle. Mało, zbyt mało…

2.

Przy­znam, gdy pierw­szy raz dotar­łem do Ukra­iny, mia­łem poczu­cie takiej, chy­ba kolo­nial­nej, wyż­szo­ści. Nie żebym chciał Ukra­inę kolo­ni­zo­wać, ale oby­wa­tel pań­stwa UE jed­nak miał jakieś (?) poczu­cie wyż­szo­ści. Dobrze, ale co z tego nasta­wie­nia wyni­ka? Zgo­ła nic. Myli­łem się.

3.

Wiem, nie zna­jąc języ­ka ukra­iń­skie­go, ufam prze­kła­dom Boh­da­na Zadu­ry. Bo to gwa­rant uczci­wo­ści (czy to jesz­cze jest jaka­kol­wiek kwa­li­fi­ka­cja? Wąt­pię, nie­ste­ty).

4.

Poezja powin­na „coś” mówić. O czym mówi Żadan? Trze­ba się w tę poezję wsłu­chać. Zro­zu­mieć jej „ton”, styl – jak­że odmien­ny od pol­skiej poezji w sytu­acji zagro­że­nia – w miej­sce, w histo­rycz­ny moment, w eufo­rię zagro­że­nia i nadziei… Czy Krzysz­tof Kamil Baczyń­ski i jego rówie­śni­cy powin­ni pójść do Powsta­nia?… Poszli, zgi­nę­li. nie zosta­wi­li wier­szy… Żadan? Tam, w jądrze zła jest. Wier­sze roz­sy­ła, posłu­chaj­my ich…

5.

W Skryp­nykówce są wier­sze z lat 2021–2023, inwa­zja Rosji roz­po­czę­ła się 22 lute­go 2022, więc książ­ka (bo to jest w peł­ni domy­śla­na książ­ka, a nie zbiór wier­szy pisa­nych w tym cza­sie) powsta­wa­ła w sytu­acji gra­nicz­nej – pomy­śla­na i roz­po­czę­ta przed wybu­chem woj­ny, koń­czo­na w jej trak­cie. Żadan, koń­cząc ją, jesz­cze nie pod­jął decy­zji o wstą­pie­niu do sił zbroj­nych Ukra­iny, cho­ciaż od począt­ku jest bli­sko fron­tu, jest w Char­ko­wie. Wier­sze są bez tytu­łów (z dwo­ma wyjąt­ka­mi – wier­szem „Ber­told Brecht” i cyklem „Schulz. Psal­my” ‒ waż­ny­mi, bo wska­zu­ją­cy­mi na poetyc­kie powi­no­wac­twa), zamiast nich opa­trzo­ne są data­mi powsta­nia, bo – jak pisze w krót­kim ese­ju zamy­ka­ją­cym książ­kę – „Ta książ­ka zaczę­ła mi się pisać wio­sną 2021. Co było tam­tej wio­sny? Było odczu­cie wschod­nie­go kra­jo­bra­zu, któ­ry przy­go­to­wy­wał się do przy­ję­cia na sie­bie całe­go cię­ża­ru świa­tła i ciem­no­ści. Było odczu­cie gra­ni­cy, nie­uchron­no­ści i nie­unik­nio­no­ści tego wszyst­kie­go, z czym przyj­dzie się zmie­rzyć, co trze­ba będzie nazwać, co tak czy ina­czej wpły­nie na język. Wszyst­ko to potem poja­wi się w ręko­pi­sie, któ­ry mimo wszyst­ko nie zapo­wia­dał się na książ­kę o kata­stro­fie, któ­ry miał świad­czyć tyl­ko o śnie­gach, któ­re się zbli­ża­ły, i o gło­sach, któ­re wyra­sta­ły w powie­trzu. […] A więc co moż­na zna­leźć w tym dzien­ni­ku? Pięć­dzie­siąt wier­szy i jeden, pisa­nych przed i po wiel­kim wybu­chu, zebra­nych w jeden ręko­pis, połą­czo­nych odczu­ciem języ­ka, któ­ry zni­ka tak bole­śnie, ale potem nie­uchron­nie powra­ca. Nani­za­nych na nit­kę gło­su, uza­leż­nio­nych od brzmie­nia. One, te wier­sze, pozo­sta­ją pry­wat­ną, rwa­ną kro­ni­ką dwóch ostat­nich lat – napeł­nio­ne śnie­giem, śpie­wem, pisow­nią, miło­ścią.” [s. 52–53, 54]Cytuję te frag­men­ty, bo rzad­ko zda­rza się, aby Poeta w tak bez­po­śred­ni i nie­pre­ten­sjo­nal­ny spo­sób ujaw­niał swo­je inten­cje, by obna­żał rozu­mie­nie roli poezji, języ­ka i Poety w mrocz­nym cza­sie. W pol­skiej poezji może tyl­ko Alek­san­der Wat (Ciem­ne świe­ci­dło), może Zbi­gniew Her­bert (Raport z oblę­żo­ne­go mia­sta), może Cze­sław Miłosz (Oca­le­nie)… Ale nie to jest tu naj­waż­niej­sze.

6.

Jed­nak nie histo­rycz­ny dra­mat Ukra­iny i Char­ko­wa są głów­ny­mi boha­te­ra­mi tych wier­szy. Są nimi język, język i poezja… Sygna­li­zu­je to Żadan już tytu­łem tomu – Skryp­nykówka – to tyle, co: „Pisow­nia char­kow­ska, pisow­nia hoło­skie­wi­cza, pisow­nia skryp­nyk lub skryp­ny­kiw­ka to pisow­nia języ­ka ukra­iń­skie­go, przy­ję­ta w 1928 roku przez Pre­zy­dium Komi­sji Orto­gra­fii po dys­ku­sji na Ogól­no­ukra­iń­skiej Kon­fe­ren­cji Orto­gra­ficz­nej, któ­ra odby­ła się w 1927 roku w Char­ko­wie, ówcze­snej sto­li­cy Ukra­iń­skiej SRR, z udzia­łem przed­sta­wi­cie­li ziem ukra­iń­skich, któ­re wów­czas wcho­dzi­ły w skład róż­nych Państw.” [Pisow­nia char­kow­ska – Wiki­pe­dia, wol­na ency­klo­pe­dia, dostęp 2 listo­pa­da 2024 r.] I jesz­cze wia­ra w język, że pozwo­li wbrew napie­ra­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści (rosyj­ska inwa­zja trwa już pra­wie osiem mie­się­cy), prze­żyć, zacho­wać toż­sa­mość, kochać, w języku/poezji jest nadzie­ja:

Nie bój się, język cię nie zdra­dzi.
kie­dy zechcesz wyja­śnić,
dla­cze­go ja i ty nie mamy szans,
nie bój się, język wyja­śni, cze­mu cho­dzi­my w ciem­no­ści,
nie mogąc się ode­rwać jed­no od dru­gie­go,
cze­mu nas trwo­ży nasza wza­jem­na zależ­ność,
cze­mu nas zło­ści nasze wza­jem­ne odda­le­nie.

Czar­ne bestie miło­ści rwą się ze smy­czy na głos dzie­ci.
Kto spró­bu­je rzu­cić wyzwa­nie ule­gło­ści i rów­no­wa­dze?
Walcz, gałąz­ko na wie­trze, śpie­waj prze­ciw nocy, któ­ra nastę­pu­je,
Język potrze­bu­je tych,
któ­rzy mówią cicho
i mil­czą prze­ko­nu­ją­co.

[19.10.22, s. 29–30]

Ślad, bar­dzo wyraź­ny, powro­tu do korze­ni ukra­iń­skiej drogi/powrotu do toż­sa­mo­ści i samo­dziel­no­ści. Roman­tycz­na posta­wa? Tak. Przy­po­mi­na Pola­ków przez cały dzie­więt­na­sty wiek trwa­ją­cych przy ojczystym/swoim języ­ku i swo­ich poetach. Ale jest prze­cież dwu­dzie­sty pierw­szy wiek!… Mau­ry­cy Moch­nac­ki, Adam Mic­kie­wicz, Juliusz Sło­wac­ki, któ­rych idee póź­niej umac­nia­ło wie­lu pisa­rzy i inte­lek­tu­ali­stów, a pole­mi­kę z nimi pod­ję­ło dwóch wła­ści­wie pisa­rzy następ­ne­go stu­le­cia (Cze­sław Miłosz i Witold Gom­bro­wicz).

Nie, Żadan nie jest ana­chro­nicz­ny, nie igno­ru­je histo­rycz­nych ran i blizn, one są i krwa­wić będą, i krwa­wią, a jed­nak w roman­tycz­nej kon­wen­cji pyta o isto­tę bycia, któ­rą są dro­bia­zgi – soma­tycz­ne, zapa­cho­we, któ­re sły­szeć moż­na, któ­re po pro­stu SĄ. Nie przej­mu­je tra­dy­cji poezji tyr­tej­skiej, nie roz­pa­mię­tu­je ele­gij­nych strat. Upływ cza­su – nie histo­ria – to dru­gi obok języ­ka boha­ter tych wier­szy. Przed inwa­zją jest nie­po­kój, poczu­cie zagro­że­nia, prze­czu­cie klę­ski, jest też pra­ca pamię­ci Mia­sta, jego prze­strze­ni, miesz­kań­ców, jego histo­rii:

Tysiąc­le­cia, co minę­ło, osad sta­ry.
Mia­sto, w któ­rym śnią się kosz­ma­ry.
Czas, co jak dźwięk echem odbi­ja się potem.
Pamięć jak szkic dokład­nie prze­pi­sa­ny.
Wszyst­ko mówi­ło się i zaczy­na­ło
od noc­ne­go kole­jo­we­go stu­ko­tu.

Duchy wol­no­ści i ubó­stwa.
Poran­ne tar­gi, fabry­ki puste.
Dłu­ga smut­na tram­wa­jo­wa mar­szru­ta.
Dziw­ne sło­wa, jakie złość wypo­wia­da.
Ósma i dzie­wią­ta deka­da.
Pamięć, któ­ra zaczy­na­ła się tutaj.

Kro­ni­ka, w któ­rej zbrod­nia miesz­ka.
Anio­ły char­kow­skich komu­nal­nych miesz­kań.
Męczen­ni­cy podwó­rek przej­ścio­wych,
Kru­che płu­ca gruź­li­cą rzeź­bio­ne.
Zbyt pokor­ne, zbyt wykształ­co­ne.
Radość, po któ­rej byłeś cho­ry.

[09.05.21, s. 6–7]

Gdy inwa­zja sta­nie się rze­czy­wi­sto­ścią, codzien­no­ścią?… O tym póź­niej…

7.

Czy­tam (słu­cham?)… – nie, Żadan nie się­ga po wzor­ce, odnaj­du­je swo­ją ścież­kę. Bar­dziej, być może, wsłu­chu­je się  w brzmie­nie traw, w dźwię­ki nie­ba (a jeśli go nie ma, to co tam jest?), w zapa­chy. Żadan doma­ga się, by go słuchano/słyszano, do kogo? Do umar­łych (?):

Posłu­chaj­cie mnie,
wy – pozba­wie­ni słod­kich recep­to­rów śpie­wu.
Posłu­chaj­cie mnie teraz,
usłysz­cie mój szept,
znie­kształ­co­ny aku­sty­ką nico­ści.

Posłu­chaj­cie mnie,
wy – za życia męcze­ni dia­lek­ta­mi jak bli­zna­mi,
wy – w któ­rych gar­dła od dzie­ciń­stwa wcho­dzi­ła
roz­pa­lo­na igła alfa­be­tu,
wy – chó­rzy­ści, któ­rzy potra­fi­li­ście odtwo­rzyć pta­si krzyk.

[21.04.21, s. 4]

Tak, do umar­łych, bo:
Jak­by napraw­dę moż­na było skła­dać zda­nia
zdol­ne do prze­bi­cia się przez radio­eter śmier­ci.

[21.04.21, s. 4]

8.

Pol­ska poezja reago­wa­ła (i zna­ko­mi­cie!) na klę­ski, ukształ­to­wa­ła dwie kon­wen­cje – tyr­tej­ską wzy­wa­ją­cą do opo­ru i ele­gij­ną roz­pa­mię­tu­ją­cą klę­skę. Żadan klę­skę prze­czu­wa, klę­ski doświad­cza, potra­fi o niej opo­wie­dzieć… Może chce opo­wie­dzieć? Opo­wia­dać klę­skę, pomór, trud­niej, ale czy to moż­li­we? Powra­cam do języ­ka – czy język „unie­sie” ten cię­żar? Może nie, ale czy war­to z nie­go (języ­ka) rezy­gno­wać? Nie. Bo nie ma innej moż­li­wo­ści poro­zu­mie­nia, nie ma innej moż­li­wo­ści powia­do­mie­nia świa­ta o dzie­ją­cej się tra­ge­dii, o trwa­ją­cym cier­pie­niu, o śmier­ci.

9.

Roz­po­czy­na się rosyj­ska inwa­zja, jest luty 2022 roku. Jak dalej pisać dalej kro­ni­kę udrę­czo­ne­go histo­rią i uko­cha­ne­go Mia­sta? Przy­to­czę w cało­ści pierw­szy wiersz Skryp­nykówki, pierw­szy wiersz napi­sa­ny po roz­po­czę­ciu „peł­no­ska­lo­wej woj­ny” (nie lubię tego eufe­mi­zmu):

M o ż e  w ł a ś n i e  t e r a z  w a r t o  b y ł o b y  z a c z ą ć.

I ile byś sie­bie nie prze­ko­ny­wał, że to nie czas,
że nie nale­ży na oślep wypo­wia­dać słów,
nie­prze­zna­czo­nych do mówie­nia na głos,
któ­rych nie ma w książ­kach z minio­ne­go życia,

ile byś się nie zachły­sty­wał pustym, bez­słow­nym
powie­trzem tej wio­sny, pie­ką­cym, nie­mym
powie­trzem lata,

wycho­dzi, że język sil­niej­szy jest od stra­chu mil­cze­nia.
Ma wypeł­niać sobą kie­sze­nie na pier­siach życia,
ma ota­czać miej­sca, gdzie zbie­ra­ją się ludzie,
gdzie oni potrze­bu­ją mówić o sobie tak,
żeby od teraz zawsze
pozna­wa­no ich po gło­sie.

Wycho­dzi na to, że język jak mar­co­we prze­zię­bie­nie sie­dział
nam na płu­cach, cią­żąc im, jak ubra­nie ucie­ki­nie­rom,
poko­nu­ją­cym wpław oblo­dzo­ną rze­kę.

Praw­do­po­dob­nie tak­że pozba­wie­ni gło­su nie sta­je­my się
uczciw­si wobec sie­bie w swo­im mil­cze­niu.
Tak jak­by­śmy odma­wia­li sobie pra­wa śpie­wa­nia we wspól­nym chó­rze,
bojąc się sfał­szo­wać, bojąc się upaść.

I stoi cisza za nami, jak nie­ob­sia­ne pole.
I stoi nie­mo­ta jak zasy­pa­ne kamie­nia­mi stud­nie.

Może wła­śnie to — nasz strach, nasze zwąt­pie­nie
wyja­śnia­ją też to nie­sa­mo­wi­te mil­cze­nie naocz­nych świad­ków,
któ­rzy widzie­li wszyst­ko, któ­rzy powin­ni dawać świa­dec­two,

śpie­wem uka­zu­jąc zabój­ców,
gło­sem wyzy­wa­jąc pra­wo.

Musi się dziać siew pół­noc­ne­go gło­su,
musi się two­rzyć miraż poran­ne­go śpie­wu.

We wszyst­kim tym jest trwo­ga.
Ponie­waż we wszyst­kim tym jest waga.

[15.06.22, s. 24–25, wyróżn. – J.O.]

„Może wła­śnie teraz war­to było­by zacząć.” – „tam­ten” (sprzed rosyj­skiej inwa­zji) świat prze­stał ist­nieć, tam już tyl­ko duchy prze­szło­ści, sta­ran­nie prze­cho­wy­wa­ne w pamię­ci i poezji. Cho­ciaż pierw­szą „nie­wo­jen­ną” część tomu roz­po­czął Żadan od reto­rycz­ne­go pyta­nia: „Może zacznę teraz?” [8.12.21, s. 1].

Nie­zmien­nie trwa­ją drze­wa, pta­ki, liście, tra­wy, nie­zmien­nie powol­nym nur­tem pły­nie rze­ka. Mia­sto, jak Tro­ja, ska­za­ne na nie­ist­nie­nie, tuła­ją się po nim dzie­ci, któ­ry­mi opie­ku­je się „Bied­ny Mesjasz dzie­ci” (alu­zje do Ody­sei, Ilia­dy i Histo­rii Świę­tej poja­wia­ją się w wie­lu utwo­rach tego tomu-kro­ni­ki). „Mesjasz dzie­ci”, to w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku prze­cież figu­ra nadziei, oca­le­nia, prze­trwa­nia, cho­ciaż też i nie­spra­wie­dli­we­go cier­pie­nia…:

Bied­ny mesjasz dzie­ci,
nie­roz­waż­ny jak ptak przy cze­re­śni,
któ­ry sła­wi krwa­wy sok i słod­kie słoń­ce.
Bied­ny mesjasz dzie­ci, któ­ry wle­cze roz­pacz nie­wy­spa­nia,
echo czy­ta­nych całą noc wia­do­mo­ści.
Tro­skli­wy mesjasz, któ­ry kar­mi chle­bem
psy na piasz­czy­stych wzgó­rzach.

[4.06.21, s. 8]

10.

Jest woj­na. Zagro­że­nie się nasi­la. Co z Poezją i Poeta­mi? Co z Poeta­mi, sko­ro trwa:

Sezo­no­wa trau­ma lite­ra­tu­ry, któ­rą wyrzu­ca­no
z miast jak naj­więk­sze zagro­że­nie.
Wyła­py­wa­no pisa­rzy z redak­cji
jak pstrą­gi z poto­ków,
pozo­sta­wia­jąc wśród toni
krę­gi sie­roc­twa i nie­wy­po­wie­dze­nia.

[27.11.22, s. 33]

A tak­że:

Tak jasny ranek. Przej­rzy­sty nie­mal.
W  s e t k a c h  m i a s t e c z e k  ż y c i e  w o j s k o w e.
Prze­ła­mu­je się na pół zima,
powie­trze nagrze­wa się powo­li.

[15.01.23, s. 34–35, wyróżn. – J.O.]

„Cóż po poecie w cza­sie mar­nym?” – pytał Mar­tin Heideg­ger, ana­li­zu­jąc wier­sze Raine­ra Marii Ril­ke­go. Czy Żadan swo­imi wier­sza­mi powta­rza to pyta­nie? Czy udzie­la odpo­wie­dzi? Ril­ke, obok Brech­ta i Schul­za też uobec­nio­ny jest w wier­szach Żada­na:

Co ci wte­dy czy­ta­łem?
Dru­ga duinej­ska Ril­ke­go jak słow­nik
zdez­o­rien­to­wa­nych, ale upar­tych. Jak moż­li­wość
poka­za­nia na przy­kła­dzie anio­łów i bie­sów
mecha­ni­zmu naro­dzin miło­ści, struk­tu­ry
jej poja­wie­nia się, logi­ki jej powsta­nia w powie­trzu.

[…]

Che­mia doty­ków, nie­wy­ja­śnio­na przez poetów.
Dotknię­cie do skó­ry, jak dotknię­cie do sztan­da­ru -
odwa­ga napeł­nia tych, któ­rzy nie boją sie zetknąć z prze­po­ną,
odwa­ga i poko­ra, ponie­waż nicze­go nie wyja­śnio­no,
nicze­go nie zro­zu­mia­no, ale z ziar­na zako­cha­nia
oni też wyra­sta­ją przez zbro­ję.

Odważ­na pró­ba – uznać poezję za uni­wer­sal­ny
język, za sys­tem obwiesz­czeń dla tych, któ­rzy
pró­bu­ją nazy­wać powie­trze powie­trzem a oddech odde­chem.
Poezja jak śpiew w domu, któ­ry pło­nie.
Nawet jeśli nie potra­fi­my zatrzy­mać ognia -
ogień też nie potra­fi zatrzy­mać nas.

I anio­ły Ril­ke­go – noc­ni pasa­że­ro­wie,
peł­ni wąt­pli­wo­ści i obaw –
obej­mu­ją się czu­le, zanim na zawsze
ruszą w podróż.

[18.03.23, 44–45]

11.

Nie potra­fię pisać o tych wier­szach. Bra­ku­je dystan­su, zbyt ta tra­ge­dia bli­ska. Dzie­je się tuż obok. Pew­nie lepiej cza­sem wzo­rem Cze­sła­wa Miło­sza piszą­ce­go esej po śmier­ci star­sze­go przy­ja­cie­la Alek­san­dra Wata oddać głos, pozwo­lić mówić wier­szom Poety. W nich nadzie­ja? W nich wia­ra w Poezję, jak w naj­pięk­niej­szym moim zda­niem wier­szu Skryp­nykówce:

I trze­ba pamię­tać, że te oto gło­sy,
któ­re dalej będą roz­brzmie­wać, któ­re wypeł­nią sobą
obwód przy­szło­ści,
to będą gło­sy tych, któ­rzy oca­le­li.

Wła­śnie tych, któ­rzy oca­le­li.

Dalej będzie muzy­ka. Będą pisa­ły się wier­sze.
Wie­le wier­szy będzie o nie­moż­li­wo­ści
poezji po komo­rach gazo­wych, o nie­do­rzecz­no­ści
lite­ra­tu­ry w salach posie­dzeń sądu.

Ale dalej będzie muzy­ka i będzie lite­ra­tu­ra.
Będą pisa­li ją ci, któ­rzy oca­le­li.
I będą czy­ta­li ci, któ­rzy oca­le­li,

Ci, któ­rzy otrzy­ma­ją moż­li­wość kocha­nia.
Czy nie kocha­nia.

O śmier­ci trud­no jest mówić,
kie­dy sie­dzisz z nią na sąsied­nich
pół­kach wago­nu. Prze­szka­dza zapach
spa­lo­nej skó­ry. Prze­szka­dza brak
w niej odde­chu.

Dla­te­go napraw­dę mówić o niej
zaczną po tym, jak ona wysią­dzie na noc­nej
bez­i­mien­nej sta­cji.
Będą mówi­li róż­nie.
Ponie­waż też róż­nie od niej sły­sze­li.

Pamięć będzie nas pro­wa­dzi­ła jak wiedź­ma
we mgle, rzu­ca­ła nas w doły i wyrwy,
czy­ni­ła nas bez­rad­ny­mi w naszym pra­gnie­niu
mówie­nia w imie­niu tych, któ­rzy pozo­sta­li, aby żyć.

Wstyd spra­wi, że nasze gło­sy będą wyso­kie,
nie­do­kład­ne, nie­zro­zu­mia­łe.
Gniew prze­szko­dzi nam słu­chać
aniel­skich gło­sów w porze wio­sny.

Ale w naj­smut­niej­sze dni
krąż nade mną,
pta­ku zaufa­nia.
I w naj­głuch­sze cza­sy,
wśród hała­su i odrę­twie­nia,
bądź ze mną, mowo -
mowo wąt­pli­wo­ści,
mowo pocie­sze­nia,
mowo dzięk­czy­nie­nia.

[10.04.23, s. 45–46]

12.

Kto kie­dy­kol­wiek spa­ce­ro­wał jesien­nym wie­czo­rem po Dro­ho­by­czu, zapew­ne spo­tkał Bru­no Schul­za, jestem tego pew­ny, zda­rzy­ło mi się to wie­lo­krot­nie. Bez Schul­za Dro­ho­bycz był­by inny. Nigdy nie byłem w Char­ko­wie, ale dzię­ki wier­szom Żada­na to już jest jed­no z „moich” miast. Przy­da­rza mi się to, co Buhu­mi­lo­wi Hra­ba­lo­wi, któ­ry wyznał, że zamiesz­kał w wyobraź­nio­wym Mie­ście Schul­za. Nie wiem, czy to Mia­sto prze­trwa rosyj­ską inwa­zję. Ale Char­ków już prze­trwał, trwa i trwać będzie w poezji, wier­szach, sło­wach, w Żada­nie. Jemu i Ukra­inie – Sła­wa!

13. (Być może nie­po­trzeb­ny, zbyt oso­bi­sty, „nie­pro­fe­sjo­nal­ny”…)

Napi­sa­łem w dru­giej czę­ści, że, jadąc (wte­dy jesz­cze „na”) do Ukra­iny nie wie­rzy­łem w Ukra­inę, jej kul­tu­rę, lite­ra­tu­rę, ludzi… Nie, nie Żadan, Żadan i jego lite­ra­tu­ra, spra­wi­ły, iż patrzę Tam ina­czej. Z wia­rą, z nadzie­ją, z miło­ścią (kono­ta­cje reli­gij­ne są tu nie­upraw­nio­ne). Ale Żadan (i jego lite­ra­tu­ra) się do tej prze­mia­ny przy­czy­ni­ły. Czy może być więk­sza aten­cja dla Poezji i Poety? Pew­nie tak. Też gdzieś pisa­łem, że poezja powin­na być o „czymś”, nie tyl­ko jej powin­no­ścią są awan­gar­do­we „fiki-miki”. One w wier­szach Skryp­nykówki są – doce­niam te wyra­sta­ją­ce z tra­dy­cji wiel­kich awan­gard moder­ni­zmu tro­py i reto­rycz­ne figu­ry. Ale tu jest wię­cej. Owo „wię­cej” decy­du­je o mojej fascy­na­cji tymi wier­sza­mi. Fascy­na­cji? Czy tyl­ko „fascy­na­cji”?

Pisze do mnie bli­ski mi czło­wiek – pol­ski poeta z kana­dyj­skie­go Van­co­uver – że zna te wier­sze Żada­na z angiel­skie­go prze­kła­du, że szu­ka w nich home­ryc­kich wąt­ków (może dla­te­go, że wła­śnie stu­diu­je pol­skie prze­kła­dy Ody­sei? Pole­ci­łem mu uważ­ną lek­tu­rę prze­kła­du (nie­do­kład­ne­go, igno­ru­ją­ce­go home­ryc­ką sek­sty­nę, ostat­nie­go) Józe­fa Wit­tli­na. To tutaj nie­istot­ne, ale trop Ody­se­usza – tak. Być może Odys, niczym pan Blo­om w Ulis­se­sie bied­ne­go Jame­sa Joyce’a po Dubli­nie, łaził po zruj­no­wa­nej Troi, być może tęsk­nił do rodzin­ne­go domu, ale powrót do niej był trud­ny, jeśli nie nie­moż­li­wy… Tyle, że Blo­om wędro­wał jed­ną dobę, Odys wiecz­ność pra­wie… A prze­cież Żadan (jego pod­miot?) w mie­ście roz­pa­czy – Char­ko­wie – jest. Czym jest Jego dom? Ody­se­uszo­wym błą­dze­niem? Dokąd zmie­rza? Gdzie (kie­dy)? To się skoń­czy?

O autorze

Józef Olejniczak

Urodzony w 1957. Zatrudniony w Instytucie Polonistyki na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Śląskiego. Napisał kilkanaście książek o największych postaciach polskiej literatury modernistycznej (Gombrowicz, Wat, Miłosz, Wittlin, Myśliwski, Schulz, Nowak, Białoszewski), pracuje jako nauczyciel akademicki z kilkuset studentami, wielu z nich to dzisiaj „badacze literatury” lub pisarze. Kocha żonę, córkę i wnuczkę (teraz chyba najbardziej).

Powiązania

„Oko dostrzegające grozę świata” versus „oko zimnej ciekawości” – o wierszach Grzegorza Kwiatkowskiego i jednym artykule na ich temat

recenzje / ESEJE Józef Olejniczak

Wypo­wiedź Józe­fa Olej­ni­cza­ka poświę­co­na książ­ce Karl-Heinz M. Grze­go­rza Kwiat­kow­skie­go.

Więcej

Jedno pytanie zamiast rozmowy z Serhijem Żadanem

wywiady / o książce Bohdan Zadura Serhij Żadan

Impre­sja Boh­da­na Zadu­ry, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ser­hi­ja Żada­na Skryp­ny­ków­ka w tłu­ma­cze­niu Boh­da­na Zadu­ry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 stycz­nia 2025 roku.

Więcej