utwory / premiery w sieci

trochę później

Maria Rościszewska

Premierowy zestaw wierszy Marii Rościszewskiej trochę później. Wyróżnienie w ramach projektu „Pracownie otwarte wierszem 2023”.

(z fol­de­ru „tata”)

mar­cie

for the fatherless

o czym powin­naś wie­dzieć? jed­no­ra­zo­we
odszko­do­wa­nie z ZUS‑u i zasi­łek pogrze­bo­wy – bo może
wam się nale­żą (z tytu­łu wypad­ku przy pra­cy). poza tym

śmierć, dużo śmier­ci, i ona będzie już przy tobie zawsze, choć
z cza­sem może mniej, nie wiem, ludzie mają róż­nie. poza tym

każ­dą infor­ma­cję o czy­jejś tra­ge­dii już będziesz prze­ży­wać
ina­czej, ale nie wiem, przy­naj­mniej ja tak mia­łam. poza tym

pierw­sze dni – wiecz­ne zmę­cze­nie, bla­do­sza­re twa­rze, dwa razy
spa­lo­ny obiad, któ­re­go i tak nikt potem nie był w sta­nie zjeść. i poza tym

łzy, smut­ku i śmie­chu, bo – jak usta­li­ły­śmy – obie nasze rodzi­ny mają
posra­ne poczu­cie humo­ru, ale to chy­ba poma­ga.

nie powiem ci, że czas leczy rany, bo wca­le nie wiem, czy tak jest. ale
wysy­łaj mi o ojcach i o śmier­ci memy, fil­my, pio­sen­ki – wszyst­ko. a gdy
wró­cisz, umó­wi­my się na wódę, by poroz­ma­wiać o naszych zmar­łych.



bez

bez­ma­tek bez­ta­tek
to już sty­czeń on zabrał mi ser­ce

teraz już tyl­ko zwał zwał zwał zwał
mie­siąc po zosta­ły same uryw­ki

wiel­ka bry­ła nie zosta­wia śla­du
i nikt tego nie wie co wiem ja

gry gaze­ty gesty gło­wy
wyda­rza­ją się zda­nia odsła­nia­ją­ce dziu­rę w świe­cie

roz­pa­dam się w proch
na przy­stan­kach auto­bu­so­wych

rze­czy któ­rych nie wyrzu­ci­łam
cia­ła któ­re nie są oso­ba­mi

musisz odpo­wie­dzieć sobie na jed­no zaje­bi­ście, ale to zaje­bi­ście waż­ne pyta­nie:
dla­cze­go cię­ża­rów­ki zatrzy­mu­ją się na auto­stra­dach?


how to disappear completely

moja poran­na ruty­na: bu-
‑dzę się tak oko­ło godzi­ny 9, leżę w
łóż­ku do 14 lub dłu­żej (rekord to by-
‑ła godzi­na 21); w tym cza­sie zazwy-
‑czaj prak­ty­ku­ję nie­na­wiść do sam-
‑ej sie­bie, apa­tię i tępe scrol­lo-
‑wanie insta­gra­ma. w koń­cu o tej
14 czy 21 wsta­ję, bo potrze­ba si-
‑ku sta­je się nie do wytrzy­ma-
‑nia; myję twarz i zęby, pró­bu-
‑jąc zmyć z nich depre­sję, ale mi-
‑mo że szo­ru­ję dłu­go i porząd­nie, nie­wie-
‑le to daje. Następ­nie, wciąż w ramach po-
‑ran­nej ruty­ny, doko­nu­ję dokład-
‑nych oglę­dzin mojej twa­rzy w lu-
‑strze, sta­ra­jąc się znie­na­wi­dzić każ­dy jej
cen­ty­metr. twarz zazwy­czaj pró-
‑buje się bro­nić przed tym a-
‑uto­de­struk­cyj­nym spoj­rze­niem, ale zwy-
‑kle szyb­ko w tej wal­ce się pod­da­je. póź-
‑niej spo­ty­kam w kuch­ni zmar­twio­ną ma-
‑mę, bo pew­nych rze­czy nie da się unik-
‑nąć. dzień – a raczej jego reszt­ka – mo-
‑że poto­czyć się dalej na dwa spo­so-
‑by: albo pój­dę na spa­cer z psem, cho-
‑ciaż moje cia­ło i mózg ważą ty-
‑siąc ton i poru­szam się jak zanu-
‑rzo­na w sza­rej brei świa­ta
(wra­ca­jąc kupię w żab­ce alko­hol i kwa­śne
żel­ki, a potem do 4 rano będę oglą­dać serial)
albo poja­dę na jakieś umó­wio­ne spo­tka-
‑nie ze zna­jo­my­mi; wte­dy spró­bu-
‑ję przy­kryć depre­sję byciem faj­ną, a-
‑le za każ­dym razem, jak będę cze­kać na
sta­cji na pociąg czy na przy­stan­ku n-
‑a auto­bus, będę tyl­ko myśleć: wy-
‑star­czą dwa, może trzy kro­ki, a to
wszyst­ko się skoń­czy, wystar­czy te-
‑raz sko­czyć przed sie­bie, a to wszyst-
‑ko się skoń­czy, wystar­czy ter-
‑az, a to wszyst­ko się skończ-
‑y, to wszyst­ko się s-
‑koń­czy, wystar­czy t-
‑eraz, a to wszyst­ko si-
‑ę skoń­czy, to wszystk-


(fabuły

 

to już było, ale: msza, śpie­wy chó­ru w koście­le, on wycho­dzi w trak­cie na zewnątrz, by zapa­lić papie­ro­sa

 

głów­ny boha­ter – wraż­li­wy, spo­koj­ny, łagod­ny, uwiel­bia zwie­rzę­ta – jedzie samo­cho­dem póź­no w nocy i nagle jeleń wybie­ga mu na dro­gę, nie zdą­ża zaha­mo­wać, ude­rza go. wyska­ku­je
z samo­cho­du, prze­ra­żo­ny, sta­ra się rato­wać zwie­rzę, ale ono umie­ra. pła­cze.

 

– jaki jest twój naj­więk­szy kosz­mar?
– bar­dzo boję się ciem­no­ści i bad­tri­pu

 

naj­strasz­niej­sza jest dez­in­te­gra­cja boha­te­ra, oczy­wi­ście.

 

kie­dyś ludzie prze­ka­zy­wa­li sobie gwoź­dzie w testa­men­tach

 

dzień z życia ochro­nia­rza klu­bu noc­ne­go

 

to pew­nie już było, ale: nie­po­ko­ją­ce dźwię­ki, sło­wa-pio­ru­ny, powo­du­ją­ce tak zwa­ne meta­fi­zycz­ne prze­ży­cie (tro­chę james joy­ce, a tro­chę miesz­ka­nie bli­sko lot­ni­ska)

 

zwie­dzam świat)


[dusiłam się]

dusi­łam się i dusi­łam wszech­obec­ną
eś aż w koń­cu
chy­ba się wypi­sa­łam

bła­gam wpuść tu tro­chę
życia odśmierć mnie znajdź jakąś
szcze­li­nę a potem uderz

zoba­czy­my co się sta­nie

o tak

(a teraz zasta­nów się:
cze­go tu nie ma?)

O autorze

Maria Rościszewska

Urodzona w Warszawie w 1996 roku. Jest absolwentką filologii polskiej i studentką filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Uczy języka polskiego w warszawskim liceum, jest też redaktorką Magazynu „Kontakt”.