utwory / premiery w sieci

U progu sławy

Łukasz Kosik

Premierowe opowiadanie Łukasza Kosika U progu sławy. Prezentacja w ramach projektu „Połów prozatorski 2021”.

Początkowo spór szedł o to, czy wypicie ćwiartki można zakwalifikować do kategorii „chlanie”. Rzecz wcale nie była prosta i wymagała analizy o wiele głębszej niż sama ćwiartka. Nad problemem pochyliło się trzech wiarygodnych znawców tematu. Od lewej: Łepeć, praktyk wieloletni, Zawada, degustator najwyższej próby, oraz Wąs, profesor nadzwyczajny omawianej tematyki. Moment na rozważania jednak niezbyt szczęśliwy. Czas pilił, a jak wiadomo, czynność jakakolwiek dokonywana w pośpiechu całą powagę sytuacji odbiera. Oprócz tego ostatnie dni obfitowały w wątki równie ważne co kwestia gramażu.

– Zaraz momencik, zaraz chwileczkę – Zawada poderwał reklamówkę z ziemi – należy się w tym miejscu małe uściślenie. Ćwiartka to jest wyrażenie ze świata kultury, a właściwie historii kultury, ponieważ ćwiartek dziś już nie uświadczysz. Dziś kupujesz małpkę albo krówkę, a ćwiartka to jest epoka miniona. Nie jestem pewien, czy to jest jakiś przełom w fizyce, ale z całą pewnością w tym kraju zmieniły się miary objętości. Teraz obowiązuje inna skala i inny przelicznik. Posługujmy się czasem teraźniejszym, wtedy łatwiej o konkret i wnioski. To tylko taki mały postulat z mojej strony.

Reklamówka Zawady brzęknęła, potwierdzając słuszność poczynionej uwagi.

– Panowie – poprawił beret Łepeć – małpki małpkami, ale chciałbym jeszcze na szybko odnieść się do wydarzeń wczorajszych. Krótko, bo trzeba ruszać. Sprawą wątpliwą pozostaje to, czy udzielenie wywiadu dla „Super Expressu” można uznać za moment przełomowy dla naszej sytuacji życiowej. Zarys potencjalnych profitów na chwilę obecną majaczy w nieokreślonej przyszłości niczym fatamorgana. Pojawienie się na okładce wysokonakładowego pisma może co prawda zwiastować pewne zmiany, jednak to jeszcze niczego nie przesądza i niczego nie warunkuje. Może ktoś nas rozpozna i na kielicha zaprosi, a może właśnie w drugą stronę. Jedyne, czym poczęstują, to głupie uśmieszki i nadymanie ust. Ludzie są w dzisiejszych czasach bez litości, a popularność może przybierać formy nie do pozazdroszczenia. Chciałem w tym miejscu dodać, iż zdarzały się u nas wypadki podobnej wagi, a mimo to przechodziły bez echa. Wspomnę tu jedynie o połknięciu żyletki przez obecnego tutaj Władka Wąsa i braku w tej kwestii jakiejkolwiek reakcji ze strony świata medycyny. Przypomnę również o niewytłumaczalnym zniknięciu samogonu podczas chrzcin u Stacha Działkowicza i reperkusjach, które wówczas wystąpiły. Wyjątkowość tego wydarzenia powinna dawać nadzieję, iż sprawa odbije się echem nie tylko w sferach polskiego Kościoła, ale także sam Watykan będzie miejscem dla tego typu niewyjaśnień. Nie przypominam sobie jednak, aby jakikolwiek hierarcha raczył odwiedzić nasze skromne progi w celu zbadania tego cudu. Wnoszę zatem, aby kwestię wywiadu dla popularnej gazety z całym wachlarzem jej następstw pozostawić na razie bez ostatecznego komentarza. O wiele głębszej inspekcji poddałbym natomiast problem poruszony wcześniej. Chodzi, rzecz jasna, o metodologiczne ujęcie obalenia ćwiartki w szeroko pojętym kontekście chlania.

– Małpki.

– Dobrze, małpki. Stawiam oto tezę, iż obalenie małpki samo w sobie niczego nie czyni, niczego nie zmienia i w gruncie rzeczy jest aktem o zbyt małej sile rażenia, aby można je ująć w jakiekolwiek karby naukowe.

– Nie zgodzę się z takim postawieniem tematu – odchrząknął Zawada, odstawiwszy jednak reklamówkę – nie zgodzę się po stokroć. Przede wszystkim obalenie małpki może i jest aktem niewielkiej wagi, ale zgodzicie się chyba, że rzeczy małe to nie to samo, co rzeczy nieistotne. W całej historii ludzkości znajdzie się bez liku dowodów, gdzie małe wpływało na duże albo wręcz małe stawało się duże. Weźmy dla przykładu atom. Atom jest tak mały, że nikt go nie widział, a przecież wiadomo, że jest. I przepraszam, że zapytam, ale czy ćwiartka również nie jest zbudowana z atomów? I ile takich atomów może ona liczyć? Tryliony, kosmoliony, gigantony atomów muszą się znaleźć w jednym miejscu, żeby ćwiartka była ćwiartką.

– Małpką.

– O pojedynczym atomie nie ma rozmowy, ale jeśli taki atom coś tworzy, dajmy na to, rzeczoną ćwiartkę, to już coś jest na rzeczy. To już coś się dzieje, a wtedy jest kwestia i pojawia się pytanie. Reasumując, to, że coś jest małe, jeszcze nic nie znaczy, tak jak i to, że mała rzecz nie może mieć na coś wpływu. Przyjmijmy odpowiednią optykę, a wtedy dopiero zaczynajmy spory. Władziu, co myślisz.

Z otchłani charakterystycznej zadumy powrócił Wąs.

– W temacie sławy nie zabieram oficjalnego stanowiska, ponieważ podczas udzielania wywiadu dla „Super Expressu” zasnąłem. Jeśli zaś chodzi o problem drugi, to ja bym podszedł do sprawy matematycznie. Otóż z logicznego punktu widzenia każde chlanie to liczba wychyleń podzielona przez objętość wszystkich flaszek. Dokonując zatem uproszczenia przez wspólny mianownik, każde chlanie to jedynie suma opróżnionych flaszek. Gdyby zatem przyjąć miarę tradycyjną i każdy z nas przyniósł swoje, to w takim zbiorze znajdziemy spokojnie trzy półlitrówki. W takiej sytuacji rachunek mówi niezbicie, że każde chlanie to jest, ściśle licząc, sześć ćwiartek. Wybaczcie, ale jedna ćwiartka w zbiorze mogłaby dla nas wszystkich brzmieć nieco obraźliwie. Ogólnie można sprawę ująć w ten sposób: x to liczba wychyleń, natomiast y to liczba flaszek. Na dobrą sprawę jakąkolwiek zmienną tu podstawić, to efekt zawsze będzie taki sam. Krótko mówiąc, chlanie jest bardzo logiczne.

– Dodajmy tylko – poczynił uwagę Zawada – że wszystko będzie miało sens przy założeniu, że x dąży do nieskończoności.

– Dokładnie tak.

– Panowie – Łepeć podniósł się ze skrzynki po piwie – sytuacja nie nastraja niestety do dłuższych dysput, ponieważ czas ucieka. Dla formalności dodam tylko, że jak nie ruszymy teraz, to zamkną nam ostatni czynny sklep we wsi, co z kolei może przełożyć się na eskalację nerwowości w naszych szeregach. Biorąc to pod uwagę, proponuję odłożyć nasz dyskurs do chwili, kiedy okaże się, że dotarcie do sklepu jest niezagrożone. A jeśli chodzi o kwestię popularności, to chciałbym moje stanowisko w tej sprawie uzupełnić o jeden szczegół. Popularność może mieć wiele punktów stycznych z obaleniem małpki albo nawet ćwiartki. Idziemy.

Droga przez stary las ograniczała się do przejścia obok dużych krzaków i skręcenia w lewo obok krzyża. Potem tylko z górki, a w tle majaczyła już chałupa starej Babiuchowej. Stamtąd to już kawałeczek do pola Waciaków i byliśmy na miejscu, czyli pod sklepem. Sklep był własnością Falczaków, ale prowadziła go Falczakowa. Nie żeby się do tej roboty paliła, ale innej nie było. Falczak trochę pomagał, ale głównie słowem. Poza tym siedział na ławce i popijał piwo. Lubił swoją robotę. Tym razem jednak ani właścicieli, ani nikogo wokoło nie uświadczysz. Cicho i pusto. Pożółkła karteczka przyczepiona do drzwi rdzawymi pinezkami informowała bez litości: sklep czynny do 20.00. Była 20.03.

– Wszystko przez wasze dysputy, narady i niekończące się wywody. Oto jak kończą się filozoficzne bajania. Smutny koniec marzeń. Zupełnie jak w polskiej piłce. I co teraz? No pytam, co teraz?

Gdyby nie kaszlący silnik starej Nysy gdzieś w oddali, panowałaby zupełna cisza.

– To jest, drodzy panowie, porażka potrójna. To jest tryptyk porażek zebrany we wspólną antologię upadku. Po pierwsze, gadanie o jakimś artykule dla „Super Expressu”, które nic nie wnosi. Po drugie, metodologiczne ujęcie obalenia ćwiartki…

– Małpki.

– Małpki czy ćwiartki, które też nic nie wnosi, a na koniec ostateczna klęska, czyli spóźnienie niosące ze sobą dalekosiężne skutki.

– Trafna uwaga, ale spróbujmy z naszej sytuacji wyciągnąć jakiś pozytyw – Łepeć klapnął na ławkę przed sklepem. Reklamówka klapnęła obok niego. – To jest niezbity dowód na to, że nieszczęścia chodzą parami. Jedyna niezgodność to ta, że jest nas trzech, a nieszczęście jedno, czyli coś się nie zgadza. Nie popadajmy jednak w skrajny pesymizm. Spóźnienie to nie koniec świata.

– Owszem, spóźnienie to nie koniec świata – Zawada przysiadł obok – Małysz też się kiedyś spóźnił na skocznię, a i tak wygrał.

– Uznajmy zatem, że wygraliśmy. To sklep przegrał.

– Tak jest, sklep przerąbał z kretesem.

Łepeć obmacał kieszenie i z ostatniej wyciągnął coś, co kiedyś było paczką papierosów.

– Skoro już odtrąbiliśmy sukces, to pozwólcie na małą refleksję. Znaleźliśmy się oto w sytuacji, w której niczym bumerang powraca do nas pytanie fundamentalne, pytanie, które zadaje sobie od tysięcy lat cały nasz gatunek, pytanie, które brzmi: „co dalej?”.

Tym razem nastała zupełna cisza.

– Wygląda na to, że zostaliśmy z problemem sami i żadna nadprzyrodzona siła nam nie pomoże. Boska ingerencja nie wchodzi w grę. Tu potrzeba planu, konkretów i matematyki. Władziu, pochyl się nad sprawą, ty masz największe kompetencje.

– Mam, ale na razie brak jakichkolwiek danych utrudnia nawet rozgrzewkę.

– Dane są takie: jest dokładnie 20.09. Do najbliższego sklepu w Chlewikach jest sześć kilometrów. Sklep tamtejszy zamykają o 21.00. Zadanie polega na obliczeniu, czy damy radę pokonać taki dystans w określonym czasie i przy założeniu, że optymalnie wybrana trasa nam się nie popieprzy.

Władysław Wąs poprawił beret.

– Ja widzę ten problem inaczej – wtrącił – sytuacja, w której się znaleźliśmy, ma w sobie więcej egzystencjalnego chłodu niż matematyki. Na cóż skomplikowane obliczenia, po kiego jakieś wzory i liczby, kiedy na usta ciśnie się pytanie zgoła inne.

– Jakie?

– Czy to ma sens?

– No masz, skoczyć po flaszkę zawsze ma sens, co ty, Władziu – oburzenie wprawiło Zawadę w stan małej lewitacji.

– Ja w tym widzę symbolikę głębszą. Spójrzmy na to w ten sposób. Oto trzech śmiałków, mając za nic przeciwności losu, wyrusza po kilka piw do pobliskiego sklepu. Odwaga i przebojowość sprawiają, iż obce są im strach i zwątpienie. Brawurowo przemierzają nieprzystępne okolice. Brną przez chaszcze i knieje. Jednak los bywa okrutny, a świat niesprawiedliwy. Ich misja kończy się klęską. Stają wobec nieuniknionego. Finał jest dramatyczny i nie ma happy endu. To jest niemal jak klasyczna grecka tragedia.

Okoliczne drzewa zastygły w zadumie. W końcu odezwał się Łepeć:

– Zaproponowałbym inne zakończenie. Jeszcze niedawno dyskutowaliśmy o tym, czy po ostatnim wywiadzie dla „Super Expressu” czekają nas jakieś zmiany. Może i czekają. Nie warto się poddawać. Głosuję, aby ruszyć jednak do Chlewików. Każdy moment opóźnia nasze szanse, a los się wkrótce uśmiechnie. Kto wie, może już się uśmiechnął, tylko w zaistniałej sytuacji tego nie widzimy.

– Też jestem za tym, żeby ruszyć – Zawada podniósł się ciężko z ławeczki – dajmy sobie jakąś szansę.

Wąs podszedł jeszcze raz do drzwi sklepowych i wpatrując się w zmarniałą karteczkę, zaczął mówić jakby do siebie:

– Czynne od ósmej do dwudziestej. Od ósmej do dwudziestej. Obydwaj macie trochę racji. Może nasze życie czynne jest od ósmej do dwudziestej? Może cały ten świat wyłącza się po dwudziestej? Logicznie rozumując, powinniśmy teraz nie żyć. Lepiej stąd chodźmy, dziwnie się jakoś poczułem.

– Wszystko przez to małe spóźnienie. Powrócę na chwilę do wątku dziś poruszanego – Zawada uniósł palec ku górze. – Małe może mieć wpływ na większe albo stać się większe.

– Ciekawe – zastanawiał się dalej Wąs – powiem wam, że kiedyś rozpatrywałem kwestię spóźnienia jako dowodu na istnienie przypadku. Doszedłem wtedy do kilku ciekawych spostrzeżeń. Jednym z nich było to, iż jedynym, na co opłaca się w życiu spóźnić, jest Sąd Ostateczny. Wtedy człowiek zostaje bez wyroku i może żyć dalej. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam. Tak jest, na Sąd Ostateczny zamierzam się spóźnić z całą konsekwencją tego czynu.

– Nie byłbym taki pewny – Łepeć zaciągnął ostatniego macha. – W takiej sytuacji zostaje nam tylko niepokój. Nawet więcej, zostaje strach. Bo co, jeśli werdykt niełaskawy?

– Ale niedostarczony. Jak awizo z sądu. Nie liczy się.

– Jakie awizo, Władziu, tu mowa o boskich decyzjach, a nie jakieś… nie jakieś…

No i nie wiadomo, jakie argumenty jeszcze by padły, jakie frazy dałyby początek nowym naradom. Ba, nie wiadomo nawet, czy ekspedycja do sklepu w Chlewikach by ruszyła, ponieważ w tym momencie coś poruszyło się w pobliskich krzakach.

– Jasna cholera z tymi krzakami. Jasna cholera z tym dziadostwem.

Z szeleszczącej ciemności wyłonił się Falczak i stanął tak samo osłupiały jak pozostała trójka.

– Święty duch, Wiesiu, to ty?

– To ja, a wy tu co?

– A ty tu co?

– No ja tak sobie.

– No my też tak sobie. Po piwo wdepnęliśmy, ale spóźnienie nas dopadło niewielkie.

– Spóźnienie problematyczna rzecz – Falczak skipował pod nogi – chociaż, z drugiej strony, Małysz też się kiedyś spóźnił na skocznię, a wygrał. Pogadamy, ale poczekajcie, sklep otworzę, zostawiłem tu klucze od chałupy.

Łepeć zrobił kilka kroków i złapał się nagle za głowę.

– Wiesiu. Czy ty wiesz, co oznacza twoje nadejście? Czy ty wiesz, co oznacza twoja osoba? Tu i teraz?

– No?

– Człowieku, przynosisz nam nadzieję w chwili zwątpienia, przynosisz nam radość życia w momencie trwogi. Ooo, to nie takie sobie sianie rzepaku, Wiesiu, to nie takie sianie rzepaku. Spójrzmy na to szerzej. W obecnej sytuacji jesteś jak zbawiciel, jesteś jak Jezus, który otwiera nam bramy do nowego świata. Powiadam wam, bracia, oto przed nami nowy rozdział, nie bądźmy ślepi na to, co dookoła – nawoływał Łepeć. – Widzicie sami, że nie ma przypadków. Los się zawsze odmieni.

– Jak dla mnie fraza jednak zbyt strzelista, ale z ogólnym wydźwiękiem się zgadzam – skwitował Zawada.

Zachrobotały klucze i cała czwórka weszła do sklepu.

– Nie wiem, o co chodzi, ale bierzcie piwo – powiedział Falczak – usiądziemy przed sklepem, zdążymy się napić i życie wróci na właściwe tory. Poza tym: czego nam więcej trzeba.

Łepeć trwał w uniesieniu.

– Życie zawsze wraca na właściwe tory. Jest tu jakaś prawidłowość. Jakaś odwieczna równowaga. Ludzki los jest jak sinusoida. Jak to powiadają, co się polepszy, to się popieprzy, ale przecież można to czytać także od końca. Co za piękny wieczór, moi mili. A ty, Władziu, co taki markotny?

Kolejny raz Wąs powrócił z głębokiej zadumy.

– Bo mnie niepokoi.

– Co ciebie niepokoi, Władziu?

– Właśnie ta równowaga mnie niepokoi. Ten balans mnie niepokoi. W przyrodzie to nie jest takie proste, a w matematyce czasem niemożliwe. Nie ma tak łatwo, że wszystko się zawsze sumuje i zgadza. Czasem się właśnie nie zgadza, a w życiu ludzkim nie zgadza się najczęściej. I ja to widzę zupełnie inaczej. Ja to widzę tak, że skoro się spóźniliśmy, to powinno nastąpić jakieś następstwo. Jakaś konsekwencja powinna zaistnieć. Dramaturgia podpowiada jakiś mocny finał, logika podpowiada jakieś żelazne wnioski. Może jakiś element dydaktyczny? Bo ja wiem, żebyśmy się więcej nie spóźniali? Może jakaś kara powinna nas spotkać? Tak, żeby sprawiedliwie było?

– Władziu, ty się po prostu piwa napij – odezwał się Falczak – od razu ci się wszystko zgodzi.

– Życie to nie jest jakiś księgowy bilans. To nie jest waga sklepowa. I to mnie niepokoi. Nasze spóźnienie faktycznie może mieć dalekosiężne skutki, tyle że inne, niż nam się wydaje, i przepraszam cię, Broniu, ale twoja epifania nie przekonuje mnie w żadnym calu. Dlatego apeluję do was, moi drodzy, lepiej już stąd chodźmy.

– Chwileczkę – Falczak sięgnął do kieszeni – pośpiech, jak to mówią, jest najlepszym przyjacielem diabła. Dajże ludziom chwilkę wytchnienia. Papierosa zapal, piwo machnij. Ciesz się życiem.

– Ja się z życiem zgadzam do momentu, kiedy życie zgadza się z rzeczywistością. Równowaga jest pięknym hasłem, jednak tylko hasłem, teorią, założeniem. Jeśli nasze spóźnienie było dziełem przypadku, to każde następstwo jest możliwe. Jeżeli jednak nie było przypadkiem, to następstwo powinno nieść w sobie jakąś logikę. A tu logiki brak. Proszę bardzo, siedzimy, pijemy piwo i miło gawędzimy. I właśnie to miłe gawędzenie mnie niepokoi. Tutaj coś się po prostu nie zgadza. Wybaczcie, panowie, ale ja idę. Coś tu jest na rzeczy.

Wąs chwycił swoją reklamówkę i ruszył w powrotną drogę odprowadzany nierozumiejącymi spojrzeniami. Kiedy jego kroki rozpuściły się w ciemnościach, odezwał się Łepeć:

– Panowie, sytuacja jest poważna. Wygląda na to, że nasz towarzysz, kompan i wierny druh Wąs Władysław zwariował. Niestety nie mam osobistego doświadczenia, co w takiej sytuacji należałoby zrobić. Jakieś pomysły?

– Zaraz chwileczkę, zaraz momencik – wtrącił Zawada – w kwestii pomocy to wydaje mi się, że Stachu Działkowiec jest z wykształcenia weterynarzem. Nie wiem tylko, czy ten obszar wiedzy wystarczy do pełnej diagnozy. Ale druga kwestia jest taka, że skąd mamy pewność, czy Władziu zwariował. Może to takie jego kolejne dziwactwo? Znany jest przecież z niekonwencjonalnych zagrań.

– To prawda – potwierdził Falczak – pewności brak. To jest temat do przegryzienia. Czekajcie, przyniosę jeszcze flaszkę ze sklepu, to przemyślimy kwestię. No, chyba że się gdzieś spieszycie?

Spojrzeli po sobie.

– A dokąd my, Wiesiu, się możemy spieszyć! Nam życie nie ucieka. Innym ucieka, nam nie.

– No tak, to przyniosę.

Wieczorne niebo było czyste i spokojne. We wsi kładli się już spać, a okoliczne wzgórza niosły ze sobą ciepły letni wiatr. Jedynie na ławeczce przy sklepie Falczaków trwała jakaś mocna dyskusja. Początkowo spór szedł o to, czy Wąs Władysław zwariował. Nad problemem pochyliło się trzech wiarygodnych znawców tematu.

O AUTORZE

Łukasz Kosik

mieszczanin, który wyprowadził się na wieś. Autor wciąż niewydanej książki stulecia. Pasjonat. Laureat kilku lokalnych konkursów z literaturą w tle. Badacz. Kontestator. Krytyk. Kociarz.