utwory / premiery w sieci

Wracam głodna, ale do domu

Ewa Olejarz

Opowiadanie Wracam głodna, ale do domu Ewy Olejarz. Prezentacja w ramach projektu „Opowiadania i powieści 2018”.

Nie znam ojca.

Widy­wa­łam go, ale nie znam. Cał­kiem moż­li­we, że umie­rał na demen­cję, jak mój mąż. Praw­do­po­dob­nie był apo­dyk­tycz­ny, męski, przy­stoj­ny, bez­czel­ny − lecz mimo tych przy­war opie­kuń­czy i tro­skli­wy. Szko­da, że mama nie dała mu szan­sy. Szko­da, że go prze­go­ni­ła. Szko­da, że prze­go­ni­ła mnie z jego pla­cu, bo dał szni­tę z leber­wusz­tem. Gdy­bym mia­ła tatę, nie gło­do­wa­ła­bym. Głu­pia mama!

Ktoś powie­dział, że znaj­dzie­my jedze­nie na polu pod Gli­wi­ca­mi. Na Zabo­rzu zebra­li­śmy już wszyst­kie korze­nie. Nawet mle­cze nie zosta­ły. Nie bałam się woj­ny. Bałam się sie­bie. Byłam ład­na. Moje zie­lo­ne oczy i dłu­gie, kru­czo­czar­ne wło­sy sta­wa­ły się nie­bez­piecz­nie zauwa­żal­ne. Sło­wa mia­łam nie­po­skro­mio­ne, ale nie zwra­ca­no na nie uwa­gi. Uli­ca przy­zwy­cza­iła się do mnie sza­rej i cichej. To był błąd.

Wycho­wy­wa­łam się przy uli­cy Węgiel­nej.

Pew­ne­go dnia poszli­śmy opłot­ka­mi: wuj, kuzyn, Gru­ba i ja. Wuj dyry­go­wał wypra­wą. Pod Grzy­bo­wi­ca­mi zna­leź­li­śmy pole. Męż­czyź­ni ruszy­li na zwia­dy. Dziew­czy­ny zosta­wi­li na cza­tach w sto­do­le. Nie­ste­ty, pupa Gru­bej zła­ma­ła żerd­kę. Spa­dły­śmy. W ruskie łapy. Mer­de! Ją puści­li za ośle oczy. Mnie zgar­nę­li. Zabra­li na pastu­chy w dniu uro­dzin mamy. Przez mie­siąc, w cza­sie, w któ­rym mama sprzą­ta­ła pro­chy po Oświę­ci­miu, ja cze­sa­łam radziec­kie konie.

Mam na imię Kry­sty­na.
Jestem Ślą­zacz­ką. Nie słu­żę.

Myśla­łam.
Jak nie dać się zgwał­cić?

Ludy nor­dyc­kie, ger­mań­skie, sło­wiań­skie, jak­kol­wiek by je nazwać, są bla­de. Mdłe. Nija­kie. Bez cha­rak­te­ru. Uda­ją cha­ry­zmę, bo nie mają czar­ne­go genu. Żaden z Pru­sa­ka Hun. Żaden z bol­sze­wi­ka huzar. Pru­ski ród strzy­że wąs i sty­li­zu­je się na von. Ruski goli bro­dę. Oba mają rude łona. Odpy­cha­ją­ce. Już zawsze roz­po­znam was po rumień­cach, po prze­bar­wie­niach, po ska­zach, po wypry­skach. Po brzyd­kiej buzi.

Szem­ra­ni
myśli­cie­le od Ludol­fin­gów po Ware­gów.
Wyda­je się wam, że jeste­ście prze­bie­gli,
że Zeo dał wam para­dyg­ma­ty,
że zna­cie się na logi­ce. Żal mi was.
Bękar­ty.

Jeste­ście po pro­stu nie­ład­ni. Dla­te­go żad­ne łachy do was nie pasu­ją. Nosi­li­ście się na tych polach mino­wych jak szczu­ry. Lubię wasze kobie­ty. Widzą was, zno­szą, kar­mią, pod­my­wa­ją. Słu­żą z przy­zwy­cza­je­nia. Gdy zmu­si­li­ście mnie, robi­łam to ze wstrę­tem. Wzię­ta w jasyr waszej cywi­li­za­cji, nie zapo­mnę nigdy. Pofol­gu­ję. Nary­su­ję laur­kę, ale nigdy nie powiem, jak ucie­kłam.
Niko­mu nie powiem, przez co prze­szłam, gdy mia­łam czter­na­ście lat. Mama też sło­wa nie pisnę­ła, o tym, co widzia­ła i co prze­ży­ła, gdy zmu­si­li­ście ją do sprzą­ta­nia obo­zu, któ­ry rze­ko­mo wyzwo­li­li­ście. Oświę­cim, dziw­ne miej­sce.

Mia­łam i tak spo­ro szczę­ścia. Wydo­sta­łam się po mie­sią­cu dzię­ki pomo­cy pew­nej kobie­ty. Rosjan­ki. Scho­wa­ła mnie w wozie z sia­nem i wywio­zła do mia­stecz­ka. Moje dzię­ku­ję to był poli­czek. Zesko­czy­łam i znik­nę­łam. Szu­ka­nie Opo­la i dro­gi do domu zaję­ło mi dwa tygo­dnie. Już nikt mnie nie zacze­piał. Obcy ludzie wska­zy­wa­li dro­gę. Byłam brud­na. Ale nawet zeszma­co­na, złach­ma­nio­na i zakop­ciu­szo­na nie zeszczu­rzy­łam się. Po pro­stu wra­ca­łam głod­na.

Gdy mnie nie było, mama posta­no­wi­ła uciec z Oświę­ci­mia. Rzu­ci­ła przy­mu­so­we robo­ty i zaczę­ła szu­kać na wła­sną rękę. Nie­wie­le wskó­ra­ła. Pomo­gła nam Rosjan­ka.
Po powro­cie dłu­go się tuli­ły­śmy. Pła­ka­ły­śmy z rado­ści. Po czym mama posta­no­wi­ła pójść do kościo­ła. Chcia­ła podzię­ko­wać, pomo­dlić się. Bła­ga­łam, żeby nie szła na Paw­łów.
− Mamo, chodź pój­dzie­my do świę­te­go Fran­cisz­ka, to bli­żej, bez­piecz­niej. Lep­sza dro­ga i coś się dzie­je, ludzi się mija. A na Paw­łów od nas z Węgiel­nej same pola, łąki i zło­wro­ga cisza. Nie chcę!
− Nie, Ser­ce. Bogu trze­ba podzię­ko­wać ład­nie, czy­li bar­dziej się posta­rać, wysi­lić. Jak to tak byle jak? Za takie szczę­ście musi­my do nie­go pójść dalej niż do Fran­cisz­ka.
No to poszły­śmy. Mama i ja. W dro­dze na Paw­łów zatrzy­ma­li nas Rosja­nie. Wyle­gi­ty­mo­wa­li ją i zabra­li z powro­tem do Oświę­ci­mia.
Zosta­łam sama.

O autorze

Ewa Olejarz

(ur. 1974), poetka, prozaiczka, dramaturżka. Nominowana m.in. do Nagrody Głównej XVII Konkursu im. Jacka Bierezina 2011, laureatka konkursu „Złoty Środek Poezji” na najlepszy debiut poetycki 2015 roku za tomik Milczenie placu zabaw. Opublikowała również tomy Pfui Wszystko jest inaczej. Mieszka w Zabrzu.