22/12/14

MONOCHROMY (KURIOZALNE ŻALE)

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Spo­ro zarzu­co­nych pro­jek­tów. Nie­kie­dy pocią­gnię­tych nawet w zaawan­so­wa­ny spo­sób, z róż­nych powo­dów jed­nak odsta­wio­nych, teraz powo­li już zapo­mnia­nych – śle­pe ulicz­ki, eks­pe­ry­men­ty, poli­go­ny… Na przy­kład gru­pa Slurp, któ­rą mia­łem tu w Kopen­ha­dze w latach 90. Cie­ka­wy skład. Na per­ku­sji grał Sła­wek Sło­ciń­ski (w Pol­sce zwią­za­ny z taki­mi zespo­ła­mi jak np. Bry­ga­da Kry­zys czy Mada­me), gita­rzy­stą był nowo­fa­lo­wy muzyk Amir Hadziah­me­to­vic oraz moje tek­sty i głos. Szko­da mi Slur­pa, ale tak widocz­nie musia­ło się stać… Wie­le lat temu udzie­li­łem obszer­ne­go wywia­du dla nie­ist­nie­ją­ce­go już pisma onli­ne Cyc Gada: http://cycgada.art.pl/?p=324
Wte­dy tak o tym opo­wie­dzia­łem:

„Powstał zespół SLURP. Moje tek­sty i wyko­na­nie, Sła­wek na per­ku­sji, ponad­to Amir, muzyk pocho­dzą­cy z Sara­je­wa, na basie. Poro­zu­mie­nie. Zało­ga ‘wycho­wa­na’ na pły­cie My Life in the Bush of Gho­sts. Mie­li­śmy kon­cer­ty w Kopen­ha­dze i Aar­hus. Jeden z nich odbył się w kapli­cy na Cmen­ta­rzu Asy­sten­tów (kopen­ha­ski cmen­tarz, gdzie spo­czy­wa­ją m.in. Ander­sen, Bohr, Kier­ke­ga­ard), funk­cjo­no­wa­ła ona jako ośro­dek wystawowy/muzyczny. Zasko­czył nas zwłasz­cza utwór „Schy­łek” (wiersz z Ciam­ko­wa­to­ści życia). Głę­bo­kie bęb­ny Sło­ciń­skie­go, rodzaj dia­bo­licz­nej aku­sty­ki, dźwię­ki zło­wro­go odbi­ja­ły się od ścian… Mam ten kon­cert nagra­ny, doku­ment, zda­rza mi się nadal go słu­chać…

Poszu­ki­wa­nia trwa­ły. Uka­za­ła się pierw­sza duń­ska książ­ka (1994), wybór poezji w prze­kła­dach Jani­ny Katz i Uffe Har­de­ra. Mega­li­tycz­na, ‘kamien­na melo­dia’ języ­ka. Rogi i nie­zna­ny orna­ment… Potrzeb­ny był nowy SLURP. Tym razem zapro­si­łem do współ­pra­cy arty­stów wyłącz­nie duń­skich. Aktor — Ton­ny Lam­bert. Role epi­zo­dycz­ne, nie­mod­na skó­rza­na kurt­ka, głos potęż­ny, teatral­ny. Ida/Kjeld — ludzie ze świa­ta tzw. muzy­ki alter­na­tyw­nej. Ida — per­ku­sist­ka i nowo­fa­lo­wa woka­list­ka, od cza­su do cza­su dora­bia­ją­ca śpie­wa­niem… w koście­le. Namó­wi­łem ją, żeby zagra­ła na gita­rze baso­wej. Kjeld Jacob­sen, jej chło­pak, mul­tiin­stru­men­ta­li­sta, muzycz­ny mózg całe­go przed­się­wzię­cia. A ja zają­łem się ukła­dem tek­stów, efek­ta­mi spe­cjal­ny­mi, kon­struk­cją cało­ści. Powstał ‘odpo­wied­nio’ gęsty ‘pro­jekt’, coś w sty­lu Lyn­cha. Jeden z kon­cer­tów miał miej­sce na obrze­żach Kopen­ha­gi w Char­lot­ten­lun­dzie. Rodzaj ‘rodzin­ne­go teatru’, gdzie wysta­wia­no kawał­ki Aga­ty Chri­stie, jadło się pod­czas wystę­pów kotle­ty, krą­ży­li cisi, przy­gar­bie­ni kel­ne­rzy, wszę­dzie zawie­szo­ne czer­wo­ne kotar­dy. ‘Twin Peaks’, któ­ry prze­obra­ził się bły­ska­wicz­nie w ‘Lost High­way’. Byli­śmy jed­nak zbyt chi­me­rycz­ni, psy­chicz­nie nie­przy­go­to­wa­ni i musie­li­śmy się wkrót­ce ze sobą grzecz­nie poże­gnać. Odda­lić w stro­nę ‘jasno­ści’… Szko­da, ale nikt, na szczę­ście, od tego nie zwa­rio­wał.”

Z Ami­rem utrzy­mu­ję nadal kon­takt, przy­jaź­ni­my się. Mamy zamiar wydać mini­ma­li­stycz­ną pły­tę, jego gita­ra i moje teksty/głos. Takich akcji muzycz­nych, któ­re dosko­na­le się na począt­ku roz­wi­ja­ły, mia­łem wie­le. Naj­cie­kaw­sze to Projekt1 z Mać­kiem Sin­kow­skim (Bobim Peru) czy Pia­no & Poetry z Olgą Magie­res.

Albo fazy w malar­stwie. Rów­no­le­gle z akcją kali­gra­ficz­ną, pra­co­wa­łem kie­dyś nad seria­mi obra­zów-mono­chro­mów. To trwa­ło ład­nych parę lat. Cho­dzi­ło o zba­da­nie pro­ble­ma­ty­ki świa­tła. Uży­wa­łem wte­dy do tego pig­men­tów, węgla, paste­li, tuszu. I fak­tycz­nie, osią­gną­łem zamie­rzo­ny efekt. Płót­na pul­so­wa­ły, w zależ­no­ści od natę­że­nia świa­tła zmie­nia­ły się nie­ustan­nie, poja­wia­ły się na nich cią­gle nowe powierzch­nie itd. Były to rze­czy bar­dzo pra­co­chłon­ne, wyma­ga­ją­ce odpo­wied­niej tech­ni­ki – tutaj mamy moją odpo­wiedź na to słyn­ne już pyta­nie: Czy potra­fisz nama­lo­wać gło­wę konia? Musia­łem z tego jed­nak zre­zy­gno­wać. Mimo duże­go tzw. komer­cyj­ne­go suk­ce­su (wszyst­kie tego typu obra­zy sprze­da­wa­łem na pniu), akcja wyda­ła mi się zbyt ilu­stra­cyj­ną. Mono­chro­my były ponad­to mak­sy­mal­nym zjaz­dem w dół, eks­plo­ato­wa­ły mnie psy­chicz­nie, noca­mi nie mogłem przez nie spać. Poni­żej jeden z tej serii, zacho­wa­łem go sobie na pamiąt­kę…

Dni trium­fu i dni pora­żek. Pocie­szam się, że nie­któ­rzy moi przy­ja­cie­le arty­ści mają się cał­kiem podob­nie. Jak na wester­nach, strza­ły mniej lub bar­dziej uda­ne. Rewol­we­ro­wiec kon­tra pisto­le­to­wiec… Acha, jeden z tych arty­stów użył kie­dyś okre­śle­nia kurio­zal­ne żale, nie wiem dla­cze­go, ale zosta­ło mi w gło­wie.

Grze­gorz Wró­blew­ski, Days of Triumph, 40 x 40 cm, 2009