Kuba Kulasa: Kuba, Twoją książkę otwiera tytułowy „Podciep”, którego bohater jest figurą ze śląskich wierzeń, odmieńcem, podmienionym dzieckiem. To wprowadza czytelnika w świat z jednej strony hiperrealistyczny, zakorzeniony w konkretnym miejscu i czasie, a z drugiej – nieustannie nawiedzany przez element niesamowity, oniryczny. Ta subtelna dziwność, jak w opowiadaniu „Marcinowi zmarła mama” czy w surrealistycznym finale lotu samolotem, nigdy nie dominuje, ale sączy się przez szczeliny rzeczywistości. Czym jest dla Ciebie ten świat mitów i niesamowitości?
Kuba Wojtala: Sączy się przez szczeliny… podoba mi się to określenie. Wydaje mi się, że ta niesamowitość jest w pewnym sensie moją rzeczywistością. Jestem poszukiwaczem absurdów, znaków i elementów, które niekoniecznie pasują do otoczenia. Wypatruję ich w poszukiwaniu wyjątkowych opowieści. Moją uwagę zwracają niestandardowo wyglądające osoby, strzępy dialogów zasłyszanych na ulicy lub w kawiarni, czy też dziwne elementy architektury. Jak grób z wbudowaną kierownicą w jednym z opowiadań ze zbioru.
Z kolei świat mitologiczny i fantastyczny fascynował mnie od dziecka. Weźmy mitologię grecką – była przecież próbą zrozumienia tego, co nas otacza. W niesamowitości kryje się więcej prawdy o naszym świecie niż nam się czasem wydaje. Pamiętam, że w podstawówce kupiłem książkę o mitologiach z całego świata i zaczytywałem się w opowieściach o stworzeniu świata, o symbolice różnych aspektów naszej rzeczywistości. A historia o podciepie jest wylęgarnią szlaków interpretacyjnych, zawsze działała na moją wyobraźnię. To mocny motyw, który dopiero teraz byłem w stanie wykorzystać w pełni.
W wielu relacjach w Twojej książce, zwłaszcza na linii syn–rodzice, czuć ogromny dystans, rodzaj niezrozumienia i bariery. Podobnie jest zresztą w tytułowym „Podciepie”. Miałem wrażenie, że sam narrator również jest takim podciepem. To, jak ta historia się rozwijała i w którym kierunku poszła, było dla mnie niesamowite i pokazało, że można ją odczytać na wiele sposobów.
To opowiadanie faktycznie nie daje jasnej odpowiedzi, a bohater może sam być takim podciepem. Podciep jest przecież metaforą obcości, queerowości, albo po prostu poczucia alienacji kogoś, kto wyjechał z Polski, zobaczył świat poza granicami i teraz czuje się obcy.
Dla mnie ten mit jest pełen możliwości. Chciałem podejść do mitologii śląskiej w sposób nowoczesny, w taki, którego wcześniej nie widziałem. Zależało mi na połączeniu motywów śląskości, queerowości i tożsamości z lokalnością, z miejscem, w którym się wychowałem.
To był też pierwszy krok w stronę bardziej intuicyjnego pisania. Z tego, co pamiętam, najpierw przyszło do mnie pierwsze zdanie: „To już nie jest jej dziecko, to podciep”. To był impuls, trochę jak złapanie częstotliwości jakiejś opowieści, która się we mnie pojawiła. A potem wszystko zaczęło nabierać kształtu. Nagle okazało się, że to zdanie jest wypowiadane przy kuchennym stole, że ten stół jest w małym mieszkaniu w Łaziskach Górnych, że przy tym stole jest też matka i ojciec i że to wszystko wypowiadane jest do chłopaka, który właśnie przyjechał z Anglii odwiedzić rodziców. A potem wyobraźnia domalowała psa Łobuza, chłopaka Walijczyka i dziwną konfrontację przy osiedlowych garażach.
Zrobię jeszcze krok wstecz, bo powiedziałeś coś, do czego chciałem nawiązać. Mówiłeś, że można tego „Podciepa” interpretować na wiele sposobów. Mam wrażenie, że w twoich opowiadaniach jest mnóstwo niedopowiedzeń. Celowo zostawiasz różne historie czy wątki niedomknięte. Trochę mi tego brakowało, jak to czytałem – w tych miejscach, gdzie byłem cholernie ciekaw, co się dalej wydarzy, ty urywałeś historię. Strasznie mnie to wkurzało. Ale rozumiem, że to twoja strategia i taka cecha charakterystyczna twojego pisania.
Guilty as charged. Zgadzam się w pełni. Ale myślę też, że niedopowiedzenie otwiera kolejne drzwi do interpretacji.
Patrząc już innymi oczami na zbiór, który powstał praktycznie rok temu, zauważam, że te opowieści urywają się w czasem kluczowym momencie lub kreślą pewne elementy rzeczywistości wyjątkowo delikatnie. Mam jednak nadzieję, że zrobiłem to umiejętnie, oferując czytelnikom nowe drzwi w tych historiach. Takie, przez które przejdą już sami.
Kończąc ten wątek, muszę zapytać cię jeszcze o jedną rzecz. Chodzi o ezoterykę i tarota. Wiem, że lubisz go stawiać. Czy to się jakoś z Twoim pisarstwem i pisaniem wiąże?
Tak, chociaż zaznaczę, że tarota stawiam amatorsko, więc proszę nie oczekiwać cudów. Tarot jest dla mnie elementem fascynacji czymś nadnaturalnym, duchowym, niesamowitym. Jest też sposobem na dialog z własnymi pragnieniami i lękami. Chciałbym wierzyć, że na tym świecie istnieje coś więcej niż tylko nasza rzeczywistość. Być może właśnie te śląskie podciepy żyją gdzieś między nami? Pragną miłości i zrozumienia. Moje zainteresowania i tematyka, które eksploruję w opowiadaniach, to dla mnie wyraźny sygnał o mojej potrzebie duchowości, jakiegoś połączenia ze wszechświatem.
Można odnieść wrażenie, że świat Twoich opowiadań jest rozpięty między czterema biegunami: queerowością, Śląskiem, rodziną i relacjami miłosnymi. Te wszystkie sfery nieustannie na siebie wpływają i się przenikają. Chciałbym zapytać o ten splot – jak ta topografia, fizyczna i mentalna, Śląska lat dziewięćdziesiątych kształtuje doświadczenie dorastania Twojego bohatera? I jaką rolę odgrywa tu język, bo przecież go tam wplatasz?
Wydaje mi się, że jestem takim przypadkiem, który można podsumować zdaniem: „Można wyciągnąć chłopaka z Mikołowa, ale nie wyciągniesz Mikołowa z chłopaka”. To jest też ciekawy przypadek, bo dopiero od kilku lat postrzegam siebie jako Ślązaka. I pewnie dlatego eksploruję tę część mojej tożsamości w Podciepie. Wielu z tych narratorów niekoniecznie posługuje się językiem śląskim płynnie – to nie jest książka napisana po śląsku – ale na pewno znajdziemy tam trochę dialogów w godce między postaciami, a niektórzy narratorzy wplatają w wypowiedzi śląskie słówka.
W poszukiwaniu mojej własnej śląskiej tożsamości zrozumiałem, że jestem pokoleniem, które dorastało wśród ludzi biegle posługujących się językiem śląskim, ale moja znajomość ogranicza się do rozumienia tego języka – nie jestem w stanie posługiwać się nim swobodnie. Natomiast okazuje się, że na co dzień, czasami bezwiednie, używam słów, które są typowo śląskie i bardzo mi bliskie. Tak jak piękne słowo „psińco” – osoby spoza Śląska z reguły nie mają pojęcia co to.
Ja myślałem, że to słowo nie istnieje, że jest zmyślone.
Jedne z moich ulubionych słów to „zawalaty” i „przepadzity”. Zawsze mi się wydawało, że są to słowa, które rozumie każdy, a niekoniecznie tak jest. Ale to właśnie ta eksploracja tożsamości – tożsamości queerowej, tożsamości śląskiej, tego, kim jesteśmy w sytuacjach rodzinnych i w relacjach miłosnych – to najważniejsze obszary moich zainteresowań. One są budulcem tego, kim jestem dziś.
Bardzo też chciałem, żeby w Podciepie queerowość była obecna w rzadki dla polskiej literatury sposób. Brakowało mi narracji queerowych, które są mocno lokalne, osadzone w lokalnej historii, mitologii, w społeczności. Po prostu chciałem stworzyć bohaterów, którzy będą mi bliscy. Dlatego też na miejsce akcji moich opowiadań wybrałem takie miasta, jak Mikołów, Katowice, Łaziska Górne.
Znam je od dziecka, znam ich klimat. Przez to, że się w nich wychowywałem, mocno działają na moją wyobraźnię i wydaje mi się, że grzechem byłoby nie skorzystać z tych emocji i doświadczeń, które te miejsca we mnie wyzwalały.
Miałem wrażenie, że to zamknięty świat. Jakby wszystkie te historie działy się na jednym osiedlu – przemieszczasz się po nim, kolejny blok, kolejny blok. I podobnie miałem wrażenie, że po kolei eksplorujesz relacje – z matką, ojcem, przyjaciółką, z pierwszą miłością, z kuzynką. Taka mapa emocjonalnych połączeń. Czy tak miało być? Czy to był plan?
Co najciekawsze, Podciep nie powstawał według żadnego planu. W pewien sposób można go nazwać zbiorem intuicyjnym. Kolejność opowiadań jest w dziewięćdziesięciu procentach kolejnością, w której powstawały. Myślę, że tematyka pierwszego opowiadania, „Podciepa”, otworzyła jakieś drzwi do historii, które we mnie tkwiły i chciały wyjść na zewnątrz – właśnie historii o relacjach rodzinnych, o relacjach międzyludzkich w ogóle.
Jest to też obszar moich zainteresowań. Uwielbiam dzieła kultury – filmy, książki, ogólnie opowieści, które dotyczą relacji. I dlatego sam też zdecydowałem się opowiadać takie historie, bo moim zdaniem jest w nich duży ładunek emocjonalny. Cały ogrom emocji: pragnienia, radości, smutki. One nas łączą, tworząc fascynującą siatkę połączeń.
I bardzo dobrze umiesz o tym pisać. To mi się podobało, zazdrościłem ci tego.
Dziękuję. Cieszę się, bo właśnie na tym mi zależało – żeby te opowieści kipiały od emocji. I żeby opowiadały też o tych trudnych, takich jak żal, smutek, rozczarowanie. Żeby cały zbiór był takim miksem doświadczeń bycia człowiekiem. Tak naprawdę życie każdego z nas składa się z wielu różnych doświadczeń, bardziej lub mniej przyjemnych, i chciałem, żeby to wszystko było w Podciepie widoczne.
Porozmawiajmy o twoich lekturach, o ulubionych twórcach i literackich mistrzach. Wiem, od kogo zaczniemy…
Są dwie osoby, dwoje twórców, którzy najbardziej zainspirowali mnie w mojej pisarskiej podróży. Pierwszym jest amerykański pisarz Pat Conroy, twórca Księcia przypływów. To powieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie, wspaniały przykład pięknego gawędziarstwa z północy Stanów Zjednoczonych. Conroy w swoich książkach opowiada o rodzinach. To monumentalne historie, a ja uwielbiam sposób, w jaki tworzy on opowieści, jak potrafi zaciekawić czytelnika.
Natomiast na polskim gruncie jest to oczywiście Joanna Bator. W pewnym sensie podziwiam ją za coś podobnego – za to, w jaki sposób snuje swoje historie, za piękno języka i za odwagę tematów, które porusza. Wydaje mi się, że jest w jej książkach wielka wyobraźnia, ale też wielka troska o wszystkie te postacie i światy, które tworzy.
Muszę jednak przyznać, że moimi pierwszymi literackimi inspiracjami były przede wszystkim kryminały Agathy Christie i horrory dla nastolatków, jak seria „Ulica Strachu”. I to chyba też w pewien sposób widać w Podciepie, bo zarówno w kryminałach, jak i w horrorach kładzie się nacisk na fabułę, elementy zaskoczenia, niesamowitość, czy to przemyślaną intrygę, czy jakieś wątki nadprzyrodzone, wilkołaki, niesamowite postaci. Moja literacka wyobraźnia jest totalnym miszmaszem różnych gatunków i uważam, że jest to jeden z atutów Podciepa – to miks zarówno tematyczny, jak i formalny, w którym starałem się używać różnych środków stylistycznych.
Przejdę do czegoś innego, co jest bardzo ważne w Twoich opowiadaniach – do muzyki. To wręcz osobny bohater. W książce pojawia się fascynujący repertuar, od De Mono, przez Vivaldiego po Spice Girls, który tworzy bardzo wyraziste tło dla każdej z historii. Czy planujesz, żeby twój zbiór miał swój soundtrack na Spotify? I co by się na nim jeszcze znalazło?
To by było coś fajnego! Nawet myślę, że Podciep zasługuje na swój soundtrack wydany na wielobarwnym winylu. Muzyka jest dla mnie ważna, często piszę, słuchając jej – mam taką swoją playlistę do pisania, która bardzo mnie inspiruje. Na pewno jest na niej dużo muzyki filmowej, zwłaszcza soundtracków z filmów grozy, które pomagają mi budować klimat konkretnego opowiadania. Myślę, że na podciepowym albumie znalazłyby się zarówno kawałki popowe, jak i trochę muzyki klasycznej, filmowej. Może nawet trochę country, którego jestem wielkim fanem. W opowiadaniu „Oniro” pojawia się konkretny utwór Vivaldiego – Filiae Maestae Jerusalem, RV 638. Sprawdźmy to w mojej aplikacji (sprawdza w telefonie). W miesiącu, w którym je pisałem, wysłuchałem go 38 razy.
Ta muzyczna wrażliwość kojarzy mi się z inną cechą Twojej twórczości – ogromną czułością wobec postaci. Mimo ich błędów, lęków i poranień, nigdy ich nie oceniasz, a obdarzasz ogromną empatią. Czy jest to świadomy wybór etyczny, Twoja postawa wobec świata, którą chcesz przekazać przez literaturę, czy po prostu taki jesteś?
Czułość i troska. To jest coś, czego nam dzisiaj bardzo brakuje. Obserwując wszystko, co dzieje się wokół, mam wrażenie, że żyjemy w chaosie, w natłoku informacji, w stanie wiecznego przebodźcowania. Troska jest dla mnie zwróceniem uwagi na drugiego człowieka i na nasze relacje – rodzinne, relacje z przyjaciółmi, miłosne. Wydaje mi się, że tylko dzięki trosce jesteśmy w stanie nawiązać dialog z drugim człowiekiem, oferując sobie wzajemne zrozumienie.
Myślę też, że jeśli w literaturze nie wykażemy troski o tworzone przez nas postacie, otrzymamy tylko karykatury, jakieś zakrzywione, ludzkopodobne twory, które niczego nas o życiu nie nauczą. A ja bardzo często szukam w literaturze jakiejś prawdy, czegoś, co połączy mnie z osobą autorską i ze światem, który ona kreuje. Kieruję się tą zasadą również w swoim pisaniu. Chcę tworzyć wielowymiarowe postacie, a to oznacza, że każdy z nas składa się zarówno z dobrych, jak i niedobrych cech. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie pokazać, czym tak naprawdę jest bycie człowiekiem.
Muszę zapytać o Twojego narratora. Mimo, że w każdym opowiadaniu to pozornie ktoś inny, ma się wrażenie, że to wciąż ten sam głos, tylko w różnych maskach. Ten narrator często przełamuje czwartą ścianę, zwracając się do nas, czytelników, per „Wy”. Kim jest ten rozmówca? Czy to jakaś świadoma sytuacja narracyjna, którą budujesz?
W całym zbiorze chciałem pobawić się formą snucia pewnych narracji i językiem. W większości są to narracje pierwszoosobowe, ale pojawiają się też te w trzeciej osobie – zawsze staram się dobrać sposób opowiadania do przekazu historii. Ale tak, można przyjąć, że to jeden i ten sam narrator, który na różne sposoby stara się poskładać swoją tożsamość, opowiadając o swojej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Ten pomysł wykrystalizował się mniej więcej w połowie pracy nad książką, kiedy miałem już jakieś sześć opowieści. Wtedy zrozumiałem, że w pewien sposób opowiadam o tej samej osobie, tylko na różnych etapach życia i po dokonaniu różnych wyborów. Niektóre z tych tekstów to swego rodzaju wariacje na temat: „co by było, gdyby?”. Inne, na przykład „Mikołaj”, z kolei są konkretnym autobiograficznym wspomnieniem, tylko w niewielkim stopniu zmodyfikowanym przez fikcję. To był dla mnie bardzo ciekawy element pisania – praktycznie każda z tych historii jest zanurzona w jakimś autentycznym wydarzeniu z mojego życia, ale w pewnym momencie odbija w ścieżkę fikcji. Często mam wrażenie, że rzeczywisty ciąg wydarzeń bywa po prostu nudny i nie zaoferuje nam takiego impaktu, takiego wrażenia, jakie może dać fikcja. Łącząc te elementy, byłem w stanie stworzyć opowieści o czymś więcej niż jakimś wydarzeniu z życia jakiegoś typa z Mikołowa – pojawiły się nowe poziomy interpretacji i stały się ciekawsze dla czytelnika.
Jesteś laureatem Połowu Biura Literackiego – projektu, który kończy pewien etap pisania „do szuflady” i rozpoczyna publiczne życie książki. Jak z perspektywy czasu wspominasz ten proces? Co daje autorowi taka konfrontacja z krytykami i czytelnikami jeszcze przed oficjalnym debiutem?
Połów był cudownym doświadczeniem. Zgłosiłem się w ostatni dzień, dosłownie sześć godzin przed północą. Dzięki temu już dwa tygodnie później dowiedziałem się, że zakwalifikowałem się do grupy finałowej, co było dla mnie wielkim wydarzeniem. Biuro Literackie było pierwszym wydawnictwem, które dostrzegło coś w moich tekstach i chciało ze mną współpracować.
Podciep jest wynikiem pracy całej naszej grupy na festiwalu. To było cenne doświadczenie, które nauczyło mnie nowego sposobu obcowania z tekstem. Wsłuchując się i wczytując w utwory innych uczestników, byłem w stanie zrozumieć, jak mogę ulepszyć swoje opowiadania. Było dla mnie fascynujące, że potrafiliśmy przez cztery godziny dyskutować o tekstach, a potem dalej spędzaliśmy razem czas, rozmawiając o literaturze, o tym, co jest dla nas ważne. Cieszę się, że książka ma za sobą taką historię, że nie był to tylko e‑mail z informacją „wydamy Podciepa”, ale że sam musiałem przejść pewną drogę i nauczyć się wiele o sobie – dlaczego piszę, jak piszę i co jest w tym dla mnie ważne. Na pewno będę to wszystko wspominał przez długie lata. I każdej osobie piszącej polecam udział w Połowie.
No i co, przyjedziesz na kolejny Połów?
Oczywiście. I ty też.