12/12/22

SPACE RHAPSODY

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

W 2008 roku zaliczyłem w Tate Modern w Londynie wystawę, o której zawsze długo marzyłem. Jeden z moich głównych bohaterów sztuki współczesnej – Cy Twombly! Była doskonale przygotowana, szeroko reklamowana i słusznie: „Tate Modern presents a major exhibition of works by Cy Twombly, one of the most highly regarded painters working today and a foremost figure among the generation of American artists that includes Jasper JohnsRobert Rauschenberg and Andy Warhol. Twombly rose to prominence through a distinctive style characterised by scribbles and vibrantly daubed paint. This is his first solo retrospective in fifteen years, and provides an overview of his work from the 1950s to now”[1]. Artysta, którego zawsze będę szczegółowo badał i podziwiał. Działa na mnie podobnie mocno jak Pierre Alechinsky z jego spiralami/znakami/kaligrafiami. Jedna rzecz wydała mi się niezwykle ciekawa. Twombly, mimo całej jego skomplikowanej drogi twórczej, ciągłego eksperymentu, był niezwykle konsekwenty! To ciągi, serie prac, dobrze ze sobą powiązanych, obsesyjnie się uzupełniających. To dialog między obrazami, szkicami, pulsacjami. Ciężko tam właściwie o tzw. rodzynki, pojedyncze eksplozje. W głowie pozostaje za to jeden wielki i wspaniały szum znaków/płaszczyzn, ocean sugestii, potęga asemic writing. Podobnie mam zresztą z rejestrami poetyckimi. W przypadku trzydziestu kilku doskonałych wierszy Andrzeja Bursy można mówić o monolicie, o genialnie trafionej estetyce, ostrości/definitywności jego literackiej trasy. Każdy z wierszy Bursy wspaniale drąży nam głowę. Z kolei Reznikoff to dla mnie trzy pierwsze zbiory. A w setkach wierszy Williama C. Williamsa nieustanne wzloty/latarnie, zaskoki, zdumiewająco bliskie mi formalnie & psychicznie sekwencje. Tak samo Creeley i Zukofsky. Albo Levertov, Dornal, do których ostatnio intensywnie powracam. Szukanie punktów przełomowych, miejsc fundamentalnych, drogowskazów w podróży na Andromedę. I jednym z takich fascynujących obiektów, poradników dla ziemskiego pasażera, okazało się dla mnie płótno Kariny Obary Space Rhapsody.

Karina Obara, Space Rhapsody, technika mieszana na płótnie, 50 x 60 cm, 2022.

Autorka pokazała ten obraz w mediach społecznościowych. Zamieściła przy nim notę: „Pismo, liczby, znaki, kolory. Stale poruszające się w przestrzeni. Pradawne przywołania, czucie teraz, obraz czasu, który można skrócić i rozciągnąć”. Miałem to szczęście pracować z Kariną przy okazji moich polskich work-shopów artystycznych w latach 2021-2022. Mogłem na żywo zaobserwować jej przeróżne fazy formalne, falowania. Od motywów figuratywnych, asemic writing, aż po konceptualne mixed media, kojarzące się z betonową fazą Tàpiesa. I nie było w tych aktywnościach żadnych dysonansów, jazdy bez trzymanki, wszystko układało się płynnie (mimo że hybrydycznie), na zasadzie przejść/połączeń, w stylu zdecydowanie osobnym, niepodrabialnym. Zaprezentowałem na Facebooku kilka przykładów tych prac, gdzie napisałem: „Great acrylic and mixed media paintings by Karina Obara. In recent years I have had the opportunity to cooperate with her. They were very important art sessions for me. We have explored different forms expression in the visual art. These were experiments with conceptual and calligraphic works, asemic writing as well as canvas with the use of natural materials, such as sand, grass scraps etc”. Płótno Space Rhapsody z miejsca zwróciło moją uwagę. Nie dało rady od niego uciec, wycofać się – im dłużej o nim myślałem i je analizowałem, tym coraz więcej miałem przemyśleń, prób ustalenia, co takiego powoduje, że jest tak całkowite, zrozumiałe i zarazem kompletnie magiczne, formalnie czyste, a z drugiej strony bardzo jednak skomplikowane. Jaki zawiera komunikat. Dlaczego jest zarówno eklektyczne, jak i nieproste w interpretacji, jakby zablokowane dla zewnętrzności, odpowiednio hermetyczne. „Pradawne przywołania, czucie teraz, obraz czasu, który można skrócić i rozciągnąć”. Tak, to był na pewno trop, którym podążałem. Obraz zdecydowanie z czymś mi się kojarzył, z czymś, co znałem z długoletnich przemyśleń nad istotą czasu, nad próbą jego uchwycenia, oddania klimatów danej epoki czy tylko może chwili/zdarzenia w sztuce, literaturze, naukach ścisłych i humanistycznych. Asocjacji miałem chyba zbyt wiele. Powoli zacząłem je sobie systematyzować. Jednocześnie wpadałem na ten obraz non stop, był przy mnie fizycznie, patrząc w jego przestrzeń, wchodziłem głęboko w ekran płótna. Zapraszał mnie do podróży, nie zapodając celu & konsekwencji tego przenikania, tych naszych spotkań trzeciego stopnia. W ten sposób odwiedziłem bliskie i odległe mi szlaki, terytoria wcześniej znane. Do końca jednak przeze mnie nie rozpracowane.

Jaskinia Chauveta, a może Altamira? Sautuola: Breves apuntes sobre algunos objetos prehistóricos de la provincia de Santander. Znaki punktowe i film Herzoga Jaskinia zapomnianych snów… Jedno ze wstępnych, automatycznych skojarzeń. Bardzo możliwe, że spowodowanych użyciem przez autorkę określonych pigmentów podkładowych, między innymi brązu. Wśród naniesionych, wyrytych w mokrym akrylu znaków, mamy też do czynienia z symbolem ryby (widocznym zresztą w wielu innych pracach Kariny). Echo paleolitu, kultura magdaleńska, oś czasu. Oświetlenie naturalne (płytkie schronisko) czy oświetlenie sztuczne (głębokość)? Magia & początek nauki, pismo naszych włochatych braci i sióstr. Tajemnicze, geometryczne ciągi, komunikat/świadectwo. Kreski w pionowych i poziomych układach (przekaz dla nas i dla tych, którzy potem lub bardzo długo potem…). Świt świata i mocne przyspieszenia, skoki w przyszłość (?). Człowiek szanselandzki zmienia nam się szybko w dużo późniejszego mieszkańca Niniwy. Znamy przecież dobrze kolekcję Kirkora Minassiana i pismo klinowe Sumerów, znaki odciskane na glinianych tabliczkach za pomocą kawałków trzciny. Znamy także podobne rejestry z czasów Seleucydów. Space Rhapsodysprawia wrażenie obiektu wielowymiarowego. Zanim ujrzałem to płótno life, myślałem, że mam do czynienia z reliefem. Warstwy, świetne opanowanie materiału, sztuka iluzji. Fani Christiana Gobrechta, gravure numismatique, z pewnością mogliby się na ten temat zawodowo wypowiedzieć.

Oczywiście, mamy tu do czynienia z szeroko pojętym nurtem asemic writing. Z jego różnymi wariantami/odnogami. Kierunek ten bardzo w ostatnim czasie ewoluował. Nie są to obecnie tylko odniesienia do Rękopisu Wojnicza. Skojarzenia z artystami, takimi jak właśnie Twombly, Pollock (action painting), czy współcześnie działającymi Dominique Evrard, Mami Kawasaki, Kit Kelen są w przypadku Kariny Obary mocno uzasadnione. Oglądając Space Rhapsody, należy też pomyśleć o działalności Morrisa Gravesa. Szkoła Pacyfiku! Szkoła zainspirowana z kolei chińską, starożytną kaligrafią. Karina Obara dobrze musiała te światy rozpoznać, wyciągnąć z nich optymalne wnioski. Nie możemy więc pominąć Marka Tobey. U naszej autorki mamy jednak do czynienia ze zjawiskiem rozproszonej gęstości. Byłby to więc taszyzm, ale pod mikroskopem. Plamy i kreski/znaki są na Space Rhapsody minimalnie od siebie oddalone. Coś podobnego próbował zrobić kiedyś Pollock, ale wtedy poległ na placu boju. Sprawdzał się w oddalonej pajęczynie nachodzących na siebie elementów (był w tym oczywiście genialny), natomiast zbliżenia, ich minimalna chociażby niezależność/izolacja powodowały, że jego arylowe ścieżki z miejsca traciły moc. Podobnie można powiedzieć o zbitkach w wykonaniu innych ludzi z kręgu taszyzmu, ich kosmiczne trasy to triumf nachodzących na siebie rozlewanych kolorów (w przeciwieństwie do płótna Kariny, gdzie ornament został stworzony na bazie określonego podkładu, nie na zasadzie nakładania rozcieńczonych pigmentów, ale na wyżłobieniu go w mokrym jeszcze akrylu), mrowisko plam. Wols, Hartung, Mathieu, a także J.-P. Riopelle. U Kariny Obary mamy do czynienia z sąsiadującymi ze sobą małymi znakami, piktogramami, zapisami jakby mnemotechnicznymi (?). W zależności od oświetlenia obrazu potrafią one zlewać się w całość, tworzyć skonsolidowaną mgławicę albo wręcz przeciwnie, niezależne bastiony, obszary/ośrodki, ocean osobnych raf. Ich pulsacja nie byłaby możliwa, gdyby nie doskonale pomyślana/zrealizowana powierzchnia podkładowa. Tutaj duże zaskoczenie. Nie jest to kontrastowy do jasnego znaku (czarny) monolit, ale osobny obraz. Świat posiadający własną dynamikę i głębię. Tworzy kolejny wymiar. Moją pierwszą i chyba jednak najtrafniejszą reakcją było porównanie go do późnych obrazów Turnera. Przypomniałem sobie Statek niewolniczy, a potem Ostatnią drogę Temeraire’a. Kolejne zakłócenie na osi czasu. Z jednej strony informel, a z drugiej wyłaniający się z drugiego planu syn perukarza z Covent Garden, prekursor impresjonizmu, Turner. Nie wiem, jak to możliwe, a jednak „słowo ciałem się stało”. Przepływy nie są siłowe i sztucznie wykoncypowane. W tunelach czasu, światach równoległych, na Ziemi jałowej i zapętlonej sprawdza się hasło Gary’ego Snydera: „True affluence is not needing anything”. Trzeba jednak wpierw zasmakować podróży w nieznane, zobaczyć świt/mrok czasu i wrócić do punktu wyjścia, w siebie, w tak zwane TU I TERAZ.

Kiedy studiujemy Space Rhapsody Kariny Obary, uruchamiają nam się w głowach filmy/ciągi/sekwencje ze świata sztuki filmowej. Płótno zasugerowało mi dwa takie dzieła. Wiadomo, że Kubrick zareagował mocno na opowiadania Clarke’a, np. „Z kolebki – na wieczne orbitowanie” (Out of the Cradle, Endlessly Orbiting…). Z tego musiało powstać to, co powstało, nie miał przecież innego wyjścia. Interakcja małp z monolitem… Początek i koniec ludzkiego baraszkowania, kości zostały kiedyś rzucone, czyli Świt ludzkości (The Dawn of Man). Odyseja… HAL 9000 i jego (samo)świadomość! Defekt albo apogeum możliwości nadawczych maszynki. Jej rozmarzenie. Czy znaki Kariny Obary, w zaskakujący sposób rozłożone na niedużym przecież płótnie, zaledwie 50 x 60, są przekazem ze świata równoległego, rodzajem sygnału ostrzegawczego? A jego wykonawczyni medium A.D. 2022, osobą wybraną do przekazania nam prawdy o naturze człowieka, jego przegranych/wygranych możliwościach zrozumienia Obcego, nadistoty bezskutecznie krążącej wokół nas, czegoś co jest już blisko, ale nasze receptory są jednak zbyt prymitywne, niewydolne, żeby ją zauważyć? Gdakanie kury, nic z tego nie potrafimy załapać. Natomiast zwłaszcza górne partie obrazu, w części środkowej Space Rhapsody, to równie dobrze scenerie z filmu Interstellar Christophera Nolana. Myśli się wtedy z miejsca o czasoprzestrzennym tunelu i apokaliptycznych, zakurzonych polach kukurydzy, o nadciągającym końcu końców, a także o możliwości uniknięcia kosmicznej pułapki. Karina Obara może ponadto znaleźć fanów wśród osób zainteresowanych paleoastronautyką. Znajdą w nieokreślonym, tajemniczym przekazie Space Rhapsody echo słów Ezechiela, czy Eposu o Gilgameszu. Można i tak przestrzennie żeglować. W stronę pustyni Nazca albo wimanów ze starożytnej Mahabharaty.

 

Niektóre znaki, podobne do tych ze Space Rhapsody, pojawiają się także na innych płótnach Kariny. Czyżby był to więc rodzaj opracowanego systemu, pozornie (celowo) tylko podświadomego i bezznaczeniowego/asemiotycznego strumienia nadawczego? Rybę możemy rozpracować, gorzej już z pozostałymi sekwencjami. Każdy dobrze pamięta tablice ze wzorami matematycznymi, naniesionymi kredą (w dawnych czasach pochodziła ona z Zakładów Kredowych w Kornicy, słynny WAPNIAK KORNICKI – środek wapnujący WE G1.5a, typ: kreda-standardowa), z takim wątkiem mamy też do czynienia na filmie Interstellar. Tutaj jednak nie pomoże nam wiedza i swobodne poruszanie się w świecie LaTeX-owego modułu Math. Ale coś w tym jest. Matematycy pokłonią się nad naszą zagadką, będą na pewno w swoim żywiole. Zobaczą jakieś dalekie podobieństwa do swoich niezrozumiałych dla przeciętnego zjadacza chleba serpentyn. Rozciągnięte, wielopiętrowe wzory… Tak naprawdę nie wiemy, w jakim kierunku zmierzamy i co właściwie tutaj badamy. Ewentualny szyfr jest o wiele bardziej skomplikowany, niż ten opisany w powieści Cryptonomicon Neala Stephensona. Musi opierać się na kompletnie innych zasadach. Teoria strun/grawitacja pętlowa? Przestrzeń punktowa i bezpunktowa. Jesteśmy blisko, ponieważ bardzo daleko. Na lodzie, w sawannach i buszu. „Bez instrukcji od Pana”.

Jest rzeczą naturalną, oczywistą, że Karina Obara musiała być doskonale zorientowana w dziele Marcela Prousta À la recherche du temps perdu. To samo dotyczyć musi techniki strumienia świadomości, z którą mamy do czynienia w Ulissesie Jamesa Joyce’a. Przejścia, odległości między znakami i podkładowym kosmosem/pejzażem Space Rhapsodyprzypominają konfiguracje, zdarzenia, niepokoje Leoploda Blooma, Blazesa Boylana, Molly etc. Od razu myśli się o domu publicznym Belli Cohen! Dla mnie byłyby to również campowe klimaty powieści Jane Bowles. Dziwne, ale Dwie poważne damy, jakaś potężna zupa ekscentryczności, fala dziwnych zachowań, regularność czegoś pospolitego, ale jednak odpowiednio skrzywionego, są dla mnie kolejnym kluczem do analizy/odczytania tajemnic obrazu Kariny.

Sprawą pryncypialną są tu (needless to say) predyspozycje psychologiczne odbiorcy, pora dnia/nocy, metabolizm i koncentracja w trakcie spotkania ze Space Rhapsody. Obraz jest dziełem pulsującym, jak każde wybitne dzieło sztuki, ewidentnie interakcyjnym. W moim przypadku wywołuje przeróżne (zwalczające się) stany wewnętrzne. Nie są to historie łatwe do zdefiniowania. Na pewno nie chodziłoby o pejzaż linearny. W grę nie wchodzi utrata zdolności odczuwania przyjemności zmysłowej & cielesnej, jakiś paraliż emocjonalny/intelektualny czy inny duchowy szok. Obcując z tym płótnem, nie trzeba zażywać tzw. selektywnych inhibitorów wychwytu zwrotnego serotoniny, palić na oślep haszu czy jednoczyć się z nim za pomocą grzybów psylocybinowych. Obraz ma tak silne promieniowanie, że wszelkie wspomagacze nie mają przecież sensu. Wystarczy się na nim skoncentrować przez kilka minut. I wtedy z miejsca zmienia się nam grawitacyjne przyspieszenie, nastaje absolutna jasność/ciemność, Syriusz zbliża się podejrzanie blisko do Alfy Centauri. Zaczynamy oddychać daleko poza Ramieniem Oriona.

Charakterystyczna sprawa. Pisząc ten szkic o Space Rhapsody, najlepiej słuchało mi się Mozarta & Bacha (Mozart napisał kiedyś o Bachu w liście do swojego ojca: „I love him, as you know, with all my heart and hold him in the greatest esteem”) w wykonaniu Ars Rediviva Ensemble z Pragi na zmianę z kawałkami Clasha: „Brand New Cadillac”, „Jimmy Jazz”, „Spanish Bombs”, „Clampdown”. Kosmiczna różnorodność, czyli Wszechświat niekiedy przewidywalny, a jednak najczęściej kompletnie zaskakujący. I w ścianach pokoju krążył mi nieustannie poemat Krzysztofa Jaworskiego, utwór „Chmury”, pochodzący z książki Jesień na Marsie (1997):

CHMURY
Są.


Przypisy:
[1] Za: https://www.tate.org.uk/whats-on/tate-modern/cy-twombly, dostęp: 17.11.2022 r.