07/09/20

Źródło niezależnej, odkrywczej sztuki dla kolejnych pokoleń

Karol Maliszewski

Strona cyklu

Biuro Literackie: rok po roku
Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Przez pierw­sze lata festi­wal postrze­ga­ny był w per­spek­ty­wie męsko­cen­trycz­nej: z „Bru­lio­nu” pozo­sta­ło kil­ka nazwisk i były to wyłącz­nie nazwi­ska męskie. Zda­je się, że pisa­no wte­dy o pol­skiej poezji, „któ­ra ma na imię Mar­cin”. Dużym wyda­rze­niem było, o czym wspo­mi­na­łem, wywal­cze­nie sobie w tym gro­nie moc­nej pozy­cji przez Mar­tę Pod­gór­nik, a potem Annę Pod­cza­szy. Od tego momen­tu licz­ba poetek bio­rą­cych udział w impre­zach i publi­ka­cjach zaczę­ła stop­nio­wo wzra­stać. W tym miej­scu war­to raz jesz­cze przy­po­mnieć o zna­cze­niu dla festi­wa­lu i Biu­ra este­tycz­ne­go patro­na­tu Kry­sty­ny Miło­będz­kiej. Następ­ny­mi poet­ka­mi robią­cy­mi coraz więk­szą karie­rę, m.in. dzię­ki współ­pra­cy z Biu­rem Lite­rac­kim, były Julia Fie­dor­czuk i Agniesz­ka Wol­ny-Ham­ka­ło. Kolej­ne tomi­ki tych auto­rek wnio­sły wcze­śniej nie­zna­ną jakość, cho­ciaż w ich ówcze­snej twór­czo­ści jakieś związ­ki z poezją męż­czyzn (choć­by Sosnow­skie­go czy Pió­ry) dało­by się łatwo wytro­pić. Jed­nak nie to było naj­waż­niej­sze, tyl­ko wol­ność i roz­mach kobie­ce­go gestu, któ­ry zepre­zen­to­wa­ły w swo­ich utwo­rach. Podob­nie było ze zna­ko­mi­ty­mi tomi­ka­mi Kla­ry Nowa­kow­skiej i Julii Szy­cho­wiak. Kolej­ne uda­ne „poło­wy” dorzu­ci­ły, prócz pozo­sta­ją­cych w więk­szo­ści nazwisk męskich, kil­ka kobie­cych. Były to na przy­kład Dag­ma­ra Suma­ra, Agniesz­ka Mira­hi­na, Kor­ne­lia Pie­la, Mar­ty­na Buli­żań­ska, Bian­ka Rolan­do, Urszu­la Kul­bac­ka, Kata­rzy­na Fetliń­ska. I w następ­nych latach: Bron­ka Nowic­ka, Aga­ta Jabłoń­ska, Anna Ada­mo­wicz, Nina Manel, Pau­li­na Pidzik, Maria Hal­ber, Kata­rzy­na Szau­liń­ska, Anto­ni­na M. Tosiek.

Prze­ło­mo­wy cha­rak­ter, jeśli cho­dzi o pary­te­to­we kon­stru­owa­nie książ­ki, mia­ła zre­da­go­wa­na przez Roma­na Hone­ta anto­lo­gia Poeci na nowy wiek (2010), spra­wie­dli­wie i roz­sąd­nie udzie­la­ją­ca gło­su jed­nej i dru­giej płci. Obok Jac­ka Deh­ne­la, Sła­wo­mi­ra Elsne­ra, Kon­ra­da Góry, Łuka­sza Jaro­sza, Bar­to­sza Kon­stra­ta, Szcze­pa­na Kopy­ta, Edwar­da Pase­wi­cza, Toma­sza Puł­ki, Rober­ta Rybic­kie­go, Paw­ła Sar­ny i Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go wystą­pi­ły: Justy­na Bar­giel­ska, Mag­da­le­na Biel­ska, Julia Fie­dor­czuk, Joan­na Lech, Agniesz­ka Mira­hi­na, Joan­na Muel­ler, Anna Pod­cza­szy, Bian­ka Rolan­do, Julia Szy­cho­wiak i Joan­na Wajs.

Z „anto­lo­gij­nych” poetek na jakiś czas zwią­za­ła się z Biu­rem, wyda­jąc tam kil­ka ksią­żek, m.in. pod­su­mo­wa­nie swo­jej wcze­snej twór­czo­ści, Justy­na Bar­giel­ska. Szyb­ko przez wszyst­ko, całość sca­la­ją­ca trzy pierw­sze tomi­ki poet­ki, umoż­li­wi­ła lek­tu­rę nową (też taką, któ­ra uwzględ­nia wyda­ne w roku 2010 Obso­let­ki). Przy oka­zji ujaw­ni­ła coś w rodza­ju „praw­dy roz­wo­ju kobie­co­ści”, akcen­tu­jąc frag­men­ty, któ­re mówią o przy­go­dach dziew­czy­ny inter­pre­tu­ją­cej świat i jego porząd­ki, a następ­nie zako­chu­ją­cej się, wcho­dzą­cej w cykl pro­kre­acji i poro­dów, sta­ją­cej się mat­ką i żoną. To wszyst­ko poda­wa­ne jest w pół­słów­kach, w for­mie echa i odgło­sów, wtrę­tów i alu­zji. Nie logi­ka odbić i odwzo­ro­wań jest naj­waż­niej­sza, ale coś, co jawi się jako wewnętrz­na mate­ria prze­ży­wa­nia, pro­po­nu­ją­ca języ­ko­wi roz­wią­za­nia nie­ty­po­we i zaska­ku­ją­ce, koja­rzą­ce się z poety­ką snu. „Śnić róż­ni­cę” z jed­ne­go wier­sza może zna­czyć coś odmien­ne­go w innym śnią­cym się czy już wyśnio­nym prze­ka­zie. Zbyt dosłow­ny język jawy kon­tro­wa­ny tu jest (i kon­tro­lo­wa­ny) przez język powsta­ją­cy na sty­ku tych dwóch świa­tów – język pogra­nicz­ny, rdzen­ny, wła­sny. A róż­ni­ce mno­żą się bez prze­rwy: „pomy­śleć” a „powie­dzieć” to zupeł­nie co inne­go, nato­miast „poczuć” wyda­je się na tym tle bez­bron­ne i nie­me. I tak dalej, wzdłuż linii dycho­to­mii dają­cych się czy­tać według tego klu­cza: prze­żyć a opo­wie­dzieć, osza­leć a umrzeć, nazy­wać się a nazy­wać, zjedzenie‒wcielenie…

(…………………………………………)
Nie wiem, co jesz­cze napi­sać, by oddać
to, co czu­ję. Znów mi się śni­ła róż­ni­ca
mię­dzy zje­dze­niem a wcie­le­niem [1].

Naj­bar­dziej intry­gu­ją­co cie­nio­wa­ny kon­trast – obok jawy–snu, tych dwóch języ­ków – zwią­za­ny jest z płcia­mi, z tym bez­brzeż­nym zdzi­wie­niem kul­tu­ro­wo zakon­ser­wo­wa­ną odmien­no­ścią, któ­ra w ożyw­czym świe­tle tek­stów nie jest ani oczy­wi­sta, ani prze­wi­dy­wal­na. W ogó­le peł­no tu nie­spo­dzia­nek. Nawet gdy tra­fia się na oczy­wi­stość, to ta wyda­je się egzo­tycz­na. Te trzy tomi­ki czy­ta­ne razem i szyb­ko pozwa­la­ją odczuć kolej­ną róż­ni­cę: iro­nia i lek­kość a cię­żar i powa­ga. Cie­sząc się bły­sko­tli­wo­ścią języ­ko­wych gier (pro­wa­dzo­nych np. na kan­wie miło­snych rytu­ałów), uczest­nic­twem w zaba­wach moty­wa­mi, topo­sa­mi i alu­zja­mi, jed­no­cze­śnie doświad­cza­my „chłod­ne­go przy­ję­cia” w ramach doświad­czeń ze śmier­tel­no­ścią i roz­kła­dem. „Pro­jekt wymia­ny ramek we wszyst­kich obrazkach”[2] doty­czy tak­że uza­sad­nień ist­nie­nia i nie­ist­nie­nia. Bar­dzo dużo jest tu do wymia­ny. Cho­dzi o nawy­ki, przy­zwy­cza­je­nia, uprosz­cze­nia, cho­dzi o język, któ­ry tak usta­wio­no, by bar­dziej świad­czył o pust­ce życia niż peł­ni śmier­ci.

Na rów­nie inno­wa­cyj­ny pro­jekt, ale jesz­cze sze­rzej zakre­ślo­ny, natra­fia­my w książ­ce Joan­ny Muel­ler, wyda­nej w ese­istycz­nej serii Biu­ra, zaty­tu­ło­wa­nej Powle­kać rosną­ce. Tu prze­strze­nią do wymia­ny jest cała histo­ria macie­rzyń­stwa. Boha­ter­ka, Epi­fa­nia, „zadu­fa­na w nauko­wo­ści, pod­da­wa­na pra­wom języ­ko­wych ojców, cał­kiem odcię­ta od wła­sne­go ciała”[3], rodzi jed­no­cze­śnie książ­ki i dzie­ci, pre­cy­zyj­nie odno­to­wu­jąc zacho­dzą­ce w niej zmia­ny. Ten zamach na pra­wa ojców jest tak­że fascy­nu­ją­cym dzien­ni­kiem intym­nym, w któ­rym zapi­sa­no powrót do cia­ła i języ­ka otrzą­sa­ją­ce­go się z nauko­wych nale­cia­ło­ści. Odzy­ski­wa­nie sie­bie jest tu naj­waż­niej­sze, bowiem „łań­cu­chy narzu­co­ne z zewnątrz odrzu­cić łatwo”[4], nato­miast o wie­le trud­niej doga­dać się z sobą samą. Gra idzie o świa­do­mość odzy­ski­wa­nia „kobie­ce­go ser­ca tre­so­wa­ne­go przez tysiąclecia”[5], wyrwa­nie się spod spo­łecz­nej kura­te­li doty­czą­cej intym­nych gestów („do oso­bi­stych doświad­czeń zgła­sza­ją rosz­cze­nia odwiecz­ne instytucje”[6]). Jed­ną z dróg odej­ścia od tego, co ojcow­skie i insty­tu­cjo­nal­ne, jest „anar­cho­mi­sty­cyzm”, rozu­mia­ny przez autor­kę jako pseu­do­nim moż­li­wej rebe­lii. Mistycz­ne jako tajem­ne, głęb­sze, dzi­wacz­ne, a więc szcze­li­na, przez któ­rą wejść może nie­spo­dzie­wa­ne, ory­gi­nal­ne i na pew­no here­tyc­kie w sto­sun­ku do zra­cjo­na­li­zo­wa­ne­go dys­kur­su – w wyzna­czo­nych ram­kach dusz­no i strasz­no, w gor­se­cie za cia­sno. Idzie się więc w stro­nę opusz­czo­nej twier­dzy cia­ła (bo w niej reszt­ki nie­spa­cy­fi­ko­wa­ne­go ducha), od cia­ła zaczy­na, tam szu­ka nowe­go języ­ka. Ero­ty­ka, misty­ka, kry­ty­ka lite­rac­ka. I „powle­ka­nie rosnącego”[7]: cier­pli­we cze­ka­nie na poród, drep­ta­nie wokół tego poro­du, gła­ska­nie brzu­cha. I pisa­nie. Jed­no­cze­sne, współ­istot­ne z tym, co we krwi, lim­fie, maci­cy, embrio­nie.

Pokrew­ną rewo­lu­cję dostrze­gam w debiu­tanc­kich tek­stach Mar­ty­ny Buliżańskiej[8]. Tu jesz­cze nie cho­dzi o macie­rzyń­stwo i jego zakła­ma­ny język, jak u Joan­ny Muel­ler, ale kwe­stia poczu­cia wła­sno­ści i kon­tro­li pozo­sta­je otwar­ta. Zie­mia jest moją wte­dy, gdy ją nazwę po swo­je­mu – zda­je się mówić autor­ka. Histo­ria poezji o tyle ist­nie­je, o ile może mi się przy­dać w zerwa­niu z usta­lo­nym dys­kur­sem, z liry­ką dziew­czę­cych wynu­rzeń. A więc tak napraw­dę nigdy nie ma jakiejś „mojej zie­mi”, a opo­wieść o niej two­rzy się na gorą­co z roz­sia­nych, kale­kich szcząt­ków tyleż neu­ro­tycz­nych, co her­me­tycz­nych. Moje, wła­sne, rdzen­ne zamie­nia się bez prze­rwy rola­mi z cudzym, cyto­wa­nym, implan­to­wa­nym. Te palimp­se­sty budo­wa­ne są wokół arche­ty­picz­nej nar­ra­cji kobiet, dziew­czyn, matek, przy­ja­ció­łek, ciał i gło­sów prze­su­wa­ją­cych się w wiel­kim pocho­dzie, wzy­wa­ją­cych boha­ter­kę do zaist­nie­nia w sze­re­gu, z któ­re­go ta chce się wyrwać, „roz­cie­ra­jąc ślady”[9].

Żywioł nowej poezji kobiet, doce­nio­ny wresz­cie przez decy­den­tów Biu­ra, zre­ali­zo­wał się w jego publi­ka­cjach w nader cie­ka­wy spo­sób, zaś uko­ro­no­wa­niem tej ten­den­cji było zapro­sze­nie do sta­łej współ­pra­cy Joan­ny Muel­ler, nie tyl­ko jako poet­ki i kry­tycz­ki lite­rac­kiej, ale rów­nież jako redak­tor­ki i korek­tor­ki oraz oso­by wyła­wia­ją­cej talen­ty, okre­śla­ją­cej styl pra­cy z debiu­tant­ka­mi i debiu­tan­ta­mi. Spod jej ręki wyszło wie­le bar­dzo inte­re­su­ją­cych, fir­mo­wa­nych przez Biu­ro Lite­rac­kie debiu­tów ostat­nich lat. W jej kul­tu­rze lite­rac­kiej i wyczu­ciu for­my szczę­śli­wie spo­tka­ło się otwar­cie na to, co nowe i for­mal­nie inno­wa­cyj­ne z tym, co spo­łecz­nie zaan­ga­żo­wa­ne i femi­ni­stycz­ne.

Histo­ria zato­czy­ła koło. Artur Bursz­ta opusz­cza Wro­cław. Kolej­ny festi­wal, już 21, odby­wa się w Stro­niu Ślą­skim i oko­li­cach. Na pyta­nie, skąd pomysł, by festi­wal „uzna­wa­ny przez wie­lu za naj­waż­niej­sze tego typu wyda­rze­nie w Pol­sce i jed­ną z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych kul­tu­ral­nych pol­skich marek”[10] prze­nieść do małe­go mia­stecz­ka, Bursz­ta odpo­wie­dział lokal­nej gaze­cie:

Wyjeż­dża­łem ze Stro­nia Ślą­skie­go z przy­mu­su, ale zawsze czu­łem się czę­ścią tej spo­łecz­no­ści, nie potra­fiąc do koń­ca odna­leźć się ani w Legni­cy, gdzie uru­cho­mi­łem festi­wal w 1996 roku, ani we Wro­cła­wiu, gdzie w 2004 roku zapro­sił nas pre­zy­dent Rafał Dut­kie­wicz. W tam­tym roku obcho­dzi­li­śmy dwu­dzie­sto­le­cie festi­wa­lu i z tej oka­zji zor­ga­ni­zo­wa­li­śmy dwa­dzie­ścia zagra­nicz­nych wyda­rzeń, mię­dzy inny­mi w Bar­ce­lo­nie, Ber­li­nie, Edyn­bur­gu, Kopen­ha­dze, Moskwie, Rydze, New Del­hi i Oslo, ale tak­że w liczą­cym led­wie kil­ka­na­ście tysię­cy miesz­kań­ców Tabo­rze w Cze­chach. I wła­śnie tam, zachwy­co­ny atmos­fe­rą miej­sca i wyda­rze­nia, zada­łem sobie sza­lo­ne pyta­nie – a cze­mu nie prze­nieść festi­wa­lu do Stro­nia Śląskiego?[11].

Festi­wal Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21 (i zara­zem pierw­sze Euro­pej­skie Forum Lite­rac­kie) odbył się w Stro­niu Ślą­skim we wrze­śniu 2016 roku, roz­po­czy­na­jąc nowy etap poszu­ki­wań nasta­wio­nych na pro­mo­cję pol­skiej lite­ra­tu­ry w świe­cie i świa­to­wej w Pol­sce. Pro­wa­dzo­ny przez Biu­ro rów­no­le­gle do euro­pej­skie­go rodzi­my pro­jekt „Nowe gło­sy z Pol­ski” wska­zał wów­czas jede­na­stu mło­dych poetów, któ­rych łączy­ła wyjąt­ko­wa wraż­li­wość na pro­ble­my spo­łecz­ne. To kolej­na odsło­na Biu­ro­we­go wyczu­cia chwi­li, nasta­wie­nia na szyb­ko zacho­dzą­ce zmia­ny w języ­ku, oby­cza­jach, men­tal­no­ści i ocze­ki­wa­niach wzglę­dem poezji nabie­ra­ją­cej obec­nie spe­cy­ficz­nych cech komu­ni­ka­cyj­nych. Mło­dzi kry­ty­cy: Mar­ta Koron­kie­wicz i Paweł Kacz­mar­ski zgrab­nie uło­ży­li te gło­sy i wni­kli­wie omó­wi­li w anto­lo­gii Zebra­ło się śli­ny[12], pre­zen­tu­ją­cej wier­sze Toma­sza Bąka, Mar­ci­na Czer­ka­so­wa, Szy­mo­na Doma­ga­ły-Jaku­cia, Kon­ra­da Góry, Kami­li Janiak, Szcze­pa­na Kopy­ta, Jako­be Mansz­taj­na, Dawi­da Mate­usza, Kiry Pie­trek, Pio­tra Przy­by­ły, Macie­ja Taran­ka i Ilo­ny Wit­kow­skiej. „Choć auto­rzy ci nie two­rzą żad­nej wspól­nej for­ma­cji lite­rac­kiej, to ich róż­no­rod­ne gło­sy i pro­po­zy­cje poetyc­kie łączą takie cechy, jak szcze­gól­na wraż­li­wość na kwe­stie spo­łecz­ne, zain­te­re­so­wa­nie naj­waż­niej­szy­mi socjo­eko­no­micz­ny­mi pro­ble­ma­mi współ­cze­sno­ści oraz pro­wa­dze­nie twór­cze­go dia­lo­gu z tra­dy­cją poezji zaangażowanej”[13].

„Twór­czy dia­log z tra­dy­cją poezji zaan­ga­żo­wa­nej” w wyjąt­ko­wej for­mie doszedł do gło­su w wier­szach Kon­ra­da Góry, któ­ry po latach kon­te­sto­wa­nia Biu­ra stał się jed­nym z naj­bar­dziej zna­czą­cych współ­pra­cow­ni­ków tej insty­tu­cji. Nie jest łatwo ska­ta­lo­go­wać gest poetyc­ki Góry, jeśli się nie ma w sobie życz­li­wo­ści dla spo­łecz­no-oby­cza­jo­wej kon­te­sta­cji i dla tej chwi­la­mi dość ryzy­kow­nej sty­li­sty­ki. Jed­no­cze­śnie Góra jest świa­do­my puła­pek poetyc­kiej reto­rycz­no­ści, zatem kon­te­stu­jąc świat, pod­wa­ża rów­nież patos kon­te­sta­cyj­ne­go języ­ka. Jego odwa­ga, zachłan­ność, wita­lizm są przy tym nie­by­wa­łe. Nie ma dla nie­go chwy­tu, któ­re­go nie pró­bo­wał­by wyko­rzy­stać i posta­wić w nowym świe­tle, nie ma tabu, któ­re­go szcząt­ków nie pró­bo­wał­by oży­wić i na nowo użyć z pasją, roz­ma­chem.

Nie zapo­mi­naj­my, że jest to bunt poetyc­ki, czy­li opar­ty na grze słów. Choć­by nie wia­do­mo jak wiel­ka w rze­czy­wi­sto­ści wście­kłość i melan­cho­lia wypeł­nia­ła poetę, to do czy­tel­ni­ków dola­tu­ją tyl­ko strzę­py i ety­kiet­ki. Bunt reali­zu­je się w języ­ku. I to jest tu naj­cie­kaw­sze: kon­te­sta­cja form wypo­wie­dzi (a wręcz ich paro­dia), rekwi­zy­tów, grep­sów, idio­mów, tej całej mody poetyc­kiej ostat­nich lat w zadzi­wia­ją­cy spo­sób doga­du­je się ze sta­now­czo­ścią i pato­sem god­nym z jed­nej stro­ny Wojacz­ka, Rato­nia czy Babiń­skie­go, zaś z dru­giej Cela­na i Bro­niew­skie­go. Na tym tle widać dziel­ność i oddziel­ność Kon­ra­da Góry, świe­żość, któ­ra swe­go cza­su na mnie, znu­dzo­ne­go poetyc­ką sztam­pą i ple­nią­cy­mi się pod­rób­ka­mi, podzia­ła­ła jak wstrząs. I choć minę­ło kil­ka lat od tego pierw­sze­go wra­że­nia, nadal doce­niam to, jak w tej twór­czo­ści całą ener­gię bul­wer­so­wa­nia – roz­wa­la­nia drob­no­miesz­czań­skie­go ładu pojęć, w tym tak­że kry­tycz­no­li­te­rac­kich – loku­je się spo­łecz­nie, kon­kret­nie, lokal­nie. Góra jest tu i teraz, a jak­by go nie było, bo widać go już wyraź­nie w szer­szej struk­tu­rze histo­rycz­no­li­te­rac­kiej, w tej „małej wiecz­no­ści” wyra­zi­stej poezji.

Nie dzi­wi więc duży wpływ tego gestu i idio­mu na następ­ców. Pośród auto­ry­te­tów naj­bar­dziej wpły­wa­ją­cych na młod­szych widział­bym tak­że Toma­sza Puł­kę. Na pew­no jest jed­nym z patro­nów odby­wa­ją­cych się w Biu­rze warsz­ta­tów, tego twór­cze­go fer­men­tu wyzwa­la­ne­go pod­czas pra­cy przy­go­to­wu­ją­cej adep­ta do poważ­ne­go zaist­nie­nia lite­rac­kie­go. Wie­le cie­ka­wych debiu­tów poetyc­kich ostat­nich lat wywo­dzi się wła­śnie z takich ini­cja­tyw Biu­ra Lite­rac­kie­go, oto jest ich matecz­nik i wylę­gar­nia. Jed­nak żeby się coś wylę­gło, potrze­bu­je wspar­cia, opie­ki i pomo­cy. Spo­so­by tej opie­ki, pra­cy z debiu­tan­ta­mi, w ramach „Poło­wu” opa­no­wa­no do per­fek­cji. Życie lite­rac­kie wie­lo­krot­nie potwier­dza­ło traf­ność doko­na­nych tu wybo­rów. Poezja pol­ska zmie­nia się w coraz szyb­szym tem­pie, pene­tru­jąc zaska­ku­ją­ce kie­run­ki i nisze, cze­go przy­kła­dem mogą być wier­sze choć­by Aga­ty Jabłoń­skiej, Anny Ada­mo­wicz, Kata­rzy­ny Fetliń­skiej, Mar­ty­ny Buli­żań­skiej, Niny Manel, Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, Micha­ła Doma­gal­skie­go, Jana Rojew­skie­go, Jaku­ba Pszo­nia­ka, Dawi­da Mate­usza i Prze­my­sła­wa Sucha­nec­kie­go. Być może, to wła­śnie ich utwo­ry wyzna­cza­ją kształ­ty przy­szło­ści naszej poezji.

Tekst jest frag­men­tem Anto­lo­gii szki­ców o poetach Biu­ra Lite­rac­kie­go, któ­ra uka­że się we wrze­śniu nakła­dem wydaw­nic­twa Insty­tu­tu Lite­ra­tu­ry. Przy­pi­sy:
[1] J. Bar­giel­ska, Lowe, w: tej­że, Szyb­ko przez wszyst­ko, Wro­cław 2013, s. 85.
[2] J. Bar­giel­ska, Pro­jekt wymia­ny ramek we wszyst­kich obraz­kach, w: tej­że, Szyb­ko przez wszyst­ko, dz. cyt., s. 118.
[3] J. Muel­ler, Powle­kać rosną­ce (apo­kry­fy pre­na­tal­ne), Wro­cław 2013, s. 199.
[4] Tam­że, s. 190.
[5] Tam­że.
[6] Tam­że.
[7] Tam­że, s. 181.
[8] M. Buli­żań­ska, moja jest ta zie­mia, Wro­cław 2013.
[9] M. Buli­żań­ska, post: regre­so­we, w: tej­że, moja jest ta zie­mia, dz. cyt., s. 27 („roz­cie­ram śla­dy; rodzą mnie kolej­ne łyse biblij­ne kobie­ty. / widzę, wychy­la­ją dło­nie przez okna i nawo­łu­ją okrę­ty ./ w tym miej­scu zasta­wiam wny­ki”).
[10] Powrót do korze­ni. Z Artu­rem Bursz­tą roz­ma­wia Alek­san­dra Olszew­ska, „Nowin­ki Stroń­skie” 2016, nr 142, s. 4.
[11] Tam­że.
[12] Zebra­ło się śli­ny, red. P. Kacz­mar­ski, M. Koron­kie­wicz, Stro­nie Ślą­skie 2016.
[13] Z mate­ria­łów udo­stęp­nio­nych przez Artu­ra Bursz­tę (codzien­ne inter­ne­to­we ser­wi­sy infor­ma­cyj­ne).