debaty / wydarzenia i inicjatywy

Dożynki czy dorzynki?

Radosław Wiśniewski

Głos Radosława Wiśniewskiego w debacie "Dożynki 2008".

strona debaty

Dożynki 2008

Na posta­wio­ne pyta­nia doty­czą­ce­go tego, jaki był rok 2008 w lite­ra­tu­rze, moż­na by odpo­wie­dzieć uży­wa­jąc dwóch spo­so­bów nar­ra­cji. Z jed­nej stro­ny bowiem moż­na się sku­piać na tym, co jest w lite­ra­tu­rze naj­waż­niej­sze – na książ­kach, tek­stach, posta­wach twór­czych, świa­to­po­glą­do­wych, któ­re docho­dzą, lub zda­ją się docho­dzić do gło­su. Nazwij­my go typem nar­ra­cji wyso­kiej, wzgar­dli­wie omi­ja­ją­cej rafy docze­sno­ści, szu­ka­ją­cej tego, co w lite­ra­tu­rze, jeże­li nie wiecz­ne, to cho­ciaż tro­chę dłu­go­wiecz­ne. To pięk­ne i szla­chet­ne zada­nie i chcia­ło­by się na nim poprze­stać. To taki jako­ścio­wy dys­kurs, odci­na­ją­cy wszel­kie zbęd­ne, pobocz­ne, mar­gi­nal­ne zja­wi­ska, czę­sto okre­śla­ne wzgar­dli­wym mia­nem „oko­ło­li­te­rac­kich”.

Z dru­giej jed­nak stro­ny trud­no jest, szcze­gól­nie w kon­tek­ście ubie­głe­go roku, unik­nąć pytań ogól­niej­szych, pytań o to, co sta­no­wi nie­zbęd­ne zaple­cze lite­ra­tu­ry, jej fun­da­ment. Ale ten typ roz­mo­wy wyma­ga z kolei zej­ścia z pie­de­sta­łu jako­ści, wej­ścia w cha­os i plą­ta­ni­nę kwe­stii docze­snych, zmien­nych. Nie wia­do­mo, czy jeden typ mówie­nia z dru­gim nie mają ze sobą nic wspól­ne­go. Wyglą­da z pozo­ru jak­by nie mia­ły. Ale czy tak jest napraw­dę?

Z jed­nej stro­ny zatem poja­wi­ło się w 2008 roku kil­ka ksią­żek poetyc­kich, któ­re mnie kupi­ły, po tym, jak ja je kupi­łem (lub dosta­łem): Cosi­nus Sal­sa Mosie­wicz, Lacri­mo­sa Kobier­skie­go, Pase­wi­cza Drob­ne! Drob­ne!Sale Sale Sale Szcze­pa­na Kopy­ta, baw się Hone­ta, i wresz­cie świet­ny, moc­ny debiut Kon­ra­da Góry – Requ­iem dla Sad­da­ma Husaj­na i inne wier­sze dla ubo­gich duchem. Każ­da z tych ksią­żek zawie­ra spój­ną, wyra­zi­stą pro­po­zy­cję poetyc­ką, za każ­dą też sto­ją odmien­ne stra­te­gie pisa­nia, co nie pozwa­la uło­żyć z nich (i kil­ku­na­stu innych nie wymie­nio­nych) pro­stej, line­ar­nej hie­rar­chii. Zawo­dów w minio­nym roku było spo­ro, ale żaden z nich nie był na tyle wyra­zi­sty, aby o nim powie­dzieć kil­ka słów. To raczej roz­cza­ro­wa­nia śred­niej wagi i istot­no­ści. Nie ma owej przy­wo­ły­wa­nej powo­dzi nie­zli­czo­nych nisko­na­kła­do­wych tomi­ków, to już raczej żwa­wy stru­my­czek, a nie wez­bra­nie. Pro­blem jest z książ­ka­mi krą­żą­cy­mi nawet nie mie­sią­ca­mi, ale lata­mi jako pro­po­zy­cje dla wydaw­nictw i nie wyda­wa­nych dla­te­go, że coraz mniej wydaw­ców zaj­mu­je się wyda­wa­niem poezji. A jeże­li już się ktoś zaj­mu­je, to doryw­czo, nie­re­gu­lar­nie, nie­chęt­nie. Auto­rzy też już nie publi­ku­ją, aby opu­bli­ko­wać, nauczy­li się, że wydać i zostać ze sto­sem przez niko­go nie czy­ta­nych ksią­żek – to żaden honor. W miej­sce biblio­te­ki wid­mo, postu­lo­wa­nej jakiś czas temu przez Paw­ła Duni­na-Wąso­wi­cza – tomów wier­szy wyda­wa­nych licz­nie, a nie­licz­nie czy­ta­nych – poja­wia się alter­na­tyw­na biblio­te­ka wid­mo – mia­no­wi­cie skła­da­ją­ca się z ksią­żek czy­ta­nych w odpi­sach, wydru­kach, PDF-ach, ale nie wyda­wa­nych lata­mi. War­to przy oka­zji zauwa­żyć, że utrzy­mu­ją­ce się na sce­nie cza­so­pi­sma lite­rac­kie już jako stan­dard trak­tu­ją bez­po­śred­nie doda­wa­nie do nume­ru pisma książ­ki, co ma pod­pie­rać zarów­no wyda­wa­ne tomi­ki, jak i pisma, zwięk­sza­jąc podob­no ich wza­jem­ną atrak­cyj­ność. Pew­no­ści, że tak się dzie­je, nie ma, ale jest takie praw­do­po­do­bień­stwo. Idzie za tym dal­szy zanik obec­no­ści poezji na pół­kach księ­gar­skich, bo samych „czy­stych” tomi­ków już pra­wie nikt nie wyda­je. To rachu­nek zawie­ra­ją­cy się w ilo­ści pal­ców u rąk, nawet nie u rąk i nóg. Odno­tuj­my uka­za­nie się na ryn­ku dwóch nowych cza­so­pism z sza­rej stre­fy kul­tu­ry i lite­ra­tu­ry – mia­no­wi­cie pra­wi­co­we­go „44 – pisma apo­ka­lip­tycz­ne­go” i łódz­kie­go maga­zy­nu „Arte­rie”. To pierw­sze weszło na rynek przy koń­cu roku 2008 i na począt­ku 2009 pod­bi­ło swo­je ist­nie­nie publi­ka­cją mani­fe­stu neo­me­sja­ni­stycz­ne­go. Gdy­by uznać to za skon­tra­punk­to­wa­nie lewi­co­wych wizji lite­rac­kich Igo­ra Stok­fi­szew­skie­go – mogło­by otwo­rzyć się cie­ka­we pole do deba­ty w lite­ra­tu­rze.

Z jaskó­łek 2008 wska­zał­bym rosną­cą pozy­cję Woje­wódz­kiej Biblio­te­ki Publicz­nej i Cen­trum Ani­ma­cji Kul­tu­ry w Pozna­niu, któ­re rze­czy­wi­ście rośnie w siłę i ma na swo­im kon­cie jako wydaw­ca poezji dobre edy­cje, jak­by łamiąc dość powszech­ne poczu­cie nie­moż­no­ści.

Z czar­nych kru­ków w roku 2008 zauwa­żam na prze­ciw­le­głym bie­gu­nie zapaść i likwi­da­cję kra­kow­skie­go cza­so­pi­sma „Stu­dium” wraz z jego serią wydaw­ni­czą oraz zapaść i likwi­da­cję cza­so­pi­sma „Ha!art”. To pierw­sze znik­nię­cie nie będzie pew­nie mia­ło swo­je­go cią­gu dal­sze­go i jest dru­gim, zna­czą­cym przy­kła­dem na to, że lite­ra­tu­ra pod skrzy­dła­mi pry­wat­ne­go wydaw­cy z ambi­cja­mi może się mieć świet­nie, ale nie­ste­ty trwa wów­czas tyl­ko pra­wem kapry­su, któ­ry jak się poja­wia z nagła, tak z nagła zni­ka. To oczy­wi­ście pra­wo moż­ne­go, ale wyraź­nie widać, że podob­nie, jak w innych dzie­dzi­nach sztu­ki, moż­ni mają dzia­ła­nie pomoc­ni­cze, waż­ne, ale dodat­ko­we.

Z kolei „Ha!art” zapew­ne odnaj­dzie kon­ty­nu­ację w poli­tycz­nie nazna­czo­nych poczy­na­niach zespo­łu „Kry­ty­ki Poli­tycz­nej”; mam nadzie­ję, że z więk­szą repre­zen­ta­cją Stok­fi­szew­skie­go, bez czy­ta­nek pisa­nych przez Sła­wo­mi­ra Sie­ra­kow­skie­go.

W Inter­ne­cie nie zauwa­ży­łem więk­szych zmian – jest takim medium jak był, szyb­kim, kolo­ro­wym, two­rzą­cym i sprzy­ja­ją­cym w two­rze­niu płyn­nych, ulot­nych, nie­trwa­łych ser­wi­sów, pro­jek­tów, tem­po­ral­nych ini­cja­tyw wybu­cha­ją­cych nagle i rów­nie bez więk­szych powo­dów osia­da­ją­cych na mie­li­znach. To chy­ba jesz­cze nie ta pora i nie ten moment, żeby lite­rac­ki Inter­net coś/kogoś miał zastę­po­wać, eli­mi­no­wać.

A gene­ral­nie mamy za sobą kolej­ny rok anty­kon­cep­cji doty­czą­cej poli­ty­ki kul­tu­ral­nej Pań­stwa i wła­dzy publicz­nej, w tym poli­ty­ki doty­czą­cej lite­ra­tu­ry. To zaś ozna­cza pozo­sta­wie­nie lite­ra­tu­ry w więk­szo­ści orga­ni­za­cjom poza­rzą­do­wym i samo­rzą­dom. W prak­ty­ce pozo­sta­wie­nie jej samej sobie. Oczy­wi­ście Gro­cho­la i Sap­kow­ski i kil­ku lau­re­atów powta­rza­ją­cych się jak pacior­ki różań­czy­ka w kolej­nych nomi­na­cjach do kolej­nych nagród – się wyży­wią. Resz­ta – nie­ko­niecz­nie. No ale może­my dzię­ki tym nagro­dom nadal uda­wać, żeśmy naród kul­tu­ral­ny, oczy­ta­ny i w lite­ra­tu­rze swo­jej zako­cha­ny. A może prze­stań­my uda­wać? Może jed­nak zostań­my wresz­cie spo­koj­ny­mi klien­ta­mi Kau­flan­da i prze­stań­my się oszu­ki­wać?