debaty / ankiety i podsumowania

Literackie życie i nie-życie

Grzegorz Tomicki

Głos Grzegorza Tomickiego w debacie "Po co nam nagrody?".

strona debaty

Jeśli cho­dzi o lite­ra­tu­rę i nagro­dy lite­rac­kie, to są to dla mnie dwie zupeł­nie róż­ne rze­czy. Nie róż­ne tak w ogó­le, bo to był­by banał, ale róż­ne w tym sen­sie, że o ile ta pierw­sza mnie inte­re­su­je, owszem, i to w pory­wach nawet bar­dzo, o tyle ta dru­ga nie inte­re­su­je mnie ani dudu. Chy­ba że ze wzglę­du na swo­ją poten­cję aneg­do­tycz­ną czy roz­ryw­ko­wą, ale znam rze­czy, któ­re mają tej poten­cji nie­po­rów­na­nie wię­cej, więc w zasa­dzie nie ma o czym mówić.

Ten aspo­łecz­ny brak zain­te­re­so­wa­nia nagro­da­mi lite­rac­ki­mi bie­rze się zapew­nie stąd, że mój sto­su­nek do lite­ra­tu­ry – i two­rze­nia w ogó­le – jest zawsty­dza­ją­co wręcz tra­dy­cyj­ny. Otóż według kry­te­riów, któ­re oso­bi­ście uwa­żam za tra­dy­cyj­ne, naj­waż­niej­sze walo­ry lite­ra­tu­ry to wyjąt­ko­wość, ory­gi­nal­ność i inno­wa­cyj­ność. Wyjąt­ko­wym, ory­gi­nal­nym i inno­wa­cyj­nym nazy­wam zaś to, co – jak się był wyra­ził Derek Attrid­ge – prze­kra­cza „nor­my i ruty­nę szer­szej kul­tu­ry”. Two­rze­nie jako takie jest zawsze prze­kra­cza­niem zarów­no sie­bie, jak i kul­tu­ry, któ­ra aktu­al­nie obo­wią­zu­je. Jest powo­ły­wa­niem do ist­nie­nia cze­goś, cze­go wcze­śniej nie było. Sło­wem, lubię, kie­dy lite­ra­tu­ra otwie­ra mi oczy na coś, o czym nawet nie wie­dzia­łem, że w ogó­le ist­nie­je.

Tym­cza­sem nagro­dy przy­zna­je się wła­śnie z pozy­cji owych „norm i ruty­ny szer­szej kul­tu­ry”. Nie mam poję­cia, w jaki spo­sób owa „szer­sza kul­tu­ra” – któ­ra ze swej isto­ty jest zawsze o dwa kro­ki za tym, co w kul­tu­rze naj­war­to­ściow­sze – mogła­by nale­ży­cie oce­nić, wyce­nić i spra­wie­dli­wie nagro­dzić dzie­ła, dla któ­rych nie stwo­rzo­no jesz­cze sto­sow­nych kry­te­riów. Oba­wiam się, że „szer­sza kul­tu­ra” nie tyl­ko nie jest w sta­nie tych dzieł nale­ży­cie oce­nić, wyce­nić i spra­wie­dli­wie nagro­dzić, ale więk­szo­ści z nich nawet nie zauwa­ża. Dla­te­go na przy­kład „szer­sza kul­tu­ra” dłu­go nie zauwa­ża­ła takich auto­rów jak Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki czy Andrzej Sosnow­ski. Nie wie­dzia­ła, co o nich myśleć, bo nie mia­ła ich do cze­go porów­nać (praw­dę mówiąc, dalej nie wie, choć od cza­su do cza­su ich nagra­dza). To zatem, co było i jest naj­więk­szym walo­rem tych poetów, dla szer­szej kul­tu­ry było i jest naj­bar­dziej kło­po­tli­we.

W prak­ty­ce wyglą­da to jesz­cze gorzej, czy­li mniej wię­cej tak, że nobli­we zazwy­czaj jury naj­bar­dziej lubi i nagra­dza te pio­sen­ki, któ­re już dobrze zna. A żeby było jesz­cze bar­dziej aneg­do­tycz­nie, a nawet roz­ryw­ko­wo, człon­ko­wie tej czy owej kapi­tu­ły (co brzmi dum­nie) nie­ko­niecz­nie muszą być eks­per­ta­mi (co brzmi głu­pio) od lite­ra­tu­ry. Waż­ne, żeby byli ludź­mi zaak­cep­to­wa­ny­mi przez „szer­szą kul­tu­rę”, czy­li przez main­stre­am.

A sko­ro „szer­sza kul­tu­ra” i jej repre­zen­tan­ci w posta­ci człon­ków (co brzmi nie­przy­zwo­icie) tego czy owe­go jury nie są w sta­nie nie tyl­ko nale­ży­cie oce­nić, wyce­nić i spra­wie­dli­wie nagro­dzić dzieł i auto­rów, któ­rzy aku­rat naj­bar­dziej na to zasłu­gu­ją, ale ich zazwy­czaj nawet nie zauwa­ża­ją, to dla mnie oso­bi­ście nagro­dy takie nie mają naj­mniej­sze­go zna­cze­nia.

Owszem, ma to nie­wąt­pli­wie zna­cze­nie dla tzw. życia (co brzmi mylą­co) lite­rac­kie­go. Jeśli jed­nak cho­dzi o lite­ra­tu­rę i życie lite­rac­kie, to dla mnie są to dwie róż­ne rze­czy. O ile bowiem lite­ra­tu­ra, owszem, czę­sto mnie pod­nie­ca, i to w pory­wach nawet bar­dzo, to życie lite­rac­kie zazwy­czaj mnie znie­chę­ca. Tak na moje nie­uzbro­jo­ne oko, to w lite­ra­tu­rze jest dokład­nie tyle życia i wigo­ru – rzecz jasna, nie w każ­dej – ile go nie ma w życiu lite­rac­kim.

Powo­dów tego sta­nu rze­czy nie muszę chy­ba wyja­śniać, ale na wszel­ki wypa­dek (być może będzie to czy­ta­ła „szer­sza kul­tu­ra”) wyja­śnię. Otóż o ile two­rze­nie lite­ra­tu­ry jest nada­wa­niem sło­wom i zda­niom wyjąt­ko­wo­ści, ory­gi­nal­ność i inno­wa­cyj­no­ści, o tyle tzw. życie lite­rac­kie pole­ga na nakła­da­niu na tę wyjąt­ko­wość, ory­gi­nal­ność i inno­wa­cyj­ność „ruty­ny i norm szer­szej kul­tu­ry”. Na spro­wa­dza­niu nowe­go i nie­zna­ne­go do tego, co zna­ne i ruty­no­we. O ile lite­ra­tu­ra chce wykra­czać poza sche­ma­ty, życie lite­rac­kie pró­bu­je je z powro­tem w te sche­ma­ty na cha­ma wtła­czać.

W prak­ty­ce wyglą­da to mniej wię­cej tak, że pisarz prze­kra­cza sie­bie oraz „ruty­nę i nor­my”, powo­łu­jąc do ist­nie­nia coś, cze­go jesz­cze nie było, po czym „szer­sza kul­tu­ra” zaczy­na o tym roz­pra­wiać za pomo­cą tego same­go poczci­we­go języ­ka, któ­ry ist­niał bez mała zawsze. Poeta two­rzy wie­lo­znacz­ne meta­fo­ry, a „szer­sza kul­tu­ra” prze­kła­da je na jed­no­znacz­ny język dys­kur­syw­ny. Autor two­rząc wypru­wa sobie żyły, wydzie­ra ser­ce, ocie­ra się o obłęd (tu mnie tro­chę ponio­sło), a potem zapra­sza­ją go na „wie­czo­rek autor­ski” przy świe­cach, z lamp­ką wina, lirycz­nym „nastro­jem” i kwia­ta­mi na zakoń­cze­nie (bez kwia­tów się nie liczy). For­my są wpraw­dzie nie­kie­dy bar­dziej nowo­cze­sne, ale for­mu­ła jest w zasa­dzie ta sama.

Jeże­li o mnie cho­dzi, to praw­dzi­we życie lite­rac­kie jest wte­dy, kie­dy sia­dam nad książ­ką i czu­ję, że mam do czy­nie­nia z żywym auto­rem, któ­ry ma mi coś do powie­dze­nia, a ja mam ocho­tę mu odpo­wie­dzieć. I tak sobie gada­my, bez dekla­mo­wa­nia, pre­zen­to­wa­nia i okla­ski­wa­nia.

Kie­dyś, przy­znam, nagro­dy lite­rac­kie mnie tro­chę inte­re­so­wa­ły. Pew­nie szu­ka­łem w nich potwier­dze­nia moje­go nie­pew­ne­go, mło­dzień­cze­go gustu. Teraz mam już jed­nak wła­sne prze­no­śnie kry­te­ria, kano­ny i pre­fe­ren­cje (co brzmi dwu­znacz­nie). Nie nale­żę do tych, któ­rym nie wystar­cza, że oso­bi­ście i z całym prze­ko­na­niem mają papie­ża za świę­te­go, ale jesz­cze potrze­bu­ją na to pie­cząt­ki z Waty­ka­nu. Mnie wystar­cza, że kogoś mam.

A poza tym uwa­żam, że od nagród lite­rac­kich dobrej lite­ra­tu­ry ani nie przy­bę­dzie, ani nie ubę­dzie. A sko­ro tak, to one mi nawet za bar­dzo nie prze­szka­dza­ją. A jak czło­wiek spoj­rzy cza­sem na skład tego lub owe­go jury, to może mieć nawet tro­chę ucie­chy.