debaty / ankiety i podsumowania

W wielkim błękicie

Grzegorz Wróblewski

Głos Grzegorza Wróblewskiego w debacie „Kroniki osobiste”.

strona debaty

Kroniki osobiste

Czas był przy­jem­ny i tro­chę (bardzo/odpowiednio) bru­tal­ny. Powo­do­wał cię­cia & uśmie­chy. Nie ma total­nych, wyczer­pu­ją­cych kon­kret­ne zagad­nie­nia kro­nik. Baw­cie się pisa­rze, myśli­cie­le, sprze­daw­cy pomi­do­ra! Ludzie i owa­dy! Pre­de­sty­na­cja… Moż­na tyl­ko zro­bić małą notę na temat jakiejś kon­kret­nej sekwen­cji. Napi­sać o fasa­dach budyn­ków, o Bau­ha­sie? O pre­fe­ren­cjach ana­na­sów nad rogiem zaprzy­jaź­nio­ne­go z nami stworzenia/halucynacji, nie­spo­koj­ne­go ufo? W kla­se­rze jest zbiór znacz­ków, ale tyl­ko o spor­tach zimo­wych. Nato­miast pan Jen­sen zaj­mu­je się wyłącz­nie leniw­ca­mi…

Tutaj nota, kil­ka słów o homo sapiens. O kil­ku istot­nych dla mnie oso­bach, sytu­acjach. Nie­wie­le pozo­sta­je w pamię­ci albo jed­nak zbyt nie­po­ko­ją­co wie­le. Kwe­stia meta­bo­li­zmu, uda­nej kola­cji, nie­uda­nych napo­jów pod­czas cele­bra­cji naro­dzin kró­la. I to drą­ży nam zazwy­czaj mózg/świadomość. O ile świa­do­mość w ogó­le ist­nie­je i niech pochwa­lo­ne za bru­tal­ność będą nasze neu­ro­ny, o któ­rych pisa­łem kie­dyś w Nowej Kolo­nii. Kwan­ty & gra­wi­ta­cja, biał­ka roz­ma­rzo­ne. Coś i nic. Więc o kil­ku oso­bach. Migaw­ki. O spo­tka­niach na Mamie-Zie­mi. Dziw­ne rela­cje, przy­pad­ko­we albo prze­dziw­nie (przy­pa­dek?) zapla­no­wa­ne. Ponie­waż żyje­my, to jesz­cze podob­no żyje­my. U mnie trwa­ło to dość dłu­go. Życie tak zwa­ne. Więk­szość moich przy­ja­ciół już nie oddy­cha.

Przy­kła­dy z ostat­nich tygo­dni. Naj­pierw odszedł Piotr Lorek, a potem od razu za nim Leszek Sza­ru­ga. Z Piotr­kiem mie­li­śmy nie­daw­no wysta­wę w ZPAP w Toru­niu. Lorek poka­zał tam swo­je obiek­ty cera­micz­ne, a ja mixed media i akry­le. Mie­li­śmy dosko­na­łe, wspól­ne falo­wa­nia i tak zwa­ne pla­ny na przy­szłość, ale gwiazd­ki ina­czej zde­cy­do­wa­ły. Wazy Lor­ka były ze świa­tów rów­no­le­głych. Obiek­ta­mi nie­ziem­ski­mi. Pro­mie­nio­wa­ły czymś nie­zna­nym. Tro­chę jak z epok tajem­ni­czych mega­li­tów. Lorek wystę­po­wał ze mną m.in. z gru­pą Maki Trio i lubił moją poezję. Czy­ta­li­śmy wier­sze do ich trans­owych dźwię­ków. Pięk­ne impro­wi­za­cje. Per­for­mans. A Leszek Sza­ru­ga ist­nie­je w mojej prze­strze­ni mię­dzy inny­mi w posło­wiu, któ­re napi­sał w wybo­rze moich wier­szy Pani Sześć Gier (wyd. Convi­vo Anna Maty­siak). Zna­li­śmy się jesz­cze z lat 70/80. Wte­dy miesz­ka­łem w War­sza­wie. Był zawsze otwar­ty na nowe „brzmie­nia”. Cały czas pra­co­wał nad tek­sta­mi. Wydał wie­le dosko­na­łych ksią­żek. Miał pozy­tyw­ne wibra­cje. Dużo w życiu prze­szedł, ale nie był mrocz­nym czło­wie­kiem. Posia­dał wyjąt­ko­wą aurę. Czy­li typo­we czar­ne „pra­wo serii”: Lorek, a po nim Sza­ru­ga.

Kro­ni­ka, co moż­na wię­cej napi­sać? Czy tyl­ko o zmar­łych? Hen­ryk Bere­za, z któ­rym świet­nie się komu­ni­ko­wa­li­śmy. Jeden z nie­licz­nych tek­stów o Nowej Kolo­nii jest jego autor­stwa (Poten­cjal­ność, Pogra­ni­cza 7/2007). Był bar­dzo w porząd­ku, mądrym i nie­zwy­kle skrom­nym czło­wie­kiem. Nigdy nie zapo­mnę jego małej kawa­ler­ki przy uli­cy Widok w War­sza­wie. Asce­za. Sto­sy gazet, pism, ksią­żek. Jego opo­wie­ści o Hła­sce. Poda­ro­wa­łem Bere­zie dwa małe płót­na. Zawie­sił te obra­zy nad swo­im łóż­kiem i tro­chę uroz­ma­ici­ły „kra­jo­braz” jego poko­iku…

I cała armia ludzi w Kopen­ha­dze. Teo­dor Bok, genial­ny rzeź­biarz i gra­fik. Jedy­ne, co mi po nim pozo­sta­ło, to jego rysun­ki w zbio­rze Pomiesz­cze­nia i ogro­dy. U Teo­sia zamiesz­ki­wa­łem, tzn. wpa­da­łem do nie­go non stop. Bar­dzo cięż­ko cho­ro­wał. Jesz­cze przed śmier­cią, do same­go koń­ca robił rysun­ki i dys­ku­to­wał ze mną na temat Smut­ku tro­pi­ków. Albo mój super-przy­ja­ciel Tor­ben Dal­hof, z któ­rym tu w Danii dzia­ła­łem w alter­na­tyw­nej gru­pie arty­stycz­nej Totem. Też już w gwiazd­kach, na Andro­me­dach (lub w innej lodo­wa­tej nico­ści). O tych wszyst­kich odej­ściach naj­bliż­szych mi osób w Danii mógł­bym zro­bić opra­co­wa­nie-cegłę. W koń­cu miesz­kam tu (z nie­du­ży­mi prze­rwa­mi na inne jesz­cze kra­iny) od 40 lat. I powrót do War­sza­wy. Paw­ła Kel­ne­ra Roz­wa­dow­skie­go zna­łem 41 lat. Zało­żył m.in. zespół Deu­ter i z Rober­tem Bry­lew­skim Izra­el. Wspa­nia­ły czło­wiek. Ostat­nią jego akcją (mie­li­śmy wiel­kie pla­ny, jak to zazwy­czaj na Zie­mi się ukła­da) była for­ma­cja Nie Cier­pią­ce Zwło­ki, śpie­wał w niej moje tek­sty. Nie­któ­re tak­że z Deu­te­rem. Wyda­je mi się, że z wszyst­ki­mi tymi ludź­mi nigdy się nie roz­sta­nę. Zosta­li we mnie na zawsze.

Całe szczę­ście, że za lasami/górami funk­cjo­nu­ją nadal (mimo że się obec­nie nie widu­je­my, ale były fazy inten­syw­nych spo­tkań) Krzy­siek Jawor­ski, Kari­na Oba­ra, Woj­tek Wil­czyk, Anna Maty­siak. Nie wyobra­żam sobie lite­ra­tu­ry (poezja, pro­za, pra­ce nauko­we dot. futu­ry­zmu) bez Jawor­skie­go. Wybit­na postać. Zresz­tą każ­da oso­ba solid­nie zaj­mu­ją­ca się lite­ra­tu­rą może to roz­wi­nąć, szyb­ko uza­sad­nić. Z Kari­ną Oba­rą (proza/sztuki wizu­al­ne) mia­łem kil­ka total­nych work-sho­pów arty­stycz­nych, rów­nież wspól­ną wysta­wę w Danii, na wyspie Lol­land. O jej dosko­na­łych książ­kach (pro­za­tor­skich, filo­zo­ficz­nych) i obra­zach (np. „Spa­ce Rhap­so­dy”) pisa­łem ese­je. Jej obra­zy sta­wa­ły się po cza­sie bar­dzo eklek­tycz­ne. Na począt­ku zawie­ra­ły naj­czę­ściej ele­men­ty figu­ra­tyw­ne, ale potem poja­wiać się zaczę­ły ase­mic wri­ting, eks­pe­ry­men­ty mixed media z uży­ciem pia­sku, kamy­ków, roślin­nych sub­stan­cji.

Z kolei z Wojt­kiem Wil­czy­kiem zro­bi­li­śmy m.in. wspól­ny pro­jekt Blue Pueblo (mój tekst, jego kopen­ha­skie foto­gra­fie). Poka­zy­wa­li­śmy go np. w Muzeum Lite­ra­tu­ry w War­sza­wie, BWA Zie­lo­na Góra i Kato­wi­ce czy w kra­kow­skim MOCAK‑u. Całość (w for­mie art­bo­oka) zosta­ła wyda­na w Pol­sce i Danii (sam tekst tłum. był tak­że na duń­ski i angiel­ski).

W Biu­rze Lite­rac­kim wyda­łem trzy zbio­ry poetyc­kie. Naj­pierw była Sym­bio­za, potem Kosmo­nau­ci, a ostat­nio Ra. Książ­ki te były sła­bo omó­wio­ne. Nie są w Pol­sce zna­ne. Prze­pa­dły w wiel­kim błę­ki­cie. Ale osta­tecz­nie ist­nie­ją, moż­na do nich dotrzeć.

O AUTORZE

Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).