debaty / książki i autorzy

zbierane, gubione

Jacek Gutorow

Głos Jacka Gutorowa w debacie "Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza".

strona debaty

Po co nam „Dzieła zebrane” Karpowicza?

Moż­na zacząć tak: poezja Kar­po­wi­cza nigdy nie będzie popu­lar­na. Tak jest dobrze i wła­ści­wie, bo od dobrej poezji nie ocze­ku­je­my potwier­dzeń. Jej celem nie jest zaspa­ka­ja­nie naszych potrzeb (od tego jest rynek), tyl­ko – oczy­wi­ście nie zawsze i nie przy każ­dej lek­tu­rze – wydo­by­cie z nas tego, co było dotąd zakry­te i do cze­go być może boimy się przy­znać. Wiersz w ogó­le nie jest towa­rem. Już bar­dziej bra­kiem jakie­go­kol­wiek towa­ru, zawie­sze­niem egzy­sten­cji, chwi­lo­wą implo­zją i muta­cją zna­cze­nia. Kupu­jąc wier­sze, naby­wa­my war­tość nie­okre­ślo­ną i może nie­bez­piecz­ną. Wiersz może roz­sa­dzić nam życie, a wte­dy sami sobie będzie­my win­ni.

Poezja Kar­po­wi­cza nie będzie popu­lar­na, bo też i nie chce być popu­lar­na. Głę­bo­ko mądre i prze­ni­kli­we wyda­je mi się pod­kre­śla­ne przez poetę wstęp­ne wyklu­cze­nie czy­tel­ni­ka z gry. To nie zna­czy, że czy­tel­nik jest nie­po­trzeb­ny, czy też że zosta­je spro­wa­dzo­ny do roli bier­ne­go odbior­cy dzie­ła. Kar­po­wi­czow­ski impe­ra­tyw odczy­tu­ję jako nakaz poetyc­kiej higie­ny. Poeta musi pisać wyłącz­nie z sie­bie, od sie­bie, przez sie­bie i dla sie­bie. Tyl­ko w ten spo­sób, przez cał­ko­wi­te wyco­fa­nie i zamknię­cie, wiersz może w peł­ni otwo­rzyć się przed czy­tel­ni­kiem jako wiersz, a nie jako speł­nie­nie ocze­ki­wań. Bez wąt­pie­nia cho­dzi o pewien opór, pewien agon, w toku któ­re­go wygry­wa­my wiersz dla sie­bie. Ale w punk­cie wyj­ścia jest zawsze osob­ność i obcość jako warun­ki brze­go­we auten­tycz­ne­go prze­ka­zu poetyc­kie­go.

Wspo­mi­nam o tym, aby uzmy­sło­wić sobie i redak­to­rom dzieł zebra­nych Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza, ze pod­ję­ta przez nich ini­cja­ty­wa nie może liczyć na sze­ro­ki czy­tel­ni­czy oddźwięk, i że w fak­cie tym nie tyl­ko nie ma nic złe­go, lecz prze­ciw­nie, jest on natu­ral­ną kon­se­kwen­cją pew­nej idei poezji przy­świe­ca­ją­cej Kar­po­wi­czow­skie­mu pisa­niu. Mówiąc ina­czej, lepiej przy­słu­ży­my się tym wier­szom, jeśli pozwo­li­my im sta­wiać opór. Nie muszą wypły­wać na sze­ro­kie czy­tel­ni­cze wody. Pozwól­my tym wier­szom zacho­wać to, co tak w nich ceni­my: pew­ną szorst­kość, nie­po­wsze­dniość wyra­zu i nie­oczy­wi­stość zna­cze­nia. Dzię­ki temu wier­sze Kar­po­wi­cza pozo­sta­ną sobą, cokol­wiek mia­ło­by to zna­czyć. Chcia­ło­by się, aby ta poezja zosta­ła nie­oswo­jo­na, nie­do­mknię­ta, a w przy­pad­ku wyda­nia dzieł zebra­nych nie­bez­pie­czeń­stwo jest spo­re.

Zasta­na­wiam się, jak sam Kar­po­wicz odniósł­by się do takiej ini­cja­ty­wy. On, któ­ry z jed­nej stro­ny nie mógł opę­dzić się od obse­sji kata­lo­go­wa­nia i ukła­da­nia świa­ta swo­jej poezji, z dru­giej zaś uświa­da­miał sobie i nam, że Księ­ga nigdy nie zosta­nie ukoń­czo­na. Wyda­je mi się, że kar­po­wi­czow­skie „dzie­ła zebra­ne” powin­ny być otwar­te na moż­li­wość posze­rze­nia i rewi­zji, tak, aby­śmy nie zosta­li z książ­ka­mi, któ­re mówią o nie­moż­no­ści zamknię­cia, a same pozo­sta­wa­ły dzie­ła­mi opra­co­wa­ny­mi, zar­chi­wi­zo­wa­ny­mi i zamknię­ty­mi (nie­co podob­ną per­spek­ty­wę otwie­ra dzie­ło Edmon­da Jabe­sa, poety bar­dzo do Kar­po­wi­cza podob­ne­go). Oczy­wi­ście decy­du­ją­cą rolę odgry­wa w tym przy­pad­ku czy­tel­nik – od nie­go zale­ży, czy tekst zacho­wa dyna­mi­kę i otwar­tość. Wyda­je mi się wszak­że, że moż­li­we są dzia­ła­nia czy­nią­ce z pisar­stwa Kar­po­wi­cza prze­strzeń nie­do­mknię­tą. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że naj­bliż­sza ide­ału była­by sie­cio­wa edy­cja onli­ne, pozwa­la­ją­ca na prze­ska­ki­wa­nie mię­dzy tek­sta­mi, two­rze­nie nowych kon­fi­gu­ra­cji i kon­ste­la­cji tek­sto­wych, czy­ta­nie dzie­ła na kil­ku pozio­mach. Tak być może będą wyglą­da­ły poetyc­kie „dzie­ła zebra­ne” w przy­szło­ści (uwa­żam, że taka wizja nie musi prze­ra­żać tra­dy­cyj­nych czy­tel­ni­ków; to wyłącz­nie kwe­stia inne­go podej­ścia i nauki nowe­go języ­ka, dzię­ki któ­re­mu może­my się nawet zbli­żyć do inten­cji auto­ra). Jeśli cho­dzi o tra­dy­cyj­ną wer­sję „papie­ro­wą”, to naj­bar­dziej oba­wiam się pędu do uła­twia­nia wszyst­kie­go, nazbyt oczy­wi­ste­go segre­go­wa­nia mate­ria­łu, tudzież wysił­ku mają­ce­go na celu obja­śnie­nie nie­zro­zu­mia­łych frag­men­tów. Myślę, że czę­sto daje­my się ponieść ryn­ko­wej fan­ta­zji o ide­al­nie skom­po­no­wa­nym i opa­ko­wa­nym pro­duk­cie – o wszyst­kim pomy­śla­no, kupu­ją­cy dosta­je do ręki goto­wy i samo­wy­star­czal­ny przed­miot, nic już nie trze­ba robić. Otóż z wier­sza­mi tak się nie da. Wier­sze są nie­peł­ne i ułom­ne. Jeśli już uży­wać ter­mi­no­lo­gii ryn­ko­wej, to trze­ba by powie­dzieć, że kupu­jąc zbiór wier­szy, kupu­je­my towar wybra­ko­wa­ny; wybra­ko­wa­ny o nas samych, o nasze marze­nia, lęki, ocze­ki­wa­nia. Jeśli nawet chce­my, aby dzie­ła były zebra­ne (choć kto tego napraw­dę chce?), to przy­naj­mniej zacho­waj­my ducha nie­sfor­no­ści: nie wygła­dzaj­my kan­tów, nie zaokrą­glaj­my rachun­ków, nie wypeł­niaj­my bia­łych plam, nie doczy­tuj­my tego, co nie­oczy­ta­ne, nie tłu­macz­my tego, co nie­wy­tłu­ma­czo­ne. Sądzę, że tyle moż­na zro­bić.

Nie­za­leż­nie od tego, czy będzie­my mie­li Rok Kar­po­wi­cza czy nie, czy dzie­ła poety będą się dobrze sprze­da­wa­ły (a może nawet czy­ta­ły) czy też nie, jego wier­sze pozo­sta­ną z nami. Na dobre i na złe. Poezja i tak jest spra­wą indy­wi­du­al­ną. Nie widzę tu na szczę­ście wiel­kich per­spek­tyw. Po pro­stu poje­dyn­cze, przy­god­ne spo­tka­nia. To na samym począt­ku. Na koń­cu mogą być pod­su­mo­wa­nia, ran­kin­gi, nagro­dy i kano­ny, ale niech każ­dy z nas odpo­wie sobie, na ile rze­czy te są jesz­cze zwią­za­ne z auten­tycz­nym prze­ży­wa­niem lite­ra­tu­ry. Podob­nie ma się spra­wa z dzie­ła­mi zebra­ny­mi. Pró­bu­ję zna­leźć jakąś for­mu­łę, któ­ra dobrze by to wyra­zi­ła. Jakieś ład­ne, okrą­głe zda­nie, któ­re poto­czy­ło­by się w stro­nę tej otwar­to­ści, któ­rą tak cenię w wier­szach. Powiedz­my, że cho­dzi o dys­kre­cję. O mini­mum sza­cun­ku dla poje­dyn­cze­go wier­sza. O goto­wość do przyj­mo­wa­nia i wysy­ła­nia dar­mo­wych impul­sów.

A naj­ład­niej wyra­zi­ła to Kry­sty­na Miło­będz­ka, któ­ra książ­ce zbie­ra­ją­cej jej wszyst­kie tomy poetyc­kie nada­ła tytuł zbie­ra­ne, gubio­ne. Tego wła­śnie sobie i Pań­stwu życzę.

O AUTORZE

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.