teksty / Esej

To jest książka o szczęśliwej miłości

Wiktoria Czarnecka

Recenzja Wiktorii Czarneckiej, towarzysząca premierze książki Laury Osińskiej Jaw, wydanej w Biurze Literackim 24 lutego 2025 roku.

Biuro Literackie

Gdy­by ktoś się mnie zapy­tał, jak naj­ogól­niej mogła­bym opi­sać Jaw Lau­ry Osiń­skiej (Anny Ada­mo­wicz), to odpo­wie­dzia­ła­bym, że jest to książ­ka o szczę­śli­wej miło­ści. Nikt mnie jed­nak o zwię­złą odpo­wiedź nie pro­si, więc zacznę moją recen­zję od posta­wie­nia sobie pyta­nia: czy moż­na napi­sać cie­ka­wy tom o szczę­śli­wej miło­ści? W koń­cu nie­szczę­śli­wa miłość, jed­no­stron­na, nie­odwza­jem­nio­na albo – naj­le­piej – tra­gicz­nie zakoń­czo­na to wręcz samo­graj dla poety, ale co zro­bić gdy, jak na złość, poet­ka zako­cha się z wza­jem­no­ścią, a rand­ki prze­ro­dzą się we wspól­ne skła­da­nie mebli z Ikei i uda­ne waka­cje za gra­ni­cą?

Moż­na pisać ody ku codzien­no­ści i bana­łom, bo och! jaka sło­dycz wypły­wa z wier­szy poświę­co­nych kobie­cie, ado­ro­wa­nej przez pod­miot­kę. Sło­necz­ka, źró­deł­ka, krysz­tał­ki i różań­ce to tyl­ko kil­ka z porów­nań, któ­re mają zło­żyć się na obraz uko­cha­nej Oli. Uka­zu­je się nam malo­wa­nie ścian, skła­da­nie mebli, kro­je­nie owo­ców – sytu­acje abso­lut­nie przy­ziem­ne, jed­nak powo­du­ją­ce cie­peł­ko gdzieś w trze­wiach i unie­sie­nie kąci­ków ust w trak­cie lek­tu­ry. Jed­nak!

Wier­sze z Jaw nie sku­pia­ją się tyl­ko na kolej­nych wyli­cze­niach przy­mio­tów uko­cha­nej, ale skła­da­ją się na tema­ty istot­ne dla odczy­ta­nia całe­go tomi­ku, a nawet dla zro­zu­mie­nia całej twór­czo­ści Osiń­skiej. Mam tu na myśli takie wąt­ki, jak pro­blem nie­wy­star­cza­ją­ce­go zaso­bu języ­ka do opi­sa­nia queero­wej miło­ści („język kar­le­je, język się roz­pa­da, led­wie muska jed­no nie­po­wta­rzal­ne cia­ło”), wyra­ża­nie chę­ci zna­le­zie­nia tegoż („ależ ja bym chcia­ła mówić w imie­niu wie­lu, ależ ja bym chcia­ła mani­fe­sto­wać, zabie­gać lub mam nadzie­ję że to zja­wi­sko ma osob­ną nazwę {jeśli nie – będę musia­ła ją wymy­ślić}”), czy obra­zo­wy spo­sób opi­sy­wa­nia sytu­acji, co inter­pre­tu­ję jako pró­bę zna­le­zie­nia tej wła­śnie ade­kwat­nej, nie­he­te­ro­nor­ma­tyw­nej dyk­cji („moja dłoń przy two­jej sto­pie zna­la­złam na jej grzbie­cie miej­sce skó­ra leciut­ko pod­ska­ku­je w rów­nych odstę­pach przy­ci­snę­łam i teraz mój palec pul­su­je rów­no z two­im ser­cem sus za susem”).

Na pierw­szy rzut oka moż­na by nawet zarzu­cić autor­ce mono­ton­ność (w koń­cu na zmyśl [ ] zmysł skła­da­ją się podob­ne moty­wy), jed­nak przez obec­ność takich wytrą­ca­ją­cych nas z płyn­nej lek­tu­ry wer­sów, jak „nikt nie zwra­cał uwa­gi” znaj­du­ją­cy się w wygło­sie wier­sza „{ } (cało­wa­ły­śmy się na Skwe­rze Ska­czą­cej Gwiaz­dy)”, taki zarzut oka­zu­je się bez­za­sad­ny. W koń­cu nie­zwra­ca­nie uwa­gi na cału­ją­cą się parę (tym bar­dziej parę jed­no­pł­cio­wą) powin­no być raczej ode­bra­ne pozy­tyw­nie – nikt nie zwra­ca uwa­gi, czy­li akt nie budzi kon­tro­wer­sji, agre­sji, komen­ta­rza. A jed­nak ten oddzie­lo­ny od resz­ty wier­sza, ostat­ni wers zosta­wia nas z nutą smut­ku. Czym innym jest bowiem zwra­ca­nie uwa­gi, a czym innym zauwa­ża­nie – i to o to dru­gie wła­śnie zda­je się zabie­gać autor­ka. Zda­wa­ło­by się, że o punk­tach widze­nia w rela­cji dam­sko-dam­skiej przy oka­zji zmyśl [ ] zmysł zosta­ło powie­dzia­ne już wszyst­ko, jed­nak nowe oko­licz­no­ści (sta­bil­na rela­cja) dają poet­ce kolej­ne moż­li­wo­ści eks­plo­ra­cji tego tema­tu.

Przy­ję­ta per­spek­ty­wa była jak dotąd nie­moż­li­wa do obra­nia, ponie­waż chęć doj­rze­nia wymie­nio­nych sytu­acji (poca­łun­ków odda­wa­nych „na Skwe­rze Ska­czą­cej Gwiaz­dy, na ław­ce w Par­ku Toł­py, w Ogro­dzie Bota­nicz­nym”) to chęć doj­rze­nia miło­ści mię­dzy uko­cha­ny­mi kobie­ta­mi. A miło­ści w książ­ce jest wie­le i poja­wia się ona nie tyl­ko w, naj­bar­dziej oczy­wi­stym, roman­tycz­nym kon­tek­ście. Wier­sze o mat­ce, ojcu i małej sobie są tego przy­kła­dem. Jest to zresz­tą wprost zazna­czo­ne:

[…] doro­słam do tego by napi­sać wiersz o mat­ce
i wpleść go zręcz­nie mię­dzy wier­sze o innych miło­ściach
[…] doro­słam do tego by napi­sać wiersz o ojcu
i wpleść go zręcz­nie mię­dzy wier­sze o innych miło­ściach

Wiersz o mat­ce zawie­ra jed­nak istot­ny i zaska­ku­ją­cy ele­ment cier­pie­nia, czy też ulże­nia komuś w cier­pie­niu poprzez zgo­dę na inną jego for­mę (mat­ka pozwa­la cór­ce pod­gry­zać wnę­trze policz­ków, z powo­du wyra­sta­ją­cych zębów mlecz­nych, co rodzi wizję – „nie mogę wygnać z gło­wy obra­zu peli­ka­na kar­mią­ce­go mło­de wła­sną krwią”). Miłość obja­wia się zatem przez jed­ność, zespo­le­nie (krew cór­ki – krew sami­cy peli­ka­na). Tak samo jest zresz­tą w przy­pad­ku miło­ści roman­tycz­nej (zesta­wio­ne ze sobą, lustrza­ne, dwa wło­sy – motyw obec­ny w obu tomach Osiń­skiej). Nato­miast wiersz o małej sobie (poza byciem nawią­za­niem do tera­peu­tycz­ne­go ter­mi­nu „pra­cy ze swo­im wewnętrz­nym dziec­kiem”) kreu­je dystans, per­spek­ty­wę pod­miot­ki wobec jej dotych­cza­so­we­go życia. Wyrzy­na­ją­ce się pierw­sze zęby wra­ca­ją zesta­wio­ne z były­mi miło­ścia­mi. To, co jest opi­sy­wa­ne teraz, to nowy, bar­dziej doj­rza­ły roz­dział w życiu. Ta kon­kret­na miłość jest dla pod­miot­ki inna („mam prze­czu­cie gra­ni­czą­ce z pew­no­ścią, że nikt niko­go tak nie kochał jak ja cie­bie”). Spra­wia, że może się ona zmie­niać i doj­rze­wać, spra­wia że poprzed­nie miło­ści są dla niej „obce jak pudeł­ko mlecz­nych zębów”.

Wróć­my jed­nak do cier­pie­nia, bo zde­cy­do­wa­nie nie moż­na go pomi­nąć:

[…]
pod tą siat­ką prą­du są wszyst­kie bana­ły:
poży­cza­nie ubrań i zmy­wa­nie naczyń,
dzie­le­nie się leka­mi i tule­nie do snu,
wizy­ty na SOR-ze, sprzą­ta­nie lodów­ki,
czysz­cze­nie jedze­nia z każ­de­go strzęp­ka ple­śni

{nie, to zmy­śli­łam, sple­śnia­łe jedze­nie
nale­ży bez­względ­nie wyrzu­cać do śmie­ci}

Ten mały bio­lo­gicz­ny żar­cik, o koniecz­no­ści wyrzu­ca­nia sple­śnia­łe­go jedze­nia, wkrę­cał mi się w gło­wę coraz bar­dziej i bar­dziej, z każ­dą następ­ną lek­tu­rą książ­ki. No bo czy to tyl­ko mały bio­lo­gicz­ny dow­cip? Czy może bycie w związ­ku to wła­śnie takie czysz­cze­nie jedze­nia z każ­de­go strzęp­ka ple­śni? Co jeśli ta pięk­na sta­bil­na kon­struk­cja, któ­rą tak skrzęt­nie budo­wa­li­śmy zachwie­je się albo zacznie prze­ra­żać nas sama wizja, że może się zachwiać? Gdzieś w trak­cie lek­tu­ry Jaw poja­wia się wcze­śniej nie­zau­wa­żo­ny boha­ter, nowe wiel­kie uczu­cie – nie­po­kój:

{ }
czy my w ogó­le prze­trwa­my tę książ­kę
roz­ci­na­nie każ­dej cze­re­śni w poszu­ki­wa­niu lar­wy

Lęk (o uko­cha­ną oso­bę, o rela­cję z nią, ale też zwią­za­ny z inten­syw­no­ścią odczuć) towa­rzy­szy nam tak napraw­dę przez więk­szość lek­tu­ry. Jest on spo­wo­do­wa­ny odpo­wie­dzial­no­ścią, któ­ra poja­wia się w momen­cie nie tyle same­go zako­cha­nia, co wej­ścia w zwią­zek i pogłę­bia­ją­cej się z cza­sem miłości/przywiązania. Od teraz pod­miot­ka nie jest już nigdy sama, co ma swo­je plu­sy („czu­ję two­je dło­nie na skó­rze dłu­go po tym jak je zabie­rzesz”), ale i minu­sy („twój ból jest trzy­sta kilo­me­trów ode mnie a czu­ję jak pod­kła­da ogień pod sło­mę”).

Jed­ną z naj­bar­dziej ogra­nych klisz o miło­ści jest przy­pa­dek lisa i małe­go księ­cia, któ­rym męczo­ne są dzie­ci w szko­le pod­sta­wo­wej. Autor­ka Jaw zda­je się pytać: „A co ze mną? Teraz się mar­twię, mi teraz dygo­cze ser­ce i ja jestem prze­peł­nio­na miło­ścią i lękiem!”, a nawet dosłow­nie pisze „jak dale­ko i jak bli­sko jest łopot ser­ca przed dru­gą rand­ką od łopo­tu ser­ca zdy­ga­ne­go na SOR-ze rok póź­niej”. Miłość to inten­syw­ne uczu­cie, któ­re cią­gnie za sobą sze­reg innych, czę­sto rów­nie gwał­tow­nych. Przy­kła­dem takie­go uczu­cia może oka­zać się tęsk­no­ta. W związ­ku z tym wię­cej tu, niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej u Ada­mo­wicz, zadu­my nad prze­mi­ja­niem.

{ }
jeśli będzie­my ze sobą jakoś dłu­żej,
chcia­ła­byś mieć wspól­ny grób?

Poza tym przy­kła­dem obja­wia się to w wier­szach takich jak „{ } (opo­wieść o dniu któ­ry roz­my­je się z inny­mi w pły­ciut­ką kału­żę)”, czy w „{ } (myślę o innych ścież­kach)”, któ­ry sku­pia się na eks­plo­ra­cji moty­wu odnaj­do­wa­nia się w innych rze­czy­wi­sto­ściach. Przy­po­mi­na mi to o fil­mie Wszyst­ko, wszę­dzie, naraz (2022), reż. Dan Kwan, Daniel Sche­inert, gdzie mąż głów­nej boha­ter­ki (w trak­cie prze­pra­wy przez alter­na­tyw­ne rze­czy­wi­sto­ści) mówi jej: „In ano­ther life, I’d enjoy just doing laun­dry and taxes with you”. (W innym życiu, cie­szył­bym się po pro­stu ze wspól­ne­go robie­nia pra­nia i pła­ce­nia z tobą podat­ków).

Aby nigdy nie znik­nąć, moż­na pozo­sta­wić po sobie ślad, o czym mowa w ostat­nim wier­szu z tomi­ku – jest to rów­nież sub­tel­ne nawią­za­nie do wier­sza o zna­le­zi­skach arche­olo­gicz­nych z poprzed­niej książ­ki. Tym razem jeste­śmy jed­nak z dru­giej stro­ny – nie tego któ­ry odkry­wa ślad, a tego któ­ry ten ślad zosta­wia. Nie jest to jed­nak przy­pad­ko­we pobru­dze­nie. Pod­miot­ka zada­je bowiem pyta­nie:

[…] powiedz jak pisa­ła­byś tę książ­kę
gdzie ubru­dzi­ła­byś się tuszem

Sta­je się to więc inten­cjo­nal­nym gestem zosta­wie­nia po sobie zna­ku, aby ktoś go potem odkrył, odkry­wa­jąc tym samym miłość, któ­ra łączy­ła boha­ter­ki.

Na koniec wypa­da­ło­by odpo­wie­dzieć sobie na zada­ne z począt­ku pyta­nie – czy moż­na napi­sać cie­ka­wą książ­kę o szczę­śli­wej miło­ści? Moż­na, ponie­waż ta książ­ka ist­nie­je oraz ponie­waż szczę­śli­wa miłość nie rów­na się miło­ści bez zawa­hań i trosk. To nato­miast dobra wia­do­mość dla poetów – szczę­śli­wa miłość może prze­stać spę­dzać im sen z powiek!

O autorze

Wiktoria Czarnecka

Studiuje filologię polską w Warszawie, tam też współtworzy Kwadrat Poezji Najnowszej UW. Do tej pory współpracowała z KONTENTEM, Gromadami oraz Niewinnymi Czarodziejami.

Powiązania

Wyrazić niewyrażalne

wywiady / o książce Anna Adamowicz Martyna Szypiło

Roz­mo­wa Mar­ty­ny Szy­pi­ło z Anną Ada­mo­wicz, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Lau­ry Osiń­skiej Jaw, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 lute­go 2025 roku.

Więcej