28/11/16

Bojąc się Leśmiana

Michał Domagalski

Strona cyklu

Re:cyklizacje
Michał Domagalski

Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota  w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.

Bolesław Leśmian to poeta, którego zawsze czytałem z przyjemnością i którego – jednocześnie – nigdy nie miałem zamiaru analizować. Obawiałem się, że dokładne przedostawanie się przez strukturę jego wierszy może wyłącznie pozbawić mnie owej prostej radości czytania. Czystego kontaktu z poezją.

W związku z tym bałem się też zaglądać do opracowań krytycznych jego poezji, które czasami podtykano mi pod nos – szczególnie w okresie, gdy poezja zaglądała na półkę z lekturami jako zadanie do odrobienia. Szczęście, że wiersze Leśmiana zawsze były bardziej obok niż w nurcie, więc i profesorowie, którzy uwielbiają uporządkowanie przyczynowo-skutkowe, poświęcali więcej czasu na poetów wpisujących się.

Tak sobie z Bolesławem Leśmianem spotykałem się sporadycznie na pogawędkach poetyckich raczej niż na wykładach. Wracały czasami niektóre wyraziste obrazy, te „bratków wielkie, złote oczy, podkute szafirowym dookoła sińcem”, ten „pysk z żabia ślimaczy” Dusiołka czy młoty bez dzierżących je wcześniej odważnie braci bijące w mur. I oczywiście Śmiercie.

Śmiercie, które wróciły w oprawie muzycznej przygotowanej im przez Magdę Kumorek. I jest z tymi trzynastoma utworami tak jak z poezją Leśmiana. Pozbawiony analitycznego ołówka pozwalam sobie na bycie uprowadzonym przez rozrastający się świt dźwięków i Leśmianowych dziwów.

Kolejne utwory uwodzą, zabierają… głosem, akordeonem, fortepianem, perkusją, których urok wypływa oczywiście ze zderzonych ze sobą słów…

Odsłuchiwanie płyty Śmiercie jest wzbogaceniem tej nieuchwytnej radości płynącej z odbioru poezji Leśmiana. Jest dołożeniem myśli do plączących się po głowie skojarzeń. Jest rozbudowanym wielokropkiem, który nie tylko zawiesza słuchającego, ale każe cierpliwie tkwić w lirycznym nieokreśleniu, w nienazwanej puencie, w nienazywalnym…

Tytuł całego albumu – skradziony pierwszemu utworowi – świetnie określa tematykę. Ten dziwnie pobrzmiewający w uszach leśmianizm daje nam do zrozumienia, że nieuchronna śmierć niejedno ma imię. Niejedną ma twarz. Czasami „się kołysze/ Cała w rosach, cała w snach” (Panna Anna), czasami jest samotnym konaniem (Sen), czasami… przychodzi w melancholii dźwięków, czasami z przytupem, czasami… staje się rozbudowanym wielokropkiem w nienazwanej puencie, w nienazywalnym…

Rozumiem, że tej poezji można się bać. I bać go się jej zdarza w 80. rocznicę śmierci poety. Pewnie właśnie dlatego że jest taka. Nazywa nienazwane, ale czasami zda się tak „cicha, że wszystko nacicha”.