03/05/16

W promieniu światła

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Zdjęcia. Szkatułki pamięci. Zamykają chwilę w promieniu światła. U niektórych budziły lęk i niepokój. Dla wielu są dziś jedynym śladem obecności bliskich. Te czarno-białe, pożółkłe ogląda się z sentymentem rozrzewnieniem. Niekiedy kryją w sobie zagadkę. Chciałoby się wiedzieć, czy ta pra- prababcia, matka dwanaściorga dzieci, ma taką minę, bo nie wiedziała, jak się ustawić, albo myślała, że nie wypada się uśmiechać do tego dziwnego aparatu, czy może miała wszystkiego dość i to zdjęcie uchwyciło jej skrywaną frustrację. A może po prostu była chłodna i zdystansowana? Jeśli nie ma przy nas tych, którzy pamiętają, ciężko jest odgadnąć tajemnicę. Starsze osoby lubią przeglądać zdjęcia, bo to często jedyny kontakt z przyjaciółmi. Chwile radości, młodzieńczej  beztroski zamknięte w promieniu światła. Ile potrafi się kryć za jednym spojrzeniem! Bo on stał z boku, bo chwilę wcześniej podał jej bukiet polnych kwiatów… Zdjęcia wojskowych. Błyszczące, figlarne oczy Mundka. Za mundurem panny sznurem… Ilu mężczyzn z tych zdjęć dostało kosza? Żadnego z nich już nie ma. Nawet tego, który oświadczył się miłości swego życia, zanim żona jeszcze dobrze nie ostygła w grobie. Odrzuciła zaręczyny, bo nie będzie na starość prała cudzych skarpetek, nie chciała brać sobie strupa na głowę, ale pierścionek zostawiła. Nosi go dumnie, chociaż niedoszły narzeczony już wącha kwiatki od dołu. Mało która ma szczęście nosić zaręczynowy pierścionek z niebieskim oczkiem po osiemdziesiątce. Ona nosi. Jest niezwykła. Szalona. Chyba nie ma miejsca, które by ją nie bolało. Czterdzieści lat przy fotelu dentystycznym robi swoje, a kręgosłup nie daruje nikomu złego traktowania – mści się bezlitośnie, wykrzywia, plącze kroki, nie daje zasnąć… Jest dzielna. Regularnie chodzi na spotkania seniorów, słucha wykładów. Gdyby nie ten ból w dłoniach i chore oczy po kilku przeszczepach, z przyjemnością pogrzebałaby nam w zębach, bo te konowały teraz to się na niczym nie znają. Jak ona zrobiła, to był spokój na parę lat. Naprawdę. Do dzisiaj kłaniają się jej na ulicy. Kiedy teraz ktoś jej zrobi zdjęcie, drze i wyrzuca do kosza, bo mówi, że tam jest jakaś obca dla niej baba – pomarszczona, krzywa… Na drutach już nie robi, koczka nie ma, nie biega z różańcem do kościoła, ale robi najlepsze racuchy pod słońcem. Kawy nigdy nie odmawia – uwielbia wypady do kawiarni z obowiązkowym ciachem. No i chadza na salony – jej ulubiony to galeria na Świebodzkim. Nie ma facebooka, nie robi sobie selfie, ale bez komórki się nie rusza.

Porównuję nasze zdjęcia. Albumów mam zaledwie kilka. Dawno przestałam je robić, a zdjęć tysiące. Z różnych miejsc, okazji… Jest ich tak dużo, że już nie pamiętam, które do czego. Chwile umykają, czasem nawet tracą swój czar właśnie dlatego, że się do nich nie wraca. Ekran komórki, tabletu, komputera daje oczywiście piękny obraz, ale nie ma na tych zdjęciach załamań, kurzu, plam… Takie cyfrowe nie przynoszą już tyle radości. Czasami mam wrażenie, że chwila mi ucieka, bo robię tyle zdjęć. Bez sensu. Taka mnie naszła refleksja po ostatnim zachodzie słońca. Był cudny. Jechaliśmy wałami i nagle między zagajnikami wynurzyła się kula, ogromna, czerwona niczym balon. Zaparło nam dech w piersiach, bo widok był tak niesamowity. Ja chciałam zrobić zdjęcie, ale komórka nie mogła uchwycić tego żaru. Kiedy bawiłam się filtrami i walczyłam z techniką, słońce po prostu zaszło. Straciłam, być może, najpiękniejszy zachód słońca. Zamiast się napatrzeć, nasycić, chciałam złapać coś, co było ulotne. Przez smartfony, aparaty, technologie chcemy chwycić, przesłać dalej, podzielić się z innymi na db, ale czy to naprawdę ma sens? Pokazujemy dużo, za dużo, chcemy pokazać, gdzie i z kim byliśmy. Udowodnić światu, że jesteśmy piękni, radośni, szczęśliwi, że zjedliśmy pyszne śniadanie, mąż przyniósł kwiaty (raz na piętnaście lat), więc trzeba to uwiecznić, żeby inne myślały, że mam tak dobrze codziennie, pochwalić się, ile przebiegłam, co ugotowałam…Można by dodawać bez końca… W tym wszystkim czegoś brakuje. Myślę, że właśnie magii tej chwili, tego, czego nie widać, a jest na zdjęciu ukryte. Przecież „Najpiękniejsze jest niewidoczne dla oczu”…