25/07/22

Promieniowanie 2022

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Daw­no mnie tutaj nie było… Słoń­ce prze­bi­ło się już czę­ścio­wo przez kopu­łę, ale na razie uda­ło się prze­trwać, prze­trzy­mać zma­so­wa­ny atak pro­mie­ni. W ostat­nim cza­sie zaj­mo­wa­łem się przede wszyst­kim sztu­ką. Pra­co­wa­łem nad kali­gra­fia­mi, foto-cykla­mi, akry­la­mi. Stwo­rzy­łem też nowe kom­po­zy­cje mixed media. W Min­ne­apo­lis (USA) Post-Ase­mic Press wyda­ło wła­śnie moją książ­kę ase­mic wri­ting, Shan­ty Town. Cze­ka­łem na egzem­pla­rze autor­skie prze­szło mie­siąc, w koń­cu doszły do Euro­py, mnie już pod umó­wio­nym adre­sem nie było, więc zaczę­ła się dal­sza wędrów­ka prze­sył­ki (w koń­cu nie­daw­no doszły do Kopen­ha­gi). W mię­dzy­cza­sie dowie­dzia­łem się, że Shan­ty Town dostęp­ne jest tak­że w euro­pej­skich sie­ciach Ama­zo­na, zamó­wi­łem dla zna­jo­mych i oka­za­ło się, że dzia­ła to spraw­nie. Ama­zon ma swo­je prin­te­ry roz­miesz­czo­ne w wie­lu kra­jach, po kil­ku dniach od zło­że­nia zamó­wie­nia rzecz docie­ra do adre­sa­ta. Dobry pomysł, książ­ki nie zale­ga­ją w smut­nych maga­zy­nach, nakład odpo­wia­da licz­bie zaku­pio­nych przez ludzi egzem­pla­rzy. Nad ase­mic wri­ting pra­co­wa­łem wie­le lat. Spo­ro moich obra­zów zawie­ra­ło jego ele­men­ty, ale dopie­ro po cza­sie byłem gotów stwo­rzyć cykl/opowieść/całość kali­gra­ficz­ną. Mia­łem też wpar­cie super­lu­dzi. Krót­ki intro-wstęp napi­sał jeden z naj­istot­niej­szych poetów austra­lij­skich, Mark Young (któ­ry reda­gu­je też pismo/wydawnictwo „Oto­li­ths”). Blur­by są nato­miast autor­stwa cenio­nych prze­ze mnie pisarzy/artystów/myślicieli, napi­sa­li je: Dave Read, Kari­na Oba­ra, Ste­phen Nel­son, Anna Maty­siak i Tim Gaze. Tim Gaze to guru ase­mic wri­ting, wiel­ki znaw­ca tej odmia­ny sztu­ki, wkle­ję tu jego wypo­wiedź, dla lep­szej orien­ta­cji, (o) czym wła­ści­wie jest Shan­ty Town:

Shan­ty Town is an unu­su­al work, full of com­po­si­tions unli­ke any­thing else I’ve seen. The pages appe­ar to have been made in 2 sta­ges, drawn anno­ta­tions over han­dw­rit­ten or hand­drawn ide­as under­ne­ath. The first sta­ge ran­ges from well-beha­ved writ­ten lines as in a let­ter, to jer­ky scrib­bled frag­men­ta­ry jot­tings, to sket­chy doodles, young ide­as cap­tu­red at high spe­ed. The second sta­ge uses sha­pes such as rec­tan­gles, circ­les and lines, which appe­ar to be orga­ni­sing or expla­ining the first sta­ge they par­tly cover. Altho­ugh rec­tan­gles and rec­tan­gu­lar fra­mes are wide­ly used, the­se works are at the loosest end of rec­ti­li­ne­ari­ty. Wro­blew­ski uses visu­al rhe­to­ric in a poetic way.

(Tim Gaze, autor Gly­phs of Uncer­ta­in Meaning, wydaw­ca „Ase­mic Maga­zi­ne”)

Pod­czas ostat­nich work-sho­pów arty­stycz­nych musia­łem czę­sto robić prze­rwy, pau­zy od farb/tuszu, kosmo­su pędz­li i płó­cien. Nie skoń­czy­ło się na „piciu ter­pen­ty­ny”. Nie prze­ga­pia­łem więc lite­ra­tu­ry… Spo­ro ksią­żek (i nie tyl­ko!) zro­bi­ło na mnie wra­że­nie. Nie­któ­re zna­łem wcze­śniej, ale mia­łem potrze­bę powro­tu do nich i dobrze się chy­ba sta­ło.

Kari­na Oba­ra, esej Jak odzy­skać duszę, Ofi­cyn­ka, Gdańsk 2022

Kari­na two­rzy pro­zę, poezję, ese­je, dzia­ła tak­że w sztu­kach wizu­al­nych. Jej obra­zy to inte­re­su­ją­ca ewo­lu­cja, przej­ścia od moty­wów figu­ra­tyw­nych (czę­sto por­tre­to­wych) do reje­strów koja­rzą­cych się z infor­mel, jakąś jego współ­cze­sną muta­cją. Mogłem je zoba­czyć na żywo i dokład­nie prze­ana­li­zo­wać. Zwró­ci­łem uwa­gę na poja­wia­ją­ce się w nich, bli­skie mi świa­ty, akcen­ty ase­mic wri­ting, eks­pe­ry­men­ty z pia­skiem (szla­ki Tapie­sa) czy kon­cep­tu­al­ne serie „pla­żo­we”. Te ostat­nie przy­po­mi­na­ły mi (kli­mat, dobór kolo­rów) słyn­ną kom­po­zy­cję Hockney’a Grand Cany­on. Moż­na było­by z nich zbu­do­wać cie­ka­wą insta­la­cję. Nato­miast z nie­któ­ry­mi książ­ka­mi Kari­ny Oba­ry zetkną­łem się już wcze­śniej, podob­nie jak z jej roz­pro­szo­ny­mi pro­za­mi i wier­sza­mi na łamach pism lite­rac­kich. Powieść Gra­cze (W.A.B., 2010) to mistrzow­ski, „rodzin­ny” trip miej­ski, sil­nie dzia­ła­ją­cy, szko­da, że do tej pory nie ma tego w prze­kła­dzie na angiel­ski. W USA był­by to z pew­no­ścią hit wydaw­ni­czy. Bar­dzo zain­try­go­wał mnie rów­nież zbiór opo­wia­dań Gra­ni­ce (Wydaw­nic­two Nauko­we Uni­wer­sy­te­tu Miko­ła­ja Koper­ni­ka, 2016). Opo­wia­da­nia pozor­nie z życia wzię­te, język pozba­wio­ny nie­po­trzeb­nych „efek­tów spe­cjal­nych”, tajem­ni­ce naszych ziem­skich „przy­gód”, dobrze usta­wio­ne pro­por­cje mię­dzy egzy­sten­cjal­nym, moż­li­wym do prze­wi­dze­nia losem, roz­da­niem kart, a czymś kom­plet­nie nie­ocze­ki­wa­nym. Przy­pad­kiem, „incy­den­tem”, któ­ry może prze­me­blo­wać nam na zawsze oddy­cha­nie. Realizm, magia codzien­no­ści, opty­mal­nie dozo­wa­ny nie­po­kój… Sko­ja­rzy­łem to sobie z (nie­któ­ry­mi) zapi­sa­mi Zbi­gnie­wa Kru­szyń­skie­go. Ale powróć­my do ese­ju Jak odzy­skać duszę. Jest on zbu­do­wa­ny na zasa­dzie połą­cze­nia dwóch warstw. Kro­ni­ki auten­tycz­nej histo­rii, tra­gicz­nej śmier­ci (opi­su całe­go pro­ce­su, któ­ry do niej dopro­wa­dził) naj­bliż­szej autor­ce oso­by i powierzch­ni teo­re­tycz­nej, pul­su­ją­cej fali odno­śni­ków nauko­wych, aso­cja­cji filozoficznych/psychologicznych, tłu­ma­czą­cych nam feno­men życia i śmier­ci, moż­li­wość prze­trwa­nia, zna­le­zie­nia sen­su, mimo eks­tre­mal­ne­go, cięż­kie­go do dal­sze­go funk­cjo­no­wa­nia doświad­cze­nia. Zna­my podob­ne książ­ki i nie­zli­czo­ne opra­co­wa­nia aka­de­mic­kie na zbli­żo­ny, fun­da­men­tal­ny temat. Dla­cze­go wła­śnie esej Jak odzy­skać duszę jest tak wyjąt­ko­wy? Przede wszyst­kim: cho­dzi o język, meto­dę opi­su, coś w zasa­dzie nie­moż­li­we­go do zre­ali­zo­wa­nia bez gwał­tow­nych, nie­kon­tro­lo­wa­nych defi­ni­cji, słów i obse­syj­nych powtó­rzeń. Nie w takiej sytu­acji. Jed­no­cze­śnie nie jest to głos chłod­ny i wyra­cho­wa­ny. Cięż­ko uwie­rzyć, że moż­na było w tak obiek­tyw­ny, nie­pre­ten­sjo­nal­ny spo­sób udźwi­gnąć tę gra­ni­czą podróż – a jed­nak Kari­nie Oba­rze się to uda­ło. I teraz war­stwa teo­re­tycz­na, nauko­wa książ­ki. Autor­ka jest eru­dyt­ką, nigdy jed­nak tego nie nad­uży­wa, nie robi „jaz­dy bez trzy­man­ki”. Teo­re­tycz­ne roz­wa­ża­nia o duszy, kli­ma­ty (cyta­ty) np. Jame­sa Hil­l­ma­na, są odpo­wied­nio roz­dzie­la­ne, poja­wia­ją się zawsze w odpo­wied­nich miej­scach, nie wpro­wa­dza­ją sztucz­nej dys­har­mo­nii. Psy­cho­ana­li­za Freu­da i psy­cho­lo­gia ana­li­tycz­na Jun­ga są tu pod wiel­kim zna­kiem zapy­ta­nia. Jeste­śmy już w innym punk­cie poszu­ki­wań. Psy­che nie ogra­ni­cza się do kon­kret­nych jed­no­stek, ale jest wszę­dzie, prze­ni­ka całą prze­strzeń. Książ­ka mogła­by być dobrze ode­bra­na tak­że w innych obsza­rach kul­tu­ro­wych. Np. w Japo­nii czy Korei. Tam­tej­si bada­cze wyzwo­lo­nej świa­do­mo­ści, zna­leź­li­by w Jak odzy­skać duszę dużo pokrew­nych tro­pów. Jak pytał mistrz bud­dy­zmu kore­ań­skie­go, Seung Sahn: „Wszy­scy na tym świe­cie szu­ka­ją szczę­ścia na zewnątrz, a nikt nie rozu­mie swo­je­go wła­sne­go wnę­trza. Każ­dy mówi: „ja”, „ja chcę tego”, „ja jestem jak tam­to”. Ale nikt nie rozu­mie tego „ja”. Gdy się uro­dzi­łeś, to skąd przy­sze­dłeś? Gdy umrzesz, dokąd pój­dziesz?” U naszej autor­ki poja­wia się z kolei cha­rak­te­ry­stycz­ne: „Boimy się śmier­ci, bo boimy się życia…” Kari­na Oba­ra nie jest pro­stą pocie­szy­ciel­ką, zde­spe­ro­wa­ną lekar­ką zra­nio­nych dusz. Nie (za)podaje nam lekar­stwa na gwał­tow­ne, sza­mań­skie doj­ście do sie­bie. Poma­ga nato­miast lepiej zro­zu­mieć zagad­kę, spi­ra­lę życia i śmier­ci. Całe­go cyklu, róż­nych jego ampli­tud, zwłasz­cza tych koń­co­wych. Szu­ka inne­go pomy­słu na ducho­wość i ato­mi­sty­kę, roz­ja­śnia poję­cie „miło­ści”. Dzia­ła to wzmac­nia­ją­co, jak man­tra: Om mani pad­me hum. Wie­le istot­nych ksią­żek nie tra­fia do wła­ści­wych ludzi, zaczy­na dry­fo­wać w prze­strze­ni i po cza­sie nam z(a)nika. Mam nadzie­ję, że ten esej zosta­nie jed­nak szyb­ko zauwa­żo­ny i dokład­nie opi­sa­ny.

Mariusz Sam­bor opu­bli­ko­wał ostat­nio dwie książ­ki, powieść I wszy­scy go opu­ści­li… (Ana­gram, War­sza­wa 2022) oraz poetyc­ki, sur­re­ali­stycz­ny trak­tat Czte­ry fila­ry (Sto­wa­rzy­sze­nie Pisa­rzy Pol­skich Oddział w Łodzi, 2021). O Czte­rech fila­rach napi­sa­łem wcze­śniej: „Wia­do­mo, że Demo­kryt prze­trwał dzię­ki Lukre­cju­szo­wi, a Dwu­li­co­wa kobie­ta nie pod­nie­ca już zaan­ga­żo­wa­nych w wycin­kę dębów/albinosów twór­ców zakrę­co­nej pro­zy. Tutaj ozdob­ni­ki są sygna­ło­we, samot­ne, świa­do­mie mało ofen­syw­ne. Mariusz Sam­bor uni­ka (Hare Krisz­na) pseu­do­wal­czą­cej reto­ry­ki. Nasz ulu­bie­niec, Kir­ke­ga­ard, roz­stał się szyb­ko z obrącz­ką. Nie miał wyj­ścia, po roku ode­słał ją Regi­nie. Ziem­ska miłość jest nie­moż­li­wa. Zakłó­ca porzą­dek gwiazd. Chy­ba że…”. Mimo powszech­nych (roz)marzeń o inter­dy­scy­pli­nar­no­ści, o ist­nie­niu w obie­gu książ­ko­wym form hybry­dycz­nych spra­wia to jed­nak kry­ty­ce lite­rac­kiej nadal (!) duże kło­po­ty. Wspo­mi­na­łem już o tych mię­dzy­ga­tun­ko­wych bata­liach w moich ese­istycz­nych Miej­scach sty­ku (Convi­vo, War­sza­wa 2018). Czte­ry fila­ryMariu­sza Sam­bo­ra są inspi­ru­ją­ce for­mal­nie, skła­da­ją się z mister­nie uło­żo­nych, sąsia­du­ją­cych ze sobą próz poetyc­kich, minia­tur, prze­my­śleń, wizji. Jest to na pew­no wcią­ga­ją­ca podróż. Wła­śnie tak powi­nien wyglą­dać sur­re­ali­stycz­ny trak­tat. Ostat­nio Uni­wer­sy­tet w Edyn­bur­gu (UK) wydał bar­dzo istot­ną pra­cę zbio­ro­wą The Edin­burgh Com­pa­nion to the Pro­se Poem. Mar­jo­rie Per­loff tak się o niej wypo­wie­dzia­ła:

No lon­ger to be under­sto­od as just ano­ther gen­re, the pro­se poem emer­ges here as a form of wri­ting that unset­tles our very notions of what poetry is or sho­uld be. From Nova­lis and Bau­de­la­ire, to such mul­ti­na­tio­nal wri­ters as the Polish-Danish Grze­gorz Wró­blew­ski, from Rimbaud’s Illu­mi­na­tions to the Japa­ne­se san­bun­shi and the Sur­re­alist pro­se poems of post-Sad­dam Iraq, the­se essay­ists give us a heady new sen­se of what „post­ge­ne­ric wri­ting”, as Ste­ven Fred­man calls it, can look like. The­re is some­thing for eve­ry­bo­dy in this gro­und­bre­aking and tru­ly glo­bal antho­lo­gy.

Przy­da­ło­by się, żeby z tą publi­ka­cją zapo­zna­ła się kie­dyś nasza ulu­bio­na (ambit­na) kry­ty­ka lite­rac­ka. To by zapew­ne jej pomo­gło w odczy­cie takich ksią­żek, jak choć­by wła­śnie Czte­ry fila­ry Mariu­sza Sam­bo­ra.

Kie­dy byłem przez chwi­lę w War­sza­wie, uda­ło mi się wpaść na spo­tka­nie autor­skie Karo­li Zie­liń­skiej, któ­re pro­wa­dzi­ła Nata­lia Malek. Doty­czy­ło debiu­tu poetyc­kie­go Karo­li, zbio­ru Powo­dze­nia z czasz­ką (Convi­vo, War­sza­wa 2021). O wier­szach tych (roz­pro­szo­nych wte­dy jesz­cze w róż­nych pismach lite­rac­kich) wspo­mi­na­łem wcze­śniej, byłem prze­ko­na­ny, że książ­ka oka­że się zbio­rem wyjąt­ko­wym, nie­spo­ty­ka­nym, osob­nym. I tak się rze­czy­wi­ście sta­ło. Potwier­dzi­ły się moje przy­pusz­cze­nia. I nie mają zna­cze­nia śro­do­wi­sko­we „zakło­po­ta­nia”, spe­ku­la­cje w sty­lu, że dopie­ro dru­ga książ­ka nam „udo­wod­ni” etc. Powo­dze­nia z czasz­ką są wyda­ne i z nami na zawsze już będą! Bez wzglę­du na to, co w przy­szło­ści napi­sze albo cze­go nie napi­sze Karo­la. Pod­czas war­szaw­skie­go spo­tka­nia była moż­li­wość dys­ku­sji i zada­wa­nia autor­ce pytań. Roz­ma­wia­jąc na temat tajem­ni­czo­ści jej wier­szy, cze­goś nie­po­ko­ją­ce­go, kata­stro­ficz­ne­go, umie­jęt­nie dozo­wa­ne­go – nie­mal rów­no­cze­śnie wpa­dli­śmy z Anną Maty­siak na pomysł, że ta poezja koja­rzy nam się rów­nież z dzia­łal­no­ścią fil­mo­wą Davi­da Lyn­cha. Tak, zde­cy­do­wa­nie… Wszyst­kie te „zaka­mu­flo­wa­ne” stro­ny życia, sceny/sytuacje, pozor­nie przy­pad­ko­we, a jed­nak two­rzą­ce całość… Takie fil­my jak na przy­kład Dzi­kość ser­ca lub Blue Velvet. Ich echo, kli­ma­ty… Poni­żej jeden z wier­szy Karo­li Zie­liń­skiej z książ­ki Powo­dze­nia z czasz­ką:

/

codzien­nie
od morza
po koń­ce pal­ców

do moje­go pała­cu
było
strze­la­nie
do drzew

błysz­czą­cy moto­cykl
może­my się wybrać
ale to potrwa

jed­ną
gra­na­to­wą
noc

Mar­cin Sas, Księ­życ pod sufi­tem, Convi­vo, War­sza­wa 2022

Auten­tyzm, wal­ka o nie­za­leż­ność, pró­ba twardego/odważnego zali­cze­nia ziem­skiej tra­sy. I nie ma w tych wier­szach, żad­ne­go baro­ko­we­go, wojacz­ko­wa­te­go lamen­tu, żad­nych prze­ry­so­wań, jakie­goś bła­ga­nia hipo­te­tycz­nych sił wyż­szych o pomoc & wspar­cie. Mrok/ciemność, a jed­nak poezja Mar­ci­na Sasa nie jest dołu­ją­ca czy cho­ro­bli­wie pesy­mi­stycz­na. Wręcz prze­ciw­nie. Dzia­ła, przy­naj­mniej na mnie, wita­li­zu­ją­co. Uświa­do­mie­nie sobie kom­pli­ka­cji i absur­du ist­nie­nia to otwar­cie na świa­do­mość, na głęb­sze oddy­cha­nie… Po lek­tu­rze tych wier­szy nastę­pu­je stan zmniej­szo­ne­go (egzy­sten­cjal­ne­go) cier­pie­nia, uczu­cie, że nie jeste­śmy na pla­ne­cie sami, że ktoś może posia­dać zbli­żo­ne do naszych, wewnętrz­ne dyle­ma­ty. I to wła­śnie trans­for­mu­je siłę. Nada­je sens ist­nie­niu… Pustość wszyst­kich zja­wisk oka­zu­je się momen­tem kon­struk­tyw­nym, para­doks, ale uru­cha­mia nie­zbęd­ną do funk­cjo­no­wa­nia moc. Myśląc o wehi­ku­le cza­su, wpa­dło mi do gło­wy, że Mar­cin być może polu­bił­by wybra­ne sekwencje/utwory Boba Kauf­ma­na albo A.D. Winan­sa, nadal żyją­ce­go w San Fran­ci­sco, przy­ja­cie­la Bukow­skie­go… Tutaj jeden z tych bar­dzo „wyra­zi­stych”, moc­nych wier­szy z książ­ki Księ­życ pod sufi­tem:

western o miło­ści

spo­tka­łem star­sze­go czło­wie­ka
tor­ba i wytar­te ręka­wy
brak maszyn­ki do gole­nia sta­re nawy­ki
uli­ca nie­wiel­ka
jestem sam idę po tytoń do tra­fi­ki
kra­ków to nie kiel­ce budyn­ki ze zdo­bie­nia­mi
ze szczer­bi­na­mi tynk uro­czo mówi że sta­rość
czło­wiek z waliz­ką pyta:

czy zdra­dza pija­ny
czy pija­ne­go się zdra­dza?

nie odpo­wiem nie wiem
lubię pyta­nia
bez odpo­wie­dzi
i picie bez koń­ca

Anna Dwoj­nych, Wypad­ki z przy­pad­ka­mi, Dom Lite­ra­tu­ry w Łodzi, 2019

Kwe­stie czy­sto ligwistyczne/neolingwistyczne pozo­sta­wiam tzw. eks­per­tom, detek­ty­wom od lite­ra­tu­ro­znaw­stwa. Mnie zain­te­re­so­wa­ła nato­miast orna­men­ty­ka zbio­ru, rela­tyw­nie duża licz­ba odno­śni­ków, literackich/filozoficznych/muzycznych itd. Nie są to „efek­ty spe­cjal­ne” w sty­lu tych z Księ­gi Heno­cha, nie mamy w zbio­rze roz­pa­lo­ne­go gnie­wu pana i poczci­wych, upa­dłych anio­łów (a takie poku­sy, taka jaz­da, są nie­kie­dy we współ­cze­snej poezji nadal widocz­ne i jest to w sumie naturalne/zrozumiałe). Anna Dwoj­nych bacz­nie obser­wu­je współ­cze­sną cywi­li­za­cję, tro­pi prze­róż­ne sygna­ły, pró­bu­je w tym wszyst­kim usta­lić wła­sną pozy­cję, szu­kać punk­tów odnie­sie­nia. Dużo w tym zbio­rze odpo­wied­nio roz­ło­żo­nej powa­gi, iro­nii, luzu & napięć. Mamy do czy­nie­nia np. z Radio Zet albo Kate Bush. Ale jest tam tak­że Scho­pen­hau­er, Schulz, Joy Divi­sion. Jasne, że Ian Cur­tis to deli­kat­na „eks­plo­ata­cja” tego sym­bo­lu mrocz­nej popkul­tu­ry (wier­sze Anny sko­ja­rzy­ły mi się ponad­to – trop wizu­al­ny – arty­stycz­ny­mi minia­tu­ra­mi Jose­pha Cor­nel­la), ale dobrze o autor­ce świad­czy, że wła­śnie Joy Divi­sion, a nie Sweet/Slade/Bay City Rol­lers… Zała­pu­ję dosko­na­le te ścież­ki, aso­cja­cje… Bar­dzo moż­li­we, że kon­ty­nu­acja powin­na być reali­zo­wa­na nie­co ina­czej for­mal­nie, może powin­na przejść w świat pro­zy poetyc­kiej? Kul­tu­ro­wych komentarzy/fraktali? Who knows… A z kolei poezja odbyć wyciecz­kę w stro­nę tzw. czy­sto­ści, jak ten utwór, koń­czą­cy Wypad­ki z przy­pad­ka­mi:

Ars poeti­ca

poezja to zabi­ja­nie
kar­pia
tak
aby
wyglą­da­ło
to
na
wypa­dek

Tomasz Fijał­kow­ski, Stro­na bier­na, Sto­wa­rzy­sze­nie Pisa­rzy Pol­skich Oddział w Łodzi, 2020

W dzia­łal­no­ści lite­rac­kiej tego auto­ra orien­tu­ję się od daw­na. Kil­ka­na­ście lat temu Biu­ro Lite­rac­kie wyda­ło jego arkusz poetyc­ki Roz­grzew­ka. Potem poja­wi­ła się na hory­zon­cie bar­dzo cie­ka­wie napi­sa­na powieść fan­ta­stycz­na Anti­po­lis(Czwar­ta Stro­na, Poznań 2015). Do Stro­ny bier­nej, poetyc­kie­go tomu, powró­ci­łem tego lata, zaraz po zakoń­cze­niu moje­go malar­skie­go work-sho­pu. Inte­re­su­ją mnie twór­cy funk­cjo­nu­ją­cy poza osią cza­su (znów nasz wehi­kuł!), odpor­ni na obo­wią­zu­ją­ce w danym momen­cie mody/tendencje. Piszą­cy kon­kret­nie i w ciszy, bez nie­po­trzeb­ne­go zgieł­ku, roz­wi­ja­ją­cy nie­ustan­nie swój lite­rac­ki warsz­tat… Tutaj od razu przy­cho­dzi mi do gło­wy Augu­sto de Cam­pos. Zaczy­nał wie­ki temu od sza­blo­nów i poezji kon­kret­nej, a potem, po latach był już aktyw­ny przy digi­tal­nych insta­la­cjach (mia­łem swe­go cza­su lecieć na jego wysta­wę retro­spek­tyw­ną do Bra­zy­lii, ale roz­ło­ży­ła mnie cho­ro­ba, cze­go nadal bar­dzo żału­ję). Tomasz Fijał­kow­ski to wła­śnie przy­kład poety poza moda­mi i gene­ra­cyj­ny­mi zgrzy­ta­mi. Jest w sen­sie pozy­tyw­nym „spo­krew­nio­ny” z taki­mi pisa­rza­mi jak np. Douglas Dunn (Ter­ry Stre­et). Być może dokład­nie prze­ana­li­zo­wał też poezję inne­go kla­sy­ka, Car­la Sand­bur­ga (np. Wier­sze z Chi­ca­go). Pomy­śla­łem też, że współ­cze­sna poezja ame­ry­kań­ska, inter­ne­to­we, post­pun­ko­we wypra­wy, mogą do złu­dze­nia przy­po­mi­nać zapi­sy sta­ro­żyt­nych, chiń­skich pisarzy/badaczy Zen. Pro­po­nu­ję nastę­pu­ją­cy, mini­ma­li­stycz­ny wiersz ze Stro­ny bier­nej:

Miłość naj­wyż­sza

Odci­ski obca­sów w zasty­głej lawie
i arbu­zy w drew­nia­nych skrzy­niach.
Figur­ki bez ramion i faun kopu­lu­ją­cy
na tale­rzu – tak przy­gar­nę­ła nas wyspa.

Piotr Lorek, wysta­wa Ves­sels

Obiek­ty cera­micz­ne, insta­la­cja zbu­do­wa­na z waz, kolej­na podróż w cza­sie, wypra­wa do bli­żej nam nie­zna­nych kul­tur & prze­strze­ni… Do cze­goś, co może już się zda­rzy­ło albo co jesz­cze w przy­szło­ści nastą­pi. Kie­dy po raz kolej­ny stwo­rze­nie zacznie wycho­dzić z wody (bez więk­szych kata­stro­ficz­nych obse­sji, wszyst­ko na to obec­nie wska­zu­je)… O ile tym razem się to w ogó­le uda. Wszyst­kie te poprzed­nie „wycho­dze­nia” zawsze koń­czy­ły się podob­nie – jed­ną wiel­ką pożo­gą i ści­ga­niem się wśród kol­cza­stych zaro­śli… Obiek­ty, wazy Pio­tra Lor­ka nie są jaki­miś minia­tu­ra­mi w gablo­tach, są jak na obiek­ty cera­micz­ne, wręcz monu­men­tal­ne, nie­któ­re pokry­te oszczęd­ną, tajem­ni­czą gla­zu­rą, nato­miast wie­le z nich to suro­wa, nie­po­ko­ją­ca i zara­zem kosmicz­nie dostoj­na, „czy­sta” gli­na. Sil­nie na mnie dzia­ła­ją. Cała masa inter­pre­ta­cji, zaga­dek, przy­pusz­czeń. Kli­ma­ty mega­li­tycz­ne, Świt ludz­ko­ści, insta­la­cja o cha­rak­te­rze reli­gij­nym, kul­to­wym? Rodzaj arty­stycz­ne­go trak­ta­tu o naszej reak­cji wobec nie­zna­ne­go? Tutaj wcho­dzi­ły­by w grę, oprócz pro­gre­syw­nej kry­ty­ki sztu­ki, tak­że antro­po­lo­gia i etno­lo­gia. Duży obszar badaw­czy, cza­sy współ­cze­sne, tele­sko­py, a jed­no­cze­śnie arte­fak­ty, prehistoria/protohistoria… Piotr Lorek jest wizjo­ne­rem. Uwa­żam, że koniecz­nie nale­ża­ło­by przeprowadzić/zarejestrować z nim roz­mo­wę o meto­dach pra­cy. Zapy­tać go o pro­ces for­mo­wa­nia, susze­nia, wresz­cie wypa­la­nia gli­ny. O rodzaj pie­ców (tem­pe­ra­tu­rę!) etc. To z pew­no­ścią lepiej przy­bli­ży­ło­by nam jego dzie­ło. Wysta­wa Ves­sels odby­ła się na tere­nie wyjąt­ko­we­go miej­sca, Muzeum Przy­ro­dy i Tech­ni­ki w Sta­ra­cho­wi­cach. Teren poin­du­strial­ny, daw­na huta żela­za. Obiek­ty Pio­tra Lor­ka ide­al­nie zagra­ły wśród całej tej sce­ne­rii sta­rych pie­ców, dmu­chaw, suw­nic, kole­jo­wych toro­wisk… Znaj­du­je się tam tak­że sta­ła eks­po­zy­cja pale­on­to­lo­gicz­na, gdzie tro­py dino z mezo­zo­iku, mode­le gadów itd. Lepiej nie mogło więc być. Na wer­ni­sa­żu Ves­sels czy­ta­li­śmy z Pio­trem wier­sze z moich dwóch ostat­nich ksią­żek: Cuki­nie (Convi­vo, War­sza­wa 2021) oraz wła­śnie wyda­ne­go wybo­ru Let­nie rytu­ały (PIW, War­sza­wa 2022). Dźwię­ki two­rzył zespół Maki Trio. Świet­na, war­szaw­ska gru­pa! Pano­ra­micz­ne, trans­owe kom­po­zy­cje, impro­wi­za­cja… Pasu­ją­ca mi este­ty­ka muzycz­na i feeling! Pięk­na spra­wa, że mogłem z nimi przez chwi­lę wystą­pić. Tro­chę jak­bym sły­szał brzmie­nie (póź­ne­go) Swans. Na bank polu­bił­by ich z miej­sca Micha­el Gira. Wysta­wa Ves­sels moc­no pozo­sta­je w pamię­ci. „Coś, co ma sens” – jak w wia­do­mym, legen­dar­nym kawał­ku. Mam wiel­ką nadzie­ję, że jesz­cze kie­dyś z Pio­trem Lor­kiem połą­czy­my siły.