22/08/22

Rosówki pod Grunwaldem

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Urodzony w 1962 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, dramatopisarz i artysta wizualny. Autor wielu książek (poezja, dramat, proza); ostatnio m.in. Miejsca styku (2018), Runy lunarne (2019), Pani Sześć Gier (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), książka asemic writing Shanty Town (2022), tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski (Our Flying Objects - selected poems (2007), A Marzipan Factory - new and selected poems (2010), Kopenhaga - prose poems(2013), Let's Go Back to the Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023). Dwukrotnie wyróżniony w Konkursie na Brulion Poetycki (1990, 1992). Stypendysta Duńskiej Rady Literatury i Duńskiej Państwowej Fundacji Sztuki. Należy do Duńskiego Związku Pisarzy (Dansk Forfatterforening). Od 1985 roku mieszka w Kopenhadze.

Pytano kilka razy, co sądzę na temat wiadomej debaty/zacietrzewienia, dotyczącej poczciwych zbieraczy rosówek, olewających Szekspira etc. Otóż nic nie sądzę. Wychowałem się na ścieżkach prozatorskich DeLillo, a Lao-cy i jego Księga Drogi i Cnoty lekko mnie zawsze deprymowała. Nie lubię nadziewania rosówek na haczyk. Chętnie zjadłbym za to smażonego karaska, czyli syndrom podwójnej moralności. Natomiast przed zaśnięciem zdarzało mi się zaglądać do popularnych opracowań dziennikarskich, wizji niekoniecznie do końca kwadratowych/poprawnych, pisanych przez zdolnych absolwentów przeróżnych Royal Military Academy, takich jak choćby Adrian Weale. Działały na mnie skutecznie, jak kilka tabletek melatoniny. Oprócz tej niezwykle inteligentnej debaty, zobaczyłem w mediach społecznościowych horyzontalny, trafnie oceniający kondycję planety, wpis: „Jak pięknie śpiewa ptaszek za oknem. Coś przecudnego”. Wpis ten nie był opatrzony zdjęciem, nie wiemy więc, o jaką odmianę ptaszka chodziło. Ciekawe, miał więcej polubień od pocałunków na plażach Morza Egejskiego i romantycznych świeczek z perskimi kotami w tle. Niezbadane wyroki boże…

Renata Leśniakiewicz-Drzymała, Mitologia Północy a chrześcijaństwo (Avalon, 2020)

Już sam podtytuł tej doskonale pomyślanej książki odpowiednio naprowadza: „Funkcjonowanie wybranych elementów przedchrześcijańskich mitów w średniowiecznej kulturze chrześcijańskiej w świetle źródeł skandynawskich i anglosaskich”. Autorka jest historykiem, zawodowo interesuje się m.in. mitologią porównawczą i J.R.R. Tolkienem. Mitologia Północy a chrześcijaństwo to opracowanie, na które długo czekałem. Nie miałem pojęcia, że w ogóle powstało, w dodatku w Polsce. Podarowała mi je niespodzianie w czerwcu tego roku, przyjaźnie nastawiona osoba, znająca dobrze moje tzw. preferencje, na sześćdziesiąte urodziny. Wow! Od razu zacząłem studiować. Runy, sagi… Jarlowie i „Gesta Danorum”. Przechodzenie jednego świata w drugi. Problematyka adaptacji, negatywnej/pozytywnej. Przełomy & kontynuacje. Pojawienie się elementów starych mitologii w chrześcijaństwie. Zagadnienie to niezwykle mnie interesowało. Mieszkając w Danii przez niemalże czterdzieści lat, znając Jutlandię, całą masę wysp (Fionię, Bornholm itd.), Szwecję i Norwegię – nieustannie natykałem się na „obiekty” chrześcijańskie z wyraźnym śladem/sznytem wierzeń i tradycji wcześniejszych. Przykładem mogą być późne runy, gdzie sygnały/przekaz są już ewidentnie chrześcijańskie. Renata Leśniakiewicz-Drzymała wszystko to pięknie opisuje i dokładnie analizuje. Książka jest zdecydowanie nowatorska. Nie promuje wyłącznie linearnego (najczęściej eksploatowanego przez światowych badaczy) patentu pożytecznego/praktycznego wchłaniania Thora, czy pogromcy smoka Sigurda, adaptacji starych mitów do chrześcijaństwa. Zwraca również uwagę, sugeruje możliwość znacznego wpływu pogańskich, dawnych wierzeń (Odyn/Frey/Thor), na kształtowanie się średniowiecznego, skandynawskiego (i nie tylko) chrześcijaństwa. Synteza… Różne kierunki rozwoju. Mitologia Północy a chrześcijaństwo jest książką (ponadto) dla wszystkich. Dla akademickich krótkowidzów i również dla łowców rosówek, być może sensownie i bez taniej sensacji zafascynowanych elfami/karłami/kusicielami/demonem. Ich znaczeniem dla późniejszych rozważań teologicznych. Książką dla podróżników w czasie, istot rozumiejących (czy chcących poznać) problematykę trolli z Sagi o Gudmundzie Wybornym. Dlatego namawiam i szukajcie już sobie dalej.

Krzysztof Jaworski, Jak pięknie (Convivo, 2021)

Wiadomo, że każda książka tego autora oznacza atomic bomb. Tutaj nie ma nigdy zbędnych rejestrów czy jakiegoś przypadkowego, wesołkowatego rozluźnienia. Wiersze Jaworskiego to zawsze definitywna trasa & moc. Literatura o potężnym znaczeniu. Tak było w pierwszych książkach z lat 90. i tak jest obecnie. W Jak pięknie mamy m.in. skondensowane rejestry z naszego „najpiękniejszego ze światów”, opowieść o ssakach dwunożnych, które zbałamuciły/zdominowały planetę, opowieść o ich wątpliwych rozmarzeniach i halucynacjach. W zbiorze znajduje się słynny wiersz „Ludzie wyjdą na ulice”. Miałem przyjemność wysłuchać go w wykonaniu Krzysztofa na żywo, podczas festiwalu Puls Literatury w Łodzi. Performance był odpowiednio ekspresyjny. Teraz, w druku, działa to równie silnie. Natomiast „tematyka” kawałka „Kibice nieznanych drużyn” zastanawiała mnie od dawna i często ludziom prawiłem o tym tzw. kazania. Zbiór zamykają moje trzy prace mix-media, a na okładce jest motyw jednej z nich. Są oszczędne. Wdech/wydech, zbliżanie się nieuchronnego. Zdaje mi się, że dobrze nawiązują dialog z wierszami. Nie ma tam trupich czaszek, rodem z mistrza, Beksińskiego. I nie ma akcentów, pierścionków w stylu Dudy-Gracza. Jesteśmy w kompletnie innej, konceptualnej przestrzeni. Utwór z Jak pięknie Krzysztofa Jaworskiego, mój ulubiony, ponieważ wszystkie są ulubione i trzeba byłoby przepisać całą książkę:

 Wszystko się zmieniło

Wszystko się zmieniło,
tylko rzeczywistość się nie zmieniła.

Do Polski przyjeżdżam często; podczas inteligentnych i spontanicznych rozmów na tematy w zasadzie dowolne, od wydobycia węgla brunatnego, hodowli kaczek/baranów, aż po zaangażowaną poezję i prozę wzmacnianą wikipedycznym sloganem, często pada hasło „mentalność”. A bo tamci, ten i tamta, miłośnicy tego i tamtego, wyznawcy proboszcza XXXCRDE, publikujący w reżimowych gniotach za kasę nawalonego hydraulika, źli ekolodzy i lesby, oni mają już taki i taki mental. I nigdy ich z tego nie wyleczymy, zostaną na zawsze na usługach babilońskich, fałszywych proroków, ekspertów od zatruwania duszy/czystości, będą głosować na tego i na tamtego, zniszczą krainę koszteli i może podpalą obrazy Malczewskiego, ocalając tylko Chełmońskiego i ewentualnie dwa płótna Matejki. Mental & mental. Go mental! Zły polski mental. Każdy oskarża każdego, ponieważ mental. Może ktoś kojarzy J.G. Ballarda i jego Wieżowiec. U Ballarda chodziło o czterdzieści pięter. Przez krótki czas, w roku 2004, zamieszkałem w o wiele mniejszym (ale, jak by nie było, też wieżowcu), na Górnym Mokotowie w Warszawie. Takie miałem rozkłady kart, przyjął mnie w gościnę mój funfel, niezły gigant & baleciarz. Tzn. maksymalny baleciarz. Niedawno temu zmarł, niech mu ziemia lekką będzie. I ten mokotowski wieżowiec był rodzajem organizmu, wszystkie piętra, ich mieszkańcy, byli ze sobą mocno związani, na zasadzie naczyń połączonych. Utrzymywali ze sobą tzw. ożywione stosunki, kwitło życie towarzyskie, handel wymienny, odbywały się non stop dzikie balangi, orgie (amfa, trawa, alkohol etc.), kolektywne słuchanie Zeppelinów, Purpli, hip-hopu. Nieustanne konflikty, śluby na dziurawych materacach, a po kilku godzinach groteskowe rozwody – coś w tym klasycznym stylu. Z najwyższych pięter zjeżdżało się ciasną windą w odwiedziny na piętra niższe, żeby wyjarać kolejnego jointa, a potem do góry, z powrotem, żeby się leczyć jabłkowym winem. Wieżowiec ten był rodzajem giełdy towarowej. Można było kupić chińskie podróbki dowolnych marek, wymienić walutę po kursie lepszym od bankowego, a nawet stać się koneserem sztuki. Mieszkali tam ambitni alkoholicy, zajmujący się malowaniem akwarel i rzeźbieniem miniatur Jezusa. Żyć nie umierać, czyli raczej ostro zredukowana „średnia pobytu na Ziemi”. I tam spotkałem właśnie Romana Gorczycę. Nie mieszkał w wieżowcu, pojawił się, jako delegacja, odwiedziny świata zewnętrznego (co zawsze było wielką atrakcją dla mieszkańców wieżowca). Wyglądał jak Rasputin. Siwa broda, niepokojące spojrzenie. Już po kilku minutach jego gęstego, chaotycznego i mało logicznego wywodu, monologu, zorientowałem się, że człowiek ten napakowany jest wszystkimi możliwymi info, tematami, którymi żyła wtedy ojczyzna-matkowizna. Sprawy żydowskie, Jan Paweł II, wojna & wojna, powstańcze zrywy, Solidarność itd. Idealnie to pasowało do klimatów wieżowca. Na zasadzie Hyde Parku. Gorczyca natychmiast załapał, że mam jakieś tam pojęcie, o czym on właściwie nawija. Von Zeit zu Zeit próbowałem coś uzupełnić/sprostować, więc wyczuł we mnie krajana i rozkręcał się na maksimum. Inni „słuchacze” raczej z politowaniem go olewali, ganja nie pozwalała na kolażowatą, mętną gadkę o kulturze współżycia wszystkich narodów, religii i obyczajów. Znali tego trybuna ludowego już bardzo dobrze, był dla nich fajną, rozgadaną papugą, uzupełnieniem krajobrazu, kolejną odmianą niegroźnego freaka. Zabawa więc trwała, windy dowoziły zioło, kwaszone ogórki i bimber. Znalazło się miejsce dla Led Zeppelin i też dla narodu, który wie, co to jest godność człowieka. Roman Gorczyca podarował mi wtedy (z kompletnie nieczytelną dedykacją) zbiór swoich starszych wierszy.

Roman Gorczyca, Oto mój dom z dala od domu widoczny jest w słowach pieśni (Wydawnictwo YCAGRA LTD, 1991).

Tom nie posiada numeru ISBN, podany jest natomiast nakład – 1500 egz. Go mental! Czytało się w życiu przeróżne zawijasy, ale ta książka przeskakuje wszystkie możliwe nieporozumienia i kicze. Jest czymś więcej, niż ultra-grafomanią, jest tak niezwykle skonstruowaną gonitwą myśli, że można ją (nie)spokojnie potraktować, jako szalony zapis konceptualny, wizję-pigułkę, kondensację chorobliwych majaczeń polskich. Do tej specyficznej książki zaglądam terapeutycznie po każdym (zbyt długim) pobycie w pobliżu Jeziorka Czerniakowskiego. To nie może być prawda, a jednak to jest prawda. Mentalność… Od Grenlandii po Argentynę i Bronx. Od jarlów, po twarze z Mińska Mazowieckiego. Inna na Czerniakowskiej, a inna na Konduktorskiej. Ziemia. Łowcy rosówek i Grunwald. Siedlisko łysych, zahipnotyzowanych małp. Książkę Gorczycy można „studiować” od środka i od początku (nie ma to żadnego znaczenia), ja czytam ją przeważnie od końca, czyli od posłowia, które napisał (oczywiście!) sam autor. Posłowie składa się w dużej mierze z haseł, które głosił podczas polskich pielgrzymek Ojciec Święty. Są charakterystyczne. W stylu tego z Gębaczewa pod Gnieznem, rodzaju autopromocji na całość: „Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby ten Papież-Polak, Papież-Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu”. Natomiast ostatni wiersz zbioru Gorczycy kończy się w następujący sposób: „Niech będzie pochwalony Naród Polski/ Zamieszka w duszach całej ludzkości,/ Niech pozdrowiony też będzie w psalmach/ Błogosławieństwem Bogów religii świata”. Ale wdech-wydech i tzw. utwór kolejny, zatytułowany „Mazowsze”, pierwsza zwrotka (inne w dokładnie w podobnym stylu), dla orientacji, gdyż opuszczamy papieskie przemówienia i spadamy w otchłań buraczanych pól: „Mazowsze najpiękniejsze w świecie/ Czołowych zespołów ludowych/ Opiewa tonami swą ziemię/ Głosami słowików rodowych”. Napięcie zdecydowanie rośnie, gdyż nasza ukochana gleba „czasem bywa czynem gniewna/ Słysząc głosy perturbacją nieba”. Pod wierszem tym znajduje się enigmatyczna notatka, informująca, że „wiersz nagrodzony na Ogólnopolskim Konkursie Literackim w 1977 roku”. Nie wiadomo, jak konkretnie nazywał się ten „konkurs”, gdzie się właściwie odbywał etc. Ale w przypadku tej poezji nie ma to znaczenia, czyli, mimo że to niemożliwe, wszystko jest przecież, go mental, rosówki, na tym bożym świecie, możliwe. Teoria wszystkiego! Są tam np. perełki/przestrogi typu international: „Nie daj się wciągnąć w grzęzawisko,/Wyjdź z bagna ich układów obłudy –/ Doszczętnie wypleń nacje nam obce/ Kosmopolityzmem nam dusze trujące”. Przecież żaden obecny aktywista (bez względu na frakcję) lepiej (tzw. ambiwalentna szczerość) by tego nam nie zapodał. W zbiorze są akcenty mroczne, Gorczyca musiał zaliczyć scenerie, o których woli się w Polandowie milczeć: „Niekiedy jadąc na rowerze/ Sierżant Drzyska polował na dzieci:/ Żydowskie i Cygańskie idące drogą –/ Kidy jeszcze mieli wolność w powiecie./Widziałem to na własne oczy, pod Jasłem”. „Kidy”, tutaj pisownia oryginalna. Wątek żydowski pojawia się zresztą często, w wierszu „Rabbi Mech” (pamięci Rabbiego z Pustej Woli) czytamy: „Zmuszony nosząc gwiazdę Dawida,/ Znosił upokorzenia człowieka./ Tortury i śmierć braci –/– Ten wybrany!!!/ Kamieniał u bramy,/ Jak posąg bez szat/ – Własną krwią ubrany”. Czyli poważne sprawy, zero wesołkowatości. Szybko jednak pojemnik z lodem i ponownie lądujemy w brzozowym zagajniku, czyli naszych rosówkach/mentalu. Dwie strony dalej powrót do wiadomej melodii: „POLSKA to sława i chwała –/ To cześć urodzić się POLAKIEM./ To chwała kontynentu Europy,/ Gdzie żyją wszystkie stany”. A ludzie narzekają, że polscy poeci są do dupy. Nie mogą być przecież do dupy, jeśli urodzili się w Polsce. Czytamy wytrwale dalej. Jesteśmy już bliżej niż dalej, tzn. powoli zbliżamy się do końca, czyli początku książki. Bryluje nieustannie Karol Wojtyła: „Tam podążysz szlakiem wszystkich/ Polaków rozsianych poświecie –/ Niosąc wiarę, dobroć i współpracę/ Polskim ideom pokoju w ONZ-cie”. Na kolana chamy, ponieważ: „Biskupie Stolicy Rzymu! Władco Duchowy!/ Zuchwały, hardy w boju Polak – jak twórcy:/ Mickiewicz, Słowacki, Kościuszko i Szopen/ – Grać będziesz etiudy pokoju – Mazowsza”. Dojechaliśmy do końca początku, spadku/upadku przestrzeni, do epicentrum galaktyk, czyli krainy, serca go mental, ułańskiej dżdżownicy: „Niech będzie pochwalony Naród Polski/ W kształcie granic własnej państwowości,/ Słowiańską pieśnią Bogowie sławili/ W granicach serca obszaru Polski –”. Jacy tam zaangażowani harcerze, religijni, lewaki, nacjo, eko poeci/poetki. Roman Gorczyca forever! Ojczyzna, honor, dekalog, Jahwe. Miś z Okienka. Niemcy zjedli nam cukier. Susza ukradła prawdziwki. W Dolinie Krzemowej podnoszą poprzeczkę wyłącznie polscy koledzy od digitalnych pornosów. Miłosz & Norwid. Najwyżej znowu skrzykniemy dzieci, żeby wyruszyły bronić grobowca Pana. I tym wizjonerskim akcentem kończymy ten wpis. Nie ma znaczenia czy słynna sentencja tv była w wykonaniu Bronisława Pawlika, czy raczej Stanisława Wyszyńskiego. Roman Gorczyca wyjaśnia WSZYSTKO. Kapituły & minimaliści to tylko jego nędzne popłuczyny…