01/06/14

Generał

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Informacja o śmierci Jaruzelskiego przywołała dawno wyparte wspomnienia. Pierwsze. Jestem małą dziewczynką, chodzę po domu i śpiewam Jeszcze Polska nie zginęła albo Czerwone maki pod Monte Casino (tak miałam, po prostu). Mama zawsze mnie strofowała, mówiąc, że nie wolno tak śpiewać. Wtedy oczami wyobraźni widziałam za drzwiami ciemne okulary tego niesympatycznego pana w mundurze. Bałam się za każdym razem, kiedy odczytywał te swoje nudne, długie przemówienia, przygryzając wargę z jednej strony. Miał zawsze bardzo surowy wyraz twarzy i bliżej nieokreśloną wrogość. Później, a to był czas, kiedy wciąż jedną tabliczkę czekolady jadło się przez miesiąc, banany wiązały się z wizytami przyszywanego wujka, przyjaciela taty, który wpadał niespodziewanie niczym Święty Mikołaj z Austrii, moja kochana prababcia opowiadała mi straszne historie o swoich rodzicach, którzy zginęli na Syberii. Leżałam wtedy w wielkim poniemieckim łożu, w domu pod Wrocławiem. I tam się bałam, że gdzieś nagle wyłoni się z ciemności ten pan w ciemnych okularach i powie: „Wszystko słyszałem”. Babunia powtarzała zawsze, że nie wolno mi nikomu o tym mówić, bo to „białe plamy”, powtarzała, żebym nie wierzyła podręcznikowi do historii, w którym ci zza wschodu byli naszymi przyjaciółmi, wybawicielami (niepotrzebne skreślić). Przez niego zielony mundur zawsze budził we mnie lęk.

Drugie. Właśnie skończyłam studia. Nie mam co ze sobą zrobić, bo pracy dla iberystów jak na lekarstwo. Zaczynam staż w PRW. Jestem nieopierzonym kurczakiem, łatwym do ubicia. Takim z dziecięcym głosikiem i brakiem siły przebicia, którego można w łatwy i prosty sposób wyeliminować. Kropla drąży skałę. Takie kurczę chętnie weźmie każde badziewne zlecenie, takiemu kurczęciu można bezczelnie podebrać temat, który sobie zaklepało, bo przecież „etatowi” są na innych prawach. Zresztą, jakich prawach? Prawem jest bezprawie. Gnoi się ludzi bez klasy, ale za to konsekwentnie. Pani dyrektor mówi, że muszę ćwiczyć z książką na głowie, bo mam „pipkowaty” głos. Właśnie tak powiedziała. Mnie to nie przechodzi przez usta. Zrozumiałam. Marzyłam o reportażach, dziale literackim, ale ciężko było się tam dostać. Starsi koledzy wykorzystywali  takie kurczę do brudnej roboty. Dosłownie. I zdarzyło się coś niespodziewanego, o czym pomyślałam, kiedy usłyszałam o śmierci WJ. Pewnego dnia, skądinąd bardzo sympatyczny i pozbawiony tej obrzydliwej nonszalancji Leszek B. poprosił mnie, abym mu pomogła w pewnym wywiadzie. Chodziło o nagranie rozmowy z Generałem. To była nie lada gratka. Dla mnie okazja, by podpatrzeć świetnego dziennikarza i poznać człowieka, który przez tyle lat budził we mnie strach, dla niego – okazja, by stanąć twarzą w twarz z tym, przez którego siedział w więzieniu, przez którego walczył o wolność. Teraz mógł z nim porozmawiać i zadać nie zadane nigdy wcześniej pytania. Ja miałam tylko dopilnować, żeby wszystko się nagrało.

Spotkanie było umówione we wrocławskim Oku. Poczułam dreszcz emocji, kiedy mnie obszukano i obmacano od stóp do głów. Weszliśmy. Siedział w zielonym mundurze i ciemnych okularach w przestronnej sali. Był pomarszczony i brzydki. Starszy niż ten, którego zapamiętałam, ale równie straszny.

Przedstawiliśmy się. Pan Generał spojrzał na minidysk i mikrofon i zapytał, i nie zapomnę tego do końca życia: „A może usiądzie mi pani na kolanach?” Zatkało mnie wobec uprzejmości wojskowego. Z wrażenia chyba nic nie powiedziałam. Usiadłam z boku, sprawdziłam sprzęt i zaczęło się nagranie. Nic nie pamiętam z rozmowy. Wiem, że obaj byli spięci, ale trzymali fason. Do dziś nie mogę zapomnieć uczucia szoku, którego doznałam w tamtej chwili. To była terapia szokowa. Przestałam się bać. Pomyślałam, że już nigdy nie będę się bać tego mężczyzny. Stał się po prostu śmieszny, tak banalnie, maczystowsko śmieszny, a zarazem żałosny. Typowy facet.  Nie byłam zła. Rozbawiło mnie to, naprawdę.

A teraz mogłam sobie powspominać. To taka terapia. Moje osobiste rozliczenie z przeszłością.