01/04/19

Kosztowne hobby

Artur Burszta

Strona cyklu

Misje niemożliwe
Artur Burszta

Menadżer kultury. Redaktor naczelny i właściciel Biura Literackiego. Wydawca blisko tysiąca książek, w tym m.in. utworów Tymoteusza Karpowicza, Krystyny Miłobędzkiej, Tadeusza Różewicza i Rafała Wojaczka, a także Boba Dylana, Nicka Cave'a i Patti Smith. W latach 1990-1998 działacz samorządowy. Realizator Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy (1993-1995). Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego organizowanego jako Fort Legnica, od 2004 – Port Literacki Wrocław, od 2016 – Stacja Literatura w Stroniu Śląskim, a od 2022 – TransPort Literacki w Kołobrzegu. Autor programów telewizyjnych w TVP Kultura: Poezjem (2008–2009) i Poeci (2015) oraz filmu dokumentalnego Dorzecze Różewicza (2011). Realizator w latach 1993–1995 wraz z Berliner Festspiele Niemiecko-Polskich Spotkań Pisarzy. Wybrany podczas I Kongresu Menedżerów Kultury w 1995 roku do Zarządu Stowarzyszenia Menedżerów Kultury w Polsce. Pomysłodawca Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. Współtwórca Literary Europe Live – organizacji zrzeszającej europejskie instytucje kultury i festiwale literackie. Organizator Europejskiego Forum Literackiego (2016 i 2017). Inicjator krajowych i zagranicznych projektów, z których najbardziej znane to: Komiks wierszem, Krytyk z uczelni, Kurs na sztukę, Nakręć wiersz, Nowe głosy z Europy, Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty, Pracownie literackie, Szkoła z poezją. Wyróżniony m.in. nagrodą Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Zacznę od dość smutnej prawdy. W Polsce sukces, jaki odnosi książka „pisana dla nielicznych”, przypisuje się zazwyczaj tylko autorowi. Bardzo rzadko docenia się rolę, jaką w jej powstaniu odegrało wydawnictwo i pracujące w nim osoby. Mamy wiele nagród literackich, ale nie ma ani jednego wyróżnienia, które honorowałoby równocześnie autora i jego oficynę. Tylko Warszawska Nagroda Literacka wręcza pamiątkowy medal i dyplom wydawcy – taki sam, jaki otrzymuje autor. Fundatorzy wielu nagród nie zabiegają nawet o obecność wydawcy – chyba że chodzi o zastąpienie autora, gdy ten nie może lub nie chce przyjechać na finałową galę. Powołując dziesiątki nagród, stypendiów i rezydencji, nauczyliśmy się doceniać pisarzy. Może już czas, żeby dostrzec także pracę tych, dzięki którym ukazują się wyróżniane książki?

Za dobrą passą pisarza zawsze stoi zespół ludzi. Jako pierwszą warto wymienić osobę kierującą pracami wydawnictwa – czasami jest to dyrektor, czasami redaktor naczelny, czasami ktoś, kto został oddelegowany do takich obowiązków. Taki ktoś bardzo często inicjuje powstanie kolejnej książki autora. Mobilizuje, wspiera lub przynajmniej monitoruje pracę twórcy. Bywa, że potrafi uchronić go przed kompromitującą wpadką, przekonać, by odstąpił od nierozważnego pomysłu. W procesie powstawania publikacji, ale też tworzenia planów wydawniczych, jest to centralna postać. Szczególnie w oficynach misyjnych i artystycznych, gdzie program wydawniczy potrafi być swoistym dziełem sztuki, a zatem uwzględnia książki, które uzupełniają się, wzajemnie ze sobą dialogują, są niespodzianką i zaskoczeniem dla czytelników oraz innych autorów.

Strategiczną osobą w wydawnictwie jest też redaktor książki. Wkracza do pracy, gdy tekst jest już teoretycznie gotowy. Celowo piszę „teoretycznie gotowy”, nie ma bowiem autora, który potrafi przygotować książkę w takiej postaci, by ta od razu mogła trafić do składu, a następnie do drukarni. W Polsce nie zawsze doceniano tę profesję. Gdy trafiła ona na „listę zagrożonych zawodów”, pojawiła się Nagroda Wielkiego Redaktora przyznawana podczas Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie. Coraz częściej redaktor jest jednocześnie korektorem. Także tym technicznym, bo gdy tekst jest gotowy do dalszych prac, to trafia do osoby, która zamienia „worda” w tzw. „skład”. Całkiem niedawno istniał jeszcze etap przepisywania tekstów z maszynopisów i rękopisów. Sam zajmowałem się tym na początku swojej redaktorskiej przygody. Pierwszą książkę Marcina Świetlickiego, jaką miałem wydać, dostałem… faksem.

Osoba składająca publikację zazwyczaj korzysta z gotowego projektu typograficznego. Ten stworzył już ktoś wcześniej. To wyjątkowa umiejętność. Od projektu zależy bowiem bardzo wiele. Nie tylko format książki, ale również wygląd kolumny, użyta czcionka, umieszczenie ilustracji. Projektant decyduje także o doborze gatunku papieru i oprawie. W przypadku składu książek poetyckich stosowanych jest wiele reguł. Wystarczy otworzyć publikacje ze Stanów Zjednoczonych, Francji czy Polski, by od razu zauważyć różnice. Niezwykle trudno jest zaprojektować idealny tomik. W standardowej prozie nie ma znaczenia, jak rozkłada się linijka. W wierszu sprowadza się do niej wszystko. A zatem dobry projekt, który ma zazwyczaj obsłużyć serię książek, musi spełnić wiele założeń.

Kolejną osobą „na liście płac” jest grafik zajmujący się ilustracjami, zdjęciami oraz okładką (w wydawnictwach misyjnych z powodu braku środków najczęściej jest to ta sama osoba, która odpowiada za skład). Czasami praca na tym etapie to wmontowanie przygotowanej przez kogoś innego grafiki, a czasami zaprojektowanie całego frontu książki. Taka osoba bywa wizjonerem. Musi przewidzieć szereg rzeczy, także tych, które mogą wydarzyć się na maszynach drukarskich i w introligatorni. Sztuką jest na przykład wygenerowanie plików do druku, tak aby finalny kolor książki był dokładnie taki, jaki grafik widział u siebie na ekranie komputera lub jaki znalazł się na rysunku dostarczonym przez artystę. Warto wiedzieć, że jest wielu znanych ilustratorów kojarzonych z kapitalnymi okładkami, którzy nie zajmują się ani montażem, ani przygotowaniem plików do druku, bo zwyczajnie tego nie potrafią.

Skład książki czy okładki to nie wszystko. Po drodze są kolejne korekty i zmiany, które autor lub redaktor nanoszą niejednokrotnie na plikach oddanych już do druku. „Składacz” musi dobrze znać „żargon korektorski”. Czasami wyskakuje np. tzw. „wdówka” albo zawiśnie na początku lub końcu kolumny „linijka”. Trzeba to usunąć, zachowując określone zasady. Podobnie rzecz ma się z tzw. „podwieszką”. To sytuacja, gdy linijka wiersza nie mieści się w wyznaczonej kolumnie. Wtedy składający musi zaproponować, która część wersu trafi do drugiej linijki. Każdy etap przygotowania książki do druku wymaga zatem określonych umiejętności. W komercyjnym wydawnictwie zajmuje się tym najczęściej cała grupa ludzi. W misyjnym jest to zwykle jedna, góra dwie osoby.

Zanim książka trafi do druku, trzeba znaleźć odpowiednią drukarnię. Mamy skromny budżet, więc chcemy wydać jak najmniej pieniędzy, a jednocześnie zapewnić publikacji wysoką jakość. Ogłaszamy przetargi, ślemy zapytania. Tym też ktoś musi się zająć. Potem, gdy książka trafi już do drukarni, trzeba będzie nadzorować produkcję, akceptować ozalidy czy próbne wydruki. Następnie przyjdzie nam zdecydować o rozdzielniku, czyli wskazać, gdzie i w jakiej liczbie mają być wysłane gotowe egzemplarze. Na koniec następuje odbiór prac, ale po drodze zdarzają się reklamacje. Idealnie, gdy drukarnia ma dobry system zarządzania, a partnerem jest jedna osoba, najczęściej jednak w trakcie całego procesu musimy kontaktować się z kilkoma pracownikami. Wszystko to zabiera czas. W komercyjnych oficynach tworzy się dla takich prac osobne stanowiska. W misyjnym dodaje się to do listy obowiązków osoby, która składa publikację.

Książkę można wydać na zwykłym papierze offsetowym, ale można też na wersji premium. Może być szyta nićmi albo klejona, okładka jest miękka lub twarda, powlekana folią błyszczącą, matową, aksamitną, druk bywa laserowy albo offsetowy. Drukarnie stosują różne stawki. Korzystanie z tych najtańszych naraża nas na ciągłe reklamacje. Z kolei te najdroższe zapewniają zazwyczaj perfekcyjny druk, ale też oczekują, że minimalny nakład będzie w tysiącach, a nie jedynie w setkach egzemplarzy. Na cenę druku wpływ mają również format, nakład książki oraz użycie koloru. O ile wielobarwna okładka nie podnosi znacząco kosztów (bo to jeden arkusz), o tyle kolor w środku książki już tak. Czasami nawet dwukrotnie. Podanie orientacyjnego kosztu druku książki jest zatem zawsze uzależnione od wielu czynników.

Gdy książka opuści drukarnię, trafia bezpośrednio do dystrybutorów albo do magazynu. Mały wydawca trzyma książki w redakcji. Taki, który wydaje dziesięć, dwadzieścia tytułów rocznie, potrzebuje odpowiedniego pomieszczenia oraz jednej lub dwóch osób do obsługi. Ponosi się też spore koszty materiałów eksploatacyjnych oraz wysyłek. Jeśli magazyn znajduje się w redakcji, wpływa to znacząco na pracę całego wydawnictwa. Bywa przekleństwem redaktorów i grafików nękanych ciągłymi transportami oraz wysyłkami skutecznie umożliwiającymi pracę w skupieniu. W ostatnich latach pojawiły się usługi zewnętrznych magazynów. I choć koszty są bardzo wysokie (od 50 do 100 tysięcy rocznie w zależności od liczby magazynowanych książek), to dzisiaj korzysta z nich praktycznie każde wydawnictwo, które prowadzi choćby minimalną działalność.

Kolejna pozycja to promocja. O ile podstawową stronę internetową można zbudować za kilkaset złotych, o tyle koszty hostingu, domeny i newsletterów w skali roku potrafią dochodzić do kilku, a czasami nawet kilkunastu tysięcy złotych. Nawet jeśli nie zlecamy prowadzenia facebooka czy instagrama, sami robimy zdjęcia, przygotowujemy wpisy, to poświęcamy na to wiele cennego czasu. Za koszty reklamy uznać można także egzemplarze promocyjne książki. Czasami jest to 80, a czasami 200 egzemplarzy. Część trafia do recenzentów (20–50) i do jurorów nagród literackich (40–60), część stanowi pulę dla autorów i twórców książki (15–25), część to tzw. egzemplarze obowiązkowe wysyłane do wybranych bibliotek w Polsce (17). To także generuje spore kwoty (zapłaciliśmy za ich druk, a przecież te egzemplarze nie trafią do sprzedaży), z wysyłką nawet kilka tysięcy złotych, co po pomnożeniu wydawanych tytułów daje kolejną niemałą sumę.

Niektóre wydawnictwa organizują spotkania autorskie, które też są sporym obciążeniem (średnio od 500 do 2000 złotych za jedno wydarzenie). Nie da się ich zrekompensować sprzedażą książek (o czym będzie za chwilę), dlatego szuka się partnerów (takich jak biblioteki i ośrodki kultury) gotowych pokryć choćby część kosztów. Jeszcze trudniej jest zorganizować wydawnictwu festiwal. Koszty zależą od wielu czynników. Trzydniowa impreza z udziałem 50 twórców ze średnim wynagrodzeniem 550 złotych brutto, to już na starcie 27500 złotych za same honoraria. Podobną kwotę wygenerują noclegi i posiłki. Jeśli angażujemy muzyków, tworzymy oprawę wideo, budujemy scenografię, rejestrujemy i fotografujemy wydarzenia oraz zatrudniamy kilka osób do pomocy, to potrzebujemy kolejne 20–50 tysięcy złotych. Inne koszty to promocja, transport, wynajęcie pomieszczeń i sprzętu. Bez 100–150 tysięcy nie uda się zatem zrealizować takiej niewielkiej imprezy.

Nie można także zapominać, że każde, nawet najmniejsze wydawnictwo musi gdzieś działać, potrzebne są telefony, sprzęt komputerowy, oprogramowanie, materiały biurowe. Jeszcze inne koszty to obsługa księgowa (rozliczenia z dystrybutorami i autorami) oraz prawna (przygotowywanie umów). Gdy samemu prowadzi się taką działalność, trzeba płacić ZUS i odprowadzać podatki. Jeśli zatrudnia się na etacie choć jednego pracownika, to pensja 2500 złotych netto miesięcznie oznacza około 50 tysięcy złotych brutto w skali całego roku. Projekt okładki wraz z użytą pracą kosztuje od 100 do 1000 złotych. Redakcja wraz z korektą to w zależności od wielkości książki wydatek od 200 do 2000 złotych. Skład wynosi 50–100 złotych za arkusz wydawniczy (czyli za 16 stron). Licencje do książek oznaczają zaliczkę w wysokości średnio 1000–2000 euro, a powyżej określonej sprzedaży 5–10% od każdego sprzedanego egzemplarza. Przekład to około 500 złotych za jeden arkusz.

Dość wiarygodnym źródłem informacji o budżetach książek są kwoty podawane we wnioskach dotacyjnych w ministerialnym programie Literatura. Pojawiają się tam wyłącznie dotacje, ale wystarczy dodać minimalny wkład na poziomie 20% (warto jednak wiedzieć, że wielu wydawców, chcąc zdobyć więcej punktów, kalkuluje budżety tak, aby przekroczyć 50%), by zorientować się, o jakich kwotach mówimy. Na potrzeby tego tekstu dokonam prostego podsumowania (pierwszy nabór bez odwołań). Przyznano wsparcie dla 121 książek na łączną sumę 2994610 złotych, co daje średnią 24748,842 złotych na jedną książkę. Jeśli doliczymy do tego wkład własny na poziomie 20–30%, to średni budżet książki wyniósł w tym roku około 30 tysięcy złotych. Warto zapamiętać to wyliczenie, nawet jeśli wydanie książki poetyckiej w rzeczywistości kosztuje o połowę mniej.

Przyjmijmy, że cena okładkowa książki wynosi 30 złotych. Ile z tej kwoty wróci do wydawnictwa? Tylko połowa, bowiem umowy zawierane z dystrybutorami gwarantują im 45–55-procentowy rabat. Warto też wspomnieć, że dystrybutorzy płacą po 90, a czasami nawet 180 dniach oraz mają pełne prawo zwrotu zafakturowanych książek. Co to oznacza w praktyce? Najpierw wydawca ponosi koszty wysyłki egzemplarzy książek do hurtowni, wystawia fakturę, od której odprowadza w terminie podatek, płaci udziały autorowi, a następnie… po zwrocie przez hurtownię niesprzedanych książek wystawia korektę faktury, z której wynika, że sprzedało się tylko 25–50% książek. Wydawca ponownie ponosi zatem koszty wysyłki i przyjęcia tytułów do magazynu. Finalnie musi też sporą część książek ze zwrotu oddać na tzw. przemiał, gdyż najczęściej są to egzemplarze, które stały na półkach w księgarniach i już do niczego się nie nadają.

Przyjrzyjmy się teraz wpływom ze sprzedaży. Od razu warto zaznaczyć, że te rozciągnięte są w czasie. Średni czas sprzedaży książki w Polsce to kilkanaście miesięcy, ale bywa, że trwa on latami. Jeśli wyznaczyliśmy cenę książki na 30 złotych, to trafi do nas przed opodatkowaniem 15 złotych z każdego egzemplarza. Jeśli sprzeda się 100 egzemplarzy, to mamy do dyspozycji 1500 złotych. Jeśli 200 egzemplarzy, to 3000 złotych. W poprzednim odcinku napisałem, że średni nakład książki poetyckiej waha się od 350 do 700 egzemplarzy. Na co może liczyć wydawca, gdy sprzeda maksymalnie 700 egzemplarzy książki? To 10500 złotych. Zdecydowanie za mało, żeby zmieścić się choćby w połowie budżetu, o którym pisaliśmy powyżej. A przecież sprzedaż 300 egzemplarzy książki poetyckiej to już spory sukces. 1000 egzemplarzy (które dałoby upragnione 15000 złotych) zarezerwowane jest dla naprawdę nielicznych tytułów. Teraz już chyba wiemy, dlaczego komercyjni wydawcy nie chcą wydawać niszowej literatury?

Gdy książka odnosi sukces, wtedy korzystają na tym także autorzy, którzy od każdego sprzedanego egzemplarza otrzymują 10–17,5%. Przyjmijmy w dalszych wyliczeniach zyski autora na poziomie 15%. Ciągle pozostajemy przy 15 złotych, jakie mamy ze sprzedanego egzemplarza. Wówczas kwota, jaka trafi do autora z jednego egzemplarza, wynosi 2,25 złotych. Przy tysiącu sprzedanych egzemplarzy to 2250 złotych, gdy autorowi uda się sprzedać 10 tysięcy, to kwota ta wynosi już 22250 złotych, a przy nierealnych dla niekomercyjnych książek 100 tysiącach – kwota ta przekroczy 225 tysięcy. W przypadku poezji wysokie nakłady (od 2 do 5 tysięcy) przytrafiają się kilka razy na dekadę. Ostatnim takim sukcesem było „Nakarmić kamień” Bronki Nowickiej. Sprzedaż przekroczyła 15 tysięcy, ale zanim książka wyróżniona została Nagrodą Nike, przeczytało ją ledwie 300 osób! Warto też zaznaczyć, że spośród nagród tylko Nike i Paszport Polityki generują wyższą sprzedaż. Reszta wyróżnień musi jeszcze zapracować na swój prestiż.

W jaki zatem sposób misyjni wydawcy, którzy nie są „na garnuszku” urzędów marszałkowskich i samorządowych (o czym szczegółowo pisałem w poprzednim odcinku), finansują swoją działalność?Przede wszystkim zabiegają o różnego rodzaju dotacje. Większość z nich ma jednak limity (np. wspomniany program ministerialny to wsparcie dla maksymalnie czterech tytułów danej oficyny) i ograniczenia (np. przyznane środki mogą pokryć wyłącznie tłumaczenia albo w przypadku osiągnięcia zysku ten musi trafić do donatora). Dotacje zatem nigdy nie finansują wszystkich kosztów. Im wyższe wsparcie, tym wyższy wkład własny. Inaczej mówiąc, jeśli pozyskujemy 25 tysięcy złotych na kosztowny projekt, to drugie tyle musimy wyłożyć z własnych środków. A zatem jeśli nawet jakimś cudem uda się nam zarobić na książce, to zyski zazwyczaj angażujemy na wkład dla kolejnej.

Jeśli nie dotacje i wpływy ze sprzedaży książek, to co jeszcze pozwala na prowadzenie takiej działalności? Czasami jest to stacjonarna księgarnia z szeroką ofertą innych wydawców, gastronomią i wynajmem (tak np. z dużym powodzeniem działa Fundacja im. Karpowicza, która także prowadzi misyjne wydawnictwo). Czasami pomocne są różnego rodzaju usługi świadczone innym, w tym skład, mała i większa poligrafia (swego czasu „dorabiałem” m.in. robieniem albumów z pocztówkami). Czasami organizacja imprez i wydarzeń (przez lata odwiedzałem szkoły z lekcjami języka poetyckiego). Innym źródłem dochodów jest sprzedaż praw autorskich. By wiązać koniec z końcem, szanuje się każdą wydawaną, ale też zarabianą złotówkę. W pojedynkę lub we dwie osoby wykonuje się prace, do których w komercyjnych wydawnictwach angażuje się sztab osób, i czeka się na ten jeden tytuł, którego sprzedaż wypracuje środki na dziewiętnaście pozostałych książek.

Czy już Państwo wiedzą, dlaczego zniknęła większość wydawnictw, które w ciągu ostatnich trzech dekad zajmowały się publikowaniem poezji? Wydawanie tego typu książek jest nie tylko kosztownym hobby, ale w przypadku prywatnej działalności „misją niemożliwą”. Warto o tym wiedzieć, gdy bierze się do ręki pięknie wydany tomik. Spieszmy się cenić wydawców!