11/09/17

Volga

Grzegorz Wróblewski

Strona cyklu

Matrix
Grzegorz Wróblewski

Ur. 1962 r. w Gdańsku, w latach 1966–1985 mieszkał w Warszawie, od 1985 r. w Kopenhadze. Artysta wizualny, autor książek poetyckich, eseistycznych, prozatorskich i dramatów; m.in. Ciamkowatość życia (1992/2002), Planety (1994), Dolina królów (1996), Symbioza (1997), Prawo serii (2000), Pomieszczenia i ogrody (2005), Hologramy (2006), Noc w obozie Corteza (2007), Nowa kolonia (2007), Hotelowe koty (2010), Pomyłka Marcina Lutra (2010), Dwie kobiety nad Atlantykiem (2011), Wanna Hansenów (2013), Gender (2013), Kosmonauci (2015), Namiestnik (2015), Choroba Morgellonów (2018). Implanty (2018), Miejsca styku (2018), Pani Sześć Gier (2019), Runy lunarne (2019), Tora! Tora! Tora! (2020), Cukinie (2021), Letnie rytuały (2022), Niebo i jointy (2023), Ra (2023), Spartakus (2024), GRZEGORZ (2024). Tłumaczony na kilkanaście języków, m.in. na język angielski, zbiory: Our Flying Objects – selected poems (2007), A Marzipan Factory – new and selected poems (2010), Kopenhaga – prose poems (2013), Let’s Go Back To The Mainland (2014), Zero Visibility (2017), Dear Beloved Humans (2023), I Really Like Lovers of Poetry (2024), Tatami in Kyoto (2024). W Bośni i Hercegowinie: Pjesme (2002), w Czechach: Hansenovic vana (2018). W Danii w ostatnich latach wybory wierszy: Digte (2015) oraz Cindys Vugge (2016), wraz z Wojtkiem Wilczykiem (foto) projekt Blue Pueblo (2021), krótkie prozy Androiden og anekdoten (2023). Udział w licznych wystawach zbiorowych i indywidualnych (malarstwo, mixed media, instalacje) w Polsce, Danii, UK i Niemczech. Książka asemic writing Shanty Town (Post-Asemic Press, USA, 2022), książka-obiekt z poezją wizualną Polowanie (Convivo, 2022), obiekt asemic Asemics (zimZalla, UK, 2024).

Волга, Волга, мать родная

Волга-Волга, mать родная,
Волга – русская река!
Не видала ты подарка
От донского казака!

Woł­ga, Woł­ga… Każ­dy ma chy­ba w gło­wie okre­ślo­ny reper­tu­ar. W moim zesta­wie były­by to na bank pio­sen­ki Cla­shów: „Guns of Bri­xton” i „Hit­svil­le U.K.” Albo Ramo­nes: „The KKK Took My Baby Away” (to tak w ostat­nim cza­sie). Rebe­lię dziel­nie wspo­ma­ga­ją sen­ty­men­tal­ne, nie­śmier­tel­ne kla­sy­kie­ry! Nie­ko­niecz­nie „My Way”, ale np. „Dom wscho­dzą­ce­go słoń­ca” (po piwie), a potem „Angie” (Rol­ling Sto­nes, po czer­wo­nym winie). Albo „Michel­le” Beatle­sów (tutaj zarów­no po piwie, jak i winie):

Michel­le, ma bel­le
Sont des mots qui vont tres bien ensem­ble
Tres bien ensem­ble
And I will say the only words I know that you’ll under­stand
My Michel­le

Taka praw­dzi­wa tram­po­li­na. Czę­sto zaska­ku­ją­cy „kak­tus z kono­pia­mi”. Od „Bogu­ro­dzi­cy” po „God Save the Queen”. I rzecz jasna „Dziew­czy­na o per­ło­wych wło­sach” (Ome­ga). Każ­dy ma wła­sne, „prze­śla­du­ją­ce” go sekwen­cje. I jak tu unik­nąć wybu­chu bom­by neu­tro­no­wej? Jeśli Ty w różo­wych majt­kach, a mnie raj­cu­ją czar­ne. A Ty pre­fe­ru­jesz blon­dy­na z war­ko­czem, a ja jestem łysy i nie zno­szę chiń­skiej por­ce­la­ny… I od razu zazna­czam, że „nie cho­dzi tu o sek­si­zmy” (zauwa­ży­łem, że od tego zająk­nię­cia zaczy­na się teraz w Pol­sce co dru­gie wypra­co­wa­nie na temat wyna­laz­ku maszy­ny paro­wej, upra­wy sło­necz­ni­ka itd., co oczy­wi­ście jest fał­szer­ką, patriarchaty/matriarchaty nigdy sobie nie odpusz­czą, na bank ze sobą po cichu współ­pra­cu­ją i sto­ją za tym rep­ti­lia­nie, tym­cza­sem pan Zenek nadal ści­ga z sie­kie­rą swo­ją mał­żon­kę, a pro­boszcz uda­je, że nic nie widzi i wszyst­kim to odpo­wia­da, każ­dy suge­ru­je, że prze­cież „no pro­blem”, gdyż „taka to już ta nasza sło­wiań­ska tra­dy­cja” etc.), żeby przy­pad­kiem nie było polo­wa­nia na cza­row­ni­ce i pacy­fi­ka­cji nawa­lo­nych ayahu­ascą sza­ma­nów. Na Face­bo­oku kolej­ne roz­ryw­ko­we zapo­da­nie, question of the day: „YOU CAN ONLY GO TO 1 CONCERT. WHO WOULD YOU CHOOSE?” Do wybo­ru byli: Micha­el Jack­son, Bob Mar­ley, Big­gie Smalls, 2Pac, Jimi Hen­drix, Fred­die Mer­cu­ry, Amy Wine­ho­use i Kurt Coba­in. Wyraź­ną prze­wa­gę osią­gnął Hen­drix, miał naj­więk­sze zain­te­re­so­wa­nie… Potem Fred­die Mer­cu­ry, a o trze­cie miej­sce „wal­czy­ła” Amy Wine­ho­use z Kur­tem Coba­inem. Kil­ka osób zapy­ta­ło, dla­cze­go nie wzię­to pod uwa­gę Iana Cur­ti­sa z Joy Divi­sion. I były gło­sy zbun­to­wa­ne, np.: „None of the abo­ve. Horo­wit­z’s return to Car­ne­gie Hall”. Dosko­na­ły więc prze­krój. Rów­nież pew­na regu­ła: kobie­ty naj­czę­ściej Fred­die, a face­ci w więk­szo­ści Jimi. „Bied­ny tyl­ko Bob Mar­ley” – pomy­śla­łem… Nikt go jakoś nie chciał ponow­nie posłu­chać. Pew­nie gdy­by to ogło­sić na stro­nie zespo­łu Daab, sytu­acja by się dia­me­tral­nie zmie­ni­ła. Nie ma więc zgo­dy mię­dzy naro­da­mi. Naf­to­wi szej­ko­wie kon­tra miło­śni­cy samo­cho­dów elek­trycz­nych (a naj­więk­szą licz­bę pakie­tów akcji pro­du­cen­tów alter­na­tyw­nej ener­gii i tak posia­da Shell)…

„Волга-Волга, mать родная,/ Волга – русская река!/ Не видала ты подарка/ От донского казака!” – usia­dła w fał­dach i coś nigdy mi stam­tąd nie wysko­czy­ła. Nawet nie mam poję­cia, o jakie wyko­na­nie / jaką inter­pre­ta­cję by tutaj kon­kret­nie cho­dzi­ło… Nie­men na Festi­wa­lu Pio­sen­ki Radziec­kiej w Zie­lo­nej Górze (1979)? A może kiczo­wa­ta Mar­ce­la Laife­ro­va? Bol­schoi Don Kosa­ken czy psy­cho Nick Cave? Rus­sian Red Army Cho­ir? Woł­ga, Woł­ga… Czy­li tra­gicz­na, odpo­wied­nio zakrę­co­na histo­ria. Zawsze mnie prze­śla­do­wa­ła. Jak­bym był jed­nym z boha­te­rów tej pie­śni (ale wła­ści­wie… któ­rym?). W każ­dym razie ata­man kozac­ki Razin dał moc­no cia­ła. Czy mógł postą­pić ina­czej? I jesz­cze ta sty­pa z muzy­kan­ta­mi dla zba­wie­nia nie­szczę­snej duszy księż­nicz­ki… Kosz­mar. Czu­ję, jak­by to mnie wyrzu­co­no za bur­tę. A nawet wiem, że to zro­bio­no. Z taką tyl­ko róż­ni­cą, że ja jestem Laza­rius. Zała­twio­ny, ale ponow­nie (jakoś tam) oddy­cha­ją­cy… Волга – русская река! I wiel­ka szko­da, że nie nauczy­łem się porząd­nie rosyj­skie­go. Teraz tego bar­dzo żału­ję. Wia­do­mo jed­nak, że w cza­sach PRL‑u był to przed­miot obo­wiąz­ko­wy i trze­ba było „zacho­wać twarz”, czy­li go boj­ko­to­wać, na maxa ole­wać. Więc zero Pusz­ki­nów w ory­gi­na­le… Nigdy też tam „fizycz­nie” nie dotar­łem. Nie mia­łem żad­nych „konek­sji”, a wyciecz­ki czar­te­ro­we to było zazwy­czaj tyl­ko Morze Egej­skie lub Mal­ta… Niby prze­tłu­ma­czo­no dość duży zestaw moich wier­szy i opu­bli­ko­wa­no w anto­lo­gii Wyko­na­no w Pol­sce, wiek XX (Waha­zar, Moskwa 2009), ale tłu­macz, Andriej Bazy­lew­ski, miał raczej w gło­wie Sta­ni­sła­wa Swe­na Cza­cho­row­skie­go (zresz­tą w Pol­szy nie­słusz­nie prze­mil­cza­ne­go) & co., i nigdy nicze­go dalej z moimi tek­sta­mi nie zro­bił. Mать родная sku­tecz­nie omi­ja­ła mnie wiel­kim łukiem (Bał­tyk to jezio­ro czy oce­an?). Tak samo Ukra­ina, Kazach­stan czy Bia­ło­ruś. Tutaj wstaw­ka. Ostat­nio mod­ne są w Euro­pie Zachod­niej wyciecz­ki do Czar­no­by­la. Kosz­tu­ją masę kasy – spe­cjal­ne ska­fan­dry ochron­ne, prze­wod­ni­cy, wyty­czo­ne ścież­ki. No i nie moż­na stam­tąd zabie­rać żad­nych pamiąt­ko­wych kamy­ków-obiek­tów. Róż­ne są więc tzw. pre­fe­ren­cje. Dla jed­nych będą to poje­dyn­ki na matach w Kio­to, dru­dzy wolą polo­wać na noso­roż­ce, a jesz­cze inni wybie­ra­ją grza­nie się w tanich rzymskich/berlińskich hote­li­kach. W tym aku­rat ukra­iń­skim przy­pad­ku zapew­ne wiel­ką rolę odgry­wa legen­da Stal­ke­ra (Stru­gac­cy itd.). W Kopen­ha­dze zali­czy­łem nato­miast kie­dyś przy­go­dę pt. „odświe­ża­nie języ­ka, któ­re­go się wcze­śniej nigdy dokład­nie nie(roz)poznało”. Przy­go­dę wesoł­ko­wa­tą, czy­li w sumie dość (jed­nak) smut­ną. Odwie­dzi­ła mnie zna­jo­ma artyst­ka z War­sza­wy. Oso­ba o kil­ka lat młod­sza, moż­na więc powie­dzieć, że ta sama gene­ra­cja (ludzie po pięć­dzie­siąt­ce… to nagle „ci sami ludzie”). Poszli­śmy na impre­zę do moje­go przy­ja­cie­la, Bry­tyj­czy­ka. Kole­ga lubi zapa­lić, byli­śmy dobrze zaopa­trze­ni, balan­ga kla­sycz­nie się roz­wi­ja­ła. Dada­istycz­ne gad­ki o dupie pin­gwi­na, jak to już w takich „sytu­acjach” naj­czę­ściej bywa (niech będzie pochwa­lo­na nie­za­wod­na, maro­kań­ska żywi­ca!). Nasz gospo­darz szyb­ko się utrwa­lił i poże­glo­wał solo­wo w dźwię­ki cajun i ska. Zosta­li­śmy sami na pla­cu boju. Nie wia­do­mo, z jakie­go powo­du (tzn. dobrze wia­do­mo, towar był moc­ny) posta­no­wi­li­śmy poroz­ma­wiać ze sobą po rosyj­sku. Alek­san­der New­ski z dyna­stii Rury­ko­wi­czów nagle nas na całość prze­chwy­cił. A w back­gro­un­dzie mie­li­śmy kara­ib­skie ryt­my. I para­fial­ne kli­ma­ty sta­nu Luizja­na. „Kon­wer­sa­cja” była mniej wię­cej tego typu:

- Jedy­ne co pamię­tam z ruskie­go to да, да да да да да да да да да!
– To i tak nie­zła żyle­ta jesteś. Спасибо…
– Dzię­ku­ję. Ale żebyś nie pomy­ślał, że mam blo­ka­dę: Здравствуйте!
– OK, Здравствуйте! Cho­ciaż powin­no się chy­ba powie­dzieć: Добрый вечер!
– Ty kwa­dra­cie! Jak zaczniesz uda­wać poli­glo­tę, to cię zała­twię. До встречи i zero wia­do­mych rze­czy…
– Wylu­zuj. Never make a deci­sion when you are sad.
– Извините. Мне очень жаль. Oczy­wi­ście wszyst­kich, oprócz cie­bie. Nawet haszu nie potra­fisz w spo­sób pacy­fi­stycz­ny. Zawsze coś nie teges…
– No tak, да. Спокойной ночи! Za bar­dzo się naja­ra­łaś. Masz fio­le­to­we usta.
– Вход бесплатный, ale nie dla cie­bie, kocha­siu… I co ty na to?
– Погода не очень…
– Погода замечательная.
– Może dla cie­bie!
– Где здесь туалет?
– Не имеет значения.
– A dla mnie ma, bo cho­dzi o pawia. Где здесь туалет? Bo wal­nę na dywan…
– To mia­ło być roman­tycz­ne spo­tka­nie… Gab­ba gab­ba we accept you!
– Где здесь туалет?
– Na kory­ta­rzu. Be your­self.
– Я не говорю на вашем языке, gdy­bym gawa­ri­ła, to bym ci ostrzej odpo­wie­dzia­ła…
– Пожалуйста, говорите медленнее…
– Пожалуйста, говорите медленнеe? Obrzy­dli­wy ter­ro­ry­sta!
– Очень жарко!
– Вход бесплатный, ale nie dla cie­bie.
– Удачи.
– Prze­cież to tyl­ko lin­gwi­stycz­ne pod­jaz­dy… Hap­pi­ness is a cho­ise. Вы говорите по-английски?
– Z tobą w żad­nym… Daj macha. Как тебя зовут?
– Ale z cie­bie świ­nia, wystar­czy­ły dwa join­ty, żebyś zapo­mniał? До свидания!
– До свидания! Мне очень жаль.
– Nie znam cię.
– Я из Польши…
– Nie pod­li­zuj się. To nie ma już zna­cze­nia. Я не говорю на вашем языке…

Sub­stan­cja THC zbli­ża i odda­la. Jak każ­da inna. Istot­ny może być jeden przy­pad­ko­wy grymas/uśmieszek czy dźwię­ko­wy back­gro­und. Cajun. Całość mate­rii… Pamię­ta­my dobrze pun­ko­wy szla­gier „Some­bo­dy put some­thing in my drink”… Do „Pusz­ki­na” na pew­no się wte­dy nie dopu­ka­li­śmy. Nawet do sprze­daw­cy gazet/arbuzów. Do niko­go i do nicze­go. A potem, już na świe­żym powie­trzu, wca­le nie poszło nam lepiej. I dro­gi się poroz­cho­dzi­ły. „Wiel­ka rze­ka ludz­kich serc”. I tak mniej wię­cej wyglą­da­ła moja ostat­nia (jak do tej pory) pró­ba poga­da­nia z kimś po rosyj­sku…

Z Siostrami/Braćmi od rosyj­skiej poezji współ­cze­snej mia­łem (dość para­dok­sal­nie) kon­takt poprzez ich prze­kła­dy na angiel­ski, dzię­ki prze­róż­nym pismom i zbio­rom wier­szy publi­ko­wa­nym w USA/UK. Za każ­dym razem zasta­na­wia­łem się, dla­cze­go nigdy nie natkną­łem się na to w Pol­sce. Oczy­wi­ście pro­ste (chy­ba) wyja­śnie­nie. Nie­mal­że cał­ko­wi­ta blo­ka­da na linii Rosja–Polska. Zero współ­pra­cy czy solid­ne­go prze­pły­wu infor­ma­cji. Jak byśmy prze­sta­li dla sie­bie ist­nieć. Wojen­na psy­cho­za (Putin/Kaczyński), histo­rycz­ne zaszło­ści, kli­mat bez­na­dziej­ny. Kul­tu­ra dostała/dostaje od tego w dupę. Doty­czy to zresz­tą czę­ścio­wo tak­że kra­jów nad­bał­tyc­kich. Spo­ty­ka­ni prze­ze mnie na Zacho­dzie twór­cy estońscy/łotewscy (a czę­sto też litew­scy) na moje spon­ta­nicz­ne (na począt­ku naiw­ne, potem wszyst­ko lepiej zała­pa­łem) pyta­nia, a jak z Pol­ską, czy tam coś może wyda­je­cie, czy sma­ku­je wam „Muszy­nian­ka” etc., odpo­wia­da­li, że dla nich to tyl­ko tran­zyt, nie­przy­jem­na czar­na dziu­ra, przez któ­rą nale­ży bar­dzo szyb­ko prze­je­chać, żeby się wydo­stać na „świe­że powie­trze”. Jed­nym z naj­istot­niej­szych pro­mo­to­rów poezji rosyj­skiej w USA jest zna­ny i sza­no­wa­ny tam poeta Matvei Yan­ke­le­vich (uro­dzo­ny w Moskwie, przy­je­chał do USA jako dziec­ko). Oso­ba bar­dzo aktyw­na, zało­ży­ciel pro­gre­syw­ne­go kolek­ty­wu wydaw­ni­cze­go Ugly Duc­kling Pres­se, z bazą w Bro­okly­nie. Oprócz ksią­żek poetyc­kich (prze­kła­dów na angiel­ski) czy doty­czą­cych sztu­ki, pro­du­ku­ją tam tak­że rodzaj pisma „6x6” (w każ­dym nume­rze sześć osób, pre­zen­tu­ją­cych sześć wier­szy). Pismo wyglą­da tro­chę jak chap­bo­ok, edy­tor­ski obiekt. Mia­łem przy­jem­ność w nim kie­dyś (no. 34/2016) wystą­pić, mój set opty­mal­nie prze­tłu­ma­czył Piotr Gwiaz­da. Yan­ke­le­vich to postać jak swe­go cza­su legen­dar­ny Andrei Codre­scu (pocho­dzą­cy z kolei z Rumu­nii, któ­ry pro­wa­dził w USA m.in. kul­to­we „Exqu­isi­te Corp­se”, dzia­łał z Anne Wald­man, Tedem Ber­ri­ga­nem itd.), zro­bił dużo nie tyl­ko dla rosyj­skiej poezji czy sztu­ki. Oprócz Rosjan, takich jak np. świet­ny kon­struk­ty­wi­sta Dmi­tri Pri­gov, pro­pa­go­wał gigan­tów naszej nie­po­wta­rzal­nej, uko­cha­nej „Cen­tral and East Euro­pe­an Lite­ra­tu­re”. Mie­li tam książ­ki Ivan Blat­ny, Tomaz Sala­mun etc. Przy oka­zji może ktoś zain­te­re­su­je się kie­dyś odbio­rem poezji Sala­mu­na w USA/UK. Ten „sło­weń­ski Whit­man” był tam bar­dzo popu­lar­ny. Współ­pra­co­wał z wie­lo­ma cie­ka­wy­mi tłu­ma­cza­mi, dużo wyda­wał (oprócz ksią­żek, tzw. wzmo­żo­na aktyw­ność w nie­zli­czo­nych pismach online/drukowanych), dzia­łał dyna­micz­nie, hory­zon­tal­nie. Po jego śmier­ci to się oczy­wi­ście „uspo­ko­iło”, nastał czas reflek­syj­ny, czas zasta­na­wia­nia się, na czym tak napraw­dę pole­gał jego geniusz/fenomen. Powra­ca­jąc do naszych uzdol­nio­nych, wschod­nich sąsia­dów: „today, the­re is a tumul­tu­ous atmo­sphe­re in Rus­sian poetry” –stwier­dził Peter Golub przy oka­zji pre­zen­ta­cji jed­nej z sie­cio­wych anto­lo­gii współ­cze­snej, nowej poezji rosyj­skiej w „Jac­ket”. I fak­tycz­nie, cała ta „Post-Soviet era” to praw­dzi­we oce­any, masa total­nych poetek/poetów. Jest w czym wybie­rać i nie będzie to chy­ba nigdy stra­co­ny czas… „We are Rus­sian and we have extra genes for com­pas­sion and asking unan­swe­ra­ble questions. The­re is expe­ri­men­tal, lyric, and lan­gu­age poetry in this antho­lo­gy, both flash and for­ma­list, but Sta­lin is not for­got­ten, and the lager is still clo­se, even as the poets text and rap and Face­bo­ok the­ir poetry to us” – zazna­czy­ła z kolei (seroż­nie) Laris­sa Shma­ilo, redak­tor­ka innej jesz­cze (uda­nej!) anto­lo­gii w piśmie „Big Brid­ge” (któ­re, osob­na spra­wa, „gorą­co” pole­cam naszym lokal­nym buntowniczkom/buntownikom). Dużo-dużo-dużo cie­ka­wych zapi­sów… Moją uwa­gę zwró­ci­ła np. od razu Anna Russ (ur. 1981), spo­sób jej pisa­nia i podej­mo­wa­ne tema­ty wyda­ły mi się jakoś tam bli­skie. Tutaj sekwen­cja z wier­sza „Ver­ses for Chil­dren”, w tłum. wyżej już wspo­mia­ne­go M. Yan­ke­le­vi­cha:

Real Toys are never sold at
Super­mar­kets, sto­res and sta­tions,
They can­not be made of rub­ber,
Sili­co­ne or colo­red pla­stic,
Real Toys are ever­la­sting.
Fuz­zy. Foolish. Very Warm.

Albo cha­rak­te­ry­stycz­ny dla tego pisa­nia frag­ment, koń­czą­cy utwór „The Eve­ning”:


The­re I was reading abo­ut Gand-LEVE!-LEVE!-sky,
And abo­ut Soko-LOVE!-LOVE!-sky,
And even abo­ut Levi-TANZE!-TANZE!-sky
And now I’m going to Bora ‑TYNS!-TYNS!-ky
This eve­ning the­re will be the Day of PUSH!-keen.
In the Museum of Bore-a-teen-sky.
The Day of Win­nie-the-Poosh­kin.

Z kolei Sve­ta Sdvig (ur. 1985) to jesz­cze inny rodzaj obserwacji/przyspieszenia; tłu­ma­cze­nie Peter Golub:


I just sho­wed up.
5 minu­tes from the sho­re.
no bypass on the other side.
as if you didn’t know.
I’ve always come, why stop today?
why don’t they go survey the mur­ders.
my dear, only mur­ders,
are visi­ted at 4 a.m. across the water.

Mini­ma­lizm i świe­żość. Nie wia­do­mo, czy któ­raś z tych poetek kie­dy­kol­wiek prze­bi­je się przez front, ale szcze­rze im tego życzę. Dobrze, gdy­by mogły poszy­bo­wać w świat. Nie chcę tu robić siło­wych porów­nań do „wia­do­me­go obsza­ru języ­ko­we­go”, bo tam takie ostre par­cio-zapar­cia, że niko­go prze­cież nie prze­ko­na­my, ale to osta­tecz­nie Hyde Park, nie obra­ża­my kró­lo­wej i na nic defi­ni­tyw­nie nie nama­wia­my. Rodzaj szla­chet­nej dusz­pa­ster­ki, wymia­ny info, nic ponad­to… Czy zawsze musi być gra­na krwa­wa kon­fron­ta­cja mame­lu­ków z tem­pla­riu­sza­mi? Tutaj uśmie­cham się tro­chę do kil­ku zna­nych mi osób („nie dzwoń do mnie, ale możesz pod­sy­łać lin­ki”), myślę, że jak prze­czy­ta­ją, to się rów­nież uśmiech­ną (zamiast wąsów-juro­wa­nia, Che i zawa­łu ser­ca). Wątek dobrze więc zamy­ka Dina Gati­na (ur. 1981). Chy­ba już w bar­dziej może zaawan­so­wa­nym śro­do­wi­sku miło­śni­ków poezji zna­na, od cza­su publi­ka­cji w An Antho­lo­gy of Con­tem­po­ra­ry Rus­sian Women Poets (Uni­ver­si­ty of Iowa Press 2005). Kil­ka razy czy­ta­łem ją w sie­ci. Jed­na z tych naj­bar­dziej „roku­ją­cych nadzie­ję” (brrrrrr… cięż­kie hasło!). Ponow­nie tłu­ma­cze­nie Golu­ba:


I don’t know Law­ren­ce,
in his books he seemed very mean
I sho­uld pro­ba­bly love him, now
this is best.
pasty swan and pal­lid fluff
who will love this bur­dock stuff

I nie zapo­da­łem tu żad­ne­go „Raspu­ti­na” (face­ta), tym razem. Tak wła­śnie wyszło. Taki mia­łem feeling… W duń­skiej tv aku­rat kolej­ny pro­rok. Wyła­pa­łem jego trzy „rewo­lu­cyj­ne tezy”:
1. Owca bez nogi to pierw­sza owca, któ­rą roz­szar­pie wilk.
2. Dwu­gło­wy żółw to nie nin­ja, lecz mutant.
3. Ludzie z ane­mią sier­po­wa­tą są mniej podat­ni na mala­rię.
I jak tu moż­na pod­ska­ki­wać? Jeśli wszyst­ko zosta­ło już dokład­nie roz­pra­co­wa­ne?