debaty / wydarzenia i inicjatywy

Dwa warunki wolności

Piotr Stankiewicz

Głos Piotra Stankiewicza w debacie "Zawsze wolna i zaangażowana".

strona debaty

Zawsze wolna i zaangażowana

Wybór mię­dzy wzię­ciem odpo­wie­dzial­no­ści za los spo­łecz­no­ści a posta­wie­niem na kar­tę czy­sto indy­wi­du­al­ną jest dyle­ma­tem nie tyl­ko naj­zu­peł­niej fun­da­men­tal­nym, ale rów­nież bar­dzo ogól­nym. Stąd też koniecz­ne są dookreśl­ni­ki: będzie­my tu o nim mówić, po pierw­sze, w kon­tek­ście lite­rac­kim, po dru­gie, w Pol­sce, po trze­cie, w roku 2014. Zosta­wia­jąc pierw­szy z tych oko­licz­ni­ków w spo­ko­ju (nie chce­my tu wycho­dzić poza dome­nę sztu­ki sło­wa), war­to zauwa­żyć, że w toczo­nych na ten temat dys­ku­sjach akcent pada na ogół na oko­licz­nik trze­ci (rok 2014), a dru­gi (Pol­ska) pozo­sta­je jak­by nie­do­war­to­ścio­wa­ny.

Inny­mi sło­wy: per­spek­ty­wa cza­so­wa czę­sto domi­nu­je nad klu­czem geo­gra­ficz­nym. Pyta­nie o zaan­ga­żo­wa­nie lite­ra­tu­ry jest na ogół rozu­mia­ne jako pyta­nie o jej sta­tus po roku 1989 i po trans­for­ma­cji ustro­jo­wej. Jest to na ogół pyta­nie o to, jak sobie lite­ra­tu­ra radzi po znik­nię­ciu ciśnie­nia two­rzo­ne­go przez ustrój tota­li­tar­ny i po znik­nię­ciu łatwej, przy­jem­nie anty­po­dal­nej sytu­acji poli­tycz­nej. Oczy­wi­ście, to pyta­nie nie jest ani nie na miej­scu, ani bez­za­sad­ne: od ćwier­ci wie­ku zacho­dzi w Pol­sce ewo­lu­cja spo­łecz­no-eko­no­micz­no-poli­tycz­no-oby­cza­jo­wo-tech­no­lo­gicz­na o ska­li tak kolo­sal­nej, że żad­na ilość pytań, ana­liz i docie­kań nie będzie nigdy wystar­cza­ją­ca by ją zro­zu­mieć i przy­swo­ić. Nie­mniej, kon­cen­tro­wa­nie uwa­gi wyłącz­nie na wymia­rze cza­so­wym pro­wa­dzi do spłasz­cze­nia i ste­reo­ty­pi­za­cji dys­ku­sji.

Nie­od­łącz­ny jest tutaj ów klucz geo­gra­ficz­ny: nie wol­no nam zapo­mi­nać, że pisarz pol­ski zma­gać się musi z arche­ty­pem i obcią­że­niem, jakim jest rola ‒ jak to się kie­dyś mówi­ło ‒ „sumie­nia naro­du”. Rola ta odcho­dzi coraz bar­dziej w prze­szłość (i chwa­ła Bogu, powie­dzą nie­któ­rzy), ale za wcze­śnie było­by twier­dzić, że znik­nę­ła ona zupeł­nie: w dal­szym cią­gu w wiel­kim stop­niu deter­mi­nu­je ona nasze wyobra­że­nie o pisa­rzu i jego powin­no­ści spo­łecz­nej nad Wisłą. (Deter­mi­nu­je rów­nież w ten spo­sób, że wie­lu auto­rów defi­niu­je swo­ją dro­gę poprzez zaprze­cze­nie tej roli). Co istot­ne, tego „sumie­nia naro­du” nie nale­ży wca­le tłu­ma­czyć w porząd­ku meta­fi­zycz­nym, w porząd­ku Kon­ra­dów, Win­kel­rie­dów i Her­ber­tów, ale w wymia­rze naj­zu­peł­niej przy­ziem­nym i kon­kret­nym. Moż­na bowiem zary­zy­ko­wać tezę, że w Pol­sce (i sze­rzej, w sło­wiań­skim, czy „wschod­nio­eu­ro­pej­skim” krę­gu kul­tu­ro­wym) pisarz sta­je się gło­sem sumie­nia i gło­sem spo­łecz­no­ści dla­te­go, że wciąż dotkli­wie nam bra­ku­je struk­tur spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skie­go, insty­tu­cji spo­łecz­nych i orga­ni­za­cji poza­rzą­do­wych, któ­re mogły­by prze­mó­wić w imie­niu tych, któ­rzy nie mają siły, umie­jęt­no­ści i odwa­gi by upo­mnieć się sami o sie­bie. W Pol­sce to wciąż jesz­cze pisarz musi się upo­mi­nać o los samot­nych matek, o los eks­mi­to­wa­nych na bruk loka­to­rów, o los tych, któ­rzy na śmiet­ni­ku histo­rii i tych, któ­rzy na umo­wach śmie­cio­wych ‒ bo jeśli on się o nich nie upo­mni, to nie zro­bi tego nikt inny.

I od razu pro­stu­jąc dwa moż­li­we nie­po­ro­zu­mie­nia: po pierw­sze, oczy­wi­ście, jest się już komu upo­mnieć ‒ wytrwa­le budu­je­my spo­łe­czeń­stwo oby­wa­tel­skie i chwa­ła nam za to i chwa­ła tym, któ­rzy je budu­ją. Nie cho­dzi tu o twier­dze­nie abso­lut­ne, ale o porów­naw­cze: wciąż jeste­śmy dale­ko w tyle za kra­ja­mi „sta­re­go pierw­sze­go świa­ta” i wciąż za dużo w nas pod­da­nych, a za mało oby­wa­te­li.

Po dru­gie, oczy­wi­ście, pol­ski pisarz nie musi się upo­mi­nać. Może odrzu­cić tę rolę, wybrać dum­ne wygna­nie, widzieć tyl­ko wio­snę, może posu­wać język, zamiast ruszać bry­łę z posad. Odrzu­ce­nie jed­nak odrzu­ce­niu nie­rów­ne: pol­ski pisarz, pro­gra­mo­wo odma­wia­ją­cy zaan­ga­żo­wa­nia, sta­wia się w zupeł­nie innej sytu­acji niż jego zachod­ni kole­ga, któ­ry wyko­nał­by podob­ny gest. „Piszę tyl­ko wier­sze lirycz­ne” i ‘I only wri­te lyri­cal poems’ ‒ te dwa wyzna­nia tyl­ko z pozo­ru zna­czą to samo. Pierw­sze jest dużo moc­niej­szą dekla­ra­cją, jest wyra­zi­ściej nega­tyw­ne niż dru­gie. Pol­ski pisarz, któ­ry odma­wia współ­udzia­łu, sprze­ci­wia się bowiem (tak wła­śnie: sprze­ci­wia, a nie sprze­nie­wie­rza) owej roli gło­su sumie­nia, rzecz­ni­ka sła­bych i uci­śnio­nych. Gest jego zachod­nie­go kole­gi nie jest aż tak nega­tyw­ny, wie on bowiem, że uci­śnie­ni znaj­dą innych obroń­ców, spo­łecz­ni­ków i lob­by­stów, któ­rzy się za nimi wsta­wią. U nas cią­gle dzia­ła to za sła­bo i w ten wła­śnie spo­sób powsta­je ta sytu­acja arcy­pol­ska (czy arcy­sło­wiań­ska): to, co powin­no być polem dzia­ła­nia zdro­wych mecha­ni­zmów i insty­tu­cji spo­łecz­nych, zosta­je zrzu­co­ne na bar­ki arty­sty. Jed­nost­ka sta­je się odpo­wie­dzial­na za funk­cjo­no­wa­nie kolek­ty­wu.

Pisarz miesz­ka­ją­cy na zachód od Odry i Nysy Łużyc­kiej ‒ zary­zy­kuj­my teraz pla­ka­to­we stwier­dze­nie ‒ jest w mniej­szym stop­niu pod­da­ny tego typu pre­sji. Nie w tym, czy nie tyl­ko w tym zna­cze­niu, że mniej na nim cią­żą Sta­lin i Smo­leńsk, ale przede wszyst­kim w tym, że nie jest posta­wio­ny sam jeden prze­ciw­ko całe­mu świa­tu. Ma obok sie­bie dobrze funk­cjo­nu­ją­ce pań­stwo i struk­tu­ry poza­pań­stwo­we, któ­re do tego wła­śnie są stwo­rzo­ne, by brać na sie­bie trud­ne spra­wy spo­łecz­ne. Są one dla pisa­rza amor­ty­za­to­rem, podusz­ką bez­pie­czeń­stwa, para­wa­nem, za któ­ry może się on scho­wać przed zaan­ga­żo­wa­niem. Pisarz pol­ski wciąż nato­miast funk­cjo­nu­je tak, jak­by był tej osło­ny pozba­wio­ny, jak­by wciąż był samot­ny w obli­czu nędzy bytu i gro­zy ist­nie­nia.

Warun­kiem wol­no­ści lite­ra­tu­ry jest więc, po pierw­sze, brak poli­tycz­nej opre­sji i odgór­ne­go naci­sku, po dru­gie, ist­nie­nie mecha­ni­zmów spo­łecz­nych i insty­tu­cji, któ­re spra­wia­ją, że pisarz nie zosta­je sam jeden na pla­cu boju z rze­czy­wi­sto­ścią. Waru­nek jest podwój­ny: pierw­szy nega­tyw­ny (brak tego i owe­go), dru­gi pozy­tyw­ny (ist­nie­nie tego i owe­go). Deba­ta o wol­no­ści lite­ra­tu­ry nie powin­na o tym zapo­mi­nać, nie powin­na, jak to się chy­ba nazbyt czę­sto u nas dzie­je, kon­cen­tro­wać się tyl­ko na pierw­szym z nich. Sytu­acja w Pol­sce roku 2014 jest bowiem taka, że ten pierw­szy waru­nek jest już w znacz­nej mie­rze speł­nio­ny, ale dru­gi ‒ cią­gle jesz­cze nie.

W tym sen­sie może­my powie­dzieć, że pyta­nie o wol­ność i zaan­ga­żo­wa­nie pol­skiej lite­ra­tu­ry jest cią­gle pyta­niem przed­wcze­snym. Przed­wcze­śnie jest bowiem widzieć wio­snę, gdy tyl­ko runą mury, a wol­ność to coś znacz­nie wię­cej niż brak zewnętrz­ne­go uci­sku. Wid­mo płasz­cza Kon­ra­da krą­ży nad pol­ską lite­ra­tu­rą nie dla­te­go, że mamy taką histo­rię, jaką mamy, ale dla­te­go, że nasz krąg kul­tu­ro­wy wciąż cier­pi na defi­cyt tych wszyst­kich insty­tu­cji i sia­tek zabez­pie­cza­ją­cych, któ­re są oczy­wi­sto­ścią w cywi­li­za­cji zachod­niej. I dopie­ro wte­dy, gdy one się nam w peł­ni wykształ­cą i roz­wi­ną, a tak­że ‒ co rów­nie waż­ne ‒ gdy w peł­ni je odzwier­cie­dli świa­do­mość piszą­cych i czy­ta­ją­cych, wte­dy dopie­ro pyta­nie o wol­ność i zaan­ga­żo­wa­nie lite­ra­tu­ry nabie­rze peł­nej głę­bi zna­cze­nia. Wte­dy dopie­ro pol­ska lite­ra­tu­ra będzie mogła się stać taka, jaka zechce ‒ albo w peł­ni wol­na, albo w peł­ni zaan­ga­żo­wa­na. Jak będzie wte­dy wyglą­da­ła?

Tego, rzecz jasna, nikt w Pol­sce roku 2014 nie wie.

O AUTORZE

Piotr Stankiewicz

Urodzony w 1983 roku, filozof, poeta, astronom. Autor Sztuki życia według stoików i książki poetyckiej Elementarz. Doktoryzuje się w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Mieszkał w Omaha, mieszka pod Warszawą. Pisze.