debaty / ankiety i podsumowania

Iluzja literatury – obiegi, granice i ekonomie uwagi

Grzegorz Jędrek

Głos Grzegorza Jędrka w debacie „Granice literatury”.

strona debaty

Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”

Ilu­zja? Żeby tyl­ko jed­na. Lite­ra­tu­ra nie ma gra­nic, ma obie­gi. I każ­dy obieg wykre­śla swo­je lite­rac­kie mapy, pró­bu­jąc umiej­sco­wić innych tak, jak im wygod­nie. Zamiast pytać, gdzie koń­czy się lite­ra­tu­ra, myślę o tym jak prze­pły­wa mię­dzy tymi obie­ga­mi i kto wyzna­cza jej gra­ni­ce.

Ale to trze­ba by zacząć od tych nie­szczę­snych 1354 osób – któ­re skła­da­ją się rze­ko­mo na sta­łą Enzens­ber­ge­ra – co to ponoć poezję lubią w każ­dym cza­sie i kra­ju. Głu­po­ta, ale na tyle ład­na, że powta­rza­na sku­tecz­nie. A jed­no­cze­śnie nie­sie w sobie opo­wieść o wyjąt­ko­wo­ści ludzi, któ­rzy są na poezję uwraż­li­wie­ni.

Takich ilu­zji jest wię­cej: przy­cho­dzi kry­tyk i powo­łu­je kanon, poja­wia się nauczy­ciel i uczy tra­dy­cji, nad­cho­dzi mini­stra edu­ka­cji i każe robić listę lek­tur, a mini­stra kul­tu­ry zama­wia pro­gra­my gran­to­we. Ktoś wła­śnie jest mło­dy, więc na sce­nę wycho­dzi w szpi­cza­stej czap­ce i odczy­tu­je mani­fest. Ktoś inny ma wydaw­nic­two, więc przyj­mu­je swo­je kry­te­ria lite­rac­ko­ści i pro­gram wydaw­ni­czy. Ktoś czy­ta lub mówi na sce­nie sla­mu i dosta­je pod­nie­sio­ne ręce. W każ­dym z tych pokoi odby­wa się defi­nio­wa­nie, doci­na­nie i ukła­da­nie lite­ra­tu­ry na nowo. Każ­dy z nich wykre­śla gra­ni­ce.

Ilu­zja nośni­ków

I jest jesz­cze ilu­zja nie­za­leż­no­ści tre­ści i zna­czeń od środ­ków komu­ni­ka­cji. Tym­cza­sem zmia­na nośni­ka to nie­uchron­nie zmia­na sys­te­mu. Weź­my powieść: czy­ta­my te, któ­re powsta­ły kie­dyś jako lite­rac­kie tasiem­ce w odcin­kach, jak­by od począt­ku były tek­stem zwar­tym. Więk­sza jest szan­sa, że dziś Sien­kie­wicz pisał­by sce­na­riu­sze do seria­li na Net­flik­sie niż jeź­dził na festi­wa­le lite­rac­kie. Za coś dom trze­ba utrzy­mać.

A co z ora­tu­rą? Tak dłu­go przy­zwy­cza­ja­li­śmy się do ksią­żek jako pro­duk­tów dru­ko­wa­nych, że pozo­sta­je nie­mal­że nie­zau­wa­żo­na. Nie sły­chać tego na papie­rze, że słyn­ny Poemat o mie­ście Lubli­nie Cze­cho­wi­cza był słu­cho­wi­skiem (ręko­pis ma nawet dida­ska­lia!). I, że znacz­na część poezji ukra­iń­skiej powsta­je do czy­ta­nia na głos – trze­ba iść na spo­tka­nie z Żada­nem, ale on chwi­lo­wo wal­czy, żeby­śmy mogli sobie deba­to­wać, czy lite­ra­tu­rę rosyj­ską trze­ba wykląć.

Na szczę­ście są nagra­nia Dyla­na Tho­ma­sa, wier­sze zamó­wio­ne przez radio BBC, spo­tka­nia autor­skie Zadu­ry, opi­sa­na przez Bar­to­sza Wój­ci­ka kara­ib­ska tra­dy­cja ora­tu­ry i bry­tyj­skie nagro­dy za wiersz wyko­ny­wa­ny. Slam za spra­wą dyser­ta­cji dok­tor­skiej Dag­ma­ry Świer­kow­skiej został uzna­ny w Pol­sce za gatu­nek. Jest spo­ken word z pereł­ka­mi Kae Tem­pest i wresz­cie płyn­nie prze­cho­dzą­cy w muzy­kę świat hip hopu – bar­dziej tru­ba­dur­ski niż kto­kol­wiek z Poło­wu czy Szym­bor­skiej.

Na pew­no czy­ta­li­ście książ­ki w serii, któ­re mają zaszy­te stresz­cze­nia poprzed­nich tomów. Kie­dyś więk­sza była szan­sa, że ktoś serię zacznie czy­tać od czwar­te­go tomu, bo aku­rat taki był dostęp­ny w pobli­skiej biblio­te­ce czy księ­gar­ni. To jest przy­kład wpły­wu nośni­ków na zna­cze­nia. A zauwa­ży­li­ście, że są dziś książ­ki, któ­re pisa­ne są jak­by były to kolej­ne sce­ny tele­wi­zyj­ne­go seria­lu?

Ilu­zja nie­za­leż­no­ści kry­ty­ki

Albo to zupeł­ne nie­zau­wa­że­nie w powszech­nym obie­gu lite­rac­kim jak świat kry­ty­ki był uza­leż­nio­ny od roz­wo­ju mediów: od dzien­ni­ków i tygo­dni­ków przez Pega­za w tele­wi­zji (ktoś jesz­cze pamię­ta ten pro­gram?), dru­ko­wa­ne kwar­tal­ni­ki do „Biu­Le­ty­nu” i „Dwu­ty­go­dni­ka”).

Póź­niej tekst kry­tycz­ny przy­cze­pił się tam, gdzie była szan­sa na jakąś finan­so­wą sta­bil­ność, czy­li został tek­stem sier­mięż­nym i dłu­gim na potrze­by zbie­ra­nia punk­tów jak poke­mo­nów na uni­wer­sy­te­tach.

A jest też book­tok – spo­łecz­ność z tym samym, odwiecz­nym dyle­ma­tem tych, któ­rzy dzie­lą się opi­nia­mi: sprze­dać się czy się nie sprze­dać za dar­mo­we książ­ki lub umo­wę z Biu­rem? Bo model finan­so­wy prze­szedł płyn­nie od wier­szów­ki do umo­wy influ­en­cer­skiej. Co nie zna­czy, że nie ma w kul­tu­rze cie­ka­wych kry­ty­ków tego typu: Misty­cyzm Popkul­tu­ro­wy czy Kata­rzy­na Czaj­ka-Komi­niar­czyk to moje ulu­bio­ne przy­kła­dy, jeśli cho­dzi o popkul­tu­rę. Stric­te lite­rac­kie przy­kła­dy trud­no mi podać – może pod­cast Rewers był­by dla mnie naj­cie­kaw­szy?

Ilu­zja insty­tu­cji

Jak ktoś dziś jest spraw­ny spo­łecz­nie, to może spra­wić, jak Unia Lite­rac­ka, że zagło­dze­ni przez sys­tem biblio­te­ka­rze, któ­rzy trzy­ma­ją rdzeń obie­gu książ­ki wraz z księ­ga­rza­mi i wydaw­ca­mi, nie mie­li swo­je­go pane­lu na Współ­kon­gre­sie Kul­tu­ry, za to sto­wa­rzy­sze­nie pisa­rzom panel o biblio­te­ka­rzach zro­bi. Chciał­bym, żeby pisa­rze tak potra­fi­li sza­no­wać biblio­te­ka­rzy, jak oni sza­nu­ją lite­ra­tów.

W naro­dzie lite­rac­kim nie ma choć­by jed­ne­go pod­mio­tu, któ­ry by nie chciał dofi­nan­so­wa­nia (więk­sze­go dofi­nan­so­wa­nia lub naj­więk­sze­go dofi­nan­so­wa­nia, a naj­le­piej sta­bil­ne­go finan­so­wa­nia), bo tyl­ko tak moż­na przejść do kre­owa­nia sta­bil­ne­go obie­gu na swój obraz i podo­bień­stwo.

Kto miał do czy­nie­nia z poli­ty­ka­mi, a sam do par­tii nale­żeć nie chce, wie, że potrzeb­ny jest zwią­zek, sto­wa­rzy­sze­nie, spół­dziel­nia lub inna for­ma, któ­ra może pro­wa­dzić lob­bing.

Ilu­zja ponad­cza­so­wo­ści

A zauwa­ży­li­ście, że ziny wró­ci­ły? Wspie­ra­ją Pale­sty­nę, oso­by LGBTQ+, uchodź­ców i dają nadzie­ję mło­dzie­ży, że jest jakiś sys­tem lep­szy od sys­te­mu, albo że jest coś poza sys­te­mem jak poza nie­skoń­czo­nym mia­stem Bal­lar­da (wizu­al­nie naj­efek­tow­niej poka­za­ła ten kon­cept man­ga Bla­me!). Że się świat od zmian kli­ma­tu nie sta­nie jed­ną wiel­ką kata­stro­fą i nie roz­le­ci za ich życia w drob­ny mak (i tu trze­ba by prze­rwać, bo jed­nak wraz z makiem wkra­cza­my w świat nie­źle zglo­ba­li­zo­wa­ne­go nar­ko­biz­ne­su).

Ta „efe­me­rycz­ność” czy też „dzien­ni­kar­skość” dla mnie jest po pro­stu żar­li­wo­ścią i tro­ską. Łatwiej o nią na sla­mie czy w zinie, bo łatwiej jest reago­wać na bie­żą­co i nisko­kosz­to­wo, gdy nie trze­ba się mar­twić o kapi­tał sym­bo­licz­ny, rela­cje z poli­ty­ka­mi, klien­ta­mi czy gran­to­daw­ca­mi.

Ilu­zja czy­stej sztu­ki

Dla­cze­go dobrze dzia­ła­ją Festi­wa­le takie jak Sto­li­ca Języ­ka Pol­skie­go, wszel­kie kon­wen­ty fan­ta­sty­ki czy tar­gi książ­ki? Lite­ra­tu­ra to zawsze była tak­że roz­ryw­ka, a nie tyl­ko sztu­ka, a już na pew­no nie tyl­ko sztu­ka dla sztu­ki – ten wymysł odcho­dzą­cej w nie­pa­mięć ary­sto­kra­cji, prze­ra­żo­nej, że będzie musia­ła pra­co­wać jak wszy­scy dla jakie­goś wspól­ne­go dobra (lub po pro­stu prze­trwa­nia).

Ilu­zja postę­pu

A co ze sztucz­ną inte­li­gen­cją? Nie­etycz­nie wyko­na­ny, ale bar­dzo uży­tecz­ny trak­tor. Trud­no winić trak­tor za to, że mamy taki, a nie inny sys­tem rol­ni­czy. Trze­ba raczej zapy­tać, kto posia­da trak­tor, kto wytwa­rza trak­tor i kto daje kre­dyt na trak­tor. I jesz­cze: kto pisze nowe regu­la­cje doty­czą­ce trak­to­rów i pod czy­im wpły­wem?

Rzecz w tym, że tech­no­lo­gia jest jak pra­wo: wyzna­cza gra­ni­ce pola gry i usta­la zasa­dy sen­sow­no­ści prak­tyk kul­tu­ro­wych. Doty­czy to zarów­no mediów spo­łecz­no­ścio­wych, wyszu­ki­wa­rek jak i chat­bo­tów, któ­ry­mi porząd­ku­je­my tre­ści i rela­cje. Jest olbrzy­mi biz­nes w cyber­ne­ty­ce: two­rze­niu auto­ma­tycz­nych sys­te­mów ste­ro­wa­nia infor­ma­cja­mi i komu­ni­ka­cją, czy­li two­rze­nia inter­fej­sów. Każ­dy star­tup i kor­po­ra­cja IT chce dziś stać się plat­for­mą wymia­ny: Micro­soft, Apple, Ope­nAI, Ama­zon, Google (Alpha­bet) two­rzą bar­dzo real­ne i dosłow­ne śro­do­wi­ska, w któ­rych spę­dza­my dużą część życia i zara­bia­ją przede wszyst­kim na prze­twa­rza­niu infor­ma­cji.

Naj­smut­niej­szym obra­zem kapi­ta­li­zmu cyfro­we­go były dla mnie zawsze wiel­kie ple­ca­ki Ube­rE­ats noszo­ne przez kurie­rów, któ­rych trak­tu­je się jak funk­cję w apli­ka­cji. Oce­ny dzie­lą, rzą­dzą i for­ma­tu­ją w sek­to­rze HoRe­Ca, czy­li tam gdzie spę­dza­my czas wol­ny. Ale agre­ga­to­ry takie jak Lubi­my czy­tać, Film­web, Meta­cri­tic czy Rot­ten­To­ma­to­es są dziś też waż­nym ele­men­tem prak­tyk odbio­ru kul­tu­ry.

Ilu­zja mul­ti­me­dial­no­ści

Mul­ti­me­dial­ność to po pro­stu wie­lo­zmy­sło­wość. Lite­ra­tu­ra jest dziś jed­nym z obie­gów takiej wie­lo­zmy­sło­wej komu­ni­ka­cji, któ­ra żyje w cywi­li­za­cji posłu­gu­ją­cej się maszy­na­mi cyfro­wy­mi do prze­twa­rza­nia wra­żeń zmy­sło­wych i myśli.

Owa skłó­co­na i popeł­nia­ją­ca ludo­bój­stwa spo­łecz­ność mię­dzy­na­ro­do­wa komu­ni­ku­je się bar­dzo sku­tecz­nie za pomo­cą 5G (wra­ca więc wideo i powsta­je wide­oesej) i w spo­sób zglo­ba­li­zo­wa­ny, co wyma­ga od nas zupeł­nie nowej wyobraź­ni pla­ne­tar­nej (o czym pisa­ła ład­nie w Czu­łym nar­ra­to­rze Tokar­czuk).

Tym bar­dziej, że komu­ni­ka­cja sta­ła się dziś bły­ska­wicz­na i inten­syw­na, co obcią­ża nasze tkan­ki na tysią­ce spo­so­bów i pozwa­la na czer­pa­nie zysków z dostar­cza­nia nie­ustan­ne­go dopły­wu dopa­mi­ny do mózgu. Obie­gi lite­rac­kie same gra­ją w klik­nię­cia i widocz­ność, a jed­no­cze­śnie pró­bu­ją ją prze­kro­czyć, poszu­ku­jąc sta­nów sku­pie­nia i wraż­li­wo­ści.

W tym sen­sie zarów­no ciche czy­ta­nie, jak i udział w wyda­rze­niach na żywo, takich jak festi­wa­le i sla­my może stać się dziś ele­men­tem umy­sło­wej higie­ny, któ­rej war­to uczyć w cza­sach biz­ne­su uwa­gi. Waż­ne jed­nak, żeby potra­fić powstrzy­mać się od napeł­nia­nia takich doświad­czeń kolej­ny­mi bodź­ca­mi – jeśli wszyst­ko pika, mru­ga, świe­ci i błysz­czy to nie­ko­niecz­nie jest efekt, o jaki nam cho­dzi­ło. Bo przede wszyst­kim język pisa­ny i mówio­ny wciąż jest naj­efek­tyw­niej­szym spo­so­bem wymia­ny myśli, czy­li prze­two­rzo­nych wra­żeń zmy­sło­wych. Gdy więc wal­czy­my w swo­ich obie­gach lite­rac­kich o uwa­gę, war­to wie­dzieć, po co to robi­my.

Jeste­śmy w sta­nie udo­sko­na­lać narzę­dzia, ale cia­ło ludz­kie moż­na na razie jedy­nie opty­ma­li­zo­wać: leczyć, uzbra­jać w oku­la­ry i samo­cho­dy, ćwi­czyć i uczyć. Co nie­któ­rzy prze­twa­rza­ją też cia­ła ina­czej: ude­rza­ją w nie dro­na­mi i rakie­ta­mi – i to znów nie aber­ra­cja, a prze­dłu­że­nie moż­li­wo­ści tech­no­lo­gicz­nych. Osta­tecz­ny, prze­ra­ża­ją­cy i śmier­tel­nie groź­ny spo­sób rzą­dze­nia ludz­ki­mi spo­łecz­no­ścia­mi poprzez tech­no­lo­gię.

Ilu­zja lite­rac­ko­ści

I tu może­my przejść do kwe­stii rela­cji lite­ra­tu­ry z inny­mi sztu­ka­mi.

Gdy jesz­cze Urszu­la Paw­lic­ka zaj­mo­wa­ła się lite­ra­tu­rą cyfro­wą, to pisa­ła o gra­ni­cach lite­ra­tu­ry, a jak już się zmę­czy­ła nie­ustan­ny­mi pyta­nia­mi naukow­ców przy­zwy­cza­jo­nych do tech­no­lo­gii dru­ku (któ­re i ja pamię­tam), to napi­sa­ła tekst „Czy na tych zaję­ciach jest lite­ra­tu­ra? O lite­rac­ko­ści lite­ra­tu­ry cyfro­wej”. Że zacy­tu­ję:

Nie ma jed­no­znacz­ne­go kry­te­rium, ist­nie­ją wyłącz­nie wyznacz­ni­ki decy­du­ją­ce o przy­zna­wa­niu cha­rak­te­ru lite­rac­kie­go. Celem uczest­ni­ków komu­ni­ka­cji lite­rac­kiej jest, w obli­czu trans­me­dial­no­ści i trans­dy­scy­pli­nar­no­ści, uza­sad­nie­nie potrze­by roz­wo­ju i mody­fi­ka­cji samej lite­ra­tu­ry oraz przy tym wzmoc­nie­nie wraż­li­wo­ści lite­rac­kiej.

(Paw­lic­ka U. „Czy na tych zaję­ciach jest lite­ra­tu­ra? O lite­rac­ko­ści lite­ra­tu­ry cyfro­wej”, w: Paw­lic­ka U. Lite­ra­tu­ra cyfro­wa, w stro­nę podej­ścia pro­ce­su­al­ne­go, Gdańsk 2017, s. 254–255).

Wiel­ką lek­cją krót­kiej histo­rii pol­skiej lite­ra­tu­ry cyfro­wej było roz­cza­ro­wa­nie tech­no­lo­gia­mi – płyn­ne przej­ście od nadziei na demo­kra­ty­za­cję sztu­ki do zauwa­że­nia faszy­zu­ją­ce­go i tota­li­tar­ne­go cha­rak­te­ru kor­po­ra­cyj­ne­go kapi­ta­li­zmu tech­no­lo­gicz­ne­go. Zasa­dy gry ste­ru­je się algo­ryt­ma­mi – pod­da­ni cią­gle pyta­ją: jak algo­rytm obła­ska­wić? Może nie aż tak dosad­nie jak ja teraz, ale o przej­ściu od uto­pii do kry­ty­ki kor­po­ra­cji Paw­lic­ka tak­że już pisa­ła http://wakat.sdk.pl/na-marginesie-rozwazan-o-literaturze-cyfrowej-w-kontekscie-posthumanizmu/.

W tym wie­lo­zmy­sło­wym doświad­cze­niu, któ­re­go dostar­cza­ją nam dziś tech­no­lo­gie cyfro­we, poezja eks­pe­ry­men­tal­na sta­ra­ła się wal­czyć o naszą wraż­li­wość na świat. Prze­gra­li­śmy bitwy o wzrok i słuch, toczy się bitwa o ruch, a zapach i smak sta­ły się dziś dobra­mi luk­su­so­wy­mi.

Prze­szli­śmy od świa­ta dzieł do świa­ta zawar­to­ści plat­form i biblio­tek cyfro­wych. Tre­ści to dobre, pol­skie sło­wo, bo ozna­cza tak­że tre­ści żołąd­ko­we. Dostar­cza­nie tre­ści to kul­tu­ro­wy biz­nes – Spo­ti­fy, Kin­dle, stre­aming, YouTu­be czy Tik­Tok to plat­for­my con­ten­to­we. Cięż­ko dziś powie­dzieć, czy felie­ton na Face­bo­oku czy film na Tik­To­ku mogą ist­nieć jak­kol­wiek bez swo­jej plat­for­my. A gdy plat­for­ma zni­ka, to zni­ka­ją wraz z nią dzie­ła – wie każ­dy, kto pró­bo­wał zagrać w jed­ną z mniej popu­lar­nych gier kom­pu­te­ro­wych z dzie­ciń­stwa, któ­ra była wyda­na na star­szy sys­tem ope­ra­cyj­ny czy kon­so­lę. Tre­ści czę­sto się już nie posia­da –- otrzy­mu­je się jedy­nie dostęp do tre­ści. W for­mie audio­bo­oków i e‑booków tak też sta­ło się z lite­ra­tu­rą, a prze­cież ja lubię swo­je­go Kindle’a i dostrze­gam jego uży­tecz­ność.

W tym wszyst­kim lite­rac­kość gry, sztu­ki teatral­nej czy nawet dzie­ła sztu­ki (ase­mic wri­ting Miro­na Tee, ale też dużo bar­dziej zna­ny Dróżdż) powin­na być dla nas oczy­wi­sto­ścią. Gdy pró­bo­wa­łem okre­ślić pozy­cję lite­ra­tu­ry cyfro­wej, to pro­po­no­wa­łem defi­nio­wać ją jako języ­ko­wą sztu­kę nowych mediów.

Jed­no­cze­śnie powsta­ją kon­wer­gent­ne uni­wer­sa: Gwiezd­ne Woj­ny, Poke­mo­ny, Star Trek, War­ham­mer, Marvel, Wiedź­min to dziś książ­ki, gry, komik­sy, sztu­ki, musi­ca­le czy kon­cer­ty. Są tam publi­ka­cje ofi­cjal­ne i fanow­skie, ale wszyst­ko dzia­ła razem. Jed­no­cze­śnie takie uni­wer­sum nie powsta­je szyb­ko: inku­ba­cja wiedź­mi­na od pierw­szych opo­wia­dań do glo­bal­nej sła­wy gry i seria­lu trwa­ła kil­ka­dzie­siąt lat. I w tym sen­sie rela­cja lite­ra­tu­ry do innych sztuk jest zawsze wza­jem­na i cza­sem uży­tecz­na.

Sztu­ka opar­ta na moż­li­wo­ściach języ­ka roz­wi­ja nasze zdol­no­ści komu­ni­ka­cyj­ne. Ilu­zja lite­ra­tu­ry jest naszym habi­ta­tem, wiecz­nym – jak na dłu­gość ludz­kie­go życia – pro­ce­sem two­rzo­nym w wie­lu zde­rza­ją­cych się ze sobą obie­gach. Jed­no­cze­śnie cią­gle trwa też pro­ces zapo­mi­na­nia i rein­ter­pre­to­wa­nia pamię­ci o prze­szło­ści, bo czło­wiek taki już jest, że zapo­mi­na. Szko­da mi, że tak wąsko zakre­śla się obieg lite­rac­ki na stu­diach lite­ra­tu­ro­znaw­czych, bo póź­niej nie zda­je­my sobie spra­wy, jak waż­ną rolę odgry­wa lite­ra­tu­ro­znaw­stwo i języ­ko­znaw­stwo, albo sze­rzej: współ­cze­sna huma­ni­sty­ka.

Ilu­zja koń­ca lite­ra­tu­ry

Był taki wiersz Heaneya o gra­ni­cy. Jak przez mgłę pamię­tam, że było w nim dużo kara­bi­nów i chy­ba tro­chę stra­chu przy prze­kra­cza­niu gra­ni­cy. Napię­cie mię­dzy pry­wat­nym i publicz­nym. Na gra­ni­cach wciąż umie­ra­ją ludzie, więc nie jeste­śmy tacy wspa­nia­li, jak nam się wyda­je. Gra­ni­ce są też poprzez mor­do­wa­nie prze­su­wa­ne – choć­by przez impe­rium rosyj­skie, ale też przez inne impe­ria oraz kra­je. Media spo­łecz­no­ścio­we przy gra­ni­cy, gdy chce się zain­ter­we­nio­wać woj­sko­wo, moż­na łatwo wyłą­czyć.

Dla mnie naj­pięk­niej­sza książ­ka o lite­ra­tu­rze to Opo­wia­da­nie świa­ta Urszu­li Le Guin. Obca cywi­li­za­cja tak się tam zachły­snę­ła ideą cywi­li­za­cyj­ne­go i tech­no­lo­gicz­ne­go, moder­ni­stycz­ne­go postę­pu, że nie­licz­ni musie­li rato­wać ostat­nią, wiel­ką biblio­te­kę, któ­ra dawa­ła tej cywi­li­za­cji jedy­ny korzeń i połą­cze­nie z tra­dy­cją. I musia­ła to robić wysłan­nicz­ka Eku­me­ny, któ­ra z kolei sama cier­pia­ła w prze­szło­ści na swo­jej pla­ne­cie z powo­du fun­da­men­ta­li­zmu reli­gij­ne­go.

Lite­ra­tu­ra spla­ta świat na spo­sób lite­rac­ki. Książ­ki są po to, żeby­śmy mogli myśleć cudzy­mi myśla­mi i żeby­śmy mogli trzy­mać w pamię­ci myśli swo­je i myśli wspól­ne.

Jestem sobie w sta­nie wyobra­zić myślok­siąż­ki, ale nie chciał­bym, żeby Elon Musk był ich wydaw­cą.

Zamiast szu­kać jed­nej gra­ni­cy lite­ra­tu­ry, może­my uczyć się widzieć, jak płyn­nie bie­gnie ona mię­dzy obie­ga­mi. I jak w epo­ce prze­cią­że­nia two­rzy cza­sem prze­strze­nie sku­pie­nia, sen­su, sprze­ci­wu lub wspól­nych doświad­czeń i prze­żyć.

W koń­cu grec­ki sofi­sta Gor­giasz prze­ko­ny­wał, że nawet jeśli nic nie ist­nie­je, to war­to dać się oszu­kać poezji. I jestem gotów uwie­rzyć tej ilu­zji sprzed tysiąc­le­ci.

O AUTORZE

Grzegorz Jędrek

Ur. 1988. Slamer, poeta, doktor literaturoznawstwa, humanista cyfrowy. Związany z Katedrą Teorii i Antropologii Literatury KUL. Autor książki Zaburzenia interfejsu przyjemności (2021) z zakresu humanistyki cyfrowej. Twórca popularnego bloga o PR i marketingu kultury wniedoczasie.pl. Współpracował przy książce Budowanie organizacji (2023), wydanej przez Narodowe Centrum Kultury. Autor bloga o marketingu kultury wniedoczasie.pl, który prowadzi od 2017 roku. Razem z zespołem pracował dla kilkudziesięciu instytucji kultury w całej Polsce i przeszkolił ponad 700 osób z sektora. Ma na swoim koncie m.in. pracę w biurze prasowym w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin, zarządzanie komunikacją międzynarodowego Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, współpracę z Agencją Warszawa, opiekę nad mediami społecznościowymi KUL oraz wsparcie komunikacji marek z wielu sektorów. Prowadził warsztaty m.in. na zlecenie NCK, IKM, NIKiDW, PIK czy ŁDK. Debiutował na łamach „Akcentu”, ponadto publikował m.in. w „Arteriach”, „Odrze”, „Wakacie”, „Stonerze Polskim” i „Brokacie”. Autor zbiorów wierszy Badland (2012) i Psylocybina (2023, publikacja online: utopie.pl/psylocybina), nie pracuje nad kolejnym tomem wierszy Daruma. Występuje na slamach poetyckich na lokalnych scenach w wielu polskich miastach. Pochodzi z Lipia k. Częstochowy, obecnie mieszka w Lublinie.