Iluzja literatury – obiegi, granice i ekonomie uwagi
Grzegorz Jędrek
Głos Grzegorza Jędrka w debacie „Granice literatury”.
strona debaty
Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”Iluzja? Żeby tylko jedna. Literatura nie ma granic, ma obiegi. I każdy obieg wykreśla swoje literackie mapy, próbując umiejscowić innych tak, jak im wygodnie. Zamiast pytać, gdzie kończy się literatura, myślę o tym jak przepływa między tymi obiegami i kto wyznacza jej granice.
Ale to trzeba by zacząć od tych nieszczęsnych 1354 osób – które składają się rzekomo na stałą Enzensbergera – co to ponoć poezję lubią w każdym czasie i kraju. Głupota, ale na tyle ładna, że powtarzana skutecznie. A jednocześnie niesie w sobie opowieść o wyjątkowości ludzi, którzy są na poezję uwrażliwieni.
Takich iluzji jest więcej: przychodzi krytyk i powołuje kanon, pojawia się nauczyciel i uczy tradycji, nadchodzi ministra edukacji i każe robić listę lektur, a ministra kultury zamawia programy grantowe. Ktoś właśnie jest młody, więc na scenę wychodzi w szpiczastej czapce i odczytuje manifest. Ktoś inny ma wydawnictwo, więc przyjmuje swoje kryteria literackości i program wydawniczy. Ktoś czyta lub mówi na scenie slamu i dostaje podniesione ręce. W każdym z tych pokoi odbywa się definiowanie, docinanie i układanie literatury na nowo. Każdy z nich wykreśla granice.
Iluzja nośników
I jest jeszcze iluzja niezależności treści i znaczeń od środków komunikacji. Tymczasem zmiana nośnika to nieuchronnie zmiana systemu. Weźmy powieść: czytamy te, które powstały kiedyś jako literackie tasiemce w odcinkach, jakby od początku były tekstem zwartym. Większa jest szansa, że dziś Sienkiewicz pisałby scenariusze do seriali na Netfliksie niż jeździł na festiwale literackie. Za coś dom trzeba utrzymać.
A co z oraturą? Tak długo przyzwyczajaliśmy się do książek jako produktów drukowanych, że pozostaje niemalże niezauważona. Nie słychać tego na papierze, że słynny Poemat o mieście Lublinie Czechowicza był słuchowiskiem (rękopis ma nawet didaskalia!). I, że znaczna część poezji ukraińskiej powstaje do czytania na głos – trzeba iść na spotkanie z Żadanem, ale on chwilowo walczy, żebyśmy mogli sobie debatować, czy literaturę rosyjską trzeba wykląć.
Na szczęście są nagrania Dylana Thomasa, wiersze zamówione przez radio BBC, spotkania autorskie Zadury, opisana przez Bartosza Wójcika karaibska tradycja oratury i brytyjskie nagrody za wiersz wykonywany. Slam za sprawą dysertacji doktorskiej Dagmary Świerkowskiej został uznany w Polsce za gatunek. Jest spoken word z perełkami Kae Tempest i wreszcie płynnie przechodzący w muzykę świat hip hopu – bardziej trubadurski niż ktokolwiek z Połowu czy Szymborskiej.
Na pewno czytaliście książki w serii, które mają zaszyte streszczenia poprzednich tomów. Kiedyś większa była szansa, że ktoś serię zacznie czytać od czwartego tomu, bo akurat taki był dostępny w pobliskiej bibliotece czy księgarni. To jest przykład wpływu nośników na znaczenia. A zauważyliście, że są dziś książki, które pisane są jakby były to kolejne sceny telewizyjnego serialu?
Iluzja niezależności krytyki
Albo to zupełne niezauważenie w powszechnym obiegu literackim jak świat krytyki był uzależniony od rozwoju mediów: od dzienników i tygodników przez Pegaza w telewizji (ktoś jeszcze pamięta ten program?), drukowane kwartalniki do „BiuLetynu” i „Dwutygodnika”).
Później tekst krytyczny przyczepił się tam, gdzie była szansa na jakąś finansową stabilność, czyli został tekstem siermiężnym i długim na potrzeby zbierania punktów jak pokemonów na uniwersytetach.
A jest też booktok – społeczność z tym samym, odwiecznym dylematem tych, którzy dzielą się opiniami: sprzedać się czy się nie sprzedać za darmowe książki lub umowę z Biurem? Bo model finansowy przeszedł płynnie od wierszówki do umowy influencerskiej. Co nie znaczy, że nie ma w kulturze ciekawych krytyków tego typu: Mistycyzm Popkulturowy czy Katarzyna Czajka-Kominiarczyk to moje ulubione przykłady, jeśli chodzi o popkulturę. Stricte literackie przykłady trudno mi podać – może podcast Rewers byłby dla mnie najciekawszy?
Iluzja instytucji
Jak ktoś dziś jest sprawny społecznie, to może sprawić, jak Unia Literacka, że zagłodzeni przez system bibliotekarze, którzy trzymają rdzeń obiegu książki wraz z księgarzami i wydawcami, nie mieli swojego panelu na Współkongresie Kultury, za to stowarzyszenie pisarzom panel o bibliotekarzach zrobi. Chciałbym, żeby pisarze tak potrafili szanować bibliotekarzy, jak oni szanują literatów.
W narodzie literackim nie ma choćby jednego podmiotu, który by nie chciał dofinansowania (większego dofinansowania lub największego dofinansowania, a najlepiej stabilnego finansowania), bo tylko tak można przejść do kreowania stabilnego obiegu na swój obraz i podobieństwo.
Kto miał do czynienia z politykami, a sam do partii należeć nie chce, wie, że potrzebny jest związek, stowarzyszenie, spółdzielnia lub inna forma, która może prowadzić lobbing.
Iluzja ponadczasowości
A zauważyliście, że ziny wróciły? Wspierają Palestynę, osoby LGBTQ+, uchodźców i dają nadzieję młodzieży, że jest jakiś system lepszy od systemu, albo że jest coś poza systemem jak poza nieskończonym miastem Ballarda (wizualnie najefektowniej pokazała ten koncept manga Blame!). Że się świat od zmian klimatu nie stanie jedną wielką katastrofą i nie rozleci za ich życia w drobny mak (i tu trzeba by przerwać, bo jednak wraz z makiem wkraczamy w świat nieźle zglobalizowanego narkobiznesu).
Ta „efemeryczność” czy też „dziennikarskość” dla mnie jest po prostu żarliwością i troską. Łatwiej o nią na slamie czy w zinie, bo łatwiej jest reagować na bieżąco i niskokosztowo, gdy nie trzeba się martwić o kapitał symboliczny, relacje z politykami, klientami czy grantodawcami.
Iluzja czystej sztuki
Dlaczego dobrze działają Festiwale takie jak Stolica Języka Polskiego, wszelkie konwenty fantastyki czy targi książki? Literatura to zawsze była także rozrywka, a nie tylko sztuka, a już na pewno nie tylko sztuka dla sztuki – ten wymysł odchodzącej w niepamięć arystokracji, przerażonej, że będzie musiała pracować jak wszyscy dla jakiegoś wspólnego dobra (lub po prostu przetrwania).
Iluzja postępu
A co ze sztuczną inteligencją? Nieetycznie wykonany, ale bardzo użyteczny traktor. Trudno winić traktor za to, że mamy taki, a nie inny system rolniczy. Trzeba raczej zapytać, kto posiada traktor, kto wytwarza traktor i kto daje kredyt na traktor. I jeszcze: kto pisze nowe regulacje dotyczące traktorów i pod czyim wpływem?
Rzecz w tym, że technologia jest jak prawo: wyznacza granice pola gry i ustala zasady sensowności praktyk kulturowych. Dotyczy to zarówno mediów społecznościowych, wyszukiwarek jak i chatbotów, którymi porządkujemy treści i relacje. Jest olbrzymi biznes w cybernetyce: tworzeniu automatycznych systemów sterowania informacjami i komunikacją, czyli tworzenia interfejsów. Każdy startup i korporacja IT chce dziś stać się platformą wymiany: Microsoft, Apple, OpenAI, Amazon, Google (Alphabet) tworzą bardzo realne i dosłowne środowiska, w których spędzamy dużą część życia i zarabiają przede wszystkim na przetwarzaniu informacji.
Najsmutniejszym obrazem kapitalizmu cyfrowego były dla mnie zawsze wielkie plecaki UberEats noszone przez kurierów, których traktuje się jak funkcję w aplikacji. Oceny dzielą, rządzą i formatują w sektorze HoReCa, czyli tam gdzie spędzamy czas wolny. Ale agregatory takie jak Lubimy czytać, Filmweb, Metacritic czy RottenTomatoes są dziś też ważnym elementem praktyk odbioru kultury.
Iluzja multimedialności
Multimedialność to po prostu wielozmysłowość. Literatura jest dziś jednym z obiegów takiej wielozmysłowej komunikacji, która żyje w cywilizacji posługującej się maszynami cyfrowymi do przetwarzania wrażeń zmysłowych i myśli.
Owa skłócona i popełniająca ludobójstwa społeczność międzynarodowa komunikuje się bardzo skutecznie za pomocą 5G (wraca więc wideo i powstaje wideoesej) i w sposób zglobalizowany, co wymaga od nas zupełnie nowej wyobraźni planetarnej (o czym pisała ładnie w Czułym narratorze Tokarczuk).
Tym bardziej, że komunikacja stała się dziś błyskawiczna i intensywna, co obciąża nasze tkanki na tysiące sposobów i pozwala na czerpanie zysków z dostarczania nieustannego dopływu dopaminy do mózgu. Obiegi literackie same grają w kliknięcia i widoczność, a jednocześnie próbują ją przekroczyć, poszukując stanów skupienia i wrażliwości.
W tym sensie zarówno ciche czytanie, jak i udział w wydarzeniach na żywo, takich jak festiwale i slamy może stać się dziś elementem umysłowej higieny, której warto uczyć w czasach biznesu uwagi. Ważne jednak, żeby potrafić powstrzymać się od napełniania takich doświadczeń kolejnymi bodźcami – jeśli wszystko pika, mruga, świeci i błyszczy to niekoniecznie jest efekt, o jaki nam chodziło. Bo przede wszystkim język pisany i mówiony wciąż jest najefektywniejszym sposobem wymiany myśli, czyli przetworzonych wrażeń zmysłowych. Gdy więc walczymy w swoich obiegach literackich o uwagę, warto wiedzieć, po co to robimy.
Jesteśmy w stanie udoskonalać narzędzia, ale ciało ludzkie można na razie jedynie optymalizować: leczyć, uzbrajać w okulary i samochody, ćwiczyć i uczyć. Co niektórzy przetwarzają też ciała inaczej: uderzają w nie dronami i rakietami – i to znów nie aberracja, a przedłużenie możliwości technologicznych. Ostateczny, przerażający i śmiertelnie groźny sposób rządzenia ludzkimi społecznościami poprzez technologię.
Iluzja literackości
I tu możemy przejść do kwestii relacji literatury z innymi sztukami.
Gdy jeszcze Urszula Pawlicka zajmowała się literaturą cyfrową, to pisała o granicach literatury, a jak już się zmęczyła nieustannymi pytaniami naukowców przyzwyczajonych do technologii druku (które i ja pamiętam), to napisała tekst „Czy na tych zajęciach jest literatura? O literackości literatury cyfrowej”. Że zacytuję:
Nie ma jednoznacznego kryterium, istnieją wyłącznie wyznaczniki decydujące o przyznawaniu charakteru literackiego. Celem uczestników komunikacji literackiej jest, w obliczu transmedialności i transdyscyplinarności, uzasadnienie potrzeby rozwoju i modyfikacji samej literatury oraz przy tym wzmocnienie wrażliwości literackiej.
(Pawlicka U. „Czy na tych zajęciach jest literatura? O literackości literatury cyfrowej”, w: Pawlicka U. Literatura cyfrowa, w stronę podejścia procesualnego, Gdańsk 2017, s. 254–255).
Wielką lekcją krótkiej historii polskiej literatury cyfrowej było rozczarowanie technologiami – płynne przejście od nadziei na demokratyzację sztuki do zauważenia faszyzującego i totalitarnego charakteru korporacyjnego kapitalizmu technologicznego. Zasady gry steruje się algorytmami – poddani ciągle pytają: jak algorytm obłaskawić? Może nie aż tak dosadnie jak ja teraz, ale o przejściu od utopii do krytyki korporacji Pawlicka także już pisała http://wakat.sdk.pl/na-marginesie-rozwazan-o-literaturze-cyfrowej-w-kontekscie-posthumanizmu/.
W tym wielozmysłowym doświadczeniu, którego dostarczają nam dziś technologie cyfrowe, poezja eksperymentalna starała się walczyć o naszą wrażliwość na świat. Przegraliśmy bitwy o wzrok i słuch, toczy się bitwa o ruch, a zapach i smak stały się dziś dobrami luksusowymi.
Przeszliśmy od świata dzieł do świata zawartości platform i bibliotek cyfrowych. Treści to dobre, polskie słowo, bo oznacza także treści żołądkowe. Dostarczanie treści to kulturowy biznes – Spotify, Kindle, streaming, YouTube czy TikTok to platformy contentowe. Ciężko dziś powiedzieć, czy felieton na Facebooku czy film na TikToku mogą istnieć jakkolwiek bez swojej platformy. A gdy platforma znika, to znikają wraz z nią dzieła – wie każdy, kto próbował zagrać w jedną z mniej popularnych gier komputerowych z dzieciństwa, która była wydana na starszy system operacyjny czy konsolę. Treści często się już nie posiada –- otrzymuje się jedynie dostęp do treści. W formie audiobooków i e‑booków tak też stało się z literaturą, a przecież ja lubię swojego Kindle’a i dostrzegam jego użyteczność.
W tym wszystkim literackość gry, sztuki teatralnej czy nawet dzieła sztuki (asemic writing Mirona Tee, ale też dużo bardziej znany Dróżdż) powinna być dla nas oczywistością. Gdy próbowałem określić pozycję literatury cyfrowej, to proponowałem definiować ją jako językową sztukę nowych mediów.
Jednocześnie powstają konwergentne uniwersa: Gwiezdne Wojny, Pokemony, Star Trek, Warhammer, Marvel, Wiedźmin to dziś książki, gry, komiksy, sztuki, musicale czy koncerty. Są tam publikacje oficjalne i fanowskie, ale wszystko działa razem. Jednocześnie takie uniwersum nie powstaje szybko: inkubacja wiedźmina od pierwszych opowiadań do globalnej sławy gry i serialu trwała kilkadziesiąt lat. I w tym sensie relacja literatury do innych sztuk jest zawsze wzajemna i czasem użyteczna.
Sztuka oparta na możliwościach języka rozwija nasze zdolności komunikacyjne. Iluzja literatury jest naszym habitatem, wiecznym – jak na długość ludzkiego życia – procesem tworzonym w wielu zderzających się ze sobą obiegach. Jednocześnie ciągle trwa też proces zapominania i reinterpretowania pamięci o przeszłości, bo człowiek taki już jest, że zapomina. Szkoda mi, że tak wąsko zakreśla się obieg literacki na studiach literaturoznawczych, bo później nie zdajemy sobie sprawy, jak ważną rolę odgrywa literaturoznawstwo i językoznawstwo, albo szerzej: współczesna humanistyka.
Iluzja końca literatury
Był taki wiersz Heaneya o granicy. Jak przez mgłę pamiętam, że było w nim dużo karabinów i chyba trochę strachu przy przekraczaniu granicy. Napięcie między prywatnym i publicznym. Na granicach wciąż umierają ludzie, więc nie jesteśmy tacy wspaniali, jak nam się wydaje. Granice są też poprzez mordowanie przesuwane – choćby przez imperium rosyjskie, ale też przez inne imperia oraz kraje. Media społecznościowe przy granicy, gdy chce się zainterweniować wojskowo, można łatwo wyłączyć.
Dla mnie najpiękniejsza książka o literaturze to Opowiadanie świata Urszuli Le Guin. Obca cywilizacja tak się tam zachłysnęła ideą cywilizacyjnego i technologicznego, modernistycznego postępu, że nieliczni musieli ratować ostatnią, wielką bibliotekę, która dawała tej cywilizacji jedyny korzeń i połączenie z tradycją. I musiała to robić wysłanniczka Ekumeny, która z kolei sama cierpiała w przeszłości na swojej planecie z powodu fundamentalizmu religijnego.
Literatura splata świat na sposób literacki. Książki są po to, żebyśmy mogli myśleć cudzymi myślami i żebyśmy mogli trzymać w pamięci myśli swoje i myśli wspólne.
Jestem sobie w stanie wyobrazić myśloksiążki, ale nie chciałbym, żeby Elon Musk był ich wydawcą.
Zamiast szukać jednej granicy literatury, możemy uczyć się widzieć, jak płynnie biegnie ona między obiegami. I jak w epoce przeciążenia tworzy czasem przestrzenie skupienia, sensu, sprzeciwu lub wspólnych doświadczeń i przeżyć.
W końcu grecki sofista Gorgiasz przekonywał, że nawet jeśli nic nie istnieje, to warto dać się oszukać poezji. I jestem gotów uwierzyć tej iluzji sprzed tysiącleci.
O AUTORZE
Grzegorz Jędrek
Ur. 1988. Slamer, poeta, doktor literaturoznawstwa, humanista cyfrowy. Związany z Katedrą Teorii i Antropologii Literatury KUL. Autor książki Zaburzenia interfejsu przyjemności (2021) z zakresu humanistyki cyfrowej. Twórca popularnego bloga o PR i marketingu kultury wniedoczasie.pl. Współpracował przy książce Budowanie organizacji (2023), wydanej przez Narodowe Centrum Kultury. Autor bloga o marketingu kultury wniedoczasie.pl, który prowadzi od 2017 roku. Razem z zespołem pracował dla kilkudziesięciu instytucji kultury w całej Polsce i przeszkolił ponad 700 osób z sektora. Ma na swoim koncie m.in. pracę w biurze prasowym w Kancelarii Prezydenta Miasta Lublin, zarządzanie komunikacją międzynarodowego Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, współpracę z Agencją Warszawa, opiekę nad mediami społecznościowymi KUL oraz wsparcie komunikacji marek z wielu sektorów. Prowadził warsztaty m.in. na zlecenie NCK, IKM, NIKiDW, PIK czy ŁDK. Debiutował na łamach „Akcentu”, ponadto publikował m.in. w „Arteriach”, „Odrze”, „Wakacie”, „Stonerze Polskim” i „Brokacie”. Autor zbiorów wierszy Badland (2012) i Psylocybina (2023, publikacja online: utopie.pl/psylocybina), nie pracuje nad kolejnym tomem wierszy Daruma. Występuje na slamach poetyckich na lokalnych scenach w wielu polskich miastach. Pochodzi z Lipia k. Częstochowy, obecnie mieszka w Lublinie.
