Literatura w mediach społecznościowych – ekspozycja, skrót, kontakt
Aleksandra Kasprzak
Głos Aleksandry Kasprzak w debacie „Granice literatury”.
strona debaty
Gdzie dziś kończy się literatura? Wprowadzenie do debaty „Granice literatury”Gdy na świecie dzieję się coś złego, siadam na sedesie i scrolluję rolki na Instagramie.
Za każdym razem, gdy Polska łamie się wpół, gdy pęka mi serce, jakby było talarkiem z Lajkonika, gdy zbliża się Ten Dół, po którym wszystko jest smutne jak to, że to nie moja przyjaciółka dostała nominację do Nike, zdejmuję majtki i szczam na to.
Nie polecam. Podobno robią się od tego hemoroidy. Tak mi powiedziała koleżanka.
A potem wysłała mi rolkę, w której szajka bobrów szabruje Żabkę; słodkie maincoony prężą brzuszki; klaun gra na mandolinie; w Strefie Gazy zginęło dziś co najmniej 66 osób; Książulo poleca mega kebsa na Bemowie; w Strefie Gazy zginęło dziś co najmniej 66 osób; kaczki pływają w kolorowych kubkach i strzelają laserami ze smacznej kawusi; w Strefie Gazy zginęło dziś co najmniej 66 osób; starsza pani pokazuje, jak działa folia aluminiowa; kitku robi plask; Jezusek z AI otwiera drzwi do pokoju, jeśli go kochasz skomentuj „amen”.
Przeklikiwanie się przez internetowy muł, doom scrolling, viral moments of climate change – mnogość internetowych rejestrów sprawia, że czasami brakuje mi słów. A czasem mam ich za wiele. To tylko krótki zapis podróży przez algorytm reelsów na Instagramie. Jeśli dodamy do tego Reddit, labubu, redpill, darknet, to mamy już cztery wyraziste światy literackie.
Media społecznościowe są dla literatury niezwykle hojne: dostarczają całą masę contentu. Ale rozumiem też kontrargument po stronie obaw: wszystkie memy, rolki i podstrony w pewnym sensie robią literaturze konkurencję. Kto choć raz nie wybrał scrollowania słodkich kotków zamiast czytania najnowszych polskich debiutów prozatorskich, ten nie istnieje.
Publikacja wiersza online, wrzucenie książki na Wattpada, nagranie rolki z procesu powstawania poematu to dopiero początek. Prawdziwa literatura zaczyna się w komentarzach. Scrollowanie tego, co piszą inni, jest inspirujące – to podglądactwo z subskrypcją premium. Można włamać się do czyjejś awantury i śledzić ją dzień po dniu, edycja po edycji. Można w niej namieszać. Patrzeć jak gnije. Baitować. Przetwarzać. Jak kolega z redakcji, który nagrał na podstawie hejtów na mój temat piosenkę.
Literatura nie tylko na stałe zagościła w mediach społecznościowych, ale media społecznościowe dosłownie stały się literaturą. Storytellingowi influencerzy snują swoje życie jak opowiadanie; reklama zawieszki do kibla sprzedawana jest jako historia o panice przed wizytą matki, której oczy dojrzą każdy brud (wiem, bo sama pisałam i występowałam); dramy ocierają się o kryminał, a nawet ich nazwy mają literackie motywy (Pandora Gate, Perseusz).
„Socialmediowanie” literatury to kontakt: wracając z pracy, trafiam na lifestream z Dominiką Słowik. Scrollując w autobusie, widzę, jak Marcisz robi unboxing wałówki z domu rodzinnego. Remigiusz Mróz udostępnia mojego mema.
To nie znaczy, że media społecznościowe są bez winy. Broczenie w social mediach to doświadczenie maksymalnego przebodźcowania – jak czytanie Wallace’a, jak tysiące autorów zgromadzonych w jednym miejscu, którzy krzyczą do ciebie prozą podczas rave’u. Social media to czasopismo 5D, z którego wyskakują trolle, twój ubezpieczyciel i koleżanki z liceum.
Literatura porządkuje chaos – jest jak ta retro Nokia, uwagę odciąga co najwyżej gra w węża. Chociaż to też nie do końca prawda, leżący obok książki smartfon grzeje udo, wibruje, ciągle obok. Potrzeba dyscypliny, by wyłączyć wszystkie dźwięki, schować telefon do szafki, zamknąć się na kilka godzin w świecie bez mediów społecznościowych z Tą Jedną Książką. Tą, która broni się od skrótu – oferuje rozwiązania skomplikowane, rozwlekłe, satysfakcjonujące. Książka niuansuje i rozwleka.
I dobrze jej tak, nikt jej tego nie broni, ale w 2025 roku literatura potrzebuje nabrać nowej właściwości: rozpychania się w mediach społecznościowych. Można się na internet obrażać, ale jest w nim wszystko, a sztuka promocji to sztuka zarabiania, dzięki któremu istnieje więcej sztuki. Profesjonalni lub pretensjonalni powiedzą, że to zbyt kapitalistyczne, że dobra literatura obroni się sama, że kiedyś to było, a teraz to nie ma, ale przyjrzymy się faktom: Krzysztof Cieślik z ArtRage sprzedaje więcej, bo robi mema. Literatura nie powinna bronić się przed internetem, może go sobie raz na jakiś czas zaaplikować jak Nawrocki snusa. Można się obrażać na media społecznościowe, ale to jak obrażanie się na elektryczność i usilne rozpalanie świeczek. W końcu zrobi się żenująco: zawyje alarm przeciwpożarowy.
Istnieje bardzo wiele złych stron Internetu, ale akurat literatura nie ma co się bać. Niech sobie współistnieje z Temu, teledyskami Taylor Swift, twoim nagraniem ze studniówki, głosówkami od psiapsi i rolką, w której kotki liżą ekran od środka i wygląda to tak, jak gdyby lizały twoją dłoń.
Muszę się do czegoś przyznać: kiedyś uwielbiałam kpić z instapoezji, łechtać sobie ego króciakami od Rupi Kaur, mimo iż to ona sprzedała 10 milionów egzemplarzy swoich książek, nie ja. Razem z moją dziewczyną na początku randkowania testowałyśmy granice swojego humorku i wymyśliłyśmy sytuacyjny żart: że jeśli na starość nie będziemy trzymały moczu, to podłożymy pod siebie Rupi Kaur. Frustrowało mnie, że w wierszu można zakodować tak mało, a sprzedać tak wiele. Ale co jest złego w Candy Crush, czemu nie pozwolić łatwym grom 2D funkcjonować na równych prawach z Jerzym Jarniewiczem, który w tej niezręcznej gamerskiej metaforze będzie, weźmy na to, Wiedźminem IV?
Wiersz Rupi, gdy smutno: stop, screen, udostępnij, wyślij do: crush. Randkowanie w 2025 roku wymaga obecności poezji w mediach społecznościowych – równowagi między ironią memów a czytaniem kafelków z wierszem.
I to na pewno wiele zmienia. Oczekiwania użytkowników pęcznieją, rozlewają się po mediach społecznościowych, gubią się, wysychają, ale pozwólmy im na to, bo w zasadzie wszystko zmienia nasze oczekiwania względem literackości – czy to Facebook, czy to kapitalizm, czy to złamane serce, czy przeprowadzka do Ciechocinka. Gdy nie miałam ubezpieczenia, wściekle czytałam Graebera. Gdy byłam smutna, łykałam Louisa. Gdy poznałam moją dziewczynę, interesowało mnie tylko to, co o miłości.
No dobra, ale czy można pisać poza siecią? W teorii wszystko można, a gdyby nie było można, to wiadomo co. Znacznie ciekawsze wydaje mi się pytanie: po co? Rozumiem potrzebę ucieczki, skakanie w historię i sci-fi, ale wszędzie wokół kotłuje się tak wiele fabuł: influencerzy, content creatorki, specjalist junior of anything. Wierzę, że świat social mediów jest równie ciekawy jako tło literackie co życie w PRLu. Wierzę, że konflikt tragiczny nie musi być nigdy rozwiązany – być może nie rozstrzygnę, czy walczyć o zasięgi na socialach i utrzymywać uwagę widza kreatywnym montażem, czy sabotować swoją pracę, niczego nie monetyzować, zarabiać mniej, dać przebodźcowanym użytkownikom nieco wytchnienia.
No i argumentum ad mickiewiczum – jestem przekonana, że Adaś porównywałby zasięgi tiktoków z Julkiem, a potem dissowałby go sassy komentarzem; Wojaczek wysyłałby pijackie głosówki o czwartej nad ranem; Szymborska streamowałaby, jak pisze wiersz i je najostrzejsze skrzydełka z KFC za każdego donejta.
Dlatego proponuję prawdziwe doświadczenie literatury w mediach społecznościowych – bycie jak online flâneur, który zawsze znajduje swoją niszę i nie uważa błąkania się za czas stracony. W każdej chwili można ten spacer porzucić, wylogować się z wielkiej wiksy lub zabarykadować w malutkiej dziupli, wyłączyć wszystkie inne powiadomienia.
Moja ukochana i ja mamy swój kącik: gramy w Split Fiction – grę o dwóch pisarkach, które podpisują umowę z osobliwym wydawnictwem podłączającym ich ciała i umysły do bańki z symulacją wymyślonych przez nie fabuł, by móc je później z symulacji wyabstrahować. To przeciwieństwo scrollingu – zamiast wchodzić i obserwować, jak kotłują się idee, to korporacja wchodzi i się w nas przegląda. Ich pomysły zderzają się, mieszają, glitchują. Zapisujemy save’a, próbujemy coś ze wspólnego doświadczania internetu wyabstrahować w prozę. Sikamy bez Instagrama, nad ranem budzimy się ze snu, wracamy na ziemię, dotykamy stopą trawy.
O AUTORZE
Aleksandra Kasprzak
Slamerka, dziennikarka w ASZdziennik.pl. Nominowana do Nagrody Głównej w XXVIII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina, nagrodzona w Miêdzynarodowym Festiwalu Opowiadañ. Ultraska chipsów koperkowych. Lubi brokat i kaczki.
