debaty / ankiety i podsumowania

Kto kogo miał i ma

Karol Maliszewski

Głos Karola Maliszewskiego w debacie "Mieliśmy swoich poetów".

strona debaty

Mieliśmy swoich poetów

Nie wiem, jak Pań­stwo, ale ja mia­łem swo­ich poetów. I nadal ich mam, choć zapew­ne w nie­co zmie­nio­nej przez doświad­cze­nie i czas posta­ci. Nie chce mi się już dys­ku­to­wać nad tym, czym jest zja­wi­sko, że ktoś coś ma, czy­li posia­da, albo jest tyl­ko prze­ko­na­ny, że ma, a tak napraw­dę nie ma. I co to zna­czy „mieć” – czy tyl­ko mieć na pół­ce, nie­raz prze­glą­dać, nie przej­mu­jąc się zanad­to, czy może czy­tać, prze­ży­wać, brać do sie­bie i całe swo­je życie pod tym wpły­wem zmie­niać? A jak nie całe, to cho­ciaż kawa­łek, spo­sób myśle­nia, pozna­wa­nia, rozu­mie­nia, dobie­ra­nia zdań sto­sow­nych i nie. Nie wiem, czy to nie jakaś odwiecz­na misty­fi­ka­cja z tym nie­opa­no­wa­nym wpły­wem poezji na nas, z oświe­ce­niem dozna­wa­nym dzię­ki jej dzia­ła­niu. Owszem, były takie przy­pad­ki, ale nie nale­ży prze­sa­dzać z wizją całych poko­leń poru­szo­nych i odmie­nio­nych przez roz­ma­itych Mic­kie­wi­czów. Dla­te­go mogę tyl­ko tyle: „nie wiem, jak Pań­stwo, ale ja mia­łem swo­ich poetów”. I jesz­cze jest kwe­stia tego „swo­ich”. Jak bar­dzo swo­ich, swoj­skich już, czy tyl­ko oswo­jo­nych z tru­dem? Dla kogo swo­ich? Czy­ich? Dla jakich grup spo­łecz­nych aku­rat­nych i wła­ści­wych? I tak dalej.

Ta pry­wat­na, siłą rze­czy, per­spek­ty­wa wska­zu­je na bar­dzo zakom­plek­sio­ne­go chło­pa­ka z pro­win­cji, któ­ry rze­czy­wi­ście na prze­ło­mie lat 80-tych i 90-tych odkry­wa ener­gię nowej poezji i czer­pie nie­sły­cha­ną radość, pomie­sza­ną z kon­fu­zją, czy­ta­jąc zdo­by­te tomi­ki. Nie zna­czy to, że wcze­śniej nie miał swo­ich poetów, że nie nauczył się pew­ne­go języ­ka, że nie doga­dał się jakoś z moż­li­wo­ścia­mi kon­fe­sji i meta­fo­ry. Nazwij­my rzecz po imie­niu – mia­łem swo­ich poetów: od Kocha­now­skie­go i Sępa-Sza­rzyń­skie­go po Róże­wi­cza, Bur­sę, Gro­cho­wia­ka i Wojacz­ka (albo od Vil­lo­na po Lowel­la i Ber­ry­ma­na); mia­łem też swo­ich poetów lokal­nych i śro­do­wi­sko­wych, np. zwią­za­nych z cza­so­pi­smem „Radar”. Eks­cy­tu­ją­cym doświad­cze­niem sta­ło się prze­ży­cie cze­goś w rodza­ju poko­le­nio­wej wspól­no­ty, zmie­nia­nia się pod wpły­wem wier­szy rówie­śni­ków. Zmia­na ta była co naj­mniej podwój­na. Po pierw­sze, zaczę­ły zmie­niać się moje wła­sne wier­sze, a po dru­gie, poja­wił się sil­ny impuls czy­tel­ni­cze­go świad­cze­nia, mówie­nia i pisa­nia o zaska­ku­ją­cych i świe­żych wier­szach rówie­śni­ków. Naro­dził się recen­zent (kry­tyk lite­rac­ki?), któ­ry sta­wał się coraz bar­dziej świa­do­my tego, co to zna­czy „mieć swo­ich poetów”.

Naj­wcze­śniej­szy i naj­sil­niej­szy sygnał pocho­dził z lokal­ne­go zja­wi­ska (wkrót­ce o zna­cze­niu ogól­no­pol­skim). Krzysz­tof Śliw­ka i jego debiu­tanc­ki tomik wyda­ny w Kłodz­ku, a potem następ­ne, rów­nie inspi­ru­ją­ce. Krok dru­gi zwią­za­ny był z poezją Jac­ka Pod­sia­dły. To autor pierw­sze­go tomi­ku, jaki przy­sła­no mi z „Nowe­go Nur­tu” do recen­zji. Potęż­ne, nie­za­po­mnia­ne wra­że­nie. Dopie­ro potem Mar­cin Świe­tlic­ki. Tak prze­bie­ga­ło moje doj­rze­wa­nie pod wpły­wem „posia­da­nia” czy może „odna­le­zie­nia” swo­ich poetów. Odna­la­złem podob­ne wraż­li­wo­ści, świa­to­po­glą­dy, tem­pe­ra­men­ty. Mia­łem wra­że­nie, że w ich tek­stach sły­szę głos poko­le­nia, czym­kol­wiek by ten „głos” nie był. Intu­icja kry­tycz­no­li­te­rac­ka wycho­dzi­ła naprze­ciw intu­icji poetyc­kiej. Tak budo­wa­ła się moja świa­do­mość kon­te­sta­cyj­nej odmien­no­ści, bar­ba­rzyń­skie­go zry­wa­nia z tra­dy­cją. Dzi­siaj nie­wie­le śla­dów z tego pozo­sta­ło, ale swe­go cza­su ode­gra­ło to doraź­ną, sytu­acyj­ną rolę pod­su­mo­wa­nia pew­ne­go eta­pu i zaini­cjo­wa­ło dys­ku­sję.

Oczy­wi­ście, Śliw­ka, Pod­sia­dło i Świe­tlic­ki byli punk­ta­mi wyj­ścia. Umoż­li­wi­li otwar­cie się na inne świa­ty: Bie­drzyc­ki, Baczew­ski, Tka­czy­szyn-Dyc­ki, Bono­wicz, Sośnic­ki, Grze­bal­ski, Wie­de­mann, Melec­ki, Suska, Różyc­ki. Lata dzie­więć­dzie­sią­te to czas mie­sza­nia się języ­ków, nakła­da­nia się poko­le­nio­wych dążeń. I tak z „rocz­ni­ków sie­dem­dzie­sią­tych” jakoś naj­bli­żej mi wte­dy było – wymie­niam tyl­ko tych w anto­lo­gii uwzględ­nio­nych – do takich twór­ców, jak Honet, Maj­zel, Kobier­ski, Siw­czyk, Pod­gór­nik, Olszań­ski.

Wciąż powta­rza­ją­cym się para­dok­sem histo­rii lite­ra­tu­ry jest „życie po życiu”, co moż­na w tym kon­tek­ście rozu­mieć jako nie­uję­cie w anto­lo­gii tego, co w przy­szło­ści zacznie odgry­wać decy­du­ją­cą rolę w kształ­to­wa­niu nowych poetyk. Tu mowa o twór­czo­ści Andrze­ja Sosnow­skie­go, zawie­szo­ne­go mię­dzy mod­ny­mi anty­no­mia­mi, sto­ją­ce­go z boku, poko­le­nio­wo wyklu­czo­ne­go; w tym sen­sie „mie­li­śmy swo­ich poetów, nie mając naj­waż­niej­sze­go”. Ale to nie jest moja wer­sja. Pod­kre­ślam wyraź­nie na koniec: mia­łem swo­ich poetów – Śliw­kę, Pod­sia­dłę, Świe­tlic­kie­go, Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, Bono­wi­cza, Grze­bal­skie­go – i nadal ich mam. A raczej to oni mnie mają, cza­so­wo wynaj­mu­jąc przy­god­ne: świa­do­mość, wyobraź­nię i wraż­li­wość.

O AUTORZE

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.